To tylko jednostronna publicystyka
Wbrew zarzutom stawianym prawicy, to nie tylko ona zajmuje się grzebaniem w przeszłości. Popularna narracja będąca efektem lewicowych rozliczeń, która czerpie z trochę dawniejszej i tej nieco mniej odległej historii, przedstawia Polaków albo jako naród kolonizatorów, albo jako aktywnie współuczestniczących w zabijaniu Żydów. Dyskusje centralnych postaci medialnych (wszystkich dziedzin) sprowadzają się do wysuwania postulatu „stanięcia w prawdzie”, czyli zaakceptowania nie zróżnicowanych faktów, ale określonej narracji niedopuszczającej wyjątków.
Współczesne analizy polskiej przeszłości (lat tuż przedrozbiorowych i lat powojennych) mają charakter demaskatorski, opierający się na poważnej i trudnej tezie dowodzonej w całej pracy. Dla lewicy dwa najważniejsze opracowania tego problemu to z pewnością Fantomowe ciało króla Jana Sowy oraz Prześniona rewolucja Andrzeja Ledera. Obaj badacze korzystają z psychoanalizy, by pokazać polską szlachtę jako ciemiężycieli chłopów lub chłopów jako współsprawców eksterminacji Żydów na ziemiach polskich.
Polski chłop jest więc postacią, której cechy zostaną dopiero odsłonięte przez przyjętą przez badacza perspektywę czasową – Jakub Szela może stać się symbolem słusznego oporu, natomiast anonimowy powojenny mieszkaniec wsi ma być „sąsiadem” Grossa, szabrownikiem i pozbawionym skrupułów zabójcą.
Dla przeciwwagi warto zajrzeć do pracy Michała Łuczewskiego Odwieczny naród, w której autor opisuje polskich chłopów w Żmiącej od lat przedrozbiorowych aż po czasy współczesne, podnosząc religię jako ważny element tożsamości chłopskiej.
Tak konstruowane narracje, mocno popularyzowane w obiegu medialnym i społecznym, przenikają do kultury i popkultury – najszybszego nośnika idei konserwującego poglądy. Większości nie interesują spory publicystyczne, liczy się to, co pozostanie w kulturze – powieściach, filmach, czy nawet serialach. Stąd też nie można traktować kultury jako najmniej istotnej części życia społecznego, bo to ona najwyraźniej chwyta charakterystykę społeczeństwa. Im jaśniej jest przedstawiony jakiś wątek czy narracja w kulturze, tym bardziej można być pewnym wartości tej części społeczeństwa, która ma z nią regularny kontakt. Przykładem niech będzie niedawna wypowiedź tegorocznej laureatki Nike, Olgi Tokarczuk za Księgi Jakubowe, w której obronie stanęło polskie środowisko kulturalne.
Słowa pisarki można potraktować właśnie jako stenograficzny zapis dyskusji o polskich historycznych winach, więc warto przytoczyć tu dłuższy fragment: „trzeba będzie stanąć z własną historią twarzą w twarz i napisać ją od nowa, nie ukrywając tych wszystkich strasznych rzeczy, które robiliśmy jako kolonizatorzy, jako większość narodowa, która tłumiła mniejszość, jako niewolników, jako mordercy Żydów, na to wszystko musimy sobie jeszcze raz odpowiedzieć, żeby zbudować siebie na nowo. Myślę, że możemy się uczyć od Niemców – oni zmuszeni zostali do tego, aby naprostować swoją historię”. Można by powiedzieć, że to nic nowego i wszystko to już wcześniej zostało powiedziane (łącznie z podanym przez Niemców wzorem na rozliczenie win), jednak właśnie o to tu chodzi – proces przypominania Polakom o ich zbrodniach nie ma zaplanowanego końca.
Dyskusja o Jedwabnem toczy się od wydania Sąsiadów w 2001 r. i nie przybiera ona rzeczowej analizy faktów, inspiracji, możliwych zatajeń, a jedynie ma kształt emocjonalnych sporów, których kulminacją była niedawna wypowiedź Grossa dla „Die Welt” o tym, że w trakcie wojny Polacy zamordowali więcej Żydów niż Niemcy.
Ten spór o powojenną historię Polski i relacje polsko-żydowskie toczy się już nie tylko w publicystyce i mediach, ale przechodzi i do kina. Niestety, forsowane jest tam właśnie to demaskatorskie stanowisko, formułujące określoną postawę widza. Jednym z niedawnych filmów podnoszących te kwestie we współczesnych ramach było Pokłosie Pasikowskiego, w którym bohaterami są dwaj bracia usiłujący dociec tego, co faktycznie wydarzyło się w Jedwabnem (a w filmie nie ulega wątpliwości, że wydarzył się mord Żydów przez Polaków). Wymowa jest więc taka, że dawne niezbadane sprawy będą dzieliły nawet rodziny dopóty, dopóki nie zostanie poznana trudna i smutna prawda o przeszłości.
Ten brak rozliczeń z powojenną przeszłością potrafi się zemścić na teraźniejszym życiu – jak wynika z najnowszego filmu Demon w reżyserii tragicznie zmarłego Marcina Wrony. Warto na początku zaznaczyć, że powstał on na motywach artystycznie kiepskiej sztuki Przylgnięcie Piotra Rowickiego, mającej premierę dobrych kilka lat temu, zresztą nieco przemilczanej przez prasę. Bohaterem jest tu pan młody, Anglik, który żeni się z Polką w wiejskiej posiadłości jej dziadka. Pijacka zabawa weselna zostaje zakłócona przemianą pana młodego pod wpływem niespokojnego żydowskiego ducha – dybuka – Żydówki zabitej przez dziadka panny młodej tuż po wojnie. I właśnie w tym miejscu zaczyna się to, co ten film spłyca najbardziej: dokładne wpisanie fabuły w dyskusję toczoną w mediach o winach Polaków względem Żydów. Przemiana duchowa, tytułowe przylgnięcie demona do ciała pana młodego, nie poddaje się żadnemu innemu, jak tylko publicystycznemu odczytaniu treści filmu. Nie ma tu miejsca na dowolne interpretacje, na swobodę skojarzeń – jest chocholi taniec pijanych weselników, jednym z gości jest mieszkający we wsi Żyd, są wreszcie strumienie wódki i zdegenerowane zachowanie biesiadujących. Trzeba też napisać, że film jest zwyczajnie aktorsko słaby. Przez pierwszą część filmu odczuwa się ciarki wstydu na widok bardzo nieprzekonujących, wręcz serialowych ról przyszłej pary młodej i brata panny młodej. Pojawiające się dalej ciężkie bon moty topią najlepsze zabawne sceny z udziałem lekarza powiatowego (w tej roli Adam Woronowicz) oraz ojca panny młodej (Andrzej Grabowski).
Film pokazuje, że przeszłość nie da o sobie zapomnieć – nawet jeśli Polak zajmujący żydowską nieruchomość po wojnie zabił właścicieli, to ten fakt prędzej czy później wypłynie na wierzch. Stroną ukrywającą zbrodnię jest tu ojciec panny młodej, który chce odciąć się od przeszłości, a gości weselnych, będących naocznym świadkiem przeobrażenia się pana młodego, przekonuje, że tu nic się nie wydarzyło i do upadłego poi biesiadników wódką. Tym, którym brakuje prawdy, są młodzi, przerażeni przeszłością, niewinni, nieświadomi, oburzeni kłamstwem serwowanym przez starsze pokolenie – panna młoda jest właśnie przykładem osoby samodzielnie dążącej do odkrycia bolesnej dla niej prawdy, ale niepoddającej się i akceptującej przeszłość w jej wreszcie prawdziwej wersji. Brzmi to niesamowicie nieprzekonująco, tym bardziej, że okraszone jest scenami zupełnie dosłownymi – jak ta, w której obecny na weselu Żyd jedzie przez miasto i opowiada, co gdzie stało, gdzie można było przed wojną kupić najlepszą chałkę.
W kontekście filmu sprawia to wrażenie, jakby to Polacy byli odpowiedzialni za wojenne zniszczenia miasteczek i wsi zamieszkałych przez Żydów, przy czym Niemcy zupełnie się tu nie pojawiają.
Warto zwrócić uwagę również na jeszcze jeden element. Lekarz powiatowy w pewnym momencie wypowiada zdanie: „Kiedyś trudno było sobie wyobrazić wesele bez choćby jednego Żyda”. Wydaje się, że to można w tym odczytać nawiązanie do Pana Tadeusza i wesela z udziałem cymbalisty Jankiela. Zresztą, samo umieszczenie akcji w trakcie wesela, tak bardzo obecnego w polskiej tradycji i literaturze, i zakłócenie go demonem przeszłości, żydowskim dybukiem, wiele mówi o wrośnięciu narracji o „zbrodniczym narodzie Polaków” w polską kulturową tradycję. To w kulturze dzieje się polityka historyczna, w finansowaniu określonych działań kulturowych, które podane w estetyczny sposób dostarczają idei, wydających się jedynymi właściwymi, niezniuansowanymi. Dobrze też przyjrzeć się figurze katolickiego księdza, który w filmie został sportretowany jako strachliwy i bardzo przyziemny człowiek (paradoksalnie niemal pozbawiony duchowości), posługujący się wyuczonymi formułkami. O ileż to jest inne od obecnego na weselu Żyda, który rozumie duchowość i stara się wypędzić dybuka. Mimowolnie nasuwa to skojarzenia z wypowiedzią Barbary Engelking-Boni, która w rozmowie z Moniką Olejnik stwierdziła „ta śmierć żydowska wynikała również z takiej całkowitej niemożności porozumienia, dla Polaków to była po prostu kwestia biologiczna, naturalna – śmierć jak śmierć, a dla Żydów to była tragedia, to było dramatyczne doświadczenie, to była metafizyka, to było spotkanie z Najwyższym”. Zderzanie zdegenerowanego wesela katolików, razem ze strachliwym księdzem, z duchowością żydowską, może rodzić właśnie tak niesprawiedliwe porównania.
Wszystko to tworzy słaby i nieprzekonujący film, opierający się bardziej na publicystyce niż na artystycznych dopracowanych przesłankach.
Fakt, że wątki z publicznej dyskusji zaczynają przenikać do sztuki, która podaje je w przerobionej formie, zaczyna zastanawiać. Tym bardziej, że Demon czerpie z wątków bardzo ważnych dla polskiej kultury i tożsamości – ich płynne połączenie z jednostronną narracją stawia pytanie o kierunek, w którym idzie kultura tworzona dla tych, którzy biorą w niej aktywny udział. Na sam koniec warto dodać, że na podstawie Ksiąg Jakubowych powstaje film w reżyserii Agnieszki Holland, natomiast o serialu Telewizji Polskiej Sprawiedliwi przedstawiający Polaków ratujących Żydów mało kto słyszał i mało kto widział – powstał zaledwie jeden sezon. Jednak w porównaniu do innych produkcji, to nie wątki pomocy, ale współudziału w Zagładzie cieszą się większym zainteresowaniem, które przekłada się na jakość powstających w tych tematach dzieł.