Witamy na stronie Klubu Jagiellońskiego. Jesteśmy niepartyjnym, chadeckim środowiskiem politycznym, które szuka rozwiązań ustrojowych, gospodarczych i społecznych służących integralnemu rozwojowi człowieka. Portal klubjagiellonski.pl rozwija ideę Nowej Chadecji, której filarami są: republikanizm, konserwatyzm, katolicka nauka społeczna.

Zachęcamy do regularnych odwiedzin naszej strony. Informujemy, że korzystamy z cookies.
Marek Steinhoff-Traczewski  14 stycznia 2014

Wędzony nacjonalizm

Marek Steinhoff-Traczewski  14 stycznia 2014
przeczytanie zajmie 3 min

Unia Europejska, dbając o nasze zdrowie, od września ma zakazać używania dymu wędzarniczego przy produkcji żywności. W mediach, zwłaszcza tych internetowych, pojawiły się bardzo krytyczne komentarze. Trudno się im dziwić: będzie to kolejny z tysięcy małych absurdów prawnych, jakie serwują nam unijne instytucje każdego roku. Pomijając kwestie wpływu tej regulacji na gospodarkę i tradycje kulinarne poszczególnych krajów, należy zauważyć jeszcze jeden, znacznie poważniejszy problem.

Krótko po wejściu Polski do Unii Europejskiej w 2004 r. na pograniczu polsko-słowackim rozegrała się kilkuletnia wojna o oscypka, zakończona naszą wiktorią w 2007. Wtedy słowacki baca dowiedział się, że to, co wyrabia według tej samej receptury od setek lat, to wcale nie jest oscypek. Gdyby żył trzysta metrów dalej na północ, wtedy byłby to produkt regionalny. Teraz słowacki baca za nazwanie swojego sera oscypkiem może dostać mandat. Na szczęście nie wszyscy górale o tym wiedzą i dalej w spokoju tworzą swe sery, zgodnie z wielowiekową tradycją.

Jak powszechnie wiadomo (a przynajmniej tak myślą unijni urzędnicy i parlamentarzyści) każda kiełbasa, ser i jabłko ma swoją narodowość. Mamy francuski brie i niemiecki riesling. Jest węgierskie pepperoni  i chorwacka rakija. W rzeczywistości jednak nie ma czegoś takiego jak danie narodowe. Ser typu brie był zawsze produkowany nie tylko nad Sekwaną, ale również w Belgii. Czesi zawsze słynęli z produkcji wspaniałych rieslingów na Morawach. Paprykowana kiełbasa od zamierzchłych czasów wytwarzana jest też w Chorwacji, na Słowenii oraz we Włoszech. Nawet nasze, wydawałoby się polskie, gołąbki są również narodowym daniem Rumunów. Wszystkie kuchnie poszczególnych krajów świata są kulturowym tyglem. Wśród kiełbas, przypraw i owoców nie ma narodowych, etnicznych czy religijnych uprzedzeń. Nie ma sporów o Wilno, Tyrol czy Nadrenie. Sztuka gotowania jest idealnym przykładem, jak harmonijnie można łączyć wysiłki i tradycje wielu kultur i jak rewelacyjne efekty to przynosi. Kuchnia powinna łączyć, a nie dzielić. Sam pomysł certyfikowania produktów jest chybiony, zawsze w takiej sytuacji będą wygrani i przegrani. Już teraz słychać głosy przekonane o spisku wokół planowanego wprowadzenia zakazu wędzenia: zachodni urzędnicy mieliby uniemożliwić nam produkcję żywności, by zalać nas swoją.

Jak wiemy, cukier nie jest zdrowy. Wszelkiego rodzaju słodycze mają na nasz organizm raczej negatywny wpływ (wyjątkiem są badania amerykańskich naukowców, którzy ostatnio stwierdzili, że czekolada pomaga w odchudzaniu). Wszystkie słone przekąski bądź tłuste, smażone potrawy też są niezdrowe. Nadmierne wędzenie jest rakotwórcze – to fakt. Jednak przecież nie jemy codzienne wędzonych ryb bądź wędlin. Dlaczego nikt nie zakazał sprzedaży cukru? Przecież w każdej chwili mogę pójść do sklepu, kupić pięć kilo cukru i je na miejscu zjeść. Co z alkoholem, papierosami, chipsami bądź słoniną? One też mnie mogą zabić. Wszyscy zwolennicy zdrowego rozsądku, oburzają się pomysłami Unii. Co robią nasi europarlamentarzyści? Czy nie słyszeli nic wcześniej na ten temat? Prace nad tą regulacją trwają już podobno kilka miesięcy. Raban zaczyna się na sam koniec, kiedy prawdopodobnie nie można już nic zrobić.

Pozbawiając się wędzenia produktów spożywczych, pozbawiamy się potężnej części europejskiej kuchni. Nie chodzi tylko o Polskę. Przecież wędzą prawie wszyscy: Skandynawowie, Czesi, Belgowie, Niemcy, Austriacy i wielu innych. Czemu ich europarlamentarzyści nie zablokowali tak głupiego pomysłu?

Unia Europejska tworzy z jednej strony prawo certyfikujące żywność, a z drugiej ogranicza tradycyjne sposoby jej produkcji. Zastanawiam się, w którym momencie ludzkie żołądki i kubki smakowe zdecydują się zbuntować. Czy naprawdę wolimy pseudo oscypka z krowiego mleka barwionego w płynie wędzarniczym? Do września jeszcze trochę czasu. Wierzę, że tym razem rozsądek zwycięży. Wszak jedzenie, obok seksu, jest najbardziej zmysłowym doznaniem człowieka.