Witamy na stronie Klubu Jagiellońskiego. Jesteśmy niepartyjnym, chadeckim środowiskiem politycznym, które szuka rozwiązań ustrojowych, gospodarczych i społecznych służących integralnemu rozwojowi człowieka. Portal klubjagiellonski.pl rozwija ideę Nowej Chadecji, której filarami są: republikanizm, konserwatyzm, katolicka nauka społeczna.

Zachęcamy do regularnych odwiedzin naszej strony. Informujemy, że korzystamy z cookies.
Franciszek Kaczmarczyk, Adam Zieliński  30 października 2014

Kaczmarczyk: Rzuć studia i jedź

Franciszek Kaczmarczyk, Adam Zieliński  30 października 2014
przeczytanie zajmie 5 min

Wszyscy znamy dobry plan na życie – szkoła, matura, studia, dyplom i praca. Czy jesteśmy skazani na taki marsz przez życie? „Mgr” przed nazwiskiem to skuteczna gwarancja sukcesu? Nie przychodzi Wam do głowy myśl: „A może rzucić wszystko i wyjechać na Alaskę”? Te pytania znalazły odpowiedź u Franka Kaczmarczyka, jednego z byłych harcerzy mojej drużyny w warszawskiej Czarnej Jedynce.

Znamy się ponad dekadę. Jakbyś przedstawił Franka sprzed dwóch lat?

W 2012, na początku drugiego roku, zrezygnowałem ze studiów informatycznych na Wydziale Matematyki i Nauk Informacyjnych Politechniki Warszawskiej. Nie chciałem kontynuować nauki nie sprawiającej mi przyjemności i podjąłem decyzję. Przez kilka miesięcy próbowałem odnaleźć się na nowo w warszawskich realiach, ale brakowało mi motywacji do działania, konkretnej wizji, pewności, jak chcę pokierować swoje życie. W pewnym momencie dość przypadkowo pojawiła się w mojej głowie myśl, że mogę pojechać do Kanady na rocznej wizie pracowniczej Working Holiday. Złożyłem podanie i… dostałem papiery. Z perspektywy czasu uważam to za jedną z najlepszych decyzji w moim życiu.

Radziłeś sobie na studiach?

Nie miałem większych problemów. Pierwszy rok skończyłem bez sesji poprawkowej. Ale zupełnie nie podobało mi się, co robię, jak spędzam swój czas. Bodziec do zmiany rzeczywistości w postaci tak dalekiego wyjazdu okazał się skuteczny.

Czy miałeś konkretną wizję wyprawy w momencie spakowania plecaka?

Nie. Zacząłem od wizyty u kuzyna w Kanadzie. Kupiłem bilet w dwie strony, wiedząc, że nie traktuję tego jako bezwzględnego wyznacznika końca podróży. Czas pokazał, jak inna rzeczywistość stała się moim udziałem – ostatecznie przesunąłem termin powrotu prawie o rok.

Wyszedłeś z lotniska w Calgary i co dalej?

Na początku miałem wrażenie, jakby wszystko było snem. Niegdyś nieosiągalne marzenia, odległe myśli nagle stały się rzeczywistością. Zmiany stref czasowych przedłużyły dzień prawie dwukrotnie, słońce świeciło nad moją głową dobrych kilkanaście godzin. Jawa mieszała się ze snem. Nigdy wcześniej nie byłem poza Europą. Po krótkiej rozmowie z urzędnikiem imigracyjnym zostałem wpuszczony do Kanady i rozpoczęła się wielka przygoda. Wstępnie pierwszą pracę miałem załatwioną przez kuzyna.

Zmywałeś?

Tylko po sobie. Pierwsze pięć miesięcy spędziłem na malowaniu domów i płotów Kanadyjczyków przyjeżdżających na wakacje do małej górskiej miejscowości nad jeziorem.

Chyba nie taka mała miejscowość, skoro malowałeś pół roku?

Invermere liczy niecałe cztery tysiące mieszkańców, ale latem w miasteczku pojawia się ponad 30 tysięcy zamożnych Kanadyjczyków z Calgary, którzy szukają pięknego miejsca do wypoczynku. Cały czas jest tam budowane coraz więcej i więcej nowych domów.

Czy nasi czytelnicy mogą pójść Twoimi śladami i bez problemów znajdą zatrudnienie?

Zachodnia Kanada, szczególnie prowincja Alberty, przeżywa nieustanny rozwój gospodarczy związany z kolejnymi odkryciami złóż ropy naftowej. Lokalni mieszkańcy są przekonani, że mają w okolicy źródła surowców, które wystarczą na wieki. W północnej Albercie można spotkać Kanadyjczyków z całego kraju i USA, jako że zarobki pozwalają na podwojenie dotychczasowej płacy, a koszty podróży z odległych regionów kontynentu pokrywane są przez pracodawców, którzy ciągle potrzebują nowych i nowych ludzi.

W takim razie po półrocznym stażu malarza zabrałeś się za odwierty ropy naftowej?

Niezupełnie. Ropa naftowa wydobywana jest na odludziu, a ja po dłuższym pobycie w małej miejscowości chciałem dowiedzieć się, co może mi zaoferować kanadyjskie miasto. W poszukiwaniu przygody, która nie pochłonęłaby wszystkich zarobionych pieniędzy, przemieściłem się autostopem na drugą stronę kontynentu. Poznałem wielu wspaniałych ludzi. W listopadzie dokonałem wyboru – Montreal. Po kilku dniach wynająłem pokój, wspólnie z przypadkowymi, młodymi i bardzo ciekawymi ludźmi. Szybko się zaprzyjaźniliśmy. Parę tygodni później znalazłem pracę: odgarnianie śniegu z chodników. Czułem się pełen energii i zarabiałem więcej niż przeciętny wykształcony Polak. Śnieg jak to śnieg – czasem jest, a czasem go nie ma. Dlatego gdy pojawiła się nowa propozycja, zdecydowałem się na zmianę pracy. Zająłem się sprzątaniem budynków po zalaniach i pożarach. A moja kolejna i ostatnia praca w Kanadzie polegała na sprawdzaniu poprawności tłumaczeń gier komputerowych na język polski.

Słucham? Grałeś za pieniądze?

Tak. Na początku pobytu w Montrealu rozesłałem mnóstwo maili, zgłoszeń, odpowiadając na internetowe ogłoszenia pracodawców. Po trzech miesiącach, gdy praktycznie zająłem się już czymś innym, dostałem odpowiedź od jednej z firm z propozycją pracy na cały etat. Nie musieli długo czekać na moją reakcję. Prace fizyczne zamieniłem na granie w gry komputerowe.

Przeszedłeś całą grę?

Niejedną. Całe szczęście na kodach. W maju moje pozwolenie na pracę wygasło. Wtedy otrzymałem propozycję jego przedłużenia od zatrudniającej mnie firmy – grania w kolejne gry przez najbliższy rok. Cieszę się, że zostałem doceniony, jednak postanowiłem, że po trzech miesiącach chcę coś zmienić. Do tego nadchodziło lato, które wzywało mnie do podróży.

Rany! Dokąd znowu?

Alaska! W mojej głowie zawsze coś mówiło, że to niesamowite miejsce. A że było tak blisko (tylko 7000 km), postanowiłem skonfrontować wyobrażenia z rzeczywistością. Przez kolejne pięć miesięcy przemieszczałem się po całym kraju, łącznie przejeżdżając autostopem ponad 30 tysięcy kilometrów i spędzając dziesiątki nocy w namiocie. Poznałem setki przyjaznych, pomocnych ludzi. Zobaczyłem mnóstwo wspaniałych miejsc, chodząc po pięknych górach, gdzie często spotykałem więcej zwierząt niż ludzi.

Jak spotkania z niedźwiedziami?

Wyszedłem z nich bez szwanku, ale serce kilka razy zabiło mocniej. Niestety, wszystkie niedźwiedzie, które spotkałem, były zajęte wyrabianiem normy kilku tysięcy spożywanych jagód dziennie i nawet na mnie nie spoglądały. Chodząc po górach parku narodowego Denali, nagle rozejrzałem się i zauważyłem niedźwiedzia, który był zaledwie 50 metrów ode mnie. Następnego dnia strażnik parku opowiedział mi, że ten sam osobnik tydzień wcześniej zjadł innego przedstawiciela swojego gatunku. Ot tak, po prostu, bo był większy i głodny. Na szczęście z dwójki – ja i jagody – wybór zawsze był jasny. Zdjęcia niedźwiedzi robiłem z kilkudziesięciu metrów z samochodu. Alaska to nie tylko spotkania z misiami, ale też m.in. niezapomniana wspinaczka po ścianie lodowca, tydzień w górach bez spotykania innych ludzi, brodzenie w Oceanie Arktycznym.

Nie mogę odpędzić się od skojarzeń z filmem „Into the Wild”. Czym różnisz się od Chrisa McCandlessa?

Przeżyłem. Nie umarłem z głodu. Wróciłem do domu.

Czy czasem nie żałujesz, że nie doprowadziłeś studiów do końca?

Nie. Wszystko, co robiłem po tej decyzji, podoba mi się nieporównywalnie bardziej od tego, co robiłem przedtem. Rzuciłem studia w poszukiwaniu ciekawszego życia i takie dostałem. W tej chwili nie byłbym w stanie wyobrazić sobie kolejnych czterech lat siedzenia w ławkach Politechniki. Podczas podróży spotkałem wielu ludzi, którzy bez ukończenia studiów zabrali się za coś innego i poradzili sobie, a teraz mają szczęśliwe, udane zawodowo życia. Także nie czuję presji. Nie chcę też, żeby to zabrzmiało, jakbym był przeciwko jakimkolwiek uniwersytetom. Nie, po prostu to nie dla mnie. Jedyne, co mogę powiedzieć innym, to tylko banał – poznawajcie samych siebie i róbcie to, z czego czerpiecie przyjemność. Jeśli macie fajne studia i odnajdujecie się na nich – tym lepiej dla Was.

Nie mam pojęcia, kim będę za kilka lat, ale widząc, jak przez ostatnie dwa lata radziłem sobie w Kanadzie, niezbyt się boję. Kiedyś odnajdę to, czym chcę się zająć. A na razie jestem młody, mam czas, dużo czasu na błądzenie i cieszenie się tym.

Czy potrzebowałeś wyjazdu za ocean, żeby coś zmienić?

Na pewno mi to pomogło. Nie jako warunek konieczny, ale bardzo skuteczny bodziec. Wyjazd sam w sobie był zmianą, przygodą, sporą częścią mojego życia. A Kanada była tylko kierunkiem, jednym z wielu. Dla nas, Polaków, świat w tej chwili jest niesamowicie otwarty. Wystarczy znajomość angielskiego i trochę determinacji, czyli właściwie sama determinacja, by się o tym przekonać.

Dwa dni temu wylądowałeś na warszawskim Okęciu. Co dalej?

W tej chwili spotykam się z ludźmi, których nie widziałem przez parę lat, przypominam sobie, jak mówić po polsku, próbuję odnaleźć się w tutejszej rzeczywistości. Trudno powiedzieć, co dalej. Chyba ciągnie mnie w świat.