Feminizm w Stoczni Gdańskiej? Kobiety, Solidarność, PRL
Około cztery i pół miliona kobiet zaangażowało się w działania Solidarności, stanowiły one 45% członków ruchu. W żadnym innym kraju bloku wschodniego kobiety nie odegrały tak wielkiej roli w obalaniu komunizmu jak w Polsce. Solidarność wyróżniała się też na tle innych tego typu organizacji: procentowy udział kobiet w związkach zawodowych na świecie wynosił 35%. Dlaczego Solidarność była tak atrakcyjna dla kobiet? Co sprawiło, że masowo zaangażowały się w jej działalność?
W PRL doszło do symbolicznego zespolenia komunizmu i kwestii kobiecej. Wynikiem tego była duża społeczna niechęć do dostrzegania i podejmowania problemów kobiet, choć problemy te występowały powszechnie i stale. Dominowało przekonanie, że zajmowanie się tymi zagadnieniami jest domeną komunistów. Był to między innymi efekt wymazania z pamięci zbiorowej historii polskiego ruchu kobiecego. Jego działacze i działaczki już w okresie zaborów podejmowali problem praw politycznych i obywatelskich Polek, a także norm kulturowych regulujących życie obu płci. Były to dla nich kwestie o ważnym znaczeniu dla wspólnoty. Argumentując na rzecz równouprawnienia kobiet, powoływano się na polską kulturę i tradycję polityczną. W okresie PRL doszło natomiast do zmarginalizowania „kwestii kobiecej”. Władze nie były zainteresowane dostrzeżeniem problemów kobiet, gdyż zgodnie z głoszoną ideologią, ustrój socjalistyczny miał spełniać wszystkie postulaty emancypacyjne.
Solidarność domagała się nie tylko zmian politycznych, czy ekonomicznych, ale też społecznych, jej hasłem przewodnim była wolność w każdym obszarze ludzkiego życia.
Działania podejmowane przez kobiety w Solidarności były bliższe dawnym polskim wzorcom feminizmu z przełomu XIX i XX wieku niż komunistycznej Lidze Kobiet. Nie sformułowano jednak programu na rzecz kobiet, a „kwestia kobieca” została zupełnie pominięta w głównych postulatach ruchu.
Miało to negatywny wpływ na normy dotyczące ról płciowych dominujące w czasie transformacji ustrojowej. Szybko zapomniano, że powstanie nowego systemu umożliwiło między innymi partnerstwo płci. Reprodukowanie polskiej tradycji po 1989 roku jest do dzisiaj regulowane przez system przemilczeń odziedziczony po poprzednim ustroju. Niewiedza na temat historii polskiego ruchu kobiecego ma znaczące konsekwencje, w tym polityczne. Do dziś nie doszło do recepcji problemów podjętych przez feministki na przełomie XIX i XX wieku. To właśnie feministki jako pierwsze wzywały do troski o pamięć dotyczącą biografii, działalności i poglądów Polek. O utrzymywaniu się tego zjawiska świadczy też to, w jaki sposób reprodukujemy pamięć o kobietach działających w Solidarności.
Na początku warto przypomnieć, jakie działania podejmowały kobiety związane z Solidarnością i jaka była ich rola. Nie istnieje „prototyp” działaczki opozycji, którego charakterystyka pozwoliłaby odpowiedzieć na pytanie o cele, motywacje czy wartości ogółu kobiet, które tworzyły ruch Solidarność. Jedną z najbardziej znanych jest Anna Walentynowicz. To ona, wespół z Aliną Pieńkowską, wezwała do kontynuowania strajku w Gdańsku w 1980 roku.
Anna Walentynowicz dostrzegała społeczną dyskryminację kobiet, podejmowała działania by jej zapobiegać, używała wszystkich dostępnych środków. W tym celu szukała pomocy w komunistycznej Lidze Kobiet, a po powstaniu Solidarności krytykowała działaczy za nadużycia seksualne wobec kobiet. Była świadoma, że płeć wpływa na to, jak inni określają jej możliwości, w odniesieniu do Wałęsy pisała „mnie chyba widział przy garnkach”. To jednak właśnie za nią stawili się robotnicy, gdy w 1980 roku po raz kolejny groziły jej prześladowania ze strony władz.
Za podtrzymanie strajku w Stoczni Gdańskiej odpowiada także inna kobieta, Henryka Krzywonos. To ona zatrzymała tramwaj na jednej z głównych ulic Gdańska, blokując tym samym komunikację miejską i rozpoczynając strajk tramwajarzy. Jej spontaniczne działanie poparli inni tramwajarze. Kiedy przybyła do stoczni jako reprezentantka swojego zakładu, Wałęsa właśnie ogłaszał koniec strajku. Do legendy przeszła jej wypowiedź, że konsekwencje strajku dotkną przede wszystkim mniejszych zakładów. „Autobusy nie powstrzymają czołgów” − wołała.
To kobiety przekonały Wałęsę, by nie kończył strajku i wzywały do solidarności z innymi strajkującymi zakładami. Ich determinacja wzbudzała podziw robotników.
Równość kobiet i mężczyzn nie zaczęła pojawiać się w ruchu w wyniku narzuconego prawa czy sformułowanego przez elity postulatu, lecz była konsekwencją wspólnego działania, była „równością w strajku”. Również i taką formę partnerstwa działaczki Solidarności musiały dopiero wynegocjować. Jak wspominał jeden z dziennikarzy obserwujących wydarzenia w Gdańsku: „W początkowym okresie doszło nawet do konfliktu pomiędzy strajkującymi paniami a panami, bo panowie mówili, że oni strajkują, a kobiety mają im wszystko przygotować. One zaś zwróciły się do Komitetu Strajkowego z protestem. MKS uznał, że maja równe prawa w strajku i że mężczyźni powinni im pomagać. I pomagali”.
Wśród 21 postulatów Międzyzakładowego Komitetu Strajkowego (w jego Prezydium zasiadała zarówno Krzywonos, jak i Walentynowicz) znalazł się i taki, by „zapewnić odpowiednią ilość miejsc w żłobkach i przedszkolach dla dzieci kobiet pracujących”, a także by „wprowadzić urlop macierzyński płatny na okres trzech lat na wychowanie dziecka”.
Rola kobiet w opozycji wzrosła szczególnie w okresie stanu wojennego. „Gdy przywódcy ruchu zostali internowani, uwięzieni, zmuszeni do ukrywania się, zadanie podtrzymywania i rozwijania Solidarności wzięły na siebie kobiety jako przede wszystkim […] organizatorki całego bardzo sprawnego i skomplikowanego podziemnego systemu informacji, ich zbierania i przekazywania”. Zdaniem Marii Janion, „były to znakomite redaktorki, dziennikarki, intelektualistki, specjalistki od jawnej i tajnej komunikacji, ale i od ukrywania, także ludzi. Pada zwykłe, proste pytanie – niektórzy się ukrywali, ale kto ich ukrywał?”.
Szczególną rolę w tych działaniach odegrała Helena Łuczywo, która kierowała wydawanym przez Agencje Prasową Solidarność biuletynem „AS”. Razem z innymi kobietami wydawała największe pismo podziemia, które ukazywało się prawie od początku stanu wojennego aż do upadku komunizmu w Polsce (ukazało się 290 numerów).
Komentując okres stanu wojennego Władysław Frasyniuk mówił, że „kobiety stanowiły organizacyjny trzon opozycji. Działały na najważniejszych przyczółkach”. Wskazał na casus „Tygodnika Mazowsze”, lecz podał także inne przykłady: „we Wrocławiu ważną funkcję pełniła Barbara Labuda, a w Warszawie − Ewa Kulig”.
Kobiety za swoją działalność opozycyjną były poddawane różnego rodzaju represjom.
W Gołdapi powstał obóz przeznaczony dla internowanych kobiet, między styczniem a lipcem 1982 roku przetrzymywano w nim blisko czterysta kobiet.
Konsekwencje internowania były dotkliwe: „komunistyczne władze skutecznie przeszkadzały internowanym kobietom w powrocie do normalnego życia. Studentki nie mogły kończyć studiów, pracującym utrudniano wykonywanie zawodu, część zmuszono do emigracji. Nie jest też tajemnicą, że niektóre z internowanych pań zapłaciły za to rozpadem rodziny lub utratą znajomych i przyjaciół.
Niesłusznie uważa się, że kobiety były beneficjentami ustroju socjalistycznego. Wręcz przeciwnie, wiele wskazuje na to, że stanowiły grupę szczególnie zainteresowaną nastąpieniem zmian. Przez kilkadziesiąt lat władza nie dopuszczała do wyartykułowania problemów kobiet, gdyż zgodnie z głoszoną ideologią wszystkie zostały już rozwiązane przez państwo. Nie prowadzono statystyk dotyczących życia kobiet lub je fałszowano. Nie istniało forum, umożliwiające budowanie solidarności grupowej, pozwalające na wyrażenie interesów, czy formułowanie programu zmian. Debata dotycząca ról płciowych została zamrożona. Tradycja przedwojennych organizacji kobiecych była celowo przemilczana. Jedyna legalna w latach osiemdziesiątych organizacja kobieca miała charakter fasadowy i służyła legitymizacji systemu.
Władza szczyciła się swoimi osiągnięciami na polu emancypacji klasy robotniczej i kobiet, istniała jednak zasadnicza różnica między jej stosunkiem do przedwojennego ruchu robotniczego i kobiecego. O ile historia tego pierwszego była reprodukowana przez system edukacji, o tyle „burżuazyjny”, przedwojenny ruch kobiecy został potępiony, a jego historia przemilczana. Propagowano przekonanie, że kobiety otrzymały prawa od komunistów, którzy wprowadzili rozwiązania wypracowane wcześniej w ZSRR. Innymi słowy, okres PRL doprowadził do całkowitego wymazania tradycji przedwojennych organizacji kobiecych. Społeczeństwo, w tym kobiety, zostały odcięte od informacji na temat przeszłości polskiego feminizmu, w tym jego głównego nurtu łączącego idee wolności, demokracji i patriotyzmu z prawami kobiet.
Chociaż w większości państw byłego bloku wschodniego prawa wyborcze dla kobiet zostały wprowadzone w 1945 roku, Polki uzyskały je w już w 1918 roku, a więc wcześniej niż kobiety w Stanach Zjednoczonych, Wielkiej Brytanii, Francji czy Szwecji. Polska konstytucja z marca 1921 roku uznała równouprawnienie kobiet w życiu społecznym i politycznym. Był to rezultat działalności ruchu kobiecego, którego korzenie sięgają czasu zaborów.
Władze PRL konsekwentnie dążyły do zlikwidowania jakichkolwiek przejawów polityczności kobiet. Liga Kobiet, która miała reprezentować „wszystkie kobiety w Polsce”, powstała w 1945 roku w miejsce ponad 80 różnorodnych organizacji kobiecych działających w okresie międzywojennym. Prowadzone przez Ligę pisma można było rozpoznać po tym, że artykuły nie były podpisywane imiennie, lecz redagował je anonimowy podmiot zbiorowy. Liga Kobiet „deklarując, że jest organizacją wszystkich kobiet w Polsce, utrwaliła w społeczeństwie obraz kobiet jako jednolitej politycznej masy”. O tym, jak skuteczne były to zabiegi, świadczy fakt, że wniosek o zarejestrowanie pierwszej niezależnej organizacji kobiecej w 1989 roku odrzucono z uzasadnieniem, że „jedna już jest”.
Impulsem do powstania środowisk kobiecych (formalne organizacje powstały dopiero po 1989 roku), stała się możliwości wyrażenia niezadowolenia z warunków życia w PRL. Wprawdzie kobiety strajkowały już wcześniej, jednak to konsekwencje wydarzeń sierpniowych w 1981 roku okazały się być decydujące.
W tym sensie możemy mówić o odrodzeniu się polskiego feminizmu w latach osiemdziesiątych. Krystyna Politacha, współzałożycielka Komisji Kobiet NSZZ Solidarność, mówiła:
„Dla mnie feminizm zaczął się w 1981, kiedy kobiety czynnie włączyły się w życie polityczne, kiedy zaczęły tworzyć małe grupy i dobijać się o własne prawa. O takie samo wynagrodzenie co mężczyzna na identycznym stanowisku pracy, o miejsce w żłobkach, o dwie kostki mydła w zakładzie pracy, o buty ochronne, o to, żeby były dobrze traktowane przez męską część załogi w pracy […] to właśnie jest ruch feministyczny. Nie trzeba bać się tego słowa”.
Zdaniem Politachy, powstanie Solidarności było wydarzeniem przełomowym: „Wtedy zauważono kobiety. Nikt nie próbował mówić, że powinny siedzieć w domu, zajmować się dziećmi, zmywaniem naczyń, słuchaniem mężczyzn. Kobiety brały czynny udział w podziemiu, w organizowaniu Solidarności i były traktowane partnersko”. „Partnerstwo” powraca w wypowiedziach działaczek. Rozmówczyniom Kondratowicz (autorki cyklu wywiadów z działaczkami ruchu) nie odpowiadało określenie „opiekuńcze matki”, którego używali czasami działacze. Najlepiej oddaje to wypowiedz Barbary Labudy: „nie byłyśmy ich matkami, lecz równorzędnymi partnerkami”. Czy jednak równość w działaniu, „w strajku”, przełożyła się na inne poziomy: deklarację równości w programie Solidarności, równą reprezentację we władzach?
Jeden z zarzutów, jaki podejmuje się pod adresem Solidarności, dotyczy niewielkiego odsetka kobiet we władzach Związku. Wiosną 1981 roku, w wyborach na I Krajowy Zjazd Solidarności, kobiety stanowiły zaledwie 7,8% ogółu delegatów, we władzach Prezydium Komisji Krajowej znalazła się jedna kobieta na 18 osób, natomiast w Komisji Krajowej – tylko jedna na 82 osoby.
Podczas obrad Okrągłego Stołu opozycję demokratyczną (podobne jak stronę rządową) reprezentowała tylko jedna kobieta, zaś po pierwszych wolnych wyborach znacząco zmalał odsetek kobiet w Sejmie.
Odsetek kobiet we władzach Solidarności nie był jednak niższy niż odsetek kobiet we władzach PRL. Wprawdzie w Sejmie zasiadało około 20% kobiet, jednak w mającym realną władzę KC PZPR nie było ani jednej kobiety. Jeżeli zgodzimy się co do tego, że kobiety stanowiły niemal połowę Solidarności, należy pytać nie o to, dlaczego Solidarność nie sformułowała spójnego programu na rzecz poprawy losu kobiet, lecz o to, dlaczego działaczki w większości nie podejmowały tych problemów jako osobnej kwestii, przynajmniej przed powstaniem Komisji Kobiet NSZZ Solidarność w 1989 roku, która zresztą została w 1991 roku zdelegalizowana przez władze Związku po tym, jak nie poparła decyzji podjętych na II Zjeździe.
Badania dotyczące płci kulturowej mogłyby pogłębić nasze zrozumienie Solidarności, warunków w jakich działała oraz metod, jakich używali działacze i działaczki. Grażyna Latos zauważa: „To była walka ludzka, choć płeć nie była w niej bez znaczenia”. Ze wspomnień działaczek Solidarności dowiadujemy się, że kobiety były rzadziej aresztowane niż mężczyźni, rzadziej wzbudzały podejrzenia i rzadziej je przeszukiwano. Rzadziej zdarzały się przypadki pobicia kobiet przez milicję, przeważnie nie poddawano ich rewizji osobistej. Świadome tego kobiety przenosiły ulotki, prasę i dokumenty pod ubraniem. Zdarzało się, że pozorowały ciążę lub ukrywały materiały w wózkach z dziećmi. „Gra z płcią” była wykorzystywana przez Solidarność na różne sposoby. Ukrywający się przywódcy nierzadko przemieszczali się w strojach kobiecych. Władze Związku przypisywały wydawanie pism prowadzonych przez kobiety zakonspirowanym mężczyznom, przez co trudniej było rozbić redakcję.
Płeć miewała też inne konsekwencje − kobiety były mniej wiarygodne w rolach przywódców. Danuta Winiarska, która kierowała działaniami Solidarności w regionie lubelskim, stworzyła fikcyjną postać Abramczyka, od którego rzekomo miała otrzymywać rozkazy.
Szczególny sposób traktowania kobiet-opozycjonistek przez władzę można tłumaczyć stereotypami dotyczącymi płci, lecz to wyjaśnienie wydaje się trochę naiwne. Władze wolały nie zauważać, że kobiety licznie angażowały się w walkę, ponieważ świadczyło to o całkowitej klęsce systemu. Masowe aresztowania czy inne represje wobec kobiet jeszcze bardziej obnażyłaby iluzoryczność głoszonej ideologii. Nie bez powodu to właśnie strajk łódzkich włókniarek w 1971 roku zmusił władzę do cofnięcia podwyżek. Uznano, że konfrontacja ze zdesperowanymi łodziankami jest zbyt ryzykowna ze względu na reperkusje społeczne, jakie mogłaby wywołać. Nie bez znaczenia była opinia międzynarodowa, która z uwagą śledziła wydarzenia w Polsce.
W tym świetle zastanawiające jest hasło, które wymalowano na murach stoczni Gdańskiej: „kobiety, nie przeszkadzajcie nam, my walczymy o Polskę”. Relacje między płciami zostały poddane renegocjacji. W jaki sposób pogodzić ten dualizm w obrazie kobiet: z jednej strony cenione, konkretne działaczki, a z drugiej − anonimowe „przeszkadzające kobiety”? Dzisiaj możemy jedynie spekulować, jakie konsekwencji mogłoby mieć odejście kobiet. Jak by się potoczyły losy strajku, gdyby nie Anna Walentynowicz i Henryka Krzywonos? Czy Solidarność miałaby tę samą siłę bez największego pisma podziemia? Uważam, że obalenie komunizmu w Polsce nie udałoby się bez solidarności kobiet. Ich masowe zaangażowanie świadczyło, że musiały nastąpić jakieś zmiany.
Całość artykułu do przeczytania w XXI tece Pressji „Postmodernistyczna Solidarność”. Zachęcamy do wyboru jednej z trzech opcji prenumeraty pisma.