Brzyski: Niejednoznaczne płynące wieżowce
Nakręcenie filmu, którego bohaterami uczyniono dwóch homoseksualistów, nie jest równoznaczne z promocją orientacji. Tym bardziej nie oznacza zamykania się opowiadanej historii na inną problematykę i szersze konteksty. „Płynące wieżowce” nie są dla nikogo laurką, ale próbą przedstawienia rzeczywistości.
Pierwszy film Wasilewskiego „W sypialni”, wyświetlany na wielu festiwalach inominowany do Złotych Lwów (Gdynia Film Festiwal), niezwykle poróżnił świat filmowy. Recenzje krytyków były bardzo podzielone, od entuzjastycznych po mocno krytyczne. Z tym większym zainteresowaniem czekali na drugi film Wasilewskiego, który miał zweryfikować ich opinie. „Płynące wieżowce” z całą pewnością potwierdzają opinie tych recenzentów, którzy w młodym reżyserze dostrzegli aspiracje do komentowania współczesności i pewną dozę talentu do jej wizualnego przedstawienia. Niestety, nie posiada on predyspozycji do pisania scenariuszy na poziomie odpowiadającemu jego ambicjom.
Główną postacią drugiego filmu Wasilewskiego został Kuba (Mateusz Banasiuk) – mieszkający z matką (Katarzyna Herman) i swoją dziewczyną Sylwią (Marta Nieradkiewicz) kilkunastoletni chłopak studiujący na AWF i trenujący pływanie. Jego życie wygląda na poukładane, dopóki nie poznaje Michała (Bartosz Gelner) – chłopak ku jego zdumieniu fascynuje go coraz mocniej, aż w konsekwencji wdadzą się w płomienny romans. To doprowadzi do niekontrolowanych wydarzeń spowodowanych egoizmem, ignorancją i strachem, ale nade wszystko brakiem samookreślenia bohaterów, kim są i dokąd zmierzają.
Widz z pewnością dużo straci, ograniczając się do mocno eksponowanego przez reżysera wątku homoseksualizmu bohaterów i nie dostrzegając tła, w którym osadzona została opowieść. Kuba jest bezrobotny – pływa i studiuje, mieszkając u matki z dwoma utrzymującymi go kobietami. Podobne realia nie są obce wielu młodym ludziom, którzy w uciążliwości takiej konfiguracji odnajdą pewne znajome wzorce. Reżyser kreśli także panoramę współczesnej Warszawy, przedstawiając jej życie towarzyskie oraz nakreślając relacje panujące w rodzinach z różnych warstw społecznych, z których wywodzą się Kuba i Michał. Ten pierwszy tkwi między dosyć zaborczą matką, od której, jak się wydaje, nie może odciąć metaforycznej pępowiny, a dziewczyną, która nie tylko musi konkurować z przyszłą teściową, ale wraz z rozwojem wypadków także z Michałem. Drugi pochodzi z zamożnej klasy średniej, która, pozując na postępowych Europejczyków, ma problem z zaakceptowaniem homoseksualizmu syna.
Widz będzie obserwatorem podwójnej gry, jaką Kuba rozgrywa – lawirując między najbliższymi a wchodzącym w jego życie Michałem. Główni bohaterowie nie wzbudzą sympatii ani specjalnego zrozumienia; młody pływak jest niekonsekwentny i nieco prostacki, a jego egoizm budzi co najmniej irytację. Na plus można zapisać postaci kobiece, które nie są jednowymiarowymi ofiarami romansu mężczyzny. Matka nie chce stracić kontroli nad synem i zamiast rozmawiać z nim, wydaje mu polecenia. Sylwia postrzega swojego chłopaka raczej jako ofiarę kochanka, a jej walka o związek w dużym stopniu przybiera charakter rywalizacji.
Wasilewski próbuje swoją historię opowiedzieć obrazem – rzeczywiście, kilka ujęć w filmie wartych jest odnotowania. Brakuje mu jednak subtelności i niestety przede wszystkim scenariusza. Wizualne przedstawienie opowiadanej historii powinno być dopełnieniem całości, a nie podstawą. Tymczasem bohaterowie nie mają wiele do powiedzenia; reżyser stara się rejestrować emocje i jak tylko może unika dialogów. Sceny erotyczne są pokazane odważnie, ale nie szokująco. Przedstawienie w bramie dwóch mężczyzn uprawiających seks jest bardziej niezrozumiałe niż bulwersujące. Obrazy wszelkiej nagości na ekranie nie powinny budzić sprzeciwu, jeśli są logiczną konsekwencją wypływającą ze scenariusza, a nie jedynie próbą zaszokowania widzów. Na wyróżnienie zasługuje także ścieżka dźwiękowa, za którą odpowiada warszawski producent Baash. Kompozycje zostały w większości stworzone specjalnie na potrzeby filmu i naprawdę świetnie komponują się z jego klimatem. Jednak najmocniej w pamięć zapada scena pijackiej imprezy, w której podkładzie słychać przebój „I Feel You” Depeche Mode.
W „Płynących wieżowcach” bardzo cieszy gra młodych aktorów. Warsztat aktorski stoi w filmie na dobrym poziomie i jedynie postać grana przez Olgę Frycz jest naprawdę bezbarwna, ale na ekranie pojawia się zaledwie w kilku epizodach. Nowe twarze nie tylko ułatwiają skupienie się na historii, ale potwierdzają, że do głosu dochodzi nowe, utalentowane i ambitne pokolenie. Na pewno warto zobaczyć nowy film Wasilewskiego, bo mimo wszelkich niedociągnięć daje on przyjemność z oglądania całkiem dobrego kina. Reżyser ma wyraźne ambicje, aby tworzyć filmy na europejskim poziomie, dlatego też tym więcej powinno się od niego wymagać. Chętnie zobaczyłbym jego film na podstawie tekstu dobrego scenarzysty.