Witamy na stronie Klubu Jagiellońskiego. Jesteśmy niepartyjnym, chadeckim środowiskiem politycznym, które szuka rozwiązań ustrojowych, gospodarczych i społecznych służących integralnemu rozwojowi człowieka. Portal klubjagiellonski.pl rozwija ideę Nowej Chadecji, której filarami są: republikanizm, konserwatyzm, katolicka nauka społeczna.

Zachęcamy do regularnych odwiedzin naszej strony. Informujemy, że korzystamy z cookies.
Natalia Mecner  8 listopada 2016

To ostatnie takie wybory

Natalia Mecner  8 listopada 2016
przeczytanie zajmie 6 min

Było ciekawie. Od socjalistycznego „czarnego konia” Berny’ego Sandersa, przez Hillary „mniejsze zło” Clinton, po alt-prawicowego, uderzającego w poprawność polityczną i wpisującego się tym w globalne trendy, Donalda Trumpa. Idzie nowe, a finiszująca kampania wyborcza stanowi zapowiedź nadchodzącej przyszłości. Pojedynek Clinton vs Trump to prawdopodobnie ostatnie starcie kandydatów z pokolenia „baby boomers”. Wraz z ich odejściem, zmianie ulegnie także główna oś politycznych podziałów w USA.

Wybrani w prawyborach kandydaci obu partii biją rekordy niepopularności wśród obywateli. Nadzwyczaj wysokie poparcie dla politycznych outsiderów sygnalizują koniec pewnej ery politycznej, w której echa traumy z wojny wietnamskiej, śmierć Martina Luthera Kinga czy wojny kulturowe pomiędzy stojącymi w opozycji wartościami konserwatywnymi i liberalnymi prowadzone politycznymi narzędziami nadawały oblicze amerykańskiej polityce.

Dzisiejszy świat zmienia się jednak bardzo szybko, a wraz z nim amerykańskie społeczeństwo. Z jednej strony obserwujemy wzrost tendencji nacjonalistycznych, anty-imigranckich, z drugiej socjalistyczny program zdobywa popularność i serca ogromnej części amerykańskiego społeczeństwa.

U podstaw obu tych zjawisk leży frustracja sytuacją ekonomiczną kraju, zanikającą klasą średnią oraz poczucie wyizolowania od starego establishmentu politycznego.

Pokoleniowa zmiana na horyzoncie

Kluczem do zwycięstwa w wyborach jest zdobycie poparcia bloków wyborców, którzy będą szczególnie zmotywowani, żeby pójść do urn. Clinton i Trump cieszą się poparciem zróżnicowanych, często dość rozłącznych elektoratów. Wyborcy Trumpa są zazwyczaj białymi mężczyznami, mieszkającymi w wiejskich obszarach, są starsi, mniej wykształceni i bardziej konserwatywni. Clinton cieszy się popularnością wśród kobiet, mniejszości (szczególnie czarnoskórej), osób z wyższym wykształceniem oraz mieszkających w bardziej zurbanizowanych obszarach. Nie można jednak interpretować tego jako typowych cech elektoratu partii republikańskiej i demokratycznej. Te wybory wydają się być inne.

Przede wszystkim, mamy niesamowity skok w sposobie głosowania „przeciw komuś”, a nie „na kogoś”. Podczas ostatnich wyborów przeciwko Obamie głosowało 35% republikańskich wyborców, a za McCane’em aż 59%. W tym roku za Trumpem głosuje 44%, a przeciwko Clinton 53%. U wyborców Partii Demokratycznej zachodzi podobne zjawisko. Procenty za i przeciw niemalże się odwróciły.

Ponadto, możemy zaobserwować dużą apatię pośród pokolenia młodych dorosłych – pokolenie millenialsów może i ceni Clinton wyżej niż jej republikańskiego kontrkandydata, ale niemalże połowa z nich ma zamiar oddać głos na kandydata trzeciej partii, co pokazuje że żaden z głównych kandydatów nie jest w stanie trafić do młodych.

Wśród grupy wiekowej 18-29 kandydat Partii Libertariańskiej, Gary Johnson, ma 29% zwolenników, a Jill Stein z Partii Zielonych 15%. W systemie dwupartyjnym to anomalia.

Scenariusz gwałtownego wzrostu popularności trzeciej partii jest jednak bardzo mało prawdopodobny z uwagi na konstrukcję samego systemu wyborczego, gdzie „zwycięzca bierze wszystko”. Wróćmy na moment do roku 1992. Wówczas biznesmen z Texasu Ross Perrot zdobył niemalże 20 milionów głosów, czyli 18.9% wszystkich głosów w skali kraju! Jednak takie poparcie uzyskane wśród bezpośrednio głosujących wyborców nie przełożyło się na zwycięstwa w poszczególnych stanach. W konsekwencji we właściwym głosowaniu elektorskim nie zdobył już żadnego głosu.

Nie zmienia to faktu, że rosnąca popularność „trzeciego kandydata” wpłynie na kształt i tematy poruszane w debacie politycznej w kolejnych latach. Tak jak stało się to już w obecnej kampanii, gdzie retoryka Sandersa zwróciła uwagę opinii publicznej na takie kwestie jak ubezpieczenie zdrowotne czy koszty edukacji wyższej.

W połączeniu z faktem, że to prawdopodobnie ostatnie wybory, gdzie konkurują ze sobą kandydaci z pokolenia „baby boomers” (dla Clinton wydarzeniem inicjacyjnym dla jej politycznej aktywności były… przemówienia Martina Luthera Kinga), wieszczy nam to zmianę pokoleniową w amerykańskiej polityce.

A generacyjne przetasowania, co bardzo prawdopodobne, będą wiązać się z modyfikacją głównych tematów, wokół których ogniskować się będzie amerykańska debata publiczna już w trakcie wyborów prezydenckich w 2020 r.

Pojawią się nowe twarze, nowi liderzy, (r)ewolucji poddadzą się także same partie.

Nacjonalizm vs globalizm

Energia wygenerowana przez kampanię Berny’ego Sandersa trafiła w próżnie, szczególnie po tym jak przekazał swoje poparcie byłej sekretarz stanu. Istnieje jednak potencjał na wyłonienie się nowych elit, twarzy przodujących obojgu partiom. Partia Demokratyczna mogłaby skręcić ostro w lewo i oprzeć się na filarach stworzonych z ludzi pokroju Berny’ego Sandersa czy Elizabeth Warren. Bardziej  prawdopodobny jest jednak scenariusz, w którym Demokraci staną się partią bogatych i wyedukowanych wyborców z wielkich miast (na co już wskazuje obecny elektorat Clinton).

Od trzech dekad Partia Demokratyczna coraz mniej oferuje ludziom, których to interesy miała reprezentować – klasie robotniczej. Elity polityczne, medialne, ludzie zaangażowani w tę partię, są dziś postrzegani jako ci, którzy w komfortowych warunkach żyją gdzieś w Waszyngtonie albo innym wielkim mieście i nie mają pojęcia o codziennych problemach milionów Amerykanów. Wynikające stąd frustracje i poczucie niezrozumienia, efektywnie wykorzystuje Donald Trump. Pojawia się strach przed imigrantami zabierającymi pracę (która i tak jest już niestabilna) i obniżającymi zarobki, na który nakłada się nieufność do Big Government (rozbudowanego systemu rządowego, ingerującego poprzez swoją protekcjonalną politykę w życie obywateli) oraz szukanie prostych, często ekstremalnych rozwiązań.

Prawdopodobna linia podziału między Republikanami i Demokratami w najbliższych latach będzie przebiegać wokół nacjonalizmu (symbolizowanego przez słynny mur, który miałby być zbudowany na granicy z Meksykiem) i globalistycznej wizji świata połączonego strefami wolnego handlu, maksymalizującymi przepływy kapitału i minimalizującymi ochronę rodzimych gospodarek przez takie narzędzia jak cła.

Problem cały czas pogłębiającej się przepaści między miejską Ameryką bogatych, a co za tym idzie dobrze wyedukowanych ludzi ufających instytucjom państwa, a Ameryką sfrustrowanych ludzi, których płace i warunki pracy stają się coraz gorsze przez napływ nielegalnej taniej siły roboczej z krajów dużo biedniejszych także przydzieli wyborców do odpowiednich partii.

Sprawy społeczne takie jak aborcja czy równość małżeńska, choć nadal ważne, odejdą na drugi plan. Bezpieczeństwo narodowe i pozycja USA na świecie, problemy z imigrantami czy zatrzymywanie w kraju i tworzenie nowych miejsc pracy prawdopodobne je przysłoni.

Ktokolwiek wygra wyścig o fotel prezydencki, będzie musiał zmierzyć się z wieloma problemami, zarówno w polityce zagranicznej, jak i wewnętrznej. Zwycięstwo Trumpa podzieli wewnętrznie Partię Republikańską, wypierając wieloletnie schematy swoim programem adresowanym do klasy pracującej i średniej. Położy też kres szeroko krytykowanej „ery politycznej poprawności” oraz wprowadzi do dyskursu politycznego nacjonalizm.

Jeżeli jednak to kandydatka Demokratów wygra, symbolicznie rozbity zostanie szklany sufit, gdy po pierwszym czarnoskórym prezydencie będziemy mieli kobietę na tym stanowisku. Z drugiej jednak strony niewiele się zmieni – mniej lubiana wersja Baracka Obamy, za którą ciągną się skandale i śledztwo FBI zostanie twarzą partii liberalnych ludzi, którzy na sztandarach mają walkę o sprawiedliwość społeczną. Nastąpi stopniowa zmiana elektoratu – ludzie z wielkich korporacji z Wall Street będą coraz częściej głosować na niebiesko, a obywatele o niższych dochodach będą stopniowo przechodzić do Republikanów. 

Dlaczego? Paradoksalnie Demokraci swoją liberalną polityką imigracyjną pomagają wielkim korporacjom, dostarczając im tańszych  pracowników, których obecność wywiera płacową presję w dół. A taka presja nie może się spodobać najbiedniejszych Amerykanom, którzy w konsekwencji będą przechodzić do antyimigranckiej Partii Republikańskiej. Na rękę wielkim firmom były także różne rodzaju subsydia rządowe. Dla przykładu federalne pieniądze dostały GE i Boeing, zarówno w formie bezpośrednich dotacji, jak i pośredniego wsparcia, kiedy USA dostarczały finansową pomoc innym krajom w zamian za zobowiązanie do kupowania amerykańskich produktów. 

Starcie Hilary i Trumpa to jedynie początek przetasowań, które będą miały miejsce w ciągu kadencji zwycięzcy. Jedno jest pewne – nic nie dzieje się bez przyczyny, wieje wiatr zmian i główne partie polityczne podczas wyborów prezydenckich 2020 będą wyglądały inaczej niż w cztery lata wcześniej.