„Sam parę razy próbowałem ich godzić”. Historyczny wywiad ze Stanisławem Grabskim
W skrócie
Piłsudski i Dmowski wierzyli, że są urodzeni do rządzenia Polską. Toteż w ich książkach stale się powtarza słowo: ja i ja. A zarazem obydwaj – to ludzie nie tylko wielkich talentów, lecz i olbrzymiej, choć despotycznej miłości Polski. (…) Naprawdę w tym widzę największą łaskę Boską – że gdy w czasie wojny jedna połowa patriotów robiła jedno, a druga coś wręcz odmiennego, i gdy każda z nich wysilała się jak najbardziej, by przekreślić to, co druga czyniła – obie orientacje nie zniwelowały się nawzajem, ale się uzupełniły. Tak, w czasie wojny światowej prace i talenty Piłsudskiego i Dmowskiego, wbrew nawet ich wiedzy i woli, a jeszcze bardziej wbrew zwolennikom jednego i drugiego, uzupełniały się. I to było wielkim szczęściem Polski. A za to, powtarzam, należy się nam dziękować Bogu, i brać stąd naukę, że nie rozum ludzki rządzi światem. (…) Bierze mnie lęk, duży lęk, czy nie jesteśmy niestety zanadto podobni do Greków, którzy każdego swego wielkiego człowieka skazywali na wygnanie, albo i na śmierć, i którzy dlatego, mimo chwil olbrzymiego bohaterstwa – tak niesławnie upadli.
Poniżej zamieszczamy wywiad z prof. Uniwersytetu Jana Kazimierza Stanisławem Grabskim, b. kilkukrotnym ministrem rządów przedmajowych i niezaprzeczenie jednym z najwybitniejszych mężów stanu ówczesnego okresu. Wywiad z prof. Grabskim ma charakter historyczny i jako taki zechcą go czytelnicy nasi – oraz pisma przedrukowywujące – traktować. Prosta lojalność wobec osoby byłego ministra Grabskiego zakazała nam uczynienie jakichkolwiek zmian w przejrzanym przez niego rękopisie. Nie świadczy to jednak, naturalnie, iż z wnioskami historycznymi Stanisława Grabskiego we wszystkich punktach się zgadzamy. Natomiast o ile chodzi o analizę dzisiejszej sytuacji wewnętrznej Polski i program na najbliższą przyszłość – miło nam jest stwierdzić, iż z prof. Grabskim jesteśmy tu jednego zdania.
REDAKCJA [„Buntu Młodych” – przyp. red. KJ]
[Mieczysław Pruszyński: – przyp. red. KJ]: Trzymając się tradycyjnych zasad dziennikarzy robiących wywiady, opisać naprzód powinienem miejsce zamieszkania, wygląd zewnętrzny oraz zwyczaje i tryb życia Stanisława Grabskiego.
O ile chodzi o miejsce zamieszkania wybitnego męża stanu, to trudno jest doń trafić. Willa, a raczej dworek z dużym ogrodem, nie leży bowiem ani w mieście, ani na wsi, ale w szczerym polu; brak naturalnego drogowskazu w postaci nazwy ulicy i numeru domu zmusza do posługiwania się w tym wypadku bardziej prymitywnymi środkami informacyjnymi, jak nagabywanie nielicznych tu w jesieni przechodniów. Na dobitkę furtka od dominium profesora Grabskiego jest zaopatrzona w nieprzyjemny napis: ,,złe psy”.
Wygląd zewnętrzny Stanisława Grabskiego pozostaje pod znakiem tego samego indywidualizmu, który cechuje jego miejsce zamieszkania. Niedawno jeden z tygodników zamieścił szereg ilustracji z zeszłorocznego pobytu Marszałka Piłsudskiego w Moszczanicy, w majątku państwa Kępińskich. Wśród szeregu zdjęć rzucała się w oczy fotografia Marszałka w otoczeniu kilkunastu oficerów swego sztabu. Na pierwszy rzut oka przychodziła na myśl uwaga, że ten człowiek w mundurze Marszałka, a ci ludzie w mundurach pułkowników i majorów to ludzie najzupełniej różnych ras, klas i czasów. Józef Piłsudski miał wygląd zewnętrzny rasowego szlachcica, ziemianina, polonusa. Stanisław Grabski jest pod tym względem najzupełniej do Marszałka podobnym.
Pochodzę z rodziny ziemiańskiej – oświadczył mi zresztą już w pierwszych chwilach rozmowy sam Grabski, gdy po długiem błądzeniu po wertepach wzgórz woleckich komplementowałem urok (siedząc już w saloniku) jego wiejskiej siedziby. (Tak – pomyślałem sobie – po Grabskich herbu Pomian, starożytnym rodzie łęczyckim, odziedziczył były minister nie tylko prawdziwie polski typ karmazyna, ale i również ogromną zapalczywość. Czyż to nie Grabski, kasztelan Rogoziński, kazał jakiemuś heretykowi „język tyłem głowy wyprowadzić i na stosie spalić?”).
I zapewne nie czemu innemu, jak właśnie aktualnym w tym domu tradycjom staropolskiej gościnności zawdzięczać powinienem długą i ciekawą rozmowę, jaką początkującego polityka zaszczycił wybitny mąż stanu. Podzielić ją można treściowo na cztery etapy historyczne, do których się odnosi: czasy przedwojenne i wojenne aż do powstania Państwa Polskiego, okres wojny polsko-bolszewickiej i Traktatu Ryskiego, nasze stosunki wewnętrznopolityczne w latach 1922-1926 z wypadkami majowymi włącznie. Wreszcie z rozrzuconych w czasie rozmowy, a zanotowanych skrzętnie przeze mnie urywków postaram się odzwierciedlić czytelnikom poglądy Stanisława Grabskiego na rozwój wypadków w Polsce w najbliższej przyszłości.
CZASY PRZEDWOJENNE: JÓZEF PIŁSUDSKI, ROMAN DMOWSKI, PADEREWSKI, WINCENTY WITOS
[Stanisław Grabski – przyp. red. KJ]: Zarówno Józef Piłsudski, jak i Roman Dmowski są ludźmi ogromnej zasługi dla powstania Państwa Polskiego. Posiadali wiele cech różnych, różniły ich przewidywania polityczne i wybór środków i dróg wiodących do tego samego celu: niepodległości Polski. Ale mieli zasadniczą jedną cechę wspólną – stosunek władczy do Polski. I dlatego nie mogli nigdy się pogodzić trwale. Obaj byli bowiem głęboko przekonani, że się urodzili po to, by Polską rządzić wedle własnej jedynie myśli. I to nie dopiero po odzyskaniu niepodległości.
Przypominają mi się dwa niezwykle charakterystyczne pod tym względem obrazki. Pierwszy z roku 1905 –w Krakowie. Byłem wtedy docentem Uniwersytetu Jagiellońskiego i – jak zwykle – mieszkałem za miastem. Od roku mieszkał też w Krakowie Piłsudski, wykradziony z więzienia petersburskiego, przez dr. Mazurkiewicza. Odwiedzaliśmy się dość często, rozmawiając oczywiście o szykującej się w Rosji rewolucji.
Jednego popołudnia marcowego, chodziliśmy po mym ogrodzie. Piłsudski dowodził konieczności rozpoczęcia walki zbrojnej, w której celowość wówczas dla całego szeregu względów nie wierzyłem. Musimy robić powstanie – mówił Piłsudski. – Skąd weźmiemy broń – zapytałem. – Austria nas wspomoże – odpowiadał Piłsudski. – Naiwne złudzenie – odparłem – a majaczy się wam dyktatura! W tej chwili do ogrodu zeszła żona i poprosiła nas na kolację. W czasie pierwszego dania nastrój był też nieswój, nieprzyjemny. Piłsudski siedział w milczeniu, zły widocznie. Nagle twarz mu się rozjaśniła: zjawił się na niej uśmiech zadowolenia i zwróciwszy się do mnie powiedział: „A jednak będę w Polsce dyktatorem! Przepowiedziała mi to cyganka. A wszystko, co mi ona przepowiedziała, dotychczas się sprawdza”.
A teraz drugi epizod, dotyczący Dmowskiego. Było to w 1908 roku. Mówiliśmy na temat przyszłej niepodległości Polski. Wyraziłem się, że mnie to osobiście mało obchodzi, czy zobaczę niepodległość sam osobiście, że pracuję z myślą o ciągłości pokoleń. Dmowski przerwał mi gwałtownie. A ja ci mówię, że na pewno zobaczę i to niedługo Polskę niepodległą. I wiesz – czym chcę być w niej: naczelnikiem policji państwowej, bo ten ma faktyczną władzę w państwie i utrzymuje w nim porządek. A utrzymanie dobrego porządku w Polsce będzie najważniejszą rzeczą. Tak – dodaje Grabski – ci ludzie wierzyli, że są urodzeni do rządzenia Polską. Toteż w ich książkach stale się powtarza słowo: ja i ja. A zarazem obydwaj – to ludzie nie tylko wielkich talentów, lecz i olbrzymiej, choć despotycznej miłości Polski.
Czy Pan Minister nie jest zdania, że te talenty mogły się były z powodzeniem uzupełniać wzajemnie?
Naturalnie że tak. Piłsudski był tytanem czynu, a Dmowski niezwykle daleko widział przyszłość międzynarodowych stosunków i znał je gruntowniej niż ktokolwiek w Polsce. Błędem z jego strony było zbyt jednostronne przecenianie w walce o niepodległość gry dyplomatycznej, a niedocenianie bohaterstwa walki orężnej. Otośmy się spierali mocno na dwóch ostatnich przed wojną zjazdach Ligi Narodowej. My tu w Małopolsce – galicyjscy endecy – równocześnie, gdy Piłsudski organizował związek strzelecki, tworzyliśmy drużyny sokole, bartoszowe i harcerskie. Szczególnie zasłużony w tej pracy był zapomniany dziś niestety śp. Stanisław Biega, konspiracyjny kierownik współpracy sokolej trzech zaborców. Z tą „endecką” pracą „przygotowania wojskowego” współdziałał wydatnie Józef Haller. Wiele też w nią włożył zapału hr. Skarbek . Ale to się robiło tylko w Galicji. A do rozszerzenia tej pracy przygotowania polskiego czynu zbrojnego i na królestwo, Dmowski nie dopuścił. Dopiero pod koniec wojny po rewolucji rosyjskiej zaczęły się tworzyć poważne siły wojskowe polskie przeciwko państwom centralnym. Ale to było za późno.
Niesłusznie też moim zdaniem Dmowski w zimie 1918 na 1919 przecenił znaczenie politycznego precedensu, jakim by był powrót armii Hallera do Polski przez Gdańsk (co mu się zresztą uzyskać nie udało). Ważniejszym byłoby przybycie już w grudniu czy na początku stycznia przez Włochy i Austrię – co było naprawdę możliwe – choćby pierwszych dwóch dywizji tej armii. To lekceważenie przez Dmowskiego bohaterstwa czynów orężnych przejawia się i w jego tak bezwzględnym osądzie powstań.
Ale z drugiej strony Piłsudski nie doceniał na początku wojny ani zależności Austrii od Niemiec, ani sił antyniemieckiej koalicji. Wprawdzie pod koniec wojny naprawił błąd swej orientacji początkowej. Szczypiorna i Magdeburg uratowały moralną siłę legionów. Ale stało się to dzięki odporowi opinii publicznej przeciwko pomysłom tworzenia wielkiej armii przy boku Niemiec, dzięki „pozytywistom” tak bardzo przez piłsudczyków po dziś dzień zohydzanym. I gdyby w listopadzie 1918 były tylko Magdeburg i Szczypiorna, a nie było armii Hallera i Komitetu Narodowego w Paryżu – to nie byłoby też w Wersalu Polski jako współwalczącego i współzwycięskiego narodu.
Naprawdę w tym widzę największą łaskę Boską – że gdy w czasie wojny jedna połowa patriotów robiła jedno, a druga coś wręcz odmiennego, i gdy każda z nich wysilała się jak najbardziej, by przekreślić to, co druga czyniła – obie orientacje nie zniwelowały się nawzajem, ale się uzupełniły. Tak, w czasie wojny światowej prace i talenty Piłsudskiego i Dmowskiego, wbrew nawet ich wiedzy i woli, a jeszcze bardziej wbrew zwolennikom jednego i drugiego, uzupełniały się. I to było wielkim szczęściem Polski. A za to, powtarzam, należy się nam dziękować Bogu, i brać stąd naukę, że nie rozum ludzki rządzi światem.
Zastanowiło nas nieraz, Panie Ministrze, że Dmowski nigdy nie był premierem, mimo że tylu miernych w porównaniu z nim ludzi sprawowało wtedy w Polsce tę funkcję.
Tak, może się to wydawać dziwne. Ale nigdy nie było u nas sytuacji, w której by mogło było uzyskać drogą legalną władzę jedno tylko stronnictwo. Dmowski zaś jest człowiekiem samowładnych rządów, a nie współpracy w rządzeniu.
Czy nie było jednak nigdy takiej sytuacji, by Piłsudski i Dmowski szli razem. Był przecież w 1918 roku znany list Marszałka zaczynający się od słów „Kochany Panie Romanie”.
Próby pójścia razem były. Ja sam parę razy próbowałem ich godzić. Po raz pierwszy było to w 1905 roku. Dzięki memu pośrednictwu Piłsudski i Dmowski kilka razy z sobą rozmawiali i obaj pojechali wtedy na zjazd rewolucjonistów rosyjskich do Paryża. Zaraz potem przyszła działalność bojowa w Królestwie i drogi ich się rozeszły.
Drugą próbę przedsiębrałem w roku 1918, gdy przyjechałem do Polski jako przedstawiciel Komitetu Narodowego. Wtedy do porozumienia doszło i to w ciągu trzygodzinnej zaledwie konferencji z Marszałkiem. Ustaliliśmy, że Piłsudski uznaje Komitet Narodowy w Paryżu jako reprezentację na Kongresie pokojowym, Dmowski zaś uznaje Piłsudskiego w Warszawie jako Naczelnika Państwa. Wtedy też napisał Piłsudski do Dmowskiego ów list, o którym Pan wspomina. Ale zamach na rząd Moraczewskiego znów wywołał wszystkie dawne niechęci i nienawiści. Groziło zupełne rozbicie wewnętrzne narodu w obliczu wrogów zewnętrznych. Uratował wówczas sytuację, gdyż potrafił w tej tak niebezpiecznej chwili porozumieć się z Piłsudskim Paderewski i stworzył rząd naprawdę jedności narodowej. Niestety jednak gdy w kilka miesięcy później, zresztą już po ustąpieniu gabinetu Paderewskiego, Dmowski wrócił do Polski – nie umieli się Piłsudski z Dmowskim bezpośrednio dogadać. A czasem i drobnostki odgrywają rolę. Gdy Dmowski odwiedził w Belwederze Piłsudskiego, ten kazał mu czekać na siebie przez pół godziny.
Po raz trzeci próbowałem dokonać porozumienia za czasów premierostwa mego brata. Uważał on umożliwienie czynnej współpracy w rządzie i Piłsudskiemu, i Dmowskiemu jednocześnie za niezwykle doniosłe dla przyszłości Polski. Ale odnośne sugestie nasze z obu stron były z punktu odrzucane. Wreszcie w ostatnich dniach koalicyjnego rządu hr. Skrzyńskiego starałem się niestety bezskutecznie tłumaczyć, że koalicyjne stronnictwa powinny ofiarować Piłsudskiemu odpowiednie dlań stanowisko kierownicze w armii – bo wtedy socjaliści nie opuszczą koalicyjnego rządu – a póki będzie trwać koalicja z socjalistami – nie będzie zamachu ani wojskowego ani komunistycznego.
Co zdaniem Pana Ministra było główną przeszkodą, że do porozumienia dojść nie mogło?
Może dlatego, że mając wyłącznie służebny stosunek do Polski, nie umiałem trafić do ich władczych dusz.
A czy mogę zapytać się z kolei Pana Profesora o jego zdanie o Witosie, jako mężu stanu?
O Witosie muszę powiedzieć jedno. To, że się znalazł w Polsce chłop, który zdobywszy ogromny wśród ludu autorytet, wręcz mu powiedział, że Polska nie jest dla chłopów, ale chłopi dla Polski – to fakt dużego znaczenia w historii początków naszej odrodzonej niepodległości. Aby to w pełni ocenić, należy sobie zdać sprawę, jak klasowym był poprzednio w Polsce ruch ludowy. W końcu XIX wieku w Galicji wprost nie można było chłopom mówić o Polsce. A Witos im mówił stale więcej o Polsce niż o chłopskich krzywdach. Ja, panie, nie mogę zrozumieć tych walk – mówi zapalając się Grabski – że gdy jeden ma być wielki, to drugi musi być mały. Polskę przecież stać na to, by miała szereg ludzi niepospolitych.
I teraz ja się pana z kolei zapytam: dlaczego się mnie pan nie pyta o Paderewskiego. Tak, chcę by pan, jako jeden z przedstawicieli młodego pokolenia, się mnie pytał o Paderewskiego. Bo gdy patrzę na, to jak się go ze strony i piłsudczyków, i dmowczyków pomniejsza, gdy słyszę jak się go przemilcza, gorzej plotką szerzoną w różnych korporacjach zniesławia, to że jest masonem, a to że ma przyjaciół żydów, a to że lepszy muzyk niż polityk itd. itd. – to bierze mnie lęk, duży lęk, czy nie jesteśmy niestety zanadto podobni do Greków, którzy każdego swego wielkiego człowieka skazywali na wygnanie, albo i na śmierć, i którzy dla tego, mimo chwil olbrzymiego bohaterstwa – tak niesławnie upadli.
Co to dużo gadać. Ani Anglia, ani Francja nie chciały przed końcem wojny zobowiązać się publicznie do zjednoczenia wszystkich zaborów i danie Polsce dostępu do morza. Zrobił to zaś Wilson, który też był w Wersalu faktycznym arbitrem losów Europy. A pozyskanie Wilsona dla sprawy odrodzenia Wielkiej Polski – tak całkowicie, jak nie pozyskani ani Lloyd Georg, ani Clemenceau, było dziełem wyłącznie Paderewskiego. Jego dyplomacja – dyletancka, była naprawdę ze wszystkich naszych ówczesnych dyplomacji najskuteczniejszą. – I przyjazd to przecież Paderewskiego do Poznania dał nam powstanie wielkopolskie. A o doniosłym znaczeniu pojednania, które sprawił jego gabinet pierwszej połowy 1919 roku, już powiedziałem.
Ale pomimo to wszystko, są dziś w Polsce piłsudczycy, dmowczycy – nie ma jednak paderewczyków. Czemu? Bo nigdy się o to nie starał. Dawał hojnie po magnacku Polsce. Ale nigdy niczego w zamian dla siebie od Polski nie chciał – nawet uznania. Ale dziś już można powiedzieć bez obawy, by sąd ten przyszłość zmieniła: najczystszym, najofiarniej Polskę kochającym z wielkich naszych patriotów ostatniego ćwierćwiecza – jest Paderewski. Na jego patriotyzmie nie ma najmniejszej skazy.
Czemu to panu mówię? Bo chciałbym, by młode pokolenie zrozumiało to nade wszystko, że zagadnienie przyszłości Polski jest o wiele bardziej zagadnieniem siły i wartości moralnej, narodu – niż dobrej logicznej konstrukcji programów naszej polityki. A niewiele jest moralnie wart naród, w którym partyjne zawiści zabijają poczucie sprawiedliwości.
I teraz jeszcze powtarzam: Polskę stać było w okresie wojny światowej na kilku ludzi naprawdę wielkiego ducha, umysłu i serca. Dziękujmy za to Bogu, że nie był tylko jeden, że było ich więcej. I nie poniżajmy, nie przemilczajmy innych – by podnieść jednego.
Czy uważałby więc Pan nacisk opinii w kierunku amnestionowania Witosa za pożądany?
Bez wątpienia tak.
ROK 1919 – BOLSZEWICY CZY DENIKIN
[Mieczysław Pruszyński – przyp. red. KJ]: Z kolei rozmowa przechodzi na nowsze czasy, okres wojny polsko-bolszewickiej i traktatu z Rosją, w którym rozmówca nasz odegrał tak decydującą historyczną rolę. Przede wszystkim chcielibyśmy z tak autorytatywnego historycznie źródła zasięgnąć informacji, co do stanu rokowań polsko-bolszewickich w roku 1919, odnośnie do których źródła polskie i rosyjskie są wręcz sprzeczne. Formułujemy więc pytanie.
Czy zdaniem Pana Ministra Polska zawarła rozejm z Rosją (kwiecień-grudzień 1921), by umożliwić jej zgniecenie armii białej?
[Stanisław Grabski – przyp. red. KJ]: Słyszałem o tym już znacznie po 1920 roku, ale nigdy o prawdziwości tej wersji nie zapytałem się Piłsudskiego, bo już wtedy się z nim nie stykałem. Mogę tylko powiedzieć, że gdyby ktoś się mnie był zapytał o zdanie w tej sprawie, odpowiedziałbym, że nie mamy powodów do popierania Denikina. Ten ostatni wysłał w roku 1919 do Warszawy kozackiego generała – nazwiska już sobie nie przypominam. Rozmawiałem wtedy z nim. Z rozmowy tej przekonałem się stanowczo, że ani Denikin, ani Wrangel ani nikt z białej armii nie zgodzi się na przyznanie Polsce dalszych granic na wschodzie poza Bug. Rewolucja nie nauczyła tych ludzi niczego. O tym, czy Marchlewski naprawdę przyjeżdżał wtedy do Polski i osobiście sprawę rozejmu z Piłsudskim w Belwederze omawiał – nie wiem.
(I po chwili jeszcze minister dodaje:) — Jak żem podpisywał wespół z innymi delegatami preliminarz pokojowy w Rydze, powiedziałem do Dąbskiego: „Podpisujemy w tej chwili wyrok śmierci na armię Wrangla”. Ale musiała nam być bliższą Polska niż biała Rosja.
Przypomina mi się jeszcze inny związany z tym epizod. W czasie rokowań ryskich Joffe zapytał się mnie, czym uzasadniamy nasz projekt granicy na Wołyniu. Odpowiedziałem, że wyłącznie wymaganiami strategicznymi. „Musimy mieć przewagę techniczną (kolej Równe – Sarny – Baranowicze), bo wy macie liczebną”. Joffe mi na to po chwili wahania powiedział: „No dobrze, ale skąd my możemy wiedzieć, że gdy my ruszamy na Wrangla, to wy na nas z tyłu nie uderzycie”. Odpowiedziałem: „O nieszczerość możecie nas podejrzewać, ale nie powinniście nas podejrzewać o głupotę. Jeśli wy nam przyznacie teraz granice, których żądamy, to czyż opłaci się nam pomagać Wranglowi, by on je potem obalił”. Uspokoiło to Joffego.
(Doszliśmy już do traktatu ryskiego. Ryzykujemy pytanie.) Czy zdaniem Pana Ministra Polska w traktacie ryskim mogła była uzyskać korzystniejszą granicę na Wschodzie.
(Chmura gniewu ukazuje się nagle na pogodnym dotychczas obliczu Stanisława Grabskiego. Mimo woli przypomina mi się kasztelan Rogoziński i smutny los heretyka w jego ręku. Minister mówi zapalając się:) — Właściwie nie powinienem Panu odpowiadać na to pytanie. Nie pamiętam, czy pan, czy brat pański napisaliście niedawno, że dyskusja z Giertychem sprawę tę wyjaśniła. Zanadto młodzieńcze jest to pytanie! Wszyscy razem myślicie, że rząd ówczesny i Rada Obrony i naczelne dowództwo i delegacja pokojowa – jednym słowem cała Polska to była kupa niedołęgów i matołków. Całe nieszczęście Polski – to że p. Giertych był wówczas za młody, by grać czynną rolę w naszym życiu państwowym. Bo on jeden by należycie ocenił sytuację. Śmieszna zarozumiałość.
Wygraliśmy w 1920 roku kampanię. Ale nie zniszczyliśmy żywej siły nieprzyjaciela i Polska była bardziej wyczerpana od Rosji. Trzeba było zawrzeć pokój koniecznie przed zimą. Przeciągaliśmy umyślnie rokowania jak najdłużej, by wojska nasze posunęły się jak najdalej na wschód. Ale dłużej tej gry prowadzić nie sposób było. A zima dałaby bolszewikom zrekonstruowanie armii. I co najważniejsze – podczas zimy albo by bolszewicy pokonali Wrangla, albo Wrangel bolszewików. Tego ostatniego najbardziej się bałem. Bo w razie zwycięstwa Wrangla opuściłaby nas nawet Francja. Rosja „biała” – dla masy rentierów francuskich oznaczała zwrot carskich długów i procenty od posiadanych przez nich obligacji rosyjskich. Rosja „biała” byłaby bliższa sercu francuskiemu od Polski. Tylko od Rosji bolszewickiej mogliśmy wywalczyć uzyskane granice.
Czy Pan Minister zechciałby nam jeszcze udzielić wyjaśnienia, dlaczego w publicystyce polskiej pojawia się od do czasu sprawa Mińska, z zaznaczeniem niechętnego jakoby stanowiska Pana odnośnie do jej przyłączenia wówczas do Polski?
Przyłączenia ziemi mińskiej do Polski nie uważałem mimo wszystko za rzecz wartą ani ryzykowania dłuższej wojny (boć go jeszcze nie mieliśmy), ani też ustępstw na innym odcinku.
Etnograficznie uważałbym już nawet za ważniejsze ziemie na południu, Kamieniec, Płoskirów i Stery Konstantynów. A jeśli i od ich domagania się odstąpiliśmy – to dlatego, iż uważaliśmy za jeszcze ważniejsze dla nas ziemie na północy, Dzisnę, Wilejkę. One bowiem dawały nam wspólną granicę z Łotwą i odcinały Litwę od Rosji, a przez to umożliwiały nam wcielenie do Polski Wilna, rzecz niemożliwą w innych warunkach. Wraz z tym też Rosja w preliminarzu pokojowym uznała, że sprawa ziemi wileńskiej jest sporem wyłącznie polsko-litewskim, i w ten sposób zerwała de facto swój sojusz z Litwą. Zapewnienie w ten sposób inkorporacji ziemi wileńskiej uważałem za wiele ważniejsze od zdobycia Mińska, choć latyfundia polskie były większe w Mińszczyźnie niż w ziemi wileńskiej.
Przede wszystkim jednak zrozumiałem, że tylko odepchnięta od Bałtyku Rosja skieruje swą ekspansję na wschód i wcześniej czy później zerwie porozumienie z Niemcami. Oto dlaczego starałem się ze wszystkich sił o zyskanie dla Polski wspólnej granicy z Łotwą i oddzielenie spornej ziemi wileńskiej od Rosji. Moją to było przede wszystkim inicjatywą żądanie Dzisny i Wilejki, choć tam nie powstała w kontrofensywie naszej jesiennej 1920 roku ani jedna jeszcze noga żołnierza polskiego. Przeprowadzenie tego żądania uważam za najlepszą bowiem rzecz, jaką mi się kiedykolwiek udało zrobić dla Polski. (…)
SULEJÓWEK
[Mieczysław Pruszyński – przyp. red. KJ] Czy prawdą jest, iż Pan Minister odwiedzał przed majem Marszałka Piłsudskiego w Sulejówku?
[Stanisław Grabski – przyp. red. KJ] Nieprawda. Nie składałem żadnych wizyt Marszałkowi – zapala się znów Grabski. – Natomiast prawdą jest – jak już powiedziałem – że uznawałem potrzebę zwrócenia się do Piłsudskiego z propozycją objęcia odpowiedniego stanowiska w armii.
Czy uważa Pan za pożyteczny gabinet koalicyjny Skrzyńskiego?
Bez wątpienia tak. Błędem jedynie było, że koalicja się przedwcześnie rozpadła. Rząd ten przecież odniósł ogromny sukces – osiągnął równowagę budżetu. Drugim wielkim sukcesem tego rządu było zaktywizowanie bilansu handlowego. Nadwyżka bilansu na naszą korzyść wyniosła w roku 1926 przeszło miliard złotych. Spowodowane powyższym ożywienie życia gospodarczego umożliwiło podniesienie budżetu w najbliższym okresie następnym z 1,7 mld na prawie 3 mld. Gdyby stronnictwa były dotrwały w koalicji, to by się obeszło bez zamachu majowego. Tym bardziej że gabinet zgadzał się uznać tezy Marszałka w sprawie organizacji armii. Również projektowaliśmy wtedy zmianę ordynacji wyborczej i wzmocnienie władzy wykonawczej.
W BELWEDERZE I W WILANOWIE W MAJU 1926 ROKU
[Mieczysław Pruszyński – przyp. red. KJ] Jak zdaniem Pana Ministra przedstawiały się szanse militarne rządu Witosa w maju?
[Stanisław Grabski – przyp. red. KJ] Szanse były równe po obu stronach. Drugiego dnia nawet oddziały rządowe miały wyraźną przewagę. Zmusiliśmy przeciwników do wycofania się za Aleje Jerozolimskie i wzięliśmy do niewoli cały pułk szwoleżerów. Generał Rozwadowski oświadczył nawet, że jeszcze tego samego dnia mógłby zmusić oddziały Piłsudskiego do opuszczenia Warszawy, ale woli to odłożyć do następnego dnia, by nie dopuścić do rozszerzenia się akcji na prowincji w razie wycofania się tam wojsk Marszałka.
Tymczasem w nocy z drugiego na trzeci dzień o sytuacji zadecydowali kolejarze. Piłsudskiemu przyszło z odsieczą kilka pułków, natomiast idące na pomoc rządowi pułki poznańskie nie nadeszły na czas.
Jakie było właściwie zachowanie się gen. Sikorskiego w czasie wypadków majowych?
Na to pytanie trudno jest mi odpowiedzieć. W pierwszym dniu wypadków na Radzie Ministrów odbywającej się o godzinie ósmej czy dziewiątej z rana postawiłem wniosek, by powołać generała Sikorskiego na dowódcę armii wojsk rządowych. Wniosek jednomyślnie przeszedł. Witos opuścił salę, by jako premier uchwałę Rady Ministrów wykonać. Co się po tym stało – nie wiem. Czy Witos nie uznał za wskazane Sikorskiego zawiadomić (obawiał się może zbytniego wzrostu znaczenia Sikorskiego w razie zwycięstwa nad Piłsudskim), czy zawiadomił Sikorskiego, ale ten polecenia nie otrzymał, czy wreszcie Sikorski polecenie otrzymał, ale go nie wykonał – tego nie wiem.
Czy prawdą jest jakoby Pan Minister zadecydował w Wilanowie o kapitulacji przed Piłsudskim?
Nie w moim ręku była decyzja. Byłem tylko jednym z kilkunastu członków Rady Ministrów, Rada decydowała.
No tak, Panie Ministrze, ale niewątpliwie zdanie Pańskie musiało zaważyć na decyzji gabinetu?
Ja opowiedziałem się zdecydowanie za zakończeniem wojny domowej. Dla mnie było jasne, że z chwilą opuszczenia przez rząd Warszawy, wojna domowa przeciągnie się na tygodnie o ile nie na miesiące. A parę tygodni wojny domowej – było dla mnie znów pewnikiem – doprowadzi do wkroczenia w nasze granice któregoś z naszych sąsiadów. Powiedziałem też wtedy: „Wolę żyć do końca życia w opozycji, aniżeliby Polska miała stracić chociaż kilometr kwadratowy swej ziemi”.
Gdym patrzał na to, co później się w Polsce działo, nieraz cisnęły się do głowy dręczące wątpliwości, czy postąpiłem słusznie.
PRZYSZŁOŚĆ
[Stanisław Grabski – przyp. red. KJ] Pyta się mnie Pan, co myślę o przyszłości. Postaram się ją jak najbardziej streścić. Rządy pomajowe stworzyły silną armię i silny aparat wykonawczy władzy państwowej. Ale siłę państwa opierały na bierności i słabości społeczeństwa. Nastąpił powszechny upadek moralności obywatelskiej. W najszerszych warstwach szerzy się głęboki szalenie niebezpieczny kryzys wiary w Polskę.
A jednocześnie, cały przyrost naszej ludności zostaje bez zarobku. I z roku na rok rośnie ilość bezrobotnych o 200 000. Dziś jest ich już naprawdę z górą 800 000. Jeszcze trzy lata dalszego bieżnego dostosowania się do kryzysu – a będziemy mieli 1,5 mln bezrobotnych, patrzących beznadziejnie i z rozpaczą w przyszłość Polski. Co wtedy?
Tych trzech kryzysów: moralności życia publicznego, wiary w Polskę i przedsiębiorczości ekonomicznej – nie przezwycięży żadna rozgrywka partyjna czy koteryjna. Może ją przezwyciężyć tylko nowy prąd ideowy, który stworzy wizję lepszej Polski (bo już wielką i mocarstwowo potężną mamy), Polski naprawdę chrześcijańskiej, w której więc w życiu publicznym obowiązywać będzie tak samo jak w życiu prywatnym dziesięcioro przykazań bożych i w której będzie chleb dla wszystkich. Wytworzeniu takiego nowego prądu ideowego – a nie nowego jakiegoś stronnictwa, czy nowej kategorii politycznej – pragnę oddać resztę mych sił i mego życia.
Rozmowę Mieczysława Pruszyńskiego ze Stanisławem Grabskim opublikował w 1935 roku „Bunt Młodych” (nr 88-89, listopad-grudzień 1935). Przedruk niniejszy opracowano na podstawie dwóch współczesnych zbiorów przedwojennych wywiadów: antologii „Klasyka wywiadu polskiego” w opracowaniu Pawła Skibińskiego i Dawida Dynarowskiego (wydawnictwo Fronda, Warszawa 2010) oraz zbioru „Tamci” Mieczysława Pruszyńskiego pod redakcją Katarzyny Golki (wydawnictwo „ALFA”, Warszawa 1992). W niniejszej wersji redakcja portalu klubjagiellonski.pl dokonała niewielkich skrótów i wyjaśnień odredakcyjnych.
Stanisław Grabski
Mieczysław Pruszyński