Po co nam dotacje?
Jaki w ogóle jest cel istnienia pism społeczno-kulturalnych? Naszą misją jest przede wszystkim tworzenie idei. Wspólnota polityczna, do której należymy, słusznie uważa, że nie ma nic bardziej praktycznego niż dobra teoria.
Dlatego zbiera pieniądze na funkcjonowanie uniwersytetów, ośrodków badawczych, ale też trochę mniej formalnych instytucji, takich właśnie jak pisma niszowe. Być może w niektórych wypadkach ich działalność nie prowadzi do spodziewanych rezultatów, ale koszty ich funkcjonowania są tak nieduże, że państwo może sobie pozwolić na pewną wielkoduszność.
Stawka jest bowiem wielka: właściwie zainwestowane przez państwo pieniądze mogą doprowadzić do prawdziwych innowacji ideowych i społecznych. Potrzebujemy ich w tej samej mierze, co innowacji technologicznych i organizacyjnych.
Skoro jednak pisma niszowe są tak bardzo nam potrzebne, dlaczego ich istnienia nie można powierzyć niewidzialnej ręce rynku? Mam wrażenie, że „argument rynkowy” opiera się ona na niezrozumieniu natury tołstych żurnali. Naszym celem jest twórczość, a nie zarabianie pieniędzy. Znalezienie przez pismo niszy rynkowej prowadzi w wielu wypadkach do ujednolicenia przekazu. Redakcja w obawie przed utratą czytelników nie podejmuje ryzykownych tematów i traci to, co jest najważniejsze – innowacyjność.
Nie bez powodu powiada się, że dobre pismo żyje tyle, co pies – kilkanaście lat. W tym okresie bowiem dochodzi nie tylko do wypalenia intelektualnego redakcji, lecz przede wszystkim do ustalenia pozycji rynkowej pisma.
Pismo staje się zasiedziałe, a przez to coraz bardziej przewidywalne. Sukces rynkowy – choć brzmi to szokująco – wiąże się z porażką ideową. Kto nie wierzy w tę zależność, niech porówna pierwsze fenomenalne numery „Frondy” i „Krytyki Politycznej” z najnowszymi wydaniami.
Skoro nie rynek, to może prywatni sponsorzy? Niestety, doświadczenie wielu redakcji wskazuje, że prywatni przedsiębiorcy skłonni są dofinansowywać pisma tylko za cenę kontroli nad ich produktami, nie mniej zabójczej dla innowacyjności jak rynek. Trudno zresztą się temu dziwić: logika działania przedsiębiorców różni się od logiki działania intelektualistów.
To może jak nie rynek, to zwróćmy się w stronę partii politycznych? Niestety, zależność od partii jest jeszcze dotkliwsza niż zależność od rynku i sponsorów. Być może wydawanie biuletynu partyjnego jest dobrym interesem, ale nie jest to coś, co chcemy robić.
Wydaje się więc, że ani rynek, ani sponsorzy, ani tym bardziej partie polityczne nie mogą zapewnić właściwych warunków dla funkcjonowania twórczego intelektualnego czasopisma. Jest tak dlatego, że wszystkie te instytucje mają charakter partykularny. Uniwersalne jest tylko państwo. Tylko ono pozostawia rzeczywistą swobodę działania, zapewniając pismom wolność intelektualną w ich poczynaniach.