Witamy na stronie Klubu Jagiellońskiego. Jesteśmy niepartyjnym, chadeckim środowiskiem politycznym, które szuka rozwiązań ustrojowych, gospodarczych i społecznych służących integralnemu rozwojowi człowieka. Portal klubjagiellonski.pl rozwija ideę Nowej Chadecji, której filarami są: republikanizm, konserwatyzm, katolicka nauka społeczna.

Zachęcamy do regularnych odwiedzin naszej strony. Informujemy, że korzystamy z cookies.

Emilewicz: Cyrk po krakowsku

przeczytanie zajmie 6 min

Czy była Pani w osławionym namiocie sferycznym na Rynku Głównym?

Tak, byłam. Odwiedziłam go dzisiaj, zanim rozłożyłam własny.

Jak wrażenia?

Piękny namiot, przypomina studio Alverni; kosmiczny, znakomity, ale w zasadzie nie wiem, czemu służy.

Bardziej przypomina punkt agitacyjny niż konsultacyjny. Eksperci, którzy są w środku i mają rozmawiać o Igrzyskach, są tak naprawdę ekspertami od marketingu. Przekonują mieszkańców do tej idei. Czy tak powinien wyglądać punkt konsultacyjny?

Przede wszystkim mamy bardzo mało czasu. Dobrze, że te konsultacje się zaczęły. Natomiast jeśli mamy 18 dni do referendum, a namiot stoi od kilku dniu, to kogo i o czym można poinformować w takim miejscu? Mówimy o kilkumiliardowych wydatkach, które będą bardzo wyraźnie wpływać na życie mieszkańców miasta, i robimy to na Rynku Głównym w Krakowie, gdzie mieszkańcy miasta bywają sporadycznie, przy okazji wizyty w Kościele Mariackim. Takich niedziel nam zostało raptem dwie. I czego możemy się tam dowiedzieć? Na przykład że powstanie 35 tys. miejsc pracy. Jakich, gdzie, w jaki sposób? Tego się nie dowiadujemy. Za to mówią nam, że powstaną mieszkania komunalne. Ile, gdzie, za ile?

Czy naprawdę trzeba organizować Igrzyska, żeby te inwestycje czy te mieszkania powstały?

Tego się nie dowiadujemy. Rzeczywiście, jest to bardziej punkt reklamowy niż konsultacyjny.

Jak ocenia Pani działania polityczne wokół całych Igrzysk? Mieliśmy zwrot prezydenta Majchrowskiego, który początkowo mówił, że Igrzyska są priorytetem miejskim, a potem przychylił się do referendum. Następnie mieliśmy do czynienia z minister Bieńkowską, która powiedziała, że niestety rząd sfinansuje te inwestycje najwyżej w połowie.

Obserwowałam przygotowania do procedury aplikacyjnej od dłuższego czasu, odkąd powstało takie gremium polityczne w Krakowie, rzeczywiście z inspiracji przede wszystkim pani poseł Jagny Marczułajtis. Ona przekonała do tego pomysłu panią wiceprezydent Magdalenę Srokę, pana Kazimierza Barczyka i pana marszałka Sowę. To gremium zaczęło w bardzo pospieszny sposób działać. Tryb procedowania tak ogromnych wydatków od początku był takim typowo znanym, opisanym znakomicie przez Mickiewicza: ja z Synowcem na czele i jakoś to będzie. Co więcej, pamiętam wystąpienie prezydenta Majchrowskiego, wtedy na początku, kiedy uchwałą rady miasta podjęto decyzję o tym, że Kraków będzie aplikował i że procedura ta zostanie przeprowadzona przez stowarzyszenie. Prezydent wypowiedział wówczas bardzo znamienne słowa, że jemu tak naprawdę nie zależy na tej olimpiadzie, tylko na tych inwestycjach. Że to jedyny sposób, w jaki Kraków może pozyskać środki. Igrzyska są kwestią drugorzędną, ponieważ są tylko pretekstem do tego, aby przeprowadzić pewne inwestycje. To był argument mocny, przekonujący.

Bo rzeczywiście widzimy, że Kraków inwestycyjnie, zwłaszcza infrastruktura drogowa, jest traktowany po macoszemu. Dlaczego?

To inna sprawa, może przyczynek do refleksji o tym, czy mit apolitycznego prezydenta miasta, który sprawnie zarządza swoimi włościami, rzeczywiście się sprawdza.

Może jest tak, że ten tzw. apolityczny prezydent musi uciekać się do tego, żeby wydać bardzo dużo pieniędzy na procedurę aplikacyjną po to, żeby zbudować kawałek obwodnicy czy trochę szlaków komunikacyjnych w mieście. Pytam więc, jakie to są projekty polityczne, w jaki sposób się je realizuje? Mamy bardzo dużo realnych, rzetelnych analiz pokazujących, że wszystkie miasta-gospodarze Igrzysk, czy to letnich, czy zimowych, wielokrotnie przekroczyły zakładany budżet. Kraków jest w stanie największego zadłużenia od 1989 roku. Czy to zadłużenie może się pogłębiać? Nie zapowiada się na to, żeby koniunktura gospodarcza gwałtownie zmieniła się w ciągu najbliższego roku czy dwóch lat. Nie zapowiada się również na to, że znajdą się kolejni płatnicy CIT w Krakowie, którzy znacząco zwiększą wpływy do budżetu  miasta. Fundujemy sobie w tej chwili imprezę, która będzie kosztowała bardzo dużo pieniędzy. Być może to ma sens, ale o takich sprawach powinni decydować mieszkańcy.

Trwa gorący okres. Wybory do europarlamentu, wprowadzenie budżetu obywatelskiego, wybory samorządowe jesienią. To pierwsze referendum od 1990 roku. Czy krakowianie są na tyle dojrzali obywatelsko, czy mają na tyle informacji, żeby podejmować słuszne decyzje w tematach takich jak wydawanie pieniędzy na ścieżki rowerowe i poszerzanie sieci monitoringu miejskiego? Czy komunikacja miasta z mieszkańcami jest na tyle dobra, aby byli w stanie to zrobić?

Jestem bardzo optymistyczna. Nie lubię takich ocen, że obywatele są niedojrzali, że Polacy nie dojrzali do demokracji. Dojrzali. A krakowianie doskonale rozumieją, co to znaczy partycypacja i dali temu wielokrotnie wyraz w jednej z najwyższych frekwencji wyborczych we wszystkich wyborach, jakie się odbywały od 1989 roku.

Niedojrzali są politycy, którzy fundują krakowianom mizerne przedstawienie.

Nie można urządzać referendum, które jest bardzo istotnym elementem demokratycznym w taki sposób, jak ma się to odbyć 25 maja.

Nie powinno się zadawać pytań dotyczących metra, monitoringu i ścieżek rowerowych, czyli zebrać garść projektów, zupełnie przypadkowych, zupełnie dowolnych. No bo jak krakowianie mają decydować o metrze? Czy jest jakieś studium wykonalności? Jak wpisywać w budżet plan budowy metra w sytuacji, gdy mamy decyzję rady miasta o rozbudowie taboru tramwajowego?

Planowanie strategiczne Krakowa jest postawione na głowie.

Nie ma decyzji o tym, w którą stronę to miasto ma się rozwijać. Czy chcemy metro? Oczywiście; kto powie, że jest przeciwko. Tylko przedstawmy analizy. Zamykamy w takim razie rozwój taboru tramwajowego? Metro sprawdza się przy metropoliach znacznie większych, bardziej ludnych niż dzisiejszy Kraków. Zatem mówimy: Kraków podwoi swoją populację, powiedzmy, dwukrotnie w przeciągu najbliższych pięciu lat i dlatego jest nam potrzebne metro. Ale to wymaga planowania strategicznego. Ja tego planowania od wielu lat nie widzę, a zamiast tego zbiór przypadkowych decyzji. Niektórych dobrych, niektórych gorszych. Nie widzę czegoś, co by mogło rzeczywiście  podnieść i rozpędzić to miasto. Bardzo lubię takie określenie: „dlaczego marudzimy na prezydenta, skoro Kraków i tak jest jednym z lepiej rozwijających się miast w Polsce”. Owszem, jest lepiej rozwijającym się, ale jednocześnie to takie miasto, które nawet gdybyśmy nie mieli prezydenta, przez rok pojechałoby siłą rozpędu. Tylko czy nas to powinno cieszyć?

Mamy takie możliwości, że wszystkie rankingi robione na temat potencjału inwestycyjnego Krakowa pokazują, że to najbardziej atrakcyjne miasto w Polsce.

Tylko czy my korzystamy z tego kapitału, czy my te talenty pomnażamy, czy zakopujemy pod drzewem? Moim zdaniem obecne władze miasta bardzo skutecznie je chowają.

Zwolennicy Igrzysk często wspominają efekt barceloński, dzięki któremu Barcelona zyskała wizerunkowo: zwiększyła się liczba turystów czy rozpoznawalność miasta. Barcelona straciła około 1,5 miliarda dolarów podczas samych Igrzysk, ale w długim okresie niesamowicie zyskała. Czy Igrzyska nie są taką szansą dla Krakowa? Albo może będzie tak jak w Montrealu, gdzie miasto przez 30 lat spłacało długi zaciągnięte podczas igrzysk?

Nie będziemy potrafili powiedzieć, czy będziemy mieć bardziej wariant Montrealu, czy efekt Barcelony. Pamiętajmy, że efekt pozytywny dotyczy nie tylko Barcelony, ale całego Półwyspu Iberyjskiego i rzeczywiście zwiększonej atrakcyjności turystycznej, nie tylko związanej z mundialem czy z olimpiadą. To były różne elementy: także rozwój gospodarczy całego Półwyspu i wzrost nakładów na promocję, nie tylko tę związaną z Igrzyskami. Czy ktoś powiedział nam, wiarygodnie i rzetelnie, czy mieliśmy efekt barceloński, czy krakowski po Euro 2012? Nie usłyszałam i nie znalazłam informacji, w jakim stopniu wzrosła liczba turystów czy obrót turystyczny w Krakowie w wyniku Euro. Prowadzę sondażowe badania ze znajomymi, którzy są przewodnikami turystycznymi po Krakowie od wielu, wielu lat. Oni mówią, że czują wyraźny spadek jakości turysty odwiedzającego Kraków. Pamiętamy odbijającą się czkawką kampanię promującą Kraków, pijanego Neptuna i przewracającego się Smoka Wawelskiego. To miało być miejsce, do którego warto przyjechać, bo można się tanio napić w lokalach wokół Rynku czy na Kazimierzu. Czy to jest rzeczywisty przyrost czegokolwiek w Krakowie? Bo wydaje mi się, że nie o taki efekt barceloński nam chodzi.

Mówiąc o długofalowych planach rozwoju, mówi się często o dwóch kierunkach. Po pierwsze Igrzyska, po drugie Nowa Huta Przyszłości. A jeśli obywatele zdecydują, że nie chcą Igrzysk? Jakie mogą być nowe bodźce dla miasta?

Uważam, że Kraków wciąż nie wykorzystuje swojego potencjału.

Pamiętajmy: jesteśmy miastem uniwersyteckim i to nasz największy kapitał oprócz historii i dziedzictwa I Rzeczpospolitej, którego też moim zdaniem nie wykorzystujemy.

Nie opowiadamy światu, co takiego fenomenalnego wydarzyło się w Polsce w okresie I RP. Pewne uniwersalne rozwiązania ustrojowe miały swój początek właśnie tutaj. Europejczycy o tym nie wiedzą, bo nie staramy się tego przypominać.

Oprócz tego kapitału historycznego i kulturowego mamy kapitał akademicki. Uczelnie humanistyczne, wyższe uczelnie inżyniersko-techniczne, technologiczne, które produkują bezrobotnych. Pamiętajmy, że Kraków zasysa mnóstwo osób z całej Polski, które przyjeżdżają tutaj studiować. Następnie ci dobrze wykształceni ludzie są zmuszani do tego, żeby wyjechać do Skandynawii czy na Wyspy Brytyjskie i tam szukać szczęścia i pracy. Nie wykorzystujemy potencjału akademickiego. Nie potrafimy go związać z realnym rozwojem gospodarczym Krakowa i regionu. Ten potencjał można by było realizować w projekcie pod nazwą Nowa Huta Przyszłości. Ale jeżeli słyszymy, że główną aspiracją jest powstanie centrów logistycznych, to ja dziękuję.

Po raz kolejny fundujemy sobie stół montażowy dla Europy, który, jak wiemy, najłatwiej jest przenieść na wschód, jeśli zmieni się koniunktura.

Ważna jest nie logistyka, ale technologie. Jeśli ma powstać polski Samsung czy polska Nokia, to musi być mocno przemyślane i silnie splecione z potencjałem krakowskich uczelni. Należy się zastanowić nad sektorami gospodarczymi, które chcemy tutaj rozwijać. To może się wydarzyć i stać się kołem zamachowym Nowej Huty. Ale zamiast rozwijać Nową Hutę Przyszłości, wystawiamy sobie namiot sferyczny na Rynku: zamiast robić coś, co może być realnym przyczynkiem do rozwoju, budujemy sobie taki turystyczny cyrk.

Rozmawiali Karol Wałachowski i Gabriela Madej.