Witamy na stronie Klubu Jagiellońskiego. Jesteśmy niepartyjnym, chadeckim środowiskiem politycznym, które szuka rozwiązań ustrojowych, gospodarczych i społecznych służących integralnemu rozwojowi człowieka. Portal klubjagiellonski.pl rozwija ideę Nowej Chadecji, której filarami są: republikanizm, konserwatyzm, katolicka nauka społeczna.

Zachęcamy do regularnych odwiedzin naszej strony. Informujemy, że korzystamy z cookies.
Paweł Musiałek  20 listopada 2013

Musiałek: Patrzmy politykom na ręce

Paweł Musiałek  20 listopada 2013
przeczytanie zajmie 4 min

Decyzją Wojewódzkiego Sądu Administracyjnego w Warszawie faktury partii politycznych są informacją publiczną i powinny być dostępne dla wszystkich, którzy o to zabiegają. Wyrok WSA zapewne będzie przełomem w kontekście transparentności wydatków partii politycznych. A przynajmniej taką należy mieć nadzieję. Partie polityczne są instytucjami, które pełnią funkcję publiczną i jawność działania powinna być zasadą, od której należy odstępować  tylko w szczególnych sytuacjach.

Tym bardziej, że zdecydowana większość środków finansowych pochodzi z budżetu państwa. Utajnienie wydatków partii przed opinią publiczną nie ma więc żadnego uzasadnienia. Dlatego powinny one udostępniać swoje dokumenty wszystkim zainteresowanym. Więcej, debata o finansowaniu partii politycznych jest świetną okazją do tego, aby nie tylko wymusić wgląd do faktur na wniosek, ale upublicznić je w sieci. Ciekawą propozycją, która padła w czasie afery z wydatkami PO jest obowiązkowe umieszczanie wszystkich faktur partii w sieci do określonego czasu jej wystawienia np. miesiąca. Dawałoby to lepszą gwarancję kontroli wydatków partii niż precyzyjne spisywanie na co można, a na co nie wydawać pieniędzy partyjnych. Gdyby taki przepis obowiązywał, wątpię, aby politycy wydawali pieniądze partyjne na cygara, ponieważ obawialiby się, natychmiastowej krytyki. Regularne skanowanie bieżących faktur i umieszczenie w sieci nie jest przecież zajęciem czasochłonnym. Dlatego nie widzę przeciwwskazań, aby taki przepis w ustawie o partiach politycznych się znalazł.

Skoro już o finansowaniu była mowa, to warto podzielić się także kilkoma refleksjami na temat samych dotacji i subwencji dla partii. Moja odpowiedź zapewne nie pójdzie za głosem większości społeczeństwa, które nie lubi polityki i polityków, a już w szczególności samych partii. Dlatego najchętniej nie tylko wycofaliby wszystkie istniejące dotacje, ale także zmniejszyli uposażenie posłom, nie mówiąc już o ograniczeniu ich liczby przynajmniej o połowę. Zacznijmy od podstawowej kwestii – partiom pieniądze są potrzebne. Tak samo zresztą jak posłom czy ministrom. Często można spotkać się z opinią, że działalność polityczna powinna być nakierowana na dobro wspólne, a to wymaga aktywności pro publico bono. Jeśli ktoś za działalność publiczną pobiera uposażenie to według wielu, jego motywacja działania na rzecz dobra państwa jest wątpliwa. O ile rezygnację z wynagrodzenia należy potraktować jako akt szlachetności, o tyle nie powinno to stanowić powszechnej zasady. Profesjonalna praca wymaga profesjonalnych umiejętności, a przede wszystkim czasu, który uniemożliwia wykonywania innych obowiązków. Dotyczy to zresztą tak I, II, jak i III sektora oraz polityki. W kontekście partii należy podkreślić, że potrzebują one środków na administrację, wynajem sal na spotkania, prace eksperckie, itd. Tak jak nie da się prowadzić profesjonalnej firmy, czy organizacji w oparciu o samych stażystów, tak nie da się robić profesjonalnej polityki za pomocą wyłącznie wolontariuszy.

Uważam, że obecny system finansowania partii z budżetu należy utrzymać, co nie oznacza, że nie wymaga on zmian. Partie nie są w stanie utrzymywać się tylko ze składek członków partii ani tym bardziej z darowizn. Nie zmieni tego możliwość odpisów podatkowych i to z prostego powodu. W Polsce społeczeństwo obywatelskie jest bardzo słabo rozwinięte, przynajmniej w aspekcie wspierania finansowanego różnych inicjatyw społecznych, a politycznych w szczególności. Wskazywanie jako przykładu Stanów Zjednoczonych jest nietrafione, ponieważ społeczeństwo obywatelskie w USA jest silne, nie mówiąc już o innej kulturze politycznej Amerykanów, czy większym poziomie dochodów ich obywateli. Propozycja ta abstrahuje więc od realnych uwarunkowań społecznych. Jeżeli wycofamy wsparcie z budżetu, istnieje uzasadniona przesłanka, by podejrzewać, że zwiększy się wówczas zależność partii od biznesu czy różnych grup interesów. Oni, owszem, przekażą „darowizny”, ale w odpowiednim czasie przyjdą z wystawionym rachunkiem i można mieć pewność, że ze szkodą dla dobra wspólnego. Postawienie na odpisy podatkowe w oczywisty sposób zwiększy klientelizm, co spowoduje, że bliżej nam będzie do systemu ukraińskiego, niż amerykańskiego. Nieprawidłowości należy spodziewać się również przy podejmowaniu działalności gospodarczej przez ugrupowania. „Spółki partyjne” mogłyby liczyć na szczególną przychylność ugrupowań w czasie, kiedy jest przy władzy, i nieprzychylność, kiedy będzie w opozycji. Kombinowanie przez partie pieniędzy na działalność testowaliśmy już w latach 90. i wiemy z czym to się wiąże.

O ile sam system dofinansowania partii z budżetu powinien być utrzymany, nie powinno oznaczać to pełnej swobody w ich wydatkach. Problematyczne jest tworzenie listy wydatków kwalifikowanych, ale warto np. zakazać wykorzystywania środków na określone kwestie związane z kampanią wyborczą, w tym przede wszystkim billboardy i reklamy w mediach, poza administracyjnie przyznanym czasem antenowym. To w żaden sposób nie wzbogaca debaty publicznej i nie jest niezbędne do funkcjonowania partii, a nawet jej promocji. A na to przecież idzie gros pieniędzy partyjnych. Oczywiście, obecnie trudno mieć pretensje do partii, że wydają środki na kosztowne kampanie wyborcze. Dobrowolna rezygnacja znacząco pozbawiałaby partię szans w wyborczej rywalizacji. Dlatego nie zgadzam się z zarzutem hipokryzji wobec partii, które wydają środki na kampanie wyborcze, a postulują zakaz wynajmu bilboardów. Gdy zakaz wydatków na reklamy w mediach i bilboardy będzie dotyczył wszystkich partii, wówczas żadna nie będzie dotknięta zmianami.

Wprowadzenie zakazu wydawania funduszy na płatną reklamę pozwoliłoby także na zmniejszenie finansowania partii z budżetu. Zresztą same wydatki na etaty obecnie przekraczają rozsądną miarę. Przy zbyt dużych środkach, partie mają możliwość wejścia w stosunki patronackie np. wobec dziennikarzy, urzędników czy polityków z ugrupowań dopiero wchodzących do polityki, co będzie osłabiać kontrolę społeczną nad partiami oraz utrudniać proces zmiany władzy. Wniosek jest taki, że słabe finansowo partie, zmuszone do żebrania są niekorzystnym zjawiskiem, ale przesyt również nie jest wskazany. Część środków obecnie przyznawana partiom powinna zostać przeznaczona na ekspertów, którzy byliby do dyspozycji posłów czy klubów parlamentarnych w Sejmie, aby wzmocnić ich zaplecze merytoryczne. Pamiętajmy też, że niezależnie od zmian w wysokości wydatków z budżetu na partie, stanowią one marginalną część budżetu, więc nie wpłynie to na ogólny stan finansów publicznych.

W kwestii wydatków warto także przemyśleć podniesienie minimalnej wysokości funduszu eksperckiego. Taki przepis  może zachęcić do większych wydatków partii na rozwój zaplecza merytorycznego. W obecnej sytuacji partie muszą zdecydować czy wydać środki na kampanię, czy na fundusz i odpowiedź dla polityków jest oczywista. Natomiast w sytuacji wyboru pomiędzy wydatkami na fundusz ekspercki i stratą części dotacji, partie będą inaczej traktować zaplecze eksperckie. Nie mam wątpliwości, że często różne „usługi”, niezwiązane z kwestiami merytorycznymi, są wliczane do Funduszu Eksperckiego i przy zwiększeniu obowiązkowej puli na Fundusz, proceder opłacania „znajomych królika” jeszcze by się nasilił. Nad tym trzeba popracować, ale zwiększenie wydatków na prace eksperckie wydaje się krokiem naprzód.