Witamy na stronie Klubu Jagiellońskiego. Jesteśmy niepartyjnym, chadeckim środowiskiem politycznym, które szuka rozwiązań ustrojowych, gospodarczych i społecznych służących integralnemu rozwojowi człowieka. Portal klubjagiellonski.pl rozwija ideę Nowej Chadecji, której filarami są: republikanizm, konserwatyzm, katolicka nauka społeczna.

Zachęcamy do regularnych odwiedzin naszej strony. Informujemy, że korzystamy z cookies.
Krzysztof Bieda, Marek Migalski  31 października 2013

Migalski: Granice unijnych absurdów

Krzysztof Bieda, Marek Migalski  31 października 2013
przeczytanie zajmie 3 min

Jakiś czas temu Polacy dowiedzieli się, że brukselscy eurokraci szykują dyrektywę mającą na celu ograniczenie poboru energii, poprzez zakaz produkcji i dystrybucji odkurzaczy o zwiększonej mocy. Wczoraj opinia publiczna zapoznała się z kolejnym pomysłem. Mianowicie unijni urzędnicy zajmą się również określeniem i unormowaniem ilości wody dopuszczalnej do spłukiwania europejskich sedesów i pisuarów. Czy świat brukselskich absurdów ma swoje granice?

Tych granic nie ma. One były już wielokrotnie przekraczane. Były i niestety będą. Przypomnę, że w dyrektywie, o której pan mówi, w tej, że tak powiem „odkurzaczowej”, chodzi o to, że za rok nie będzie można kupować urządzeń o mocy większej niż 1700 wat, a za trzy lata w Europie nie będzie można nabyć odkurzacza, który ma więcej niż 900 wat. Oznacza to tylko jedno, a mianowicie zwiększenie poboru energii. To bardzo proste. O ile dotychczas silnym odkurzaczem można było szybko i efektywnie odkurzyć mieszkanie, tak teraz będziemy musieli zwyczajnie dłużej odkurzać, aby uzyskać pożądany efekt. Widać, że są to często nie tylko zarządzenia ograniczające naszą wolność, ale wręcz przynoszące szkodliwe skutki. Jeśli chodzi o „dyrektywę odkurzaczową” jestem pewien, że pociągnie ona za sobą efekty całkowicie odwrotne od zamierzonych. Pobór prądu będzie większy po prostu dlatego, że sprzątanie zajmie nam więcej czasu. Dyrektywy, które pan przytoczył są zwyczajnie śmieszne. A właściwie mogłyby być śmieszne, gdyby jednocześnie nie były tragiczne. Oprócz absurdów ekonomicznych, pokazują one również dobitnie podejście Mandarynów unijnych do Europejczyków. Mianowicie obywateli traktuje się jak dzieci, albo jak głupców, którymi trzeba kierować, którzy nie są w stanie sami wziąć odpowiedzialności za to, jakimi samochodami będą jeździć, jakimi odkurzaczami będą sprzątać mieszkania, jakimi żarówkami je oświetlać czy ile wody potrzebują do spłukiwania swoich nieczystości. I to już zdecydowanie przestaje być zabawne. Oznacza to bowiem, że Unia do której wstępowaliśmy, którą chcieliśmy współtworzyć bardzo różni się od tej dzisiejszej. Natomiast UE za kilkanaście lat, może przekształcić się z organizacji europejskiej w twór socjalistyczny.

Jak podobne działania eurokratów mogą wpływać na zaufanie wśród Europejczyków  do bądź co bądź, poważnych instytucji unijnych?

Oczywiście znacząco obniżają zaufanie, jak również zainteresowanie organami UE. To nie moja sugestia, a twarde dane, które pokazują że frekwencja wyborcza w wyborach do PE od 1979r., czyli od pierwszych bezpośrednich wyborów, zmniejszyła się o blisko 20 pkt procentowe. W 1979r. mieliśmy do czynienia z frekwencją przekraczającą 60%, natomiast w ostatnich wyborach ta wartość wynosiła 43%. To pokazuje, że Europejczycy odwracają się od UE, przestają traktować ją jako instytucję poważną. Coraz częściej uważają ją wręcz za poważne zagrożenie dla swoich podstawowych swobód. 

Przypomnę o dwóch pomysłach z dziedziny kodeksu drogowego. Pierwszy to wprowadzenie ograniczenia prędkości na terenie zabudowanym do 30km/h, a drugi to obowiązkowe chipy w samochodach nowej generacji, które będą automatycznie reagować na znaki drogowe. Jeśli będzie np. ograniczenie do 50km/h to samochód zwyczajnie nie będzie mógł jechać szybciej. Proszę sobie wyobrazić jakie to może stwarzać zagrożenie przy wyprzedzaniu, przy wszelkich awaryjnych sytuacjach od których roi się na drodze, kiedy ta moc silnika jest potrzebna, choćby po to aby uniknąć wypadku. Te działania stają się niebezpieczne, co raz mocniej naruszają  naszą wolność osobistą. Reakcja obywateli jest zrozumiała. Brak zaufania, ignorowanie i pewne zaniepokojenie stopniem ingerencji unijnych instytucji w nasze życie.

Portal RMF24 opublikował sondaż z którego wynika, że 70% ankietowanych nie jest w stanie wymienić co najmniej jednego nazwiska polskiego eurodeputowanego, a 40% badanych jest przekonanych, że europosłów mianuje polski rząd. Świadczy to o całkowitym braku zainteresowania Brukselą w Polsce, a jedyne informacje jakie stamtąd płynął to na ogół absurdy o których rozmawialiśmy. Jakiej, w takiej sytuacji frekwencji należy spodziewać się w przyszłorocznych wyborach do PE w Polsce? Czy możliwy jest dalszy wzrost nastrojów eurosceptycznych nad Wisłą?

Jest mi przykro, jako eurodeputowanemu, że większość Polaków nie potrafi wskazać nawet mojego nazwiska, mimo, że usilnie staram się przebić ze swoim przekazem do opinii publicznej. Traktuję to jako osobistą porażkę. (śmiech).

Poważna odpowiedź na to pytanie jest taka, że rezerwa w stosunku do Brukseli, o której pan mówi, jest naturalną konsekwencją wymienionych wcześniej absurdów. Ludzie automatycznie odrzucają te głupoty, którymi są zasypywani. Przyznam, że sam podzielam ten narastający eurosceptycyzm. Po 4 latach pobytu w Brukseli ze zdecydowanie większą rezerwą oraz niechęcią patrzę na to wszystko co tu się dzieje .

Rozmawiał Krzysztof Bieda