Witamy na stronie Klubu Jagiellońskiego. Jesteśmy niepartyjnym, chadeckim środowiskiem politycznym, które szuka rozwiązań ustrojowych, gospodarczych i społecznych służących integralnemu rozwojowi człowieka. Portal klubjagiellonski.pl rozwija ideę Nowej Chadecji, której filarami są: republikanizm, konserwatyzm, katolicka nauka społeczna.

Zachęcamy do regularnych odwiedzin naszej strony. Informujemy, że korzystamy z cookies.

Tajemnica świętości

przeczytanie zajmie 6 min

Zastanawiając się nad zagadnieniem obcowania świętych, sięgnąłem do Składu Apostolskiego, gdzie „świętych obcowaniu” towarzyszy „święty Kościół powszechny” oraz „grzechów odpuszczenie”. Czy to dobry trop do dalszego zgłębiania tajemnicy świętych i świętości?

Tak, to jest trop najlepszy. Kościół to nie tylko ludzie, którzy żyją dzisiaj, którzy zostali ochrzczeni i których możemy zobaczyć cielesnymi oczami. Kościół to także wszyscy, znani i nieznani, święci, którzy doszli już do kresu swojej wędrówki, czyli do oglądania Boga „twarzą w twarz”. Kościół wreszcie to także ci wszyscy, którzy opuścili ten świat i w czyśćcu oczekują na ostateczne spełnienie swojego życia. Kościół jest, jak uczy Pismo Święte, Ciałem Chrystusa, to znaczy, że części tego Ciała wzajemnie się wspierają i podtrzymują. „Obcowanie świętych” jest więc pewnym przepływem świętości, przepływem błogosławieństwa, które płynie od Boga, ale jest nam przekazywane przez modlitwę i pośrednictwo ludzi. Moc wstawiennictwa za innych, którą złożył Bóg w rękach ludzi, jest zdumiewająca. Widać to na przykład w katolickiej doktrynie o odpustach. Jeśli spełnię warunki i uzyskam odpust zupełny, a później ofiaruję go za kogoś oczyszczającego się w czyśćcu, to mogę spowodować jego natychmiastowe wejście do nieba, a więc do wiecznej radości. Tak wielka jest moc pośredniczenia, której Bóg udzielił ludziom.

Owszem, czasem trudno jest uchwycić jakąś kontynuację pomiędzy ziemskim życiem świętego a jego niebiańską „specjalizacją”. Tu już decyduje raczej żywe doświadczenie Kościoła. Ludzie doświadczają pomocy ludzi świętych i ich doświadczenie wpływa na przypisanie konkretnych działań konkretnym świętym. Później cały Kościół przejmuje tę praktykę.

Jakiś czas temu, czytając „Dziennik” Witolda Gombrowicza, natknąłem się na fragment, w którym pisarz dzielił się informacjami o dziele Edith Stein, które miał zrecenzować do jednej z argentyńskich gazet. Gombrowicz w tych refleksjach stwierdził, iż świętość przez nią reprezentowana jest świętością wręcz nieludzką, nieosiągalną dla przeciętnego człowieka. Czy nie miał on trochę racji? Z jednej strony mówimy przecież o powszechności zbawienia, z drugiej natomiast święci są jak superbohaterowie, wykuci niczym spiżowe pomniki, których nie jesteśmy w stanie naśladować. Co należałoby zrobić, aby świętość stała się dla nas atrakcyjnym celem i przeznaczeniem, ku któremu będziemy dążyć?

Nie sądzę, by Gombrowicz miał rację w swojej diagnozie. Oczywiście wielu wielkich świętych wykraczało znacznie poza zwykły poziom życia religijnego. Jednak już ten „zwykły” poziom jest niezwykły. Przecież każdy ochrzczony i żyjący w łasce uświęcającej jest w pewnym sensie „świętym”. Wiemy, że w Nowym Testamencie powiedzieć o kimś „święty” to po prostu powiedzieć, że należy do chrześcijańskiego kościoła. Jest więc taki fundamentalny poziom świętości, której doświadcza każdy chrześcijanin, który stara się żyć blisko Boga i współpracować z jego łaską. Owszem, jest poziom doskonałości heroicznej, który wydaje nam się niewyobrażalny do osiągnięcia. Ale czy rzeczywiście jest poza naszym zasięgiem? Spotkałem wielu ludzi, których świętość określiłbym mianem heroicznej. Tacy, którzy potrafią przebaczać wielkie krzywdy; ci, którzy opiekują się chorymi bliskimi z zadziwiającą cierpliwością i wiernością itp. Wokół nas jest więcej heroicznej świętości, niż to na pierwszy rzut oka wygląda. Pamiętajmy też, że świętość zawsze jest darem Bożym, nawet ta podstawowa, elementarna. Tajemnicza jest dla mnie ta reakcja na wielkich świętych, w której przede wszystkim zastanawiamy się nad własną ułomnością i niezdolnością do naśladowania. Dlaczego pierwszą naszą reakcją nie jest duma i podziw, że będąc w Kościele jesteśmy w gronie tak wybitnych ludzi, obdarzonych takimi łaskami i charyzmatami? Ciekawe, że zamiast budzić w nas dumę, świętość heroiczna onieśmiela. Jeśli zaś chodzi o jej „uatrakcyjnienie”, to nie mam żadnych pomysłów. Będzie to zawsze trudne, ponieważ autentyczna świętość jest zawsze jakimś głębszym wejściem w Tajemnicę Krzyża Chrystusa. Bez tego nie ma świętości.

W potocznych rozmowach święci najczęściej występują nie tyle jako pośrednicy w kontakcie z Panem, lecz przede wszystkim jako użyteczni pomocnicy w codziennych sprawach: bezpiecznej jeździe samochodem czy szukaniu zgubionych kluczy. Czy takie spojrzenie na świętych nie zbliża nas do koncepcji pogańskich bóstw pomocniczych? I przede wszystkim skąd wynikają takie, a nie inne „predyspozycje” poszczególnych świętych?

Słusznie wskazujesz na pewne cechy rozumienia świętości, które są dalekie od intencji Kościoła. Święci mają nam przede wszystkim pomóc dojść do nieba. To jest fundamentalny poziom. Święci nie są od tego, żeby nam się po prostu lepiej i bezpieczniej żyło. Oczywiście, wstawiają się za nami i w tych sprawach, ale tylko o tyle, o ile są one związane z naszą drogą do wieczności. Ważne jest, by zrozumieć, że Kościół uważa, że ze świętymi możemy się zaprzyjaźnić. Możemy wejść z nimi w prawdziwą duchową zażyłość. Przyjaźń interesowna to nie najlepszy model przyjaźni. Żeby dobrze wejść w relację ze świętymi, trzeba nie tylko modlić się za ich wstawiennictwem, ale także poznawać ich życie. To też szwankuje. Warto wrócić do starego dobrego zwyczaju i więcej czasu spędzać na czytaniu „Żywotów świętych”.

Pytasz o szczególne „specjalizacje” poszczególnych świętych. Na obrazach często przedstawia się ich z jakimiś atrybutami, które mają przypominać o tych cechach świętego, którymi szczególnie się wyróżnił. Święci już na ziemi mieli swoje „specjalizacje” – teologia, pomoc ubogim, przełożeństwo itp. Kościół uważa, że po śmierci nie zakończyli oni działania w tych sferach, lecz kontynuują swoje dzieło już z zupełnie innego poziomu – wiecznego zbawienia.

Często w codziennych modlitwach pomijamy wstawiennictwo oficjalnych świętych Kościoła jako tych niebotycznych i nieosiągalnych. Zamiast tego zwracamy się do naszych zmarłych krewnych. Czy taka praktyka jest właściwa?

Szczerze mówiąc bardzo rzadko spotykałem się z taką praktyką. W Kościele nie modlimy się do zmarłych, lecz za zmarłych. Wzywamy też wstawiennictwa świętych, czyli ludzi, którzy zostali w jakiś sposób uznani przez Kościół za zbawionych.

Dyskutując o świętych, nie wolno pominąć kwestii „zmartwychwstania ciał”. Jak będziemy wyglądać w niebie? Niczym piękni dwudziestolatkowie?  I co w takim wypadku z kwestią pożywienia oraz napojów? Czy możemy spodziewać się, że razem ze swoimi przyjaciółmi będziemy spożywać ulubiony posiłek, popijając go ulubionym winem?

Pismo Święte mówi do nas na ten temat przede wszystkim przez metafory, obrazy. Chronią one niewyrażalność i całkowitą „inność” stanu chwały w niebie. „Ani oko nie widziało, ani ucho nie słyszało…”, mówi Biblia o niebieskiej ojczyźnie. Najlepszą analogią do jakiegoś wyobrażania sobie ciała po zmartwychwstaniu jest ciało zmartwychwstałego Chrystusa. Miało ono szczególne właściwości. Jeśli, jak głosi Nowy Testament, zmartwychwstaniemy na wzór Chrystusa, to możemy się spodziewać, że nasze ciała będą podobne do Jego ciała. Będzie to ciało doskonale poddane duchowi, w którym duch nie będzie doświadczał „oporu materii”.

Czy szczęście w niebie polega na popijaniu ulubionego wina? Nawet najlepsze wino może się znudzić, Bóg zaś nigdy się nie znudzi. Szczęście wieczne Kościół przedstawia więc jako radość płynącą z bezpośredniego oglądania Boga i miłości do Niego.

W ostatniej encyklice „Lumen Fidei” znajdujemy obrazy miasta jako przestrzeni przyszłego życia wiecznego. U świętego Augustyna mamy podział na civitas terrena oraz civitas Dei. Z drugiej strony w pierwszym Liście do Koryntian odnajdujemy słowa o tym, jak bardzo rzeczywistość wieczna będzie przekraczać nasze ziemskie pojmowanie. Czy w takim wypadku możemy pokusić się o jakiekolwiek analogie między Nowym Jeruzalem a dzisiejszymi państwami ludzi?

Podstawowa zbieżność polega na tym, że i tu, i tam Królem jest Bóg. W ostatecznym rozrachunku cały porządek świata jest w jakimś przyporządkowaniu do Boga, który jest Stwórcą i Panem wszystkiego. Oczywiście można by snuć jakieś analogie, porównując na przykład hierarchiczność Niebieskiego Jeruzalem i różnych ustrojów politycznych. Nie ma to jednak chyba wielkiego sensu. Nie da się zbudować Niebieskiego Jeruzalem na ziemi ani nie da się wprowadzić skażonych grzechem systemów władzy ziemskiej do rzeczywistości wiecznej.

Na koniec chciałbym zapytać, jak mocno nasza doczesna egzystencja będzie różniła się od wiecznego bytowania? Pamiętam rozmowę z liceum z kolegą-agnostykiem, który twierdził, że wspólnota Kościoła jest absurdem, jako że nie może zaistnieć porozumienie między przedstawicielem homo erectus a człowiekiem współczesnym, bez naruszenia samej istoty obu osób. Czy w życiu wiecznym czeka nas swoiste „sprowadzenie do wspólnego mianownika”?

Nie podejmuję się odpowiedzieć na pytanie, jak będzie się czuł homo erectus w niebie. Nie wiem, czy się w nim w ogóle znajdzie. Co do „wspólnego mianownika”, to teologia katolicka twierdzi, że w niebie nie przestajemy być ludźmi, nie przepoczwarzamy się w jakieś inne istoty. Nie utracimy naszej indywidualności. Będzie to jednak jednostkowość w nieporównanie większy sposób otwarta na Boga i innych ludzi, niż ma to miejsce na ziemi. Możemy się spodziewać, że nasza otwartość na inne osoby, w tym Osoby Boskie, będzie w niebie radykalnie większa.

Rozmawiał Piotr Kaszczyszyn