Witamy na stronie Klubu Jagiellońskiego. Jesteśmy niepartyjnym, chadeckim środowiskiem politycznym, które szuka rozwiązań ustrojowych, gospodarczych i społecznych służących integralnemu rozwojowi człowieka. Portal klubjagiellonski.pl rozwija ideę Nowej Chadecji, której filarami są: republikanizm, konserwatyzm, katolicka nauka społeczna.

Zachęcamy do regularnych odwiedzin naszej strony. Informujemy, że korzystamy z cookies.
Piotr Kaszczyszyn  8 marca 2014

Oleksy: Zapora nie do przejścia

Piotr Kaszczyszyn  8 marca 2014
przeczytanie zajmie 6 min

Wydarzenia ostatnich dni, ukazujące w pełnej krasie prawdziwe oblicze imperializmu rosyjskiego, nobilitują ofiarę i mądrość wszystkich, którzy występowali przeciwko niemu w latach minionych. Szczególne miejsce w panteonie odważnych i bezkompromisowych zajmują Żołnierze Wyklęci, którzy opór wschodniemu totalitaryzmowi stawili w chwilach jego największego tryumfu.

Rozpowszechnianie ich prawdziwych historii po latach przekłamań i fałszów odbywa się stosunkowo wolno, zważywszy na fakt, iż pamięć potomnych była wszystkim, na co mogli liczyć, podejmując swą beznadziejną walkę. Jedną z bardziej niesamowitych kart zapisanych w księdze pamięci Żołnierzy Wyklętych jest życiorys majora Hieronima „Zapory” Dekutowskiego, którego rocznica śmierci przypadła 7 marca.

„Zapora” był rzadko spotykanym przykładem uporu i zawziętości, które w połączeniu z osobistymi zdolnościami dawały materiał na nieprzeciętnego człowieka.Gdy przychodził na świat we wrześniu 1918 roku, Polska łapała pierwsze tchnienia po przeszło stuletniej zapaści, gdy w maju 1939 roku zdawał maturę, Rzeczpospolitą doprowadzono na szafot.  

Hieronim wyrósł wraz z dziewięciorgiem rodzeństwa w Tarnobrzegu, w ubogiej robotniczej rodzinie. Jako dziecko interesował się samolotami, których modele uparcie strugał z drewna. Dzięki wartościom pielęgnowanym w domu i otrzymywanym w szkole, wzrastał w poczuciu przywiązania do ojczystej ziemi i powinności wobec niej. Szczególne miejsce zajmowała w jego domu postać najstarszego brata Józefa, który zginął jako oficer polskiego wojska w wojnie z bolszewikami w 1920 roku. Pomimo niekorzystnych warunków materialnych, Hieronimowi udało się zdać maturę, jednak dalsze plany poszerzania horyzontów na studiach zburzyła kampania wrześniowa. Do wojska zaciągnął się jako ochotnik. Po wkroczeniu Sowietów udało mu się przedostać na terytorium Węgier, dzięki czemu zamiast wywózki na Sybir został internowany. Splot szczęśliwych okoliczności i umiejętności „Zapory” pozwolił mu opuścić Węgry i dotrzeć do Francji, gdzie z miejsca wstąpił do tworzącego się tam Wojska Polskiego. Po kompromitacji francuskiej armii w spotkaniu z Wermachtem w 1940 roku, pomimo, iż kapitulacja zastała go w trakcie walk przy granicy szwajcarskiej, zdołał dotrzeć na północ i przedostać się do ostatniego bastionu antyhitleryzmu w Europie – Wielkiej Brytanii.

Jedną z bardziej niesamowitych kart zapisanych w księdze pamięci Żołnierzy Wyklętych jest życiorys majora Hieronima „Zapory” Dekutowskiego.

Na Wyspach wstąpił do 1 Brygady Spadochronowej. Bardzo dobre wyniki na kolejnych etapach szkoleń pozwoliły mu awansować do elitarnego grona cichociemnych, którzy wykonywać mieli swoje zadania terytorium okupowanego kraju. Z dzisiejszej perspektywy, obsypanej lukrem seriali wojennych, desant Polaków na tereny zajęte przez Rzeszę postrzegany jest często w kategoriach sentymentalno-romantycznych, tymczasem był to akt odwagi najwyższej próby, który trudno sobie wyobrazić. Najlepiej o klasie cichociemnych świadczą liczby; po porażce Francji w 1940 roku w Wielkiej Brytanii przebywało ponad 27 000 żołnierzy polskiego wojska, wśród których tylko około 2 500 zdecydowało się zgłosić chęć powrotu na spadochronie do Polski. Z tej liczby testy pomyślnie przeszło jedynie 600, a w kraju ostatecznie wylądowało 316. Jednym z nich był Hieronim Dekutowski.

Po udanym zrzucie we wrześniu 1943 roku udał się na Lubelszczyznę, gdzie zgodnie z przydziałem Kierownictwa Dywersji rozpoczął służbę w partyzantce. Poza walką z jednostkami regularnymi III Rzeszy, podejmował akcje ochraniające miejscową ludność, jak również pomagał Żydom. Ponadto zwalczał donosicieli i kolonistów niemieckich, przywożonych na tereny Zamojszczyzny w miejsce wypędzanych Polaków. Skuteczność podejmowanych akcji i cechy osobiste przysparzały mu sympatii miejscowej ludności i oddanie podkomendnych. Dawał znakomity przykład swoją pracowitością i systematycznością, zabiegał o opatrunki i leki dla rannych, a wartownikom w okresie zimy oddawał nawet własny kożuch.

Gdyby latem 1944 roku od wschodu wkroczyła armia USA, „Zapora” zapewne stałby się gwiazdą regionu z otwartą ścieżką kariery politycznej lub zawodowej.

Już jako dowódca oddziału dyspozycyjnego Kedywu zespolił pod swoim dowództwem kilkanaście oddziałów partyzanckich, w których, co ciekawe, znajdowali się również Rosjanie. Przez rok pracy konspiracyjnej „zaporczycy” przeprowadzili kilkadziesiąt udanych akcji, w trakcie których przeciwdziałali akcjom pacyfikacyjnym oraz podejmowali skuteczne działania dywersyjne; do lipca 1944 roku wysadzono blisko 50 pociągów transportowych, ciągnących niemieckie zaopatrzenie na front wschodni. Gdyby latem 1944 roku od wschodu wkroczyła armia USA, „Zapora” zapewne stałby się gwiazdą regionu z otwartą ścieżką kariery politycznej lub zawodowej, w której mógłby rozwijać posiadane talenty organizacyjne. Niestety, zamiast jankesów z Coca-Colą do Polski wtoczył się czerwony pomór niesiony na bagnetach radzieckiej armii.  

Dla „zaporczyków” oraz wszystkich innych partyzantów, klarująca się coraz wyraźniej sytuacja na terenach przejmowanych przez PKWN była osobistym i zbiorowym dramatem. Kilkuletnia leśna codzienność, sprowadzająca się do wegetacji w ziemiankach współdzielonych z wszami, w chłodzie i głodzie, pod nieustanną presją niemieckich oddziałów, była daleka od wizji przedstawianej we współczesnych produkcjach o naszych dzielnych żołnierzach z lasu. Oczekiwanie na koniec wojny i możliwość powrotu do normalnego życia były ogromne. Rzeczywistość, jaką przyniosło radzieckie wyzwolenie, była więc pod każdym względem przerażająca.

Co prawda instalujące się pod sowieckim parasolem nowe władze przez wszystkie przypadki odmieniały frazesy o wolności, patriotyzmie i budowie nowej (ludowej), stabilnej i demokratycznej Polski. Przy dźwiękach bałałajki rozchodzących się szeroko od morza po szczyty górskie wychwalano nowy sojusz z wielkim bratem ze wschodu, a propaganda w połączeniu z wielkim pragnieniem powrotu do normalności skłaniała do odstawienia broni i zajęcia się życiem. Z drugiej strony pięć lat ofiary Polski Podziemnej w narracji komunistycznych marionetek okazywało się wartych mniej niż butelka ruskiego bimbru. Oddziały leśne stawały się z dnia na dzień bandami, partyzanci kryminalistami, patriotyzm Armii Krajowej przerobiono na czystej wody faszyzm, a sama organizacja podziemnego państwa szybko zmieniła szyld na zbiorowisko zaplutych karłów reakcji. Ujawniający się zaś nad wyraz często trafiali za kraty albo do piachu.

Pięć lat ofiary Polski Podziemnej w narracji komunistycznych marionetek okazywało się wartych mniej niż butelka ruskiego bimbru.

W pierwszym odruchu „Zapora” rozwiązał oddział. Widząc jednak grube szwy manipulacji, kłamstw i przemocy, jakimi łatano niedomagania nowej ludowej władzy, powrócił do konspiracji. Na początku 1945 roku objął ponownie komendę w lokalnych oddziałach, będących spuścizną po Armii Krajowej, oraz w tworzącej się organizacji Wolność i Niezawisłość. Na celowniku oddziałów Dutkowskiego znajdowali się Ubecy, funkcjonariusze NKWD i KBW, konfidenci i poplecznicy nowej władzy. Na podległym mu terenie scalał, uzupełniał i rozbudowywał stan osobowy dowodzonych oddziałów. W podejmowanych działaniach po raz wtóry wykazał się niepospolitymi zdolnościami organizacyjno-logistycznymi. Najczęściej wspominany jest rajd jego oddziału z wiosny 1945 roku, w trakcie którego „zaporczycy” rozbili szereg posterunków UB, przejęli kilka samochodów ciężarowych, opanowali przejściowo Janów Lubelski oraz zarekwirowali urzędowe pieniądze (w lubelskim banku ponad dwa miliony złotych). Czas płynął jednak nieubłaganie na korzyść aparatu państwa komunistycznego, co stawiało żołnierzy z lasu w coraz bardziej beznadziejnej sytuacji. Całonocne zimowe wędrówki, mające zapobiec zamarznięciu, są tylko namiastką warunków, w jakich funkcjonowali przez szereg „powojennych” miesięcy. Akcje wymierzone w rozbudowujący się aparat komunistyczny trwały do początków 1947 roku, kiedy „Zapora” ograniczył działalność oddziałów jedynie do samoobrony. W międzyczasie podejmował wysiłki na polu doprowadzenia do ujawnienia się jego żołnierzy, pertraktując z funkcjonariuszami służb, jak również zlecając ujawnianie się poszczególnych oddziałów. Namawiał podkomendnych do opuszczania lasu w niewielkich grupach i prób zorganizowania „normalnego życia”. Ujawnieniom towarzyszyły jednak wciąż aresztowania, nawet jeśli żołnierze przenosili się „do cywila” w inne części Polski.   

Po rozformowaniu i wydanym rozkazie ujawnienia z połowy 1947 roku, próbował wraz z wąską grupą żołnierzy przedostać się na zachód, jednak nieskutecznie. W związku ze zdradą przy trzeciej próbie, dokładnie w czwartą rocznicę skoku na spadochronie, został aresztowany.

Ponad roczny proces, jakiemu następnie poddano dowódcę „zaporczyków”, ukazał całą paletę bestialstwa i brutalności, jakie wlały się na tereny Polski po II Wojnie Światowej. Na rozprawę Hieronim Dekutowski dowleczony został w niemieckim mundurze, z powybijanymi zębami, pozrywanymi paznokciami i połamanymi kończynami. Według relacji postronnych sprawiał wrażenie starca, mimo iż liczył niecałe 31 lat. Sąd dotrzymał kroku śledczym i skazał „Zaporę” na śmieć. Po nieudanej próbie ucieczki, ostatnie tygodnie życia spędził w karcerze o wymiarach metr na metr. Mimo tego, wychodząc z celi 7 marca 1949 roku, pożegnał kolegów słowami „przyjdzie zwycięstwo”, a do więziennej piwnicy, w której czekała egzekucja, poszedł żołnierskim krokiem.

Historia Hieronima „Zapory” Dekutowskiego, sprowadzana w czasach słusznie minionych do kategorii kryminalnych i bandyckich, powoli odkrywana jest przed światem w realnym wymiarze. Doczekał się on już swojej ulicy w Tarnobrzegu, na której zluzował – co bardzo symboliczne – Aleksandra Zawadzkiego, z czasem doczeka się z pewnością powszechnego uznania i szacunku, na które w pełni zasługuje. Ma też pomnik w Tarnobrzegu. Krótkie życie majora jest bowiem kapitalnym probierzem wartości wolności i ceny, jaką można dobrowolnie za nią zapłacić. Warto zachować w pamięci jego sylwetkę, zwłaszcza w dniach, w których w naszym najbliższym otoczeniu spowszedniałe ostatnio prawo do wolności staje się na powrót przywilejem.