Podatek cyfrowy Morawieckiego. Czy uda się opodatkować Facebooka, Google’a i Ubera?
W skrócie
Jednym z pomysłów na sfinansowanie „piątki Kaczyńskiego” jest „digital tax”, czyli podatek od cyfrowych gigantów. Premier Morawiecki deklaruje, że roczne wpływy z tego podatku wyniosą miliard złotych, ale patrząc na status prawny takiej formy opodatkowania w innych państwach europejskich ciężko sobie wyobrazić, że wejście w życie tej daniny to realny scenariusz.
Prace nad podatkiem cyfrowym, rozumianym jako jakaś forma opodatkowania biznesów wykorzystujących Internet i działania użytkowników do wartości dodanej na różnych szczeblach trwają od wielu lat. Niestety, te które były prowadzone na wyższym poziomie – czy to unijnym, czy światowym nie doprowadziły do żadnego konsensusu. W Komisji Europejskiej opracowywano formę podatku przychodowego, zaś w OECD – postulowano zmiany w podatkach dochodowych, pozwalające na „przypisanie” (alokację) większej części dochodów do państw pochodzenia użytkowników.
Szansa na to, że taki podatek zagwarantuje wpływ do budżetu na poziomie miliarda złotych jest niewielka. Wprowadzenie tego rozwiązania jedynie na poziomie jednego kraju stwarza problem ze zlokalizowaniem strumienia dochodów (przychodów), który mógłby zostać efektywnie opodatkowany. Zgodnie z projektem dyrektywy, popartym przez Polskę (co pozwala domniemywać, że będzie stanowił punkt wyjścia do prac nad podatkiem na szczeblu krajowym), opodatkowanie miałoby być (w uproszczeniu) proporcjonalne do liczby użytkowników usług cyfrowych, czyli platform i sieci społecznościowych w danym kraju.
Innymi słowy, przychody dostawców usług cyfrowych miałyby zostać opodatkowane w Polsce proporcjonalnie do liczby użytkowników. Problem polega na tym, że w znacznej mierze to nie ci użytkownicy kreują dochody tych firm. W większości są to dochody z reklam wyświetlanych na platformach czy sprzedaży naszych danych podmiotom trzecim.
Jednak podmioty, z którymi cyfrowe przedsiębiorstwa dokonują transakcji, nie muszą być z tej samej jurysdykcji – nie tylko polskie firmy handlują z tymi platformami nabywając reklamy lub dane dotyczące użytkowników polskich. Obciążenie polskich podmiotów nabywających takie usługi obowiązkiem pobierania daniny prawdopodobnie zaowocowałoby poniesieniem przez nie całego kosztu podatku, a więc wzrost kosztów. W sytuacji, w której takie usługi (reklamy skierowane do polskich użytkowników czy informacje o ich aktywności) równie dobrze mogą nabywać podmioty zagraniczne, taki system byłby nieszczelny i doprowadziłby do spadku konkurencyjności uczciwych podatników.
Zgodnie z projektem dyrektywy, który może posłużyć za wzór dla polskiej ustawy, wyróżniamy trzy grupy cyfrowych gigantów, które miałyby podlegać opodatkowaniu. Pierwsza to portale i sieci społecznościowe, a szerzej – podmioty zarabiające głównie na reklamach. Druga to firmy sprzedające dane o naszej aktywności (wyszukiwarki, np. Google). Trzecia zaś to portale, które łączą nabywców usług z usługodawcami (AirBnB, Uber, Taxify, etc.). Opodatkowanie właśnie tej trzeciej grupy wydaje się być najprostsze, ponieważ te firmy działają na zasadzie pośrednictwa między użytkownikami a dostawcami usługi.
Jako że dokonują oni między sobą jakiejś transakcji to możliwe jest obłożenie podatkiem, prowizji dostawcy usług cyfrowych, którą pobierają owe platformy, np. na poziomie zapłaty przez użytkownika. Nie jest to jednak coś co mogłoby zagwarantować miliard złotych wpływu do budżetu przede wszystkim z tego względu, że właśnie w przypadku tych platform wzrost cen byłby zauważalny natychmiast i wraz ze wzrostem stawki podatku powodowałby spadek różnicy cen miedzy usługami nabywanymi od tych dostawców a „tradycyjnymi”, a w efekcie – spadek zainteresowania użytkowników i zmniejszenie podstawy opodatkowania.
W głosowaniu nad wprowadzeniem jednolitego rozwiązania na poziomie europejskim sprzeciwiły się: Szwecja, Dania i Irlandia. W przypadku Irlandii jest to zrozumiałe, ponieważ dotychczas była beneficjentem braku opodatkowania. To pokazuje, że konsensusu nie ma ani na poziomie Unii Europejskiej, ani na poziomie OECD.
Według niedawno opublikowanego raportu OECD można wyodrębnić trzy propozycje rozwiązań: pierwsze podejście to powiązanie dochodu bądź przychodu podlegającemu opodatkowaniu z użytkownikiem, czyli formuła najbardziej podobna do projektu dyrektywy. Jej przeciwnicy podnoszą jednak, że zniekształcałoby to sposób opodatkowania, ponieważ taka jego forma nie uwzględnia, że wartość dodana została wytworzona gdzieś indziej. O ile ruch użytkownika czy transakcja jest dokonywana na terenie jednego kraju, o tyle pomysł na samą usługę mógł powstać w innym.
Druga grupa krajów optuje za niewprowadzaniem żadnych daleko idących zmian w opodatkowaniu. Argumentują to również tym, że OECD opracowała, wprowadziła i ciągle ulepsza przepisy o unikaniu podwójnego opodatkowania, więc nie ma potrzeby wprowadzania nowego obciążenia. Jest także trzecia, ostatnia grupa, która jest zwolennikiem opodatkowania tzw. marketing intangibles, co można przetłumaczyć jako „opodatkowanie marek”. Według zwolenników tego rozwiązania głównym problemem jest to, że wartość dla konsumentów wynikająca z marki jest tworzona w jednym kraju i przypisanie dochodu do jego sprzedaży towarów i usług lub do liczby konsumentów z danego państwa jest nieproporcjonalne. W zamian proponują mechanizmy korekty, np. opracowanie sztywnych zasad procentowego podziału tych dochodów.
Jeżeli obietnice premiera Morawieckiego się ziszczą to niewątpliwe czeka nas wzrost cen za najpopularniejsze usługi internetowe. Z racji, że nieznana jest stawka i formuła tego podatku trudno jest przewidzieć jaka będzie skala podwyżki.
Tekst powstał przy współpracy Marcina Tochowicza.