Matyja: Przyszłość pod znakiem zapytania
Wydaje się, że Jarosław Gowin postanowił świadomie zrezygnować z koncepcji partii „wodzowskiej”, o scentralizowanej strukturze, na rzecz swoistej „konfederacji” samorządowców, lokalnych liderów, przedsiębiorców, ekspertów spoza polityki. Czy taka konstrukcja ma jakąkolwiek szansę powodzenia i osiągnięcia w najbliższych wyborach parlamentarnych wyniku na poziomie 5-7%?
Dziś jest jeszcze za wcześnie na wyrokowanie co do ostatecznego sukcesu bądź porażki projektu Gowina. Obecnie mamy bowiem do czynienia ze spekulacjami na temat tego, jaki wizerunek oraz kształt ostatecznie przybierze.
W przeszłości mieliśmy już przecież do czynienia z podobnymi działaniami, kiedy w sytuacji kryzysu rodzimej partii, politycy decydowali się na jej opuszczenie i założenie własnego ugrupowania. Przykładem niech będzie casus Marka Borowskiego. W jego przypadku pierwsze sondaże były naprawdę obiecujące, a ostatecznie zabrakło pieniędzy, działaczy oraz wyraźnego odróżnienia od SLD i cały projekt przepadł.
W przypadku formacji Jarosława Gowina problemem może być brak rozpoznawalnych liderów, niekoniecznie o rodowodzie politycznym. Drugą kwestią jest sprawą finansowania całego przedsięwzięcia. Przy naszym dzisiejszym systemie, fundusze na skuteczne rozpoczęcie całej działalności odgrywają niezwykle istotną rolę. Dla przykładu Janusz Palikot nie miał rozbudowanych kadr, lecz posiadał za to odpowiednie środki finansowe. Czy można pominąć oba te czynniki i dostać się do Sejmu? Wydaje mi się, że umożliwiłby to jedynie głęboki kryzys polityczny. Być może w roku 2015 PiS oraz PO utracą ostatecznie zaufanie wyborców, a „osierocony” elektorat zostanie zagospodarowany przez partię Gowina? Odrobina szczęścia również byłaby pomocna.
Czy inicjatywa Gowina, pozbawionego na dłuższą metę dużej grupy medialnie rozpoznawalnych polityków, a zamiast tego oparta na lokalnych, samorządowych liderach, nie wiąże się z porażką całego przedsięwzięcia?
Wydaje mi się, że częściowym rozwiązaniem byłby udział takich liderów, jak Paweł Kowal czy Marek Migalski. Kluczem będzie ich zdolność do krytycznego stosunku do obecnego politycznego establishmentu oraz partii rządzącej. Tacy politycy byliby lepiej postrzegani w oczach opinii społecznej; nie jako uciekinierzy z PO czy PiS, tylko osoby pozostające w kontrze do głównych partii już od dłuższego czasu.
Na razie jest po prostu za wcześnie za ostateczną diagnozę. Poczekajmy do listopada i wówczas będziemy mogli podjąć się głębszej oceny jego poczynań, dyskutować nad nazwiskami, z którymi będzie budował nową polityczną pozycję, czy tematami, które zdecyduje się potraktować jako wiodące.
W tej układance nie można oczywiście zapomnieć o strukturach partyjnych. Dla przykładu Platforma Obywatelska nie powstawała w próżni; w momencie swoich narodzin przejęła bowiem dużą część struktur istniejącego wcześniej Stronnictwa Konserwatywno-Ludowego. Podobnie było w przypadku Ligi Polskich Rodzin, który korzystał z zasobów części AWS -Łopuszańskiego czy Gabriela Janowskiego, oraz ROP Jana Olszewskiego i kadr Młodzieży Wszechpolskiej.
Na obecną chwilę Gowin nie ma wystarczających zasobów, aby powtórzyć drogę PO z 2001 r. Ze względu na swój charakter nie zdecyduje się z całą pewnością na strategię prowokatora, niekiedy wręcz błazna, którą w ostatnich wyborach zastosował Palikot. Pytanie brzmi, czy w tej sytuacji wybierze retorykę „anty-establishmentową” w stylu Marka Migalskiego, czy nadal będzie lansował wizerunek „nowej-lepszej PO”.
Czy w takim wypadku Gowin powinien poczekać z ostatecznym ukształtowaniem oblicza swojego ugrupowania na pojawienie się jakiegoś większego politycznego „tąpnięcia” czy społecznej emocji, którą będzie mógł z powodzeniem zagospodarować?
Strategia wykorzystywania na bieżąco nośnych tematów, na których można coś ugrać, nie jest na dłuższą metę właściwym rozwiązaniem. Wyłącznie „wirtualny” wizerunek pozbawiony autentyczności oraz naturalnego elektoratu nie zapewni mu sukcesu. Gowin nie ucieknie przecież od swojej politycznej przeszłości, zawsze będzie już musiał, chociaż w minimalnym stopniu, odnosić się do swojego członkostwa w PO.
Od 22 do 25 maja 2014 r. wybory do Parlamentu Europejskiego. Czy Jarosław Gowin potraktuje te wybory jako swoisty chrzest bojowy dla swojego ruchu? Czy może nie zdecyduje się na start?
Trudno mi sobie wyobrazić, że na taki start by się nie zdecydował. Będą oczekiwać tego zarówno wyborcy, jak i sami członkowie jego ruchu, którzy w sytuacji braku własnych list nie będą wiedzieli, na kogo mają oddać głosy. Dla uzyskania wewnętrznej spoistości oraz wiarygodnego wizerunku swojego ugrupowania, Gowin będzie musiał zdecydować się na wystawienie list do europarlamentu. Ponadto istnieje społeczna presja na to, aby partie startowały w każdych wyborach – jeśli nie indywidualnie, to w koalicji z innymi.
Dyskutując o poszczególnych wyborach nie możemy oczywiście pominąć wyborów prezydenckich, które dla Gowina mogłyby okazać się mieczem obosiecznym. Wynik na poziomie 2,5% byłby dużym ciosem, a zdobycie już 5% mogłoby okazać się swoistą „trampoliną” w wyborach parlamentarnych.
Kilka tygodni temu, gdy Jarosław Gowin znajdował się jeszcze w Platformie, zastanawiałem się, czy zdecyduje się na podjęcie walki o stanowiska prezydenckie. Gowin w Krakowie, Godson w Łodzi, inni związani z nim politycy w innych miastach. Czy wybór takiego scenariusza jest rozsądnym rozwiązaniem?
Jest to dobre rozwiązanie dla indywidualnych kandydatów, a złe dla partyjnych. Trudno traktować poważnie polityka, który decyduje się najpierw zostać prezydentem miasta, a rok później przenosi się na Wiejską. Wyborcy oczekują rozgraniczenia tych dwóch porządków: albo władza samorządowa, albo parlamentarna. Porażka projektu „Obywatele do Senatu” dobrze to pokazuje. W przypadku projektu Gowina mamy do czynienia z pojedynczym liderem nowej formacji. W tej sytuacji wszyscy będą oczekiwać od niego gry o najwyższą stawkę.
Ponadto start w wyborach samorządowych wymaga od partii dużego wysiłku organizacyjnego. Trudno osiągnąć sukces, jeśli jesteśmy pozbawieni lokalnych liderów osadzonych w poszczególnych gminach, powiatach, okręgach wyborczych do sejmiku. W tej sytuacji Gowin być może zdecyduje się na wystawienie swoich kandydatów tylko w kilku miastach. Z całą pewnością czeka go teraz rok ciężkiej pracy.
Czy w sytuacji, gdy okaże się, że ugrupowanie Gowina ma przed wyborami parlamentarnymi realną szansę zagrozić zarówno PO, jak i PiS, obie te partie zdecydują się zawiązać nieformalny sojusz w celu pacyfikacji byłego ministra? I komu tak naprawdę Gowin odebrałby głosy? Partii Jarosława Kaczyńskiego lub Donalda Tuska, czy może raczej zmobilizuje elektorat dotychczas nie głosujący?
Tak, oba te ugrupowania zdecydują się zneutralizować partię Gowina. Nawet, gdyby nie odebrał on bezpośrednio elektoratu obu tym partiom, to przecież sama mobilizacja nowych wyborców oznacza utratę przez Kaczyńskiego oraz Tuska mandatów w nowej kadencji Sejmu.
Oczywiście Gowin może powalczyć o poparcie ludzi, którzy w ostatnich wyborach byli za młodzi, aby głosować, oraz tych, którzy dotychczas nie znajdowali dla siebie odpowiedniej reprezentacji. Pozyskanie ich głosów będzie jednak dla byłego ministra trudnym zadaniem, gdyż osoby, które dotychczas w ogóle polityką się nie interesowały, nie zauważą nawet pojawienia się nowego ugrupowania. Gowin to nie Palikot, aby oprzeć swoją kampanię na równie topornym i nośnym medialnie projekcie jak Palikotowy antyklerykalizm.
W tej sytuacji najważniejsi są wyborcy, którzy już od dłuższego czasu są aktywni politycznie. Pozyskanie samorządowców to ukłon właśnie w stronę tego elektoratu. Łatwiej zdobyć głosy tych, którzy są wystarczająco zainteresowani polityką, aby zauważyć pojawienie się nowego ugrupowania oraz zapoznać się chociaż pobieżnie z jego programem.
Rozmawiał Piotr Kaszczyszyn
Piotr Kaszczyszyn
Rafał Matyja