Witamy na stronie Klubu Jagiellońskiego. Jesteśmy niepartyjnym, chadeckim środowiskiem politycznym, które szuka rozwiązań ustrojowych, gospodarczych i społecznych służących integralnemu rozwojowi człowieka. Portal klubjagiellonski.pl rozwija ideę Nowej Chadecji, której filarami są: republikanizm, konserwatyzm, katolicka nauka społeczna.

Zachęcamy do regularnych odwiedzin naszej strony. Informujemy, że korzystamy z cookies.
Bartosz Marcinkowski  22 lutego 2014

Marcinkowski: Bośnia potrzebuje wsparcia Unii

Bartosz Marcinkowski  22 lutego 2014
przeczytanie zajmie 3 min

Dlaczego pracownicy państwowych spółek nie uprawiają ze sobą seksu? Bo to wszystko jest jedna rodzina! krzyczy do kamery mężczyzna, jeden z tysięcy uczestników niedawnych protestów w Bośni i Hercegowinie. Zgromadzeni wokół ludzie kwitują jego słowa aplauzem. I słusznie, ponieważ ta brzmiąca jak dowcip wypowiedź stanowi najlepsze podsumowanie skorumpowanego systemu politycznego BiH.

Od Tuzli do Sarajewa

Zaczęło się 5 lutego w Tuzli, w północno-wschodniej części federacji. Na ulice wyszli związkowcy i pracownicy kilku firm, które po sprywatyzowaniu popadły w poważne kłopoty, przez co setki rodzin straciły źródło utrzymania. Temperaturę podgrzała arogancja władz miasta, które odmówiły spotkania z protestującymi, każąc im zwrócić się ze skargami do prywatnych właścicieli zbankrutowanych zakładów. Dzień później doszło do pierwszych aktów przemocy – obiektem ataku stały się budynki administracji kantonalnej w Tuzli. Do starć z policją, po stronie robotników stanęli także studenci, weterani wojenni i inne grupy społeczne niezadowolone z sytuacji w kraju. Tego dnia w Tuzli ponad 70 osób zostało hospitalizowanych (w tym ok. 50 policjantów), a 27 trafiło do aresztu. Wkrótce demonstracje rozlały się na Mostar, Bihać, Sarajewo i inne miasta, gdzie również doszło do zamieszek.

W niektórych miejscach pod presją demonstrantów lokalne rządy podały się do dymisji, niewiele jednak wskazuje na to by wściekli obywatele posiadali remedium na permanentny, wielopoziomowy kryzys państwa.

Chora gospodarka BiH

Bez radykalnych reform, takich jak prywatyzacja, walka z korupcją i nepotyzmem, otwarcie na zagranicznych inwestorów i uchwalenie przejrzystych przepisów dla przedsiębiorców, nie da się uzdrowić gospodarki. Według danych bośniackiego urzędu statystycznego, bez zatrudnienia w Bośni pozostaje 32% obywateli. Rynek pracy jest szczególnie nieprzyjazny młodzieży z grupy wiekowej 15-24, gdzie bezrobocie utrzymuje się na poziomie 60%. W rzeczywistości jednak wielu mieszkańców kraju pracuje w szarej strefie (gł. w rolnictwie), przez co trudno o dokładne i wiarygodne szacunki. Nie zmienia to faktu, że przeciętny mieszkaniec BiH żyje skromnie, zarabiając ok. 400 euro miesięcznie. Jeszcze skromniej żyją emeryci, którzy muszą zadowolić się ok. 150 euro pensji. Prócz bezrobocia, patologią Bośni i Hercegowiny jest ogromny udział państwa w gospodarce. Sektor publiczny zapewnia większość miejsc pracy na rynku formalnym i nic nie zapowiada, by miało się to wkrótce zmienić. W rankingu Banku Światowego Doing Business, BiH ma najniższe miejsce spośród europejskich państw, znajdując się daleko w tyle za Kosowem i Ukrainą.

Zmęczenie biurokracją?

W mediach można natrafić na stwierdzenia, że protesty to wynik zmęczenia biurokracją. Nie chodzi jednak o biurokrację w ogóle – któż bowiem widział, by ludzie kiedykolwiek wyszli na ulice walczyć z czymś tak ogólnym? Zagmatwany system polityczny BiH to fenomen w skali światowej: państwo, które widzimy na mapie składa się z dwóch części – Federacji Bośni i Hercegowiny ze stolicą w Sarajewie i Republiki Serbskiej ze stolicą w Banja Luce. Są to de facto dwa różne organizmy i należy podkreślić, iż ostatnie protesty dotyczą w głównej mierze Federacji. Pomimo kilku manifestacji w Banja Luce, Serbowie zdystansowali się od „bośniackiej wiosny”.

Przykładem jednego ze zwyrodnień systemu jest liczba urzędników w randze ministra. W kraju funkcjonuje ich co najmniej 150! Rada ministrów działa na poziomie federalnym, Republika Serbska posiada własną radę ministrów, także każdy z 10 kantonów BiH ma swój rząd. Nic dziwnego, że w takim gąszczu państwowych instytucji przepada bez wieści niejedna marka, a na utrzymanie administracyjnej machiny poświęca się niemal 1/3 budżetu. Zauważyli to obywatele i wkrótce uznali reformę administracji i likwidację kantonów za jeden z najważniejszych postulatów. Takie zmiany w kraju, bez międzynarodowej kontroli przeprowadzić będzie jednak bardzo ciężko. Naruszyłyby one bowiem konsensus zawarty pomiędzy stronami konfliktu na Bałkanach i system gwarantujący, mniej lub bardziej, sprawiedliwą reprezentację wszystkich grup narodowościowych w organach państwa. Jednym słowem: oznaczałyby odrzucenie postanowień układu z Dayton.

Takiego rozwiązania obawiają się przede wszystkim Serbowie z autonomicznej Republiki Serbskiej. Emir Kusturica, znany serbski reżyser, w wywiadzie dla Radia Belgrad tak podsumował charakter niepokojów w BiH:

To, co stało się w Federacji BiH, było całkowicie wymierzone przeciwko Republice Serbskiej. W tym wszystkim chodzi tylko o stworzenie zjednoczonej Bośni.

Podobnego zdania jest prezydent Republiki Serbskiej, Milorad Dodik.

Wsparcie z zewnątrz

Po fali gwałtownych protestów przyszedł czas na opamiętanie i refleksję nad przyszłością kraju. Manifestacje przekształciły się w zgromadzenia obywatelskie, debatujące nad kształtem niezbędnych reform. Mieszkańcy Sarajewa i Tuzli przedstawili już listy żądań, które można skwitować prostym „zabrać bogatym, dać biednym”. Niewyszukane? Skądże. Tym głębokim zmianom patronuje światowa śmietanka lewicowych intelektualistów – poparcie dla demonstrantów wyraziły takie osobistości jak Naomi Klein, Slavoj Žižek czy Noam Chomsky. Jednakże nie to jest istotą sprawy. Bośnia musi się zreformować i najwyższy czas, by Zachód zainteresował się tym państwem jeszcze raz. W przeciwnym razie zrobi to Turcja bądź któreś z państw Półwyspu Arabskiego, których wpływy w BiH rosną. Jedno jest pewne: Bośnia i Hercegowina będzie potrzebować pomocy z zewnątrz.