Witamy na stronie Klubu Jagiellońskiego. Jesteśmy niepartyjnym, chadeckim środowiskiem politycznym, które szuka rozwiązań ustrojowych, gospodarczych i społecznych służących integralnemu rozwojowi człowieka. Portal klubjagiellonski.pl rozwija ideę Nowej Chadecji, której filarami są: republikanizm, konserwatyzm, katolicka nauka społeczna.

Zachęcamy do regularnych odwiedzin naszej strony. Informujemy, że korzystamy z cookies.
Wojciech Jakóbik  2 stycznia 2017

Nieudana hagiografia Edwarda Snowdena

Wojciech Jakóbik  2 stycznia 2017
przeczytanie zajmie 6 min

Film o Edwardzie Snowdenie potraktowałem jako wyzwanie. Mógł być próbą dla moich kategorycznych poglądów na działalność złodzieja danych, funkcjonującego obecnie pod ochroną Rosji. Niestety nie był.

Olivier Stone to reżyser znany z antywojennej, antyestablishmentowej sztuki filmowej. Ciekawy przykład z przeszłości to Urodzony 4 lipca, w którym Tom Cruise z konserwatywnego patrioty przekształca się w liberalnego obrońcę wolności obywatelskich, a z żołnierza prawie że w hippisa. Scenariusz filmu został oparty na historii Rona Kovica, weterana wojny w Wietnamie.

O ile Urodzony 4 lipca miał przekonać Amerykanów o bezsensie wojen na przykładzie cierpień człowieka sparaliżowanego od pasa w dół wskutek zranienia odłamkiem, o tyle Snowden, posiłkując się znanym whistleblowerem nachalnie przekonuje, że rząd amerykański łamie prawo, inwigilując Internet i sieci komórkowe.

Do roli Edwarda Snowdena został wyznaczony Joseph Gordon-Lewitt, w moim przekonaniu dobry aktor, który przyłożył się do zadania. Wygląda podobnie do Snowdena, a nawet upodabnia do niego głos. Problem polega jednak na tym, że sama kreacja głównego bohatera stworzona przez reżysera jest niewiarygodna.

Nie ma on żadnych wad poza kruchymi kośćmi, a złamanie nogi nie pozwala mu pozostać w wojskach specjalnych i każe szukać spełnienia w CIA. To zresztą przekłamanie, bo Snowden odszedł z jednostki ze względu na ból piszczeli, a w Centralnej Agencji Wywiadowczej nigdy nie pracował. Poza tym Snowden nie pali i nie pije, za to ma epilepsję. W jego hagiografii zabrakło za to faktu, że przełożeni od początku sygnalizowali jego problemy z subordynacją.

Mit Snowdena jest budowany od samego początku. Patriota, który nie może walczyć z bronią w ręku, sięga po bardziej wyszukane narzędzia i zostaje asem wywiadu. Jest najlepszy w grupie i rozwiązuje zadanie obliczone na 5 godzin w 38 minut. Osiąga to, omijając schemat. Motyw łamania zasad dla większego dobra jest silnie obecny w całej opowieści o krystalicznym bohaterze. Ma zapewne uzasadnić kradzież danych, których Snowden dopuścił się rzekomo w obronie praw obywateli.

Film Stone’a jak zwykle ma rozbudowany kontekst polityczny. Prości żołnierze narzekają na wojnę w Iraku prowadzoną w celu pozyskania ropy (absurd powtarzany w rosyjskiej propagandzie) pod dyktando lobby wojskowego i przemysłowego (także stały motyw z rosyjskich propagandówek). Oficerowie wywiadu średniego szczebla buntują się potajemnie przeciwko metodom inwigilacji forsowanym przez przełożonych (sytuacja nie do potwierdzenia).

Ostrzegają oni głównego bohatera przed „kulturą strachu”, jednocześnie sami strasząc wszędobylskim aparatem bezpieczeństwa USA. Stone oskarża o paranoję, promując paranoiczną wizję Stanów Zjednoczonych. To nowe wydanie „wojny o pokój”, gdzie propagandyści kłamią w obronie rzekomej prawdy o amerykańskim totalitaryzmie i ekstrapolacją własnych problemów na głównego wroga polityki międzynarodowej Rosji.

Duch rewolucyjny jest wyczuwalny zarówno względem rządów George’a Busha, jak i Baracka Obamy, który rozczarowuje Snowdena przyzwoleniem na kontynuację programów zbierania danych przez służby. W gabinecie zbuntowanego wykładowcy z Narodowej Agencji Wywiadowczej (NSA) wisi – a jakże – portret Johna Fitzgeralda Kennedy’ego, którego teorie spiskowe kreują na ofiarę establishmentu, co każdy Amerykanin odczyta tak, jak powinien, jeżeli tylko zechce uwierzyć w bajkę Stone’a. Snowden stoi tam gdzie JFK, a NSA tam, gdzie jego mordercy.

Wrażenie osaczenia przez establishment potęgują obawy kolegów Snowdena o jego narastający sprzeciw wobec działalności służb. Pojawiają się ostrzeżenia i sugestie, że „wiadomo, co robią tym, którzy się sprzeciwią”. Otóż nie wiadomo i nie ma na to żadnego potwierdzenia, ale Stone pozwala wyobraźni podatnej na teorie spiskowe szeroko rozwinąć skrzydła.

W końcu krystaliczny bohater z powodów moralnych porzuca pracę w NSA. Otrzymuje wsparcie dziewczyny, która z trudem znosi jego ofiarę na ołtarzu ojczyzny. Ten wątek jest nieznośny i płytki. Snowden nie ma wad, a jego dziewczyna go nie rozumie. Jak każdego prawdziwego „krzyżowca”.

Akcję przeplata wątek przekazania danych o inwigilacji przez amerykańskie służby dziennikarzom „The Guardiana”. Akcja toczy się w Hong Kongu, gdzie aktor grający Snowdena przekonuje, że chciał on tylko dobra publicznego i zadbał o to, aby kradzież i publikacja danych odbyły się bez niepotrzebnych szkód. W rzeczywistości działania Snowdena zagroziły oficerom w terenie i szeregu operacji amerykańskich służb za granicą. Pozwoliły także terrorystom zmienić metodologię działania i utrudnić ich lokalizację.

Film Stone’a przekonuje, że amerykańskie służby inwigilowały sojuszników, że wykorzystywały technologię do rozrywki, popisywania się przed kolegami. Miała być to niewiarygodnie droga zabawa dla przedstawicieli elit, dla których walka z terroryzmem była jedynie wymówką. Przekaz wzmacniają głodne kawałki o dzieciach zabijanych z dronów. Wszystko to miało służyć wzmocnieniu „supremacji USA na świecie”. Takie zwroty, jakby żywcem wyjęte z depesz Sputnika, pojawiają się w dziele krytyka militaryzmu często. Elity amerykańskie ulegają celowej barbaryzacji, także poprzez scenę polowania na ptaki z ucinaniem im głów włącznie.

Jednocześnie bohaterowie filmu systematycznie wyśmiewają tezę o inwigilacji Amerykanów przez „rosyjskich hakerów”. Zwrot pojawia się za każdym razem, kiedy Snowden chce powiedzieć swojej ukochanej o skali inwigilacji przez USA, ale nie może i zasłania się działaniami z zagranicy. Tworzy to wrażenie, że jeśli obywatele Stanów są szpiegowani, to oczywiście tylko przez własny rząd.

Stany Zjednoczone prowadzą inwigilację własnych obywateli w granicach prawa. Tak jak podczas I wojny światowej kruszono pieczęcie i za pomocą pary wodnej otwierano listy, tak dziś służby świata czytają maile. Ułudą byłby świat bez ich istnienia. Wszelkie nadużycia powinny być oczywiście piętnowane, ale Snowden miał inne zadanie. Miał zdyskredytować funkcjonowanie służb SIGINT jako takich. Być może była to forma przygotowania społeczeństw zachodnich na operacje powszechne obecnie. Amerykanie wprowadzili ostatnio nowe sankcje wobec Rosji za udowodnione przez FBI ataki hakerskie, które według Biura nie ustały wraz z rozstrzygnięciem wyborów prezydenckich i trwają nadal.

Ważnym elementem bajki o Snowdenie jest przykład WikiLeaks, czyli zdyskredytowanej – rzekomo przez establishment USA, a nie własne działania – organizacji demaskującej spiski, ale głównie te amerykańskie. Jednak nasz bohater był tak doskonały, że nie dał się zdyskredytować. Przewodzi mu cytat z jednego z pomników Theodore’a Roosevelta: „Przydatność człowieka zależy od życia według ideałów”.

Snowden broni się przed krytykami argumentem, że gdyby chciał, zostałby w swoim ostatnim miejscu zatrudnienia, jako kontraktor NSA na Hawajach i żył w dostatku ze swą dziewczyną. Nie pozwoliły mu na to jednak ideały. Miał tam walczyć z chińskimi oddziałami hakerów, ale zdecydował, że wykradnie dane na temat programów szpiegowskich. Wykrada je w kostce Rubika, którą oczywiście potrafi ułożyć z niezwykłą szybkością. Intencje Snowdena wyczuwa dwóch jego kolegów z pracy, ale chroni go przed przełożonymi i daje mu skryte wyrazy poparcia. Stone prawie dopuszcza do zawiązania spisku przeciwko kierownictwu NSA.  

Po publikacji danych w „The Guardianie” i szeregu innych tytułów za zdrowie Snowdena pije przed telewizorem jego wykładowca, posiadacz obrazu JFK. Termin whistleblower jest w kontekście uciekiniera odmieniany przez wszystkie przypadki. Snowden, zgodnie ze swoim mitem, jest przedstawiany jako człowiek narażający swe życie i łamiący zasady w obronie wartości. W pewnym momencie poucza swych przełożonych, że działanie zgodnie z prawem, ale wbrew wartościom już raz w historii skończyło się procesami norymberskimi, dopełniając w ten sposób propagandową wizję USA jako spadkobiercy III Rzeszy, znaną z czasów zimnej wojny.

Wątek ucieczki do Rosji jest kwitowany dwoma zdaniami. Snowden oczywiście nie chciał uciekać z Hong Kongu do Moskwy, ale musiał zostać na lotnisku Domodiewo ze względu na anulowanie mu paszportu przez amerykański establishment polujący na jego życie. W filmie brakuje informacji o tym, że według raportu senackiej Komisji ds. Wywiadu USA nasz ulubieniec współpracuje obecnie z rosyjskim wywiadem. Do rozstrzygnięcia pozostaje kwestia, czy robił to przed kradzieżą danych.

Kulminacją filmu, podobnie jak w Urodzonego 4 lipca, jest przemowa głównego bohatera, zastąpionego w pewnym momencie przez samego Edwarda Snowdena, który zapewne z wrodzonej skromności zagrał te ostatnie kilka minut wypowiedzi o wolnościach obywatelskich. Prawdziwy Snowden zdaje się grać nawet lepiej niż odtwarzający go aktor. Stone nie szczędzi mu owacji zwolenników na konferencji przez Skype z Rosji. Wszystko to jest przeplecione materiałem Russia Today, w którym nieznana „gadająca głowa” chwali bohaterstwo Snowdena. Całość dopełnia rzewna muzyka, która przez cały film pozostaje na niskim poziomie.

Gdyby film Stone’a został zrealizowany na wyższym poziomie warsztatowym, stanowiłby większy kłopot dla specjalistów walczących z mitem Edwarda Snowdena. Ten odwraca uwagę od faktu, że jego działania posłużyły Rosji w przeddzień aneksji Krymu do podzielenia USA i ich sojuszników w NATO, a także podburzyły przeciwko Amerykanom opinię publiczną w krajach zachodnich, szczególnie podatnej na teorie spiskowe związane ze Stanami.

Wydaje się, że reżyser chciał wykreować nowego Che Guevearę, a stworzył plastikowego żołnierza w kiepskim paszkwilu na politykę zagraniczną USA. Głodne kawałki z rosyjskiej propagandy, a szczególnie fragmenty materiałów skompromitowanego Russia Today, dyskredytują to dzieło. Liczyłem na wyzwanie intelektualne, a dostałem mdłą laurkę zakłamującą fakty, która nie zachwiała o jotę moim przekonaniem, że Snowden to zdrajca działający przeciwko swojemu krajowi. Może to i lepiej, bo mniej ludzi się na bajkę Stone’a nabierze.

Różnica między USA a Rosją jest widoczna właśnie na przykładzie „czynownika Snowdiuszy”. Zdrajca i współpracownik rosyjskich służb pod ich opieką organizuje zdalne konferencje prasowe transmitowane w USA i dostaje w prezencie filmy na swój temat. Wrogowie reżimu w Moskwie giną od radioaktywnej herbaty i „samobójstw” dokonywanych w nietypowy sposób – przez kilkukrotny strzał w potylicę.