Witamy na stronie Klubu Jagiellońskiego. Jesteśmy niepartyjnym, chadeckim środowiskiem politycznym, które szuka rozwiązań ustrojowych, gospodarczych i społecznych służących integralnemu rozwojowi człowieka. Portal klubjagiellonski.pl rozwija ideę Nowej Chadecji, której filarami są: republikanizm, konserwatyzm, katolicka nauka społeczna.

Zachęcamy do regularnych odwiedzin naszej strony. Informujemy, że korzystamy z cookies.
dr Krzysztof Mazur  10 kwietnia 2015

My, dzieci posmoleńskie

dr Krzysztof Mazur  10 kwietnia 2015
przeczytanie zajmie 8 min

Jesteśmy wściekli, że zrobiono wszystko, by ukraść nam smoleński mit. Jesteśmy wściekli, bo politycy wszystkich opcji pacyfikują wszelkie przejawy ożywienia społecznego.

Pamiętam ten dziwny sobotni poranek. Wszystko zaczął lapidarny sms od kolegi „Włącz TV”. Po kilku minutach niedowierzania pojawiła się jedyna sensowna myśl: trzeba wyprasować koszulę, założyć czarny krawat, iść do Klubu Jagiellońskiego.

To był chichot historii, że tamtej soboty w Klubie trwały zajęcia w ramach dziesięciodniowej wizyty studyjnej młodych ludzi z Rosji, Białorusi i Ukrainy. Głównym celem tego projektu jest uczenie naszych sąsiadów ze Wschodu, jak budować silne państwo i kwitnącą gospodarkę. Tak, uczyć młodych Rosjan, jak budować silne państwo…

Przerwano zajęcia. Prowadzący płakali. Jeden z nich na boku totalnie się rozkleił. Krzyczał do mnie: „Dlaczego, k…, znowu my?”.

W takich chwilach oczywistym jest, że idzie się do kościoła. Nie chcieliśmy niczego narzucać naszym gościom, więc daliśmy im tego dnia wolne. Informując ich o tym, miałem w głowie myśl: „Ucieszą się. Więcej czasu na zakupy”. Z dotychczasowych doświadczeń z wizytami studyjnymi wynikało bowiem, że zwiedzanie polskiego Sejmu czy lokalnych mediów jest fajne, ale dużo ważniejsze są zakupy ciuchów na krakowskim targowisku o wdzięcznej nazwie „Tandeta” (jedna uczestniczka powiedziała mi nawet, że to jedyne polskie słowo, jakiego nauczyła się przed przyjazdem). I tu zaskoczenie. Tego dnia cała grupa zrezygnowała z zakupów i przyłączyła się do nas. Dla większości z nich to była pierwsza katolicka msza święta w życiu.

Ten sam odruch miało wielu innych krakowian. Kościół dominikanów, choć nie była to godzina nabożeństwa, był wypełniony. Paschał owinięty polską flagą przewiązaną kirem.

Nieplanowana msza święta, jedna z tych, które autentycznie wyrywają człowieka z doczesności.

Atmosfera powagi i godności. Żadnych tam banałów, politycznych wycieczek, filozofowania. Po prostu wspólne przeżywanie cierpienia przyjmowanego z godnością. Udział w zbawczej ofierze Jezusa.

Po wyjściu z kościoła okazało się, że jest nas około pięćdziesięciu. Idziemy porozmawiać do „Tertio Millennio”. Nikt nie ma nastroju do głębokich analiz, bo w takich chwilach najbardziej przeraża bezradność pustego gadania. Wygrywa inna potrzeba: by nie siedzieć bezczynnie, żeby coś razem zrobić. Pojawia się prosty pomysł. Ruszamy pasmanteryjnym szlakiem w poszukiwaniu czarnych wstążek. Siedziba „Tertio” w kilka kwadransów zamienia się w manufakturę produkującą żałobne aksamitki. Rozmawiamy, pocieszamy się, czasem milczymy, snujemy domysły. Ale nie siedzimy bezczynnie, bo mamy cel: aksamitki smoleńskie.

Ktoś wpada na pomysł, by zaprosić osoby z innych organizacji. Dzwonimy do różnych ludzi, także do młodzieżówek PO i PiS. Tego dnia nie było nikogo, kto by się nie włączył. Przez cały dzień pomaga nam grubo ponad dwieście osób z różnych organizacji. W dwóch pomieszczeniach ludzie od prawa do lewa robią… aksamitki smoleńskie. Wszyscy stworzeni do rzeczy wyższych, eksperci, filozofowie. Zajmują miejsca przy wielkim stole: tną tasiemki, segregują agrafki, spinają, dzielą rozmiarami.

Na mieście spokój. Jakby nic się nie wydarzyło, jakby ludzie się pochowali albo ciągle jeszcze odsypiali ciężki tydzień. Dlatego wykorzystujemy wszystkie lokalne media, by zwołać ludzi pod Krzyż Katyński u stóp Wawelu. Pewnie wszyscy i tak by tam przyszli, ale tego wtedy nie wiedzieliśmy. Mieliśmy wrażenie, jakbyśmy musieli obudzić miasto.

Po paru godzinach i rozdaniu kilkudziesięciu tysięcy aksamitek kończymy akcję. Wawel, plac obok Krzyża Katyńskiego, Grodzka – wszędzie pełno ludzi. Nie znam słowa, które oddałoby tamtą atmosferę. Każdy ma taki wyraz twarzy, jakby właśnie był świadkiem metafizycznego prześwitu.

Późnym wieczorem, snując się ulicami Krakowa, spotykamy Pawła Rojka z „Pressji”. Lądujemy w kawiarni. Paweł stara się spojrzeć na to wydarzenie z szerszej perspektywy. Mówi dużo o Rymkiewiczu, w którym się wówczas zaczytywaliśmy. Używa metafory czołgu-pułapki z „Kinderszenen”.

Jesteśmy świadkami wydarzenia, które wyrywa Polskę z letargu. Musimy nadać tej katastrofie sens.

Musimy wyprowadzić z tego wydarzenia dobro. Krew i ofiara mogą być fundamentami lepszej Polski. Tak jak dla Rymkiewicza Powstanie Warszawskie stało się nowym fundamentem wspólnoty, co pozwoliło nam przetrwać komunizm.

Monolog Rojka przerywa wejście do kawiarni grupy reprezentującej inne krakowskie środowisko. Delikatnie mówiąc: nie przepadamy za sobą. Atmosfera jednak służy zasypywaniu podziałów; udaje się nawet zgodzić co do współpracy na kilku frontach. Długo rozmawiamy, wyjaśniamy dawne spory. Dyskusja w naturalny sposób schodzi także na kulisy i przyszłe skutki katastrofy.

Zgadzamy się, że zaraz po niej należało wysłać oddział GROM, by uczynić miejsce katastrofy obszarem czasowo eksterytorialnym.

Rosjanie, wobec skierowania na nich uwagi światowej opinii publicznej, nic nie mogliby zrobić. A my siłą zapewnilibyśmy sobie kontrolę nad wrakiem i godną sekcję zwłok członków naszej delegacji. Wtedy jeszcze nie wiedzieliśmy, że zrealizowanie tego oczywistego dla nas pomysłu pozwoliłoby uniknąć piekła, które miało nadejść.

W trakcie kolejnych dni kilka razy jeździmy do Warszawy. Chcemy oddać hołd, ale przede wszystkim postać w tłumie, który właściwie nie jest tłumem, ale wspólnotą. Spokój, powaga, publiczne manifestowanie przywiązania do Polski – jakby spełniał się sen. Napełniamy płuca czymś, czego na co dzień w naszym powietrzu tak bardzo brakuje. Obcy przecież ludzie stojący przed Pałacem Prezydenckim chcą ze sobą rozmawiać. Podniosłą atmosferę burzy tylko rozmowa z pociągu. Przypadkowo spotkany pasażer mówi: „Po śmierci Jana Pawła II też przeżywaliśmy piękne chwile. Ale bardzo szybko esbecja wyciągnęła kwity na o. Hejmo i cały nastrój prysł. I tym razem też coś wymyślą, by nie trwało to zbyt długo”. Przekonuję go, że to czarnowidztwo. Kilka tygodni później, obserwując „spór o krzyż” na Krakowskim Przedmieściu, muszę przyznać mu rację.

W tych dniach rozmawiam z Piotrem Dardzińskim, który blisko dziesięć lat wcześniej zaraził mnie postacią Karola Wojtyły. Przypomina mi, że w trakcie II wojny światowej młody Wojtyła mieszkał na terenie parafii salezjańskiej na Dębnikach. W 1941 roku gestapo aresztowało, a następnie zamordowało tam 9 księży. Rok później dokładnie 9 młodych chłopaków z tej parafii wstąpiło do seminarium, wśród nich Wojtyła. Ofiara zasłużonych księży była wezwaniem dla młodych, by mieli odwagę ich zastąpić. Piotr widzi w tym wydarzeniu wyraźną analogię do obecnej sytuacji. Po tej rozmowie już wiem, że Smoleńsk widziany z perspektywy Dębnik wywróci moje życie do góry nogami. Mam przeczucie, że podobnie będzie w przypadku Piotrka.

Decyzja o pochówku Lecha Kaczyńskiego na Wawelu sprawia, że nagle Kraków staje się centrum kolejnych wydarzeń. Przyjeżdża do nas bardzo wielu przyjaciół Klubu z Polski i Litwy. W wigilię pogrzebu pary prezydenckiej organizujemy konsolacje. Ma to być uroczyste spotkanie, które poświęcone jest wspomnieniom na temat zmarłych osób.

Nie chodzi jednak o samo wspominanie, ale o wyartykułowanie testamentu, który nam zostawili.

W konsolacjach bierze udział ponad sto osób, wśród nich ludzie z różnych stron politycznej barykady (m.in. Krzysztof Szczerski, Jarosław Gowin, Ryszard Terlecki, Krzysztof Bosak, Stanisław Kracik). Zasady są bardzo egalitarne – nie ma panelistów, każdy może wygłosić własne przemówienie.

Pamiętam, choć mogę się mylić, że wszyscy uczestnicy tego spotkania mówili prawie jednym głosem. W tej katastrofie zginęli przedstawiciele całej polskiej elity ze wszystkich obozów politycznych. Śmierć Prezydentów II i III RP, wielu wybitnych postaci, w tym dowódców wojskowych, jest oczywistym dowodem słabości naszego państwa. Nie szukajmy winy w innych – znajdźmy ją w sobie.

To my jako wspólnota polityczna ponosimy odpowiedzialność za kształt państwa. To my jako ludzie aspirujący do miana przywódców tej wspólnoty jesteśmy wezwani, by podjąć dziedzictwo osób, które zginęły w Smoleńsku.

Musimy spróbować je zastąpić. Musimy wreszcie stworzyć silną Polskę na miarę naszych marzeń. Dopiero wtedy Smoleńsk nie będzie tylko kolejną tragedią w polskiej historii, ale momentem przełomowym, wybudzającym nas z letargu. To był jeden z najważniejszych momentów w historii naszego środowiska. Duże zadanie, ale za to jasny kierunek.

Następnego dnia idę na ul. Kościuszki, by oddać hołd Prezydentowi Rzeczpospolitej Polskiej. Jego ciało, przykryte wojskowym proporcem, majestatycznie jedzie na lawecie w kierunku Rynku Głównego. Dwa miesiące później będę stał w tym samym miejscu i z niepokojem obserwował stan wałów na Wiśle. W wyniku powodzi, która objęła południową Polskę, Kraków jest zagrożony. Woda przelewa się przez Most Dębnicki, pękają mury klasztoru Sióstr Norbertanek na Salwatorze. Pięćset metrów od mojego domu w ciągu kilku tygodni dwa wydarzenia, które burzą spokój postpolitycznego spektaklu. Nagle okazuje się, że polityka to nie żaden PR-owy żart, ale sprawa życia i śmierci. Dosłownie: życia i śmierci. I chodzi zarówno o społeczne skutki decyzji politycznych, jak i gotowość do zapłacenia najwyższej ceny przez samych polityków.

Wszystko, co następuje potem, rodzi tylko gorzki smak w ustach. W pierwszą rocznicę Smoleńska zorganizowaliśmy kolejne konsolacje. Tym razem przyszła garstka osób.

Jesteśmy wściekli, że zrobiono wszystko, by ukraść nam smoleński mit. Jesteśmy wściekli z powodu gorszącej walki o krzyż. Jesteśmy wściekli, że nic nie wiadomo w sprawie przyczyn katastrofy.

Jesteśmy wściekli, że Anodina zhańbiła godność generała Błasika, a polskie państwo nie zareagowało, choć nie było żadnych dowodów jego odpowiedzialności. Jesteśmy wściekli, że media podchwytują każdą bzdurę suflowaną przez Putina i podają ją jako fakt. Jesteśmy wściekli, że nie można o tym normalnie rozmawiać, bo „dajcie już spokój z tym Smoleńskiem”. Jesteśmy wściekli, bo politycy wszystkich opcji, bojąc się utraty dotychczasowej pozycji, pacyfikują wszelkie przejawy ożywienia społecznego. Jesteśmy wściekli, bo Rosjanie przez długie lata będą rozbijali nas wewnętrznie za pomocą „gry wrakiem” czy wypuszczając kolejne przecieki. Jesteśmy wściekli, że na uniwersytecie nie mogliśmy zorganizować rzeczowej debaty na ten temat, bo jest on „zbyt polityczny”. Jesteśmy wściekli, bo Platforma użyła Smoleńska jako ostatecznego argumentu w wojnie z PiS-em. Jesteśmy wściekli, bo PiS użył Smoleńska jako ostatecznego argumentu w wojnie z PO. Jesteśmy wściekli, bo jesteśmy zbyt słabi, by się temu przeciwstawić.

W trakcie tamtego spotkania narodziło się w nas jednak silne poczucie pokoleniowej odrębności. Nasz mit smoleński nie opierał się na szukaniu winy w czynnikach zewnętrznych, ale w nas samych. Nasz mit smoleński nie służył do petryfikowania podziałów, ale był wielkim wezwaniem do współpracy. Nasz mit smoleński nie miał służyć straszeniu kogokolwiek, ale był pozytywnym wezwaniem do zaangażowania. Jednocześnie czuliśmy bezradność, bo z taką interpretacją nie byliśmy w stanie się przebić. Nasz głos został zagłuszony przez dwa wrogie obozy, które użyły Smoleńska jako paliwa w trwającej od lat wojnie. Właśnie w pierwszą rocznicę tragedii zrozumieliśmy, że ten spór jest absolutnie jałowy. Że testament smoleński można zrealizować dopiero po wyjściu poza jego logikę. Dlatego postanowiliśmy zachować pamięć o tym, czym była dla nas katastrofa w pierwszych dniach po tym wydarzeniu, nim zaczęło się systematyczne niszczenie tego mitu. Zapamiętać źródłowy sens, nawet gdyby inni zapomnieli.

 

Spodobał Ci się ten artykuł? Przekaż nam choćby symboliczną darowiznę w wysokości 4 złotych. To mniej, niż kosztuje najtańszy z tygodników opinii, a nasze teksty możesz czytać bez żadnych limitów i ograniczeń.

Klub Jagielloński
Nr konta: 16 2130 0004 2001 0404 9144 0001
W tytule: „darowizna na cele statutowe: jagiellonski24”
Dziękujemy!