Witamy na stronie Klubu Jagiellońskiego. Jesteśmy niepartyjnym, chadeckim środowiskiem politycznym, które szuka rozwiązań ustrojowych, gospodarczych i społecznych służących integralnemu rozwojowi człowieka. Portal klubjagiellonski.pl rozwija ideę Nowej Chadecji, której filarami są: republikanizm, konserwatyzm, katolicka nauka społeczna.

Zachęcamy do regularnych odwiedzin naszej strony. Informujemy, że korzystamy z cookies.
dr Mateusz Tondera  31 lipca 2016

Strachy liberalnych mieszczan

dr Mateusz Tondera  31 lipca 2016
przeczytanie zajmie 4 min

No i koniec. Wydarzenie, które na długo przed swoim początkiem urosło do rangi symbolu, memu oraz obiektu najróżniejszych debat internetowych i tramwajowych już za nami. Nic nie wybuchło. Nie utonęliśmy w ekskrementach. Nikt nie został zadeptany. Liberalni mieszczanie nie mieli racji. Światowe Dni Młodzieży ukazały w jaskrawym świetle miałkość i trywialność polskich personalnych sporów i wojenek. Najważniejsze jednak, że jednocześnie wskazały realne napięcia i wyzwania, które musimy jako wspólnota polityczna dojrzale przepracować.

Przez niemal pół roku Światowe Dni Młodzieży były dla liberalnych mieszczan obiektem wyładowywania naprzemiennie złości i pogardy. Można było odnieść wrażenie, że pielgrzymi in spe są kimś w rodzaju ekwiwalentu uchodźców dla drugiej strony polskiego sporu kulturowo-politycznego. Nieproszeni, niechciani, brudni i zapewne niewychowani. Przyjadą, zadepczą, zablokują i zarzygają. Dzicz z biednego Południa ukradnie kochany Kraków studentom, pracownikom korporacji (niektórym z zagranicy!) i statecznym emerytom. Ambitniejsi krytycy zasypywali ściany linkami do analiz kosztów, pytali, kto za to wszystko zapłaci i dlaczego oni, a także wskazywali na właściwie nieuniknione zamachy terrorystyczne i straty dla gospodarki, gdy wszyscy pracownicy zagranicznych korporacji wezmą właściwie przymusowe urlopy. Trudno było sobie wyobrazić bardziej bezdyskusyjny trend niż wyścig w deklarowaniu wyjazdów. Ucieczka od TEGO CYRKU stała się społecznym obowiązkiem.

Ostatni miesiąc przed to dodatkowo niekończące się dyskusje o utrudnieniach i obostrzeniach, jakich doświadczy skazane na Franciszka i katolickich gówniarzy miasto umęczone. Nikt nigdzie nie wejdzie bez przepustki, której nie da się dostać. Tramwaje staną. Ekskrementy miliona pielgrzymów podtopią miasto. Nawet rowery zostaną zakazane. Były oczywiście również elementy antycypowania mściwej satysfakcji, że może ten Franciszek jednak do tego kraju nie przyjedzie albo chociaż ustawi do pionu polskich biskupów. Tych obrzydliwych gości, którym zawdzięczamy cały ten syf. Apele prezydenta miasta o ewakuację były tylko symboliczną legitymizacją tej narracji. „Oni już wiedzą, że będzie Armagedon”.

Ile zostało z tej apokaliptycznej wizji już po pierwszym dniu, w którym przyjechali pielgrzymi, wiemy wszyscy. Mieszczanie, którzy wyjechali, jeszcze przez jakiś czas zasypywali portale społecznościowe opisami swojej ulgi, ale stosunkowo szybko przestali – prawdopodobnie skonfrontowani z opiniami znajomych i informacjami z mediów. Kto został w mieście, dość szybko przyjmował jedną z trzech postaw: 1) zabawa w „kombatanta Pierwszego Świata”, który musiał chwilę postać w tłumie albo któremu ktoś coś pod oknem śpiewał; 2) milczenie i całkowita zmiana tematu; 3) otwarte przyznanie się do tego, że pompowane miesiącami anty-oczekiwania wobec Światowych Dni Młodzieży okazały się absurdalne.

Można zaryzykować tezę, że nawet życzliwie nastawieni do imprezy ludzie zostali zaskoczeni. Kontrast pomiędzy czarnymi wizjami zniszczenia miasta a faktycznym zachowaniem pielgrzymów z perspektywy czasu wydaje się niemal komiczny. Przykre, że tak wielu krakowian nie mogło skonfrontować wizji z rzeczywistością samodzielnie. Oczywiście, można powiedzieć, że dobra organizacja i spokój w mieście były efektem tak licznego exodusu mieszkańców miasta, ale w tym tłumaczeniu pobrzmiewa fałszywa nuta. Coś, co miało być najazdem Hunów, skrzyżowanym z sabatem polskich biskupów, okazało się eksplozją pokojowego multikulturalizmu jak z idyllicznych wizji snutych raczej w środowiskach odległych od Kościoła. I właśnie ten aspekt — teraz piszę już zupełnie poważnie — wydaje się fascynującym punktem wyjścia do rozważań i dyskusji, które są w stanie zburzyć wiele skostniałych podziałów.

Trudno się dziś powstrzymać od szyderstw z liberalnych mieszczan, którzy od dawna wizualizują sobie Kościół katolicki jako na wpół oszalałą ksenofobiczną sektę, by na własne oczy oglądać na ulicach swojego miasta młody, śpiewający, absolutnie pokojowy i wywodzący się ze wszystkich kultur i ras tłum. W sercu tego kraju! Tłumy polskich rasistów jednak były w stanie powstrzymać się od ataków, a zamknięci i nienawidzący obcych mieszkańcy polskich powiatów z chęcią przyjęli pod swoje dachy ludzi z innych państw, często o innym kolorze skóry.

Ale przecież i druga strona polskiego sporu kulturowego powinna ze Światowych Dni Młodzieży wyciągnąć naukę. Uniwersalistyczny katolicyzm nie przystaje do polskiej narracji konserwatywnej tak ściśle, jak chciałaby tego polska prawica. Postulowany, także w środowiskach związanych z Klubem Jagiellońskim, powrót do traktowania polityczności na serio zmusza do poważnego zmierzenia się z tymi jej aspektami, które od zawsze wzbudzają nieufność Kościoła. Polityka jest w ogromnej mierze grą podziałów. Nie tylko akceptuje nieuchronny podział na Nas i Ich, ale i traktuje go jako naturalny instrument, który należy wykorzystywać dla dobra konkretnej wspólnoty. Polityk może budować mosty, ale czy może i powinien wyrzec się budowania murów? Możliwe, że to napięcie pomiędzy nauką Kościoła a praktyką polityczną jest nieuniknione, ale konserwatyści muszą to zagadnienie przemyśleć, omówić i opisać. Nie tylko w kontekście uchodźców. Brak takiej refleksji doprowadzi prędzej czy później do swoistego dwójmyślenia u wielu polskich konserwatystów. Dwójmyślenia, które na dłuższą metę będzie niezwykle szkodliwe i dla prawicy, i dla Kościoła w Polsce.

Kraków, miast zostać zadeptany przez Hunów, odpoczął przez kilka dni od pijanych Anglików i stał się areną fascynującego, wielopłaszczyznowego eksperymentu. Lewica powinna zauważyć, że multikulturalizm w praktyce działa świetnie, kiedy ludzie z różnych kultur posiadają mocny, wspólny fundament. Kiedy łączy ich niechby i emocja, ale silniejsza niż mgliste przekonanie o konieczności abstrakcyjnego braterstwa. Prawica musi umieć wychodzić poza postrzeganie świata jako szachownicy w nowej, wielkiej grze. Uniwersalny wymiar chrześcijaństwa, a szczególnie katolicyzmu, do jakiego chce się odwoływać, to nie tylko ornament. To gigantyczne wyzwanie.

Światowe Dni Młodzieży wymknęły się wszelkim próbom skategoryzowania ich po liniach buzujących w Polsce podziałów. To wielki dar dla wszystkich.