Witamy na stronie Klubu Jagiellońskiego. Jesteśmy niepartyjnym, chadeckim środowiskiem politycznym, które szuka rozwiązań ustrojowych, gospodarczych i społecznych służących integralnemu rozwojowi człowieka. Portal klubjagiellonski.pl rozwija ideę Nowej Chadecji, której filarami są: republikanizm, konserwatyzm, katolicka nauka społeczna.

Zachęcamy do regularnych odwiedzin naszej strony. Informujemy, że korzystamy z cookies.
Tomasz Turejko  14 grudnia 2016

Śląsk budowali imigranci

Tomasz Turejko  14 grudnia 2016
przeczytanie zajmie 9 min

W dyskusji publicznej na temat Śląska bardzo często można usłyszeć stwierdzenie o „wykorzystywaniu” regionu, jego bogactwa i pracy miejscowej ludności przez inne części Polski. Życie „kosztem” Śląska to nieraz koronny argument za powrotem do międzywojennej koncepcji autonomii. Kiedy jednak przyjrzymy się jego powojennej historii, zobaczymy, że równie wielki (a w niektórych dziedzinach nawet większy) wkład w rozwój regionu wnieśli imigranci – przede wszystkim ekspatrianci ze wschodu, ale także przybysze z wielu innych rejonów Polski. Jak wyglądałby Śląsk, gdyby gorole nie stawili się tutaj tłumnie po II wojnie światowej?

Przyjezdni, którzy odwiedzają moje rodzinne Gliwice bardzo często mówią „bardzo ładne śląskie miasto”. Mają oczywiście rację, bo znaczną jego część, jego charakter i architekturę zbudowali Ślązacy. Kiedy jednak przejdziemy się Starym Miastem, zobaczymy dzieło lwowskiego architekta Franciszka Maurera, który zrewitalizował gliwicki rynek. Budynek urzędu miejskiego został odnowiony zgodnie z projektem innego lwowskiego architekta – Tadeusza Teodorowicza-Todorowskiego (tego samego, który zaprojektował „Osiedle A” w Tychach). Dalej zobaczymy Centrum Onkologii, które de facto założyli lekarze Stanisław Bylina z podkarpackiego Jarosławia i Jeremi Święcki z Warszawy. Następnie dostrzeżemy budynek Politechniki założonej przez profesorów ze Lwowa, a duma wielu kibiców – Gliwicki Klub Sportowy „Piast” powstał z inicjatywy wysiedleńców z Kresów Wschodnich. To jak to w końcu jest? Polska tylko wykorzystywała Śląsk czy może gorole pomogli coś miejscowym hanysom?

Przyjezdni zakładają uczelnie

Uniwersytet Śląski powstał jako filia Uniwersytetu Jagiellońskiego w 1962 roku. Było to oczywiście co najmniej 15 (jak nie 40) lat za późno. Od 1968 roku Uniwersytet Śląski działał już jako odrębna jednostka, a pierwszym rektorem nowej uczelni został prof. Kazimierz Popiołek. Profesor Popiołek był pochodzącym ze Śląska Cieszyńskiego pracownikiem naukowym Uniwersytetu Jagiellońskiego, który z determinacją godną najwyższego podziwu dążył do utworzenia na Górnym Śląsku uczelni wyższej. Bez jego ciężkiej pracy z pewnością nie byłoby tej uczelni.

Kiedy się wgłębimy w życiorysy innych „ojców założycieli” uniwersytetu w Katowicach, zobaczymy praktycznie samych goroli z każdego zakątka Polski. Pochodzący ze Lwowa prof. Mieczysław Sośniak, uczeń prof. Kazimierza Przybyłowskiego był głównym twórcą Wydziału Prawa UŚ. Innym uczniem prof. Przybyłowskiego jest znany wszystkim studentom prawa prof. Maksymilian Pazdan, pochodzący z podkarpackich Zagorzyc, pracownik Uniwersytetu Jagiellońskiego, który przybył na Śląsk, aby na nowopowstałym wydziale poprowadzić katedrę prawa cywilnego. Dzisiaj prof. Pazdana uznaje się za twórcę nowoczesnej szkoły prawa prywatnego w Polsce i prawa prywatnego międzynarodowego. Pierwszym organizatorem i dziekanem Wydziału Matematyki, Fizyki i Chemii w UŚ był przybyły z Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza w Poznaniu prof. August Chełkowski. Początki Wydziału Wychowania Technicznego UŚ wiążą się z postacią prof. Mariana Janusza – absolwenta Politechniki Lwowskiej, a współorganizatorem Wydziału Humanistycznego był m.in. prof. Stefan Kuczyński – pochodzący z Kresów absolwent Uniwersytetu Warszawskiego. Z Warszawy przyjechał na Śląsk również prof. Przemysław Trojan, by wraz z Lwowiakiem doc. Jerzym Chmielowskim utworzyć Wydział Biologii i Ochrony Środowiska Uniwersytetu Śląskiego.

Takich przykładów oczywiście jest o wiele więcej. Uniwersytet Śląski to przede wszystkim dzieło imigrantów i ekspatriantów. Nie przesłania to oczywiście dużego wkładu Górnoślązaków i mieszkańców Zagłębia w jego budowę. Patrząc jednak na pierwszą kadrę naukową katowickiej uczelni, nie sposób oprzeć się wrażeniu, że bez wkładu goroli uczelnia ta mogłaby nigdy nie powstać.

Uniwersytet Śląski nie był pierwszą uczelnią wyższą na Górnym Śląsku.

W 1945 roku z bydlęcych wagonów na stacji „Gliwice” wysiedli profesorowie, pracownicy administracyjni i studenci Politechniki Lwowskiej. W październiku 1945 utworzyli oni Politechnikę Śląską.

Pierwszym rektorem nowej uczelni był absolwent Akademii Górniczej w Krakowie i p.o. rektora Politechniki Warszawskiej prof. Władysław Kuczewski, który pracował na Śląsku jeszcze przed wojną, a dziekanami wszystkich wydziałów Politechniki zostali naukowcy przybyli ze Lwowa. Mowę inauguracyjną wygłosił wybitny lwowski chemik prof. Wiktor Jakób. Studia rozpoczęło ponad 2700 osób, w tym studenci ekspatriowani z Kresów Wschodnich. Założenie Politechniki w niecałe pół roku po zakończeniu wojny było wielkim sukcesem lwowskich naukowców. Dla tysięcy studentów, którzy mogli od razu kontynuować naukę, była to wspaniała wiadomość. Za tak wielką pracę i determinacje podjętą w celu szybkiego wznowienia zajęć akademickich jeszcze w roku zakończenia wojny ówcześni studenci powinni nosić profesorów Politechniki na rękach… co zresztą miało miejsce. W 1946 roku w auli Wydziału Elektrycznego odbyło się powitanie profesorów Burzyńskiego, Ochęduszki i Fryzego (wszyscy przybyli na Śląsk z Kresów Wschodnich). Na zakończenie spotkania jeden ze studentów powiedział: „Nie pozwolimy panom profesorom na piechotę iść do domu! Bierzemy na ramiona!”. Rzeczywiście – studenci zanieśli profesorów pod sam dom.

Dopełnieniem tej historii niech będzie postać prof. Fryzego, który do Gliwic przyjechał razem z… krową. Przyjezdni uznali go za rolnika, a on sam wkrótce został kierownikiem katedry Podstaw Elektroniki i dziekanem Wydziału Elektronicznego.

Prof. Fryze był współtwórcą podstaw polskiej elektrotechniki. Dzisiaj jego imieniem nazwano Medal Stowarzyszenia Elektryków Polskich (SEP).

Śląski Uniwersytet Medyczny również w znacznej mierze został zbudowany przez ludność przybyłą z innych rejonów Polski. Pierwszym rektorem uczelni został prof. Brunon Antoni Nowakowski. Związany w przeszłości m.in. z Uniwersytetem Warszawskim i Wileńskim zorganizował w 1948 roku Śląską Akademię Medyczną (dzisiaj Śląski Uniwersytet Medyczny). Tutaj podobnie jak w przypadku Politechniki i Uniwersytetu Śląskiego kadrę naukową stanowili w znacznej mierze Kresowianie. Z samego Lwowa wywodziło się  3 rektorów i 5 prorektorów ŚUM. Ponadto uczelnie zasiliło 30 uczonych ze środowiska ekspatriantów. Bez nich utworzenie Akademii również nie byłoby możliwe.

Spod znaku eskulapy

W trakcie II wojny światowej zginęło blisko 40% polskich lekarzy. Ich brak był odczuwalny w całej Polsce, również na Górnym Śląsku. W tych bardzo ciężkich czasach do Gliwic, Katowic i Chorzowa przybyło ze wschodu kilkaset lekarzy i pielęgniarek.

Od roku 1945 wielu z nich zostało natychmiast dyrektorami szpitali i kierownikami przychodni specjalistycznych, np. Józef Garbień w Chorzowie, Jan Bażowski w Zabrzu, Aleksander Bielski w Bytomiu, Mieczysław Głowiński w Rybniku i Siemianowicach Śląskich. Taki przykładów było oczywiście znacznie więcej.

„Śląską dumą” w zakresie medycyny jest bez wątpienia Centrum Onkologii – Instytut im. Marii Skłodowskiej-Curie Oddział w Gliwicach. Dzisiaj niewielu już pamięta, że jego założenie i działanie zawdzięczamy dwóm wybitnym lekarzom – Stanisławowi Bylinie i Jeremiemu Święckiemu. Pierwszy przybył na Śląsk z podkarpackiego Jarosławia, drugi –z Uniwersytetu Warszawskiego. To oni zamienili Państwowy Instytut Przeciwrakowy powstały w 1946 roku, który początkowo był wyposażony tylko w 100 łóżek szpitalnych i przychodnie z dwoma gabinetami, w jedną z największych instytucji badań onkologicznych w Polsce. Dzisiaj gliwicka onkologia leczy kilka tysięcy osób rocznie. Jej powstanie zawdzięczamy jednak w dużej mierze powojennym imigrantom.

Inna duma śląskiej medycyny – Śląskie Centrum Chorób Serca w Zabrzu zawdzięcza swoją sławę lekarzom z całej Polski. Do najznamienitszych należał oczywiście prof. Zbigniew Religa – absolwent Akademii Medycznej w Warszawie, współpracujący z nim prof. Marian Zembala (z Akademii Wrocławskiej) oraz prof. Andrzej Bochenek (ze Śląskiego Uniwersytetu Medycznego). Wszyscy trzej przeprowadzili pierwsze udane transplantacje serca w Polsce. Klinika jest dziś dumą Zabrza i całego Śląska. Jej świetność zawdzięczamy również tym, którzy przybyli tutaj z Warszawy, Wrocławia i wielu innych miast z całej Polski. Nie przyjechali po to by „zabierać”, ale po to by „dawać”, i to nieraz coś znacznie cenniejszego od pieniędzy za wydobyty węgiel – dawali swoim pacjentom nowe życie.

Teatr i muzykę wzięliśmy ze Lwowa

Śląsk, ze względu na swoje geograficzne położenie, od wieków stanowił prawdziwy kulturowy tygiel. Jego tożsamość budowana była przez różnorodne grupy narodowościowe, które dokładały swoje fragmenty do śląskiej kulturowej mozaiki. Największy odsetek ludności na Śląsku stanowili Polacy i Niemcy,  a także w mniejszym stopniu Żydzi i Czesi. Po wojnie obraz ten się zmienił. Żydzi zostali wymordowani przez niemiecki totalitaryzm, a samych Niemców deportowano do RFN. Na ich miejsce przyjechali ekspatriowani Kresowianie. Historia przekazała „tożsamościową pałeczkę” kolejnym ludziom, do tej pory niezwiązanym z Górnym Śląskiem.

Teatr im. Stanisława Wyspiańskiego istniał w Katowicach od roku 1922 (do roku 1936 nosił nazwę „Teatr Polski”). W trakcie okupacji niemieckiej funkcjonował tam teatr niemiecki. Po zakończeniu wojny jego działalność wznowili aktorzy teatrów lwowskich, pochodzący z Mazowsza Karol Adwentowicz i rodowity Lwowianin – Wilam Horzyca. W sierpniu 1945 roku do Katowic przyjechał zespół Polskiego Teatru Dramatycznego ze Lwowa wraz z aktorami i zapleczem technicznym. Od tego czasu teatr funkcjonuje pod nazwą „Teatr Śląski im. Stanisława Wyspiańskiego”. Paradoks tych czasów polegał na tym, że przymiotnik „śląski” teatr otrzymał dopiero po przybyciu zaplecza aktorskiego… ze Lwowa. Dyrektorem Teatru Śląskiego został Bronisław Dąbrowski – aktor występujący wcześniej m.in. w Poznaniu, Lwowie, Krakowie, Łodzi i Wilnie. Po wojnie zamieszkał na Śląsku, by objąć kierownictwo tej jednej z najważniejszych placówek kulturalnych regionu. Pomagał mu w tym dziele pochodzący z Kresów Andrzej Ponaszko, który zaprojektował m.in. dekoracje do AntygonyDwóch teatrów.

Podobną historię miała Opera Śląska w Bytomiu. Jej założycielem był Adam Didur – najwybitniejszy bas w dziejach wokalistyki polskiej i jeden z czołowych śpiewaków basowych w dziejach wokalistyki światowej. Występował na wszystkich największych scenach operowych świata: od Nowego Jorku przez Londyn, aż po słynną mediolańską La Scalę. Przed wojną był kierownikiem Opery Lwowskiej i wykładał równocześnie w Lwowskim Konserwatorium. Swoją działalność Opera Śląska zainaugurowała już 14 czerwca 1945 roku (nieco ponad miesiąc od zakończenia wojny!), a na scenie zagrano Halkę Stanisława Moniuszki. Aktorzy występujący w pierwszych spektaklach śląskiej opery to również w znacznej mierze ekspatrianci ze Lwowa, którzy przyjechali na Śląsk razem z Didurem.

Dwadzieścia dni wcześniej przed premierą Halki swój pierwszy koncert dała Filharmonia Śląska w Katowicach. Jak nietrudno się domyślić, tę ważną dla regionu instytucję kulturalną również założyli przybysze spoza Śląska. Pierwszymi kierownikami artystycznymi Filharmonii byli Jan Niwiński oraz – urodzeni we Lwowie – Witold Krzemiński i Stanisław Skrowaczewski. 26 maja 1945 roku w inauguracyjnym koncercie orkiestrą dyrygowali Jan Niwiński i pochodzący z Wołynia Faustyn Kulczycki. W następnych dekadach przez Filharmonię przewinęli się wybitni artyści, z których wielu nie było rodowitymi Ślązakami. Pomimo tego walnie przyczynili się oni do rozwoju górnośląskiej kultury po II wojnie światowej. Podobne losy spotkały wiele innych ikon polskiej kultury ze śląskim rodowodem. Aktor Wojciech Pszoniak i kompozytor Wojciech Kilar, chociaż swoje wykształcenie zawodowe zdobyli już na Śląsku, to sami urodzili się jeszcze we Lwowie. Na Śląsk przyjechali po wojnie razem z rodzinami, by później wyruszyć w świat ze swoim ponadprzeciętnym talentem.

Niebiesko-czerwoni

Nie można również pominąć wkładu imigrantów i ekspatriantów w funkcjonowanie klubów piłkarskich na Górnym Śląsku po II wojnie światowej. W 1945 roku reaktywowano Polonię Bytom, w składzie której grało wielu byłych zawodników legendarnej Pogoni Lwów (m.in. Michał Matyas i późniejszy trener kadry narodowej Ryszard Koncewicz).

W tym samym roku lwowscy ekspatrianci powołali do życia Klub Sportowy Piast Gliwice. Obie drużyny z Górnego Śląska przyjęły przedwojenne, niebiesko-czerwone barwy Pogoni Lwów. Oparta na Kresowiakach i rodowitych Górnoślązakach Polonia Bytom zdobyła dwa razy mistrzostwo Polski: w 1954 i 1962 roku. Trzy lata później bytomska drużyna zwyciężyła w turnieju o Puchar Rappana (zwany później Pucharem Intertoto). W tym samym roku prowadzona przez trenera Michała Matyasa Polonia Bytom sięgnęła po Puchar Ameryki, pokonując wcześniejszego trzykrotnego triumfatora tych rozgrywek – Duklę Praga. Był to przykład wspaniałej współpracy lwowskiego sztabu trenerskiego z Matyasem na czele z piłkarzami z górnośląskim rodowodem. Zwycięstwo Polonii Bytom w rozgrywkach międzynarodowych było największym osiągnięciem polskiej piłki nożnej aż do lat 70., kiedy to swoje sukcesy święciła fenomenalna drużyna „Orłów Górskiego” (notabene również Lwowiaka). Do dzisiaj na pamiątkę lwowskiej Pogoni niebiesko-czerwone stroje nosi wiele zespołów z całej Polski, m.in. Odra Opole i Pogoń Szczecin.

Ślązacy zza Buga

Nie sposób oczywiście przedstawić całego wkładu, jaki w rozwój Śląska wnieśli imigranci i ekspatrianci po zakończeniu II wojny światowej. Dzisiaj większość mieszkańców Śląska jest wymieszana, a stary podział na rodowitych Ślązaków i „przyjezdnych” powoli zanika. Wciąż jednak w debacie nad odrębnością Śląska pojawiają się opinie, że „Polska jest coś Śląskowi winna”. Przecież to Ślązacy, ich kopalnie i przemysł stanowili przez dziesięciolecia o sile polskiej gospodarki. Wiele pieniędzy ze Śląska „wpompowano” w odbudowę Warszawy, cześć środków posłużyło inwestycjom w innych regionach kraju. Szczególnie było to widoczne w okresie Polski Ludowej, kiedy w systemie gospodarki centralnie planowanej dochody z Górnego Śląska płynęły do wspólnego „narodowego” skarbca, a sami Ślązacy nie zawsze korzystali z owoców swojej ciężkiej pracy. Nie jest jednak tak, że w zamian Polska nic Śląskowi nie ofiarowała.

Dlatego drodzy hanysi, proszę Was byście pamiętali, że to gorole wybudowali Wam Uniwersytet, Politechnikę i Akademię Medyczną, to gorole odbudowali Teatr Śląski, założyli Operę i Filharmonie Śląską. To gorole przez lata uczyli w śląskich szkołach i leczyli w śląskich szpitalach. To wreszcie gorole odbudowywali Wasze miasta z powojennych zniszczeń i zakładali (lub reaktywowali) śląskie kluby piłkarskie. Na Śląsku brakowało wykwalifikowanej kadry naukowej i sami Ślązacy nie byli w stanie założyć uczelni wyższych. Potrzebna była pomoc z zewnątrz. Tak samo przez lata potrzebna była pomoc z zewnątrz (m.in. ze Śląska) wielu polskim miastom i regionom, które nie posiadając złóż naturalnych, potrzebowały pieniędzy, by odbudować się z wojennych zniszczeń i podnieść poziom życia obywateli. Dlatego nie powinniśmy nigdy myśleć „roszczeniowo”. Nie powinniśmy „wypominać” kto ile komu dał od siebie. Wszyscy przecież, bez względu na pochodzenie, gwarę, tradycję i kulturę, mieszkamy w Polsce i to na rzecz jej i jej obywateli chcemy pracować i stale się rozwijać. Nie jest ważne kto ile Polsce dał i kto ile od Polski otrzymał. Polska przecież jest tylko jedna.