Witamy na stronie Klubu Jagiellońskiego. Jesteśmy niepartyjnym, chadeckim środowiskiem politycznym, które szuka rozwiązań ustrojowych, gospodarczych i społecznych służących integralnemu rozwojowi człowieka. Portal klubjagiellonski.pl rozwija ideę Nowej Chadecji, której filarami są: republikanizm, konserwatyzm, katolicka nauka społeczna.

Zachęcamy do regularnych odwiedzin naszej strony. Informujemy, że korzystamy z cookies.

Żurawski vel Grajewski: Rewolucja poza kontrolą

przeczytanie zajmie 9 min

Sytuacja na Ukrainie nieco się ustabilizowała, trwają negocjacje między zwaśnionymi stronami. Czy może to być „cisza przed burzą”?  Prezydent Janukowycz sprawia wrażenie gotowego na ustępstwa, czego przejawem moze być dymisja premiera Azarowa. Czy taka teza jest prawdopodobna?

Myślę, że niestety tak. Brakuje rzetelnych informacji dotyczących skali spoistości aparatu przemocy pod rządami Janukowicza – ona na pewno jest obniżana, choćby faktem rozlewania się protestów na praktycznie wszystkie regiony Ukrainy, z wyjątkiem Doniecka i Krymu.

Dymisja Azarowa i zaproponowanie stanowisk w rządzie Jaceniukowi i Kliczce, przed policjantami i dowódcami oddziałów porządkowych postawiły ważne psychologicznie pytanie – kto będzie ich zwierzchnikiem za parę dni czy tygodni i przed kim będą odpowiadali za dziś wykonywane rozkazy. Widać też, że opozycja domaga się amnestii dla wszystkich aresztowanych za wyjątkiem tych, którzy naruszyli nietykalność cielesną innych osób. Zatem z jednej strony mamy pewne naturalne polityczne osłabienie spoistości sił porządkowych, a przynajmniej jego prawdopodobieństwo, a z drugiej wyraźny sygnał, że Janukowycz albo jest nieroztropny, albo czuje się tak silny.

Nie możemy usunąć z naszych rozważań czynnika irracjonalności podejmowanych decyzji. Były lider Partii Regionów do tej pory popełnił serię błędów; nie radzi on sobie z napięta sytuacją na Majdanie, nie wykazuje się zdolnością prowadzenia jakiejś przemyślanej polityki w tej palącej sprawie.

Uważam, że kompromisu na Ukrainie nie będzie. W związku z tym negocjacje odbieram jako próbę po pierwsze zyskania na czasie, po drugie wymanewrowania tych, którzy protestują – to nie jest przecież spójny obóz. Mamy nie tylko trzy tradycyjne partie opozycyjne (Batkiwszczynę, Udar i Swobodę), ale także nowopowstałe organizacje, jak Spilna Sprawa [s1] Ruch Euromajdanu czy Ogólnoukraińskie Zjednoczenie Majdan, a także po prostu grupy obywateli, którzy nie podlegają centralnemu sterowaniu przez któryś ze sztabów. Jeśli rozmawiający z Janukowiczem politycy opozycyjni pójdą na zbyt daleko idący kompromis, jeśli wynegocjują coś, co będzie dla Majdanu nie do przyjęcia, to przestaną być uznawani za przywódców protestu i Majdan wyłoni nowych. Protestujący są skłonni negocjować warunki odejścia prezydenta, a nie warunki jego pozostania przy władzy.

Myślę zatem, że te wszystkie propozycje Janukowycza są grą wobec protestujących. Jest to operacja przygotowywania – rozmiękczania protestu, po to, aby najpierw izolowanć niezłomnych, a później tych niezłomnych złamać. Nie sądzę, żeby ta próba się powiodła, ale takie zagrożenie istnieje.

Scenariusz, który bym wykluczył, to scenariusz uczciwego kompromisu. Cele Majdanu i cele prezydenta są w sposób fundamentalny rozbieżne. Janukowicz nie zamierza teraz ustąpić; widać wyraźnie, że warunki, które postawił, zmuszają demonstrujących do zrezygnowania ze wszystkich metod nacisku, do powrotu do domów. Jest to zatem stanowisko nie do zaakceptowania. Sądzę, że należy oczekiwać rozwiązania rozstrzygającego.

Jedną z kwestii najistotniejszych dla rozwoju sytuacji na Ukrainie jest reakcja ludu. Nie tylko dużych rejonów miejskich, ale zwykłych Ukraińców – Majdan, według niektórych sondaży, ma poparcie tylko połowy ludności. Czy w wypadku fiaska negocjacji może dojść do eskalacji konfliktu i czegoś na kształt wojny domowej, a w jej konsekwencji podziału Ukrainy?

Należy rozróżnić dwie rzeczy – skłonność do aktywnego poparcia którejś ze stron konfliktu od niechęci zaangażowania w tę walkę. Innymi słowy mamy zdecydowaną większość aktywnych obywateli Ukrainy, która opowiada się za rewolucją oraz liczebnie może porównywalną, ale pasywną grupę obywateli, którzy się za rewolucją nie opowiadają, z czego nie wynika, że gotowi byliby walczyć w ewentualnej wojnie domowej w szeregach armii Janukowicza – tak nie jest. Jest to grupa pasywna, która się nie zaangażuje w konflikt po żadnej ze stron, ale nie będzie narażała się dla przeforsowania swoich racji politycznych – racji Partii Regionów i Wiktora Janukowicza.

Trzeba też pamiętać o trzecim czynniku, który jest w tej chwili rozstrzygający, a mianowicie oligarchach ukraińskich a do nich należy także Janukowycz, jego syn Ołeksandr, ale i Rinat Achmetow, czy stojący obecnie po stronie Majdanu Petro Poroszenko. Ci oligarchowie mają bardzo duży wpływ na politykę rządu ukraińskiego a Janukowicz jest tylko ich emanacją. Oligarchowie nie są patriotami ani Ukrainy ani Rosji, tylko swojego biznesu, który wymaga dwóch rzeczy: spokoju w kraju, czyli braku rewolucji oraz braku izolacji międzynarodowej Ukrainy, czy to od Unii czy od Rosji. I naciski rosyjskie latem tego roku, będące de facto wojną celną, popchnęły oligarchów w stronę wyhamowania procesu stowarzyszenia Ukrainy z Unią. Natomiast gdyby UE pod naciskiem Polski, państw bałtyckich itd., czego niestety Polska nie czyni, zdecydowała się wprowadzić tzw. sankcje punktowe, czyli pokazała, że opcje na rozwiązanie siłowe na Ukrainie uderzy w biznes oligarchów, to wpłynęłaby na proces decyzyjny, co trzeba zrobić teraz, a nie po zakończonej rozgrywce między walczącymi na Ukrainie stronami. Wyobraźmy sobie, że rząd ukraiński zdecydował się na rozwiązanie siłowe. Moim zdaniem konsekwencją takiego scenariusza nie byłoby jak po stanie wojennym w Polsce 10 lat spokoju, gdyż w naszym kraju Jaruzelski mógł szermować argumentem interwencji sowieckiej, natomiast Janukowicz raczej nie może skutecznie postraszyć rodaków inwazją rosyjską. W tej sytuacji musi opierać się na siłach własnych, wyciągniętych z narodu, a ich lojalność szczególnie na zachodzie kraju, jest wątpliwa. W każdym razie oligarchowie postawieni w obliczu utraty zysków biznesowych z kontaktów z Unią (większość eksportu Ukrainy idzie do UE), z pewnością naciskaliby na rząd czy wręcz winili prezydenta, który nie wypełnia ich zapotrzebowania politycznego, czyli warunków dobrego robienia biznesów, utrzymywania spokoju w kraju i dobrych kontaktów z zagranicą. To jest prawdopodobny scenariusz , ale nikt nie czyni wysiłków, aby doprowadzić do jego ziszczenia. Nawet rząd Polski nie wzywa do zastosowania owych sankcji punktowych, a tymczasem wczoraj byliśmy świadkami ogłoszenia przez UE (jako rezultat szczytu UE – Rosja) stanowiska iż przyszłe rozmowy stowarzyszeniowe między Unią a państwami Partnerstwa Wschodniego będą konsultowane z Kremlem. Prawdziwym sensem tej deklaracji, oczywiście nie wynikającym z niej expresis verbis, jest uznanie iż państwa PW leżą w strefie interesów rosyjskich. Ten sygnał z kolei może działać destabilizująco na sytuację na Ukrainie. Mamy te trzy czynniki, czyli skale protestów, wycofanie się oligarchów i nieznaną nam zupełnie skalę spoistości służb siłowych Ukrainy.

Obserwując wydarzenia na Ukrainie rzuca się w oczy bardzo aktywna rosyjska polityka w regionie. W przeciwieństwie do niej polityka polska, czy szerzej – unijna – wydaje się być niezwykle pasywna. Zastanawiam się, czy w związku ze złożonością sytuacji za naszą wschodnią granicą – sporów narodowościowych, wielu frakcji i zaszłości historycznych – taka polityka wyczekiwania nie jest rozważnym krokiem ze strony rządu polskiego?

Moim zdaniem jest to polityka niewłaściwa. Interesy naszego kraju, w związku z tym, co dzieje się obecnie na Ukrainie, są jasne. Polska najpierw powinna sama sobie odpowiedzieć, czego chce. I jaki scenariusz wydarzeń na Ukrainie jest prawdopodobny. Nasz rząd w tej chwili gra na najmniej prawdopodobny z nich. Mianowicie na scenariusz uczciwego porozumienia między opozycją a Janukowyczem, dzięki któremu obie strony połączą siły i będą skutecznie reformowały kraj. Jest to scenariusz zupełnie nieprawdopodobny. Dwa pozostałe scenariusze to albo zwycięstwo Janukowycza albo opozycji. I oczywiste jest, że w interesie Polski leży zwycięstwo opozycji, skierowanie Ukrainy na Zachód, przekształcenie jej w republikę parlamentarno-gabinetową, a nie prezydencką. Tylko taki model ustrojowy na obszarze postsowieckim prowadzi na Zachód. To jest przypadek wszystkich trzech państw bałtyckich oraz Mołdawii. Wszystkie pozostałe kraje są republikami prezydenckimi i stanowią taką czy inną formę dyktatury. 

Potencjalne zwycięstwo Janukowycza będzie sukcesem, który musi zostać osiągnięty wbrew narodowi, a zatem w drodze represji na większą czy mniejszą skalę, które odepchną Ukrainę od Zachodu,wyizolują ją i w najlepszym przypadku przekształcą w drugą Białoruś. Janukowycz słaby i niestabilny we własnym państwie – przy nieustannie tlących się buntach – opozycja, szczególnie na zachodzie kraju, już mu nigdy nie daruje stanu do jakiego doprowadził Ukrainę, w tej sytuacji stanie się klientem Kremla – jego jedynym oparciem będzie Rosja. Realizacja takiego scenariusza jest skrajnie czarną wizją z polskiego punktu widzenia. Nie ma się, zatem co oszukiwać, że jeśli teraz będziemy kunktatorscy, to, jeśli się zrealizuje ten scenariusz, Janukowycz będzie pamiętał, że wówczas go zbyt intensywnie nie zwalczaliśmy i stosunki pomiędzy krajami będą dobre. Nie, będą takie jak z Łukaszenką, albo gorsze. W związku z czym, jedynym rozsądnym sposobem postępowania Polski jest przyjęcie, że w jej interesie leży scenariusz pełnego zwycięstwa Majdanu i należy do tego dążyć. Należy zatem uruchamiać naciski Unii Europejskiej, tworzyć koalicję donatorów dla przyszłego, demokratycznego rządu ukraińskiego, również poza Unią. UE, uwikłana w kontakty z Rosją, pogrążona w kryzysie strefy euro, mająca rewolucje arabskie oraz wojnę domową w Syrii na południe od swoich granic nie będzie angażowała się na dużą skalę w konflikt z Rosją o przyszłość Partnerstwa Wschodniego. Duży znak zapytania należy postawić również przy kluczowym graczu w tej rozgrywce, czyli Niemczech. Na fotelu ministra spraw zagranicznych zasiadł Frank-Walter Steinmeier, który pełnił już tą funkcję za czasów Gerharda Schroedera. Czy zmieni on politykę w stosunku do tej, jaką prowadził dawniej oraz czy skala panowania urzędu kanclerskiego nad polityką zagraniczną Niemiec, która jest tradycyjnie duża, będzie tutaj egzekwowana przez Merkel tak jak w czasach gdy na czele dyplomacji stał minister z niewielkiego koalicyjnego FDP- nie wiem. Dzisiaj w RFN mamy do czynienia z koalicją dwóch potężnych sił: chadeków oraz SPD, co należy wziąć pod uwagę przy tego typu kalkulacjach. W każdym razie, całe starcie wokół Partnerstwa Wschodniego miało miejsce na tle głębokiego ochłodzenia stosunków niemiecko-rosyjskich, które trwa od czasu sporu o banki cypryjskie (za ich uzdrowienie zapłaciły portfele rosyjskich oligarchów, zamiast niemieckich podatników). Teraz wydaje się, że to miękkie stanowisko Unii w kwestii Ukrainy może być pierwszym sygnałem niekorzystnego dla Polski zwrotu w stosunkach niemiecko-rosyjskich, chociaż jest jeszcze za wcześnie na formułowanie ostatecznych tez na ten temat. Należy to raczej odczytywać jako pierwszy sygnał takiego niebezpieczeństwa. Musimy poczekać jeszcze te kilka dni, aż ostatecznie wyklaruje się polityka niemiecka. W każdym razie, to wszystko skłania do wniosku, że należy poszukiwać wsparcia także poza UE. W Kanadzie na przykład – gdzie Ukraińcy stanowią trzecią grupę etniczną po Anglosasach i Francuzach, w USA, które właśnie rozpoczynają nową rozgrywkę z Rosją wokół Iranu i Syrii. W listopadzie zeszłego roku doszło do porozumienia z Teheranem dotyczącego przyjęcia przez Iran kontroli programu nuklearnego. To otwiera perspektywę zniesienia embarga na eksport irańskiej ropy, skutkującego uderzeniem w budżet rosyjski. Zwycięstwo dyplomatyczne Rosji w grze z USA o Syrię było też uderzeniem w interesy Arabii Saudyjskiej oraz Kataru, które są bogatymi państwami i mogłyby uczestniczyć w konferencji donatorów na rzecz Ukrainy, gdyby uznały, że chcą odpłacić Kremlowi za swą porażkę w Syrii. Mamy Turcję, która nie jest zainteresowana separatyzmem Krymu, jej stosunki z Rosją także są „wychłodzone” ze względu na Syrię. W każdym razie, dyplomacja polska ma w tym obszarze duże zadanie do wykonania – powinna objeżdżać te wszystkie stolice, gromadząc środki na działanie przyszłego, demokratycznego rządu ukraińskiego i robić wszystko, aby scenariusz jego powstania wcielić w życie.

Żebym był dobrze zrozumiany – kompromis może być zawarty, ale będzie to kompromis nieuczciwy, złamany w pewnym momencie przez Janukowycza i będzie wykorzystany jedynie do wymanewrowania i rozbicia opozycji, a nie do zreformowania kraju. Więc jedynym scenariuszem, który powinniśmy popierać, jest scenariusz pełnego zwycięstwa Majdanu i protestujących.

Jak w takim razie ocenić decyzję Donalda Tuska o przyznaniu 3 milionów złotych na poparcie dla opozycji ukraińskiej?

Należy oceniać ją jako śmieszną. Polska przeznaczyła na stabilność strefy euro 6 miliardów 270 milionów euro, w zamian za to, nie otrzymała nawet miejsca stałego obserwatora na szczytach euro grupy. Nie mówiąc już o głosie współdecydującym. Cała Unia Europejska, na Partnerstwo Wschodnie jako całość, na wszystkie 6 państw, przeznaczyła w latach 2007 – 2013 4,5 miliarda euro. Z tego wynika, że na stabilność strefy euro Polska przeznaczyła ponad 2 miliardy euro więcej niż cała Unia Europejska na całe Partnerstwo Wschodnie. Gdybyśmy te pieniądze przeznaczyli na samą Ukrainę byłby to istotny wkład w stabilizację tego państwa, natomiast w kontekście strefy euro nie ma to znaczenia, gdyż fundusz stabilizacyjny wynosi 700 miliardów, w czym to polskie 6 mld jest drobnym procentem. W takich kategoriach liczbowych możemy to rozważać. A 3 miliony? To jest na zorganizowanie konferencji, zakup ciasteczek i kawy.

Na zakończenie zapytam jeszcze, czy w razie tego optymistycznego dla Polski scenariusza, czyli utraty przez Janukowycza kontroli nad Ukrainą, czyli poniekąd także ukrócenia rosyjskich wpływów, prezydent Putin może sięgnąć po silniejsze środki niż sama dyplomacja? Jak daleko może posunąć się w swoich działaniach? Jeden z rosyjskich pisarzy powiedział kiedyś, że „Rosja bez Ukrainy zostanie zepchnięta do stepów Syberii”. Na ile, więc Putinowi zależy na Ukrainie i co jest w stanie zrobić, aby ją utrzymać?

Myślę, że dla Rosji jest to wyzwanie wielopłaszczyznowe. Zarówno terytorialno-potencjałowe, w odniesieniu do Ukrainy, w tym rozumieniu, o którym Pan przed chwilą mówił.  Ale także jest to fundamentalne wyzwanie ideologiczne, dla ideologii reżimu putinowskiego, czyli dla tak zwanej „suwerennej demokracji”. Pokazuje to, bowiem, że naród według Rosjan o zbliżonej kulturze jest w stanie zbudować normalną demokrację i zbuntować się przeciwko systemowi autorytarnemu. Skoro są w stanie zrobić to Ukraińcy, to Putin może zacząć się obawiać, że również gotowa na to może być część Rosjan. Teza o tym, że demokracja liberalna, typu zachodniego, zwyczajnie nie nadaje się, dla, że tak powiem ziem ruskich, zostanie podważona. Osobiście uważam, że między Rosjanami a Ukraińcami jest fundamentalna różnica mentalna. Jednak mojego poglądu nie podziela Putin, więc może się bać  <śmiech>

Z pewnością powinien to przemyśleć.

Musimy pamiętać, że Ukraina rozstrzygnie również o losie Mołdawii, może wpłynąć na los Białorusi. Za parawanem kijowskiej rewolucji, marsz Mołdawii na Zachód może znacznie przyspieszyć. Ukraina gra nie tylko o siebie. Jest, jak mawiał Zbigniew Brzeziński państwem-zwornikiem,  pivotal state – jej znaczenie ze względu na położenie geopolityczne kraju przewyższa jej potencjał. A zatem w walce o tak fundamentalne interesy rosyjskie, a raczej interesy Imperium Rosyjskiego, Putin może posunąć się bardzo daleko. Oczywiście poza naciskami politycznymi czy gospodarczymi może posuwać się i do prowokacji i do skrytobójstwa. Może także inspirować rewolty i separatyzmy lokalne. Mam tu na myśli np. Krym, gdzie mamy do czynienia z dominującą ludnością rosyjską, podatną na hasła separatystyczne, ale i z Tatarami krymskimi. Ci ostatni to ludzie, którzy zaczęli wracać do swojej ojczyzny dopiero po roku 1991, a nie w 45’ czy 56’. Każdy z nich ma rodzinną tradycję życia na zesłaniu i oni doskonale wiedzą, kto ich tam zesłał. To nie byli Ukraińcy. Groźba przyłączenia Krymu do Rosji jest dla tej społeczności groźbą wręcz egzystencjalną i nie wydaje mi się, żeby mogli przyjąć to ze spokojem. Dużo zależy też od sytuacji, która będzie panowała teraz w samej Rosji, np. od tego czy zbliżająca się Olimpiada w Soczi przebiegnie spokojnie, czy może przyniesie w rosyjskich miastach zamachy terrorystyczne. Wówczas ewentualne przyłączenie części Ukrainy do Rosji będzie stwarzało zagrożenie, że ten terroryzm pojawi się również w nowych miastach Federacji, które dotąd były ukraińskimi. To nie jest perspektywa atrakcyjna dla ich ludności.

Bardzo wiele czynników składa się na całą sytuację. Dużo zależy też od tego, czy wystąpią one w tym czy innym momencie, czy w ogóle wystąpią i jakie będą możliwości działania Rosji. Istnieje również kwestia stabilności finansowej Rosji, czy i jak daleko posunie się rewolucja łupkowa w Europie, czy wspomniany już przeze mnie Iran rzuci na rynek międzynarodowy swoje węglowodory i tak dalej. Tu jest bardzo wiele zmiennych, więc pozostają nam jeszcze przez jakiś czas wyłącznie spekulacje.

Rozmawiał Michał Kłosowski


 [s1] Spilna – czyli po ukraińsku wspólna.