Żegnamy świadków wielkiej historii
Władysław Bartoszewski. Nie chodzi o to, by podchodzić do postaci zmarłego „na kolanach”. Każdy ma prawo mieć wątpliwości, to nieuniknione przy tak złożonym i bogatym życiorysie. Czym innym jednak jest nie zgadzać się, nawet w kluczowych kwestiach, i kulturalnie to sygnalizować, czym innym natomiast – bezmyślnie opluwać, wysuwając przy tym najcięższe oskarżenia, nie popierane żadnymi dowodami.
Odszedł człowiek nieprzeciętny. Państwowiec, dwukrotny minister, przez lata dający świadectwo rzeczywistej roli Polskiego Państwa Podziemnego i pomocy, jaką prowadziło ono wobec skazanej na zagładę społeczności żydowskiej. Jeden z nielicznych już przedstawicieli tragicznego pokolenia, które stawiło czoła dwóm zbrodniczym systemom, a do którego dzieła tak często się odnosimy.
Niewątpliwie budził kontrowersje. Szczególnie w ciągu ostatniej dekady, gdy komentując bieżące wydarzenia polityczne szedł w swych wypowiedziach bardzo daleko. Czy za daleko? Moim zdaniem tak, ale to kwestia, którą każdy musi rozstrzygnąć sam. Na pewno nie były to wystąpienia mające potencjał łączenia – i tak podzielonego już – polskiego społeczeństwa. Przyniosły mu one licznych przeciwników, niekiedy nawet wrogów, wielu ludzi po prostu od niego odsuwając. Było to naturalną koleją rzeczy, z której musiał sobie zdawać sprawę. Jednak ważne jest, by teraz spojrzeć na tę postać całościowo, nie tylko przez pryzmat wyborów politycznych ostatnich lat. Ten niepełny obraz jest zauważalny szczególnie w – dodającej jak zwykle odwagi i sprzyjającej radykalizmowi – przestrzeni internetowej.
Mówimy bowiem o człowieku, który przeszedł KL Auschwitz, a jego relacja, na podstawie której sporządzona została wydana w podziemiu broszura Oświęcim. Pamiętnik więźnia., była jednym z pierwszych świadectw na temat realiów tego miejsca. Oczywiście, usprawiedliwione są pytania i wątpliwości dotyczące jego zwolnienia. Trzeba przy tym jednak pamiętać, że bynajmniej nie był jedyną osobą zaangażowaną później w konspirację, która z tego obozu została zwolniona – wspomnę choćby Antoniego Kocjana czy Bohdana Korzeniewskiego. Takie przypadki miały miejsce.
Mówimy też o osobie blisko trzy lata służącej w Biurze Informacji i Propagandy Armii Krajowej, odznaczonej na wniosek jego szefa, płk Jana Rzepeckiego, Srebrnym Krzyżem Zasługi z Mieczami oraz Krzyżem Walecznych. Osobie, która w pierwszych miesiącach powojennych kontynuowała działalność, tym razem już antykomunistyczną, w strukturach Delegatury Sił Zbrojnych. Wreszcie, o członku mikołajczykowskiego PSL, próbującego bezkrwawo stawić tamę postępującej po wojnie sowietyzacji Polski, który osiem lat był więźniem politycznym stalinizmu. Zarówno ta, jak i nie wspomniana, a powszechnie znana aktywność z ramienia katolickiego Frontu Odrodzenia Polski w Radzie Pomocy Żydom „Żegota”, nie były na przestrzeni lat negowane przez żyjących wówczas współpracowników i przełożonych Władysława Bartoszewskiego. Dziś nieco mniej kompetentnym osobom przychodzi to nadzwyczaj łatwo. Krytycyzm to cecha niezwykle ważna, jednak nie mniej istotna jest odpowiedzialność, w tym przypadku za słowo.
Wracając do postaci Władysława Bartoszewskiego, niezwykle ważnym – w mojej ocenie – polem jego działalności była też wieloletnia praca na rzecz popularyzacji najnowszej historii naszego kraju, w szczególności fenomenu Polskiego Państwa Podziemnego. Dowodem jest blisko 50 prac i grubo ponad tysiąc artykułów, w dużej mierze poświęconych temu zjawisku. Wśród nich znajdziemy tytuły tak istotne, jak Ten jest z ojczyzny mojej. Polacy z pomocą Żydom 1939-1945, napisany wspólnie z Zofią Lewinówną czy 1859 dni Warszawy. Aktywności tej towarzyszyła permanentna inwigilacja SB, łączona z okresowym zakazem wydawania. Wspomniane fakty, wraz z zaangażowaniem w Towarzystwo Kursów Naukowych, gdzie w ramach Uniwersytetu Latającego wykładał współczesną historię Polski, uzupełnione włączeniem się w „Solidarność”, dają obraz życiorysu z jednej strony wyjątkowego, z drugiej skupiającego w sobie szereg doświadczeń polskich minionego stulecia. Dość wymownym tego podsumowaniem była propozycja objęcia urzędu prezydenta RP na wychodźstwie, jaką miał on otrzymać na przełomie lat siedemdziesiątych i osiemdziesiątych od prezydenta Edwarda Raczyńskiego. Był jedną z dwóch osób z kręgu krajowej opozycji, w stosunku do których zaszczyt ten był rozważany.
Dlatego, mimo negatywnego stosunku do wyborów politycznych Władysława Bartoszewskiego, uważam, że jest to śmierć w pewien sposób symboliczna, wraz z odejściem zmarłych na przestrzeni kilku ostatnich lat postaci, takich jak Stefan Bałuk, Wiesław Chrzanowski, Marek Edelman czy – nieco wcześniej – Irena Sendlerowa, stanowiąca o zbliżającym się schyłku pewnej epoki. Epoki ludzi niewyobrażalnych dla nas doświadczeń, dających świadectwo z jednej strony zbrodniczości totalitaryzmów, z drugiej – determinacji w walce o godność człowieka i niepodległość Polski.