Witamy na stronie Klubu Jagiellońskiego. Jesteśmy niepartyjnym, chadeckim środowiskiem politycznym, które szuka rozwiązań ustrojowych, gospodarczych i społecznych służących integralnemu rozwojowi człowieka. Portal klubjagiellonski.pl rozwija ideę Nowej Chadecji, której filarami są: republikanizm, konserwatyzm, katolicka nauka społeczna.

Zachęcamy do regularnych odwiedzin naszej strony. Informujemy, że korzystamy z cookies.

Co z płaszczem Konrada? Polska tożsamość po postmodernizmie

Co z płaszczem Konrada? Polska tożsamość po postmodernizmie Wędrowiec nad morzem mgły, Caspar David Friedrich; źródło: wikimedia commons

Narastające w ostatnich latach wyzwania, takie jak polaryzacja społeczna czy wojna na Ukrainie, każą ponownie zastanowić się nad ideą narodu. Na trudne czasy potrzebujemy nowej wielkiej narracji, która przekroczy partykularyzm historii ludowej lub szlacheckiej. Inspiracji dostarcza tradycja romantyczna, której echo słyszymy w Polsce tym głośniej, im bardziej gaśnie wiara w wieczny komfort naszej epoki.

 „Ojczyzna moja wolna, wolna… Więc zrzucam z ramion płaszcz Konrada”
Antoni Słonimski, Czarna wiosna

Diagnoza nie jest nowa: koniec „wielkich narracji” przyniósł całej Europie krach narodowych mitów, a za nimi narodowości w ogóle. Klasyczne mity Hiszpanii, Francji czy Anglii padły pod ciosami oskarżeń o bycie pretekstem dla kolonizacji. W Polsce ten proces przyjął postać „zwrotu ludowego” – nie mieliśmy kolonizatorów, mieliśmy za to szlachtę, wyzysk i pańszczyznę.

Tak, te diagnozy postawiono już dawno, a „głos pominiętych” – chłopów, narodów kolonizowanych – wybrzmiewa dziś szerokim echem. Co jednak robić dalej? Czy narodowość, jedna z głównych wielkich narracji, ma pozostać na peryferiach?

Ofiara, którą składają dziś chociażby Ukraińcy, powinna skłaniać do refleksji, czy naród faktycznie jest takim nic niewartym, sztucznym konstruktem. Jeśli zaś ma dla nas jakąś wartość, to jak chronić go przed zawłaszczeniem przez zwalczające się grupy? Odpowiedź może być jedna – zintegrować głosy.

Romantyzm spauperyzowany

O erozji mitów romantycznych wraz z nadejściem demokracji pisała już Maria Janion. Temat przerabiano w polskiej debacie publicznej po wielokroć, a samo odkrycie jest już zbyt wczorajsze, by stawiać je w centrum rozważań.

Sprowadźmy je więc do pewnego skrótu – polskość rozumiana jako ofiarniczość została ośmieszona. Okazała się nie przystawać do nowego świata pluralizmu i wyborów co pięć lat. Dziś mamy demokrację, dziś się głosuje i chodzi z psem na spacer, a nie cierpi za miliony.

Próbujący konserwować wczorajsze, „ideowe” postawy dostawali między oczy językiem sprawniejszym od własnego, jak choćby Julian Kornhauser od poetów bruLionu. Kornhauser zarzucił tym drugim bezideowość, na co w odpowiedzi usłyszał: „Napisalibyśmy wiersze/ pełne niezłych idei/ lub jakichkolwiek./ Ale, drogi Julianie,/ żadna nie stoi za oknem/ Tak, za oknem ni ch*ja idei”.

Czy nie słychać tu Jana Lechonia z jego „a wiosną – niechaj wiosnę, nie Polskę zobaczę”? Czy nie słychać Słonimskiego z jego „zrzuconym płaszczem Konrada”? Owszem, jest to ta sama emocja narodu, pragnącego po odzyskaniu niepodległości wyzwolić się z dotychczasowej formy. Zgodzimy się chyba jednak, że „za oknem ni ch*ja idei” brzmi nieco dosadniej niż niewinna chęć zobaczenia wiosny.

Płaszcz Konrada, parafrazując Słonimskiego, w początkach III RP został nie tylko zrzucony. On został wystawiony na Allegro. Co gorsza, znalazł się klient gotów kupić ten płaszcz w promocyjnej cenie. Był nim zbiorowy, prawicowy populista. Przywdział go na oczach wszystkich i dość szybko wskrzesił fantom „twierdzy Polska”.

Głosił – twierdza jest atakowana ze wszech stron, a przeciwnicy Polski chcą jej zniszczenia! Wszystko to robił pod melodię fatalnej literatury (Wojciech Wencel In hora mortis) i jeszcze gorszego kina (Historia Roja, Smoleńsk). Nic więc dziwnego, że szydzili z niego wszyscy postępowcy, naprzeciw „bogoojczyźnianego” patriotyzmu stawiając tożsamość europejską: płacenie podatków, udział w wyborach i… sprzątanie po psie.

Tak „upadł” paradygmat romantyczny. W efekcie debata o polskości stała się w III RP sporem o formę, przy niemal zupełnym pominięciu treści. O ile naszym przodkom romantykom w ich sporze postaw towarzyszyła refleksja o pochodzeniu, (poszukiwanie genius loci Polski czy Słowiańszczyzny w ogóle), o tyle Polacy współcześni uznali, że liczą się już tylko postawy.

Więcej mówiliśmy o tym, jak trzeba się zachować. Mniej o tym, co i dlaczego składa się na naszą tożsamość. Polskę trzeba albo przed Europą chronić, albo do niej prowadzić, zaś czym w ogóle jest ta Polska – o tym było słychać rzadziej. I nic dziwnego. Imię ojczyzny to w końcu słowo dalekie od szarej codzienności, słowo, którego nie widać „zza okna”.

Paradygmat romantyczny – patriotyzm, ojczyzna, poświęcenie – był naszą wielką narracją do końca PRL. Ci, którzy nie pogodzili się z jego upadkiem, trafili na lep prawicowych populistów lub sami się nimi stali. Czy jednak myślenie romantyczne na pewno nie zmartwychwstanie?

Metamodernizm

Romantyczny zestaw postaw tworzył zręby imaginarium określającego i definiującego naszą wspólnotę. Był rodzajem wiary we własne siły, wiary w ofiarnicze działanie na rzecz większego dobra. Był on zatem na wskroś modernistyczny.

Postmodernizm podciął wszystkie wielkie narracje, także tę romantyczno-narodową. „Zdemaskował” je jako instrumenty zdobywania i utrzymywania władzy. Propagował nieufność wobec opowieści o „cywilizowanej Europie”, obalał swoją ironią narodowe mity, wspaniałomyślnie oddawał głos pominiętym.

A może sami postmoderniści gromadzili w ten sposób władzę? Może, ironizując sobie z wielkich spiżowych pomników, budowali swój własny, nieco bardziej pluszowy, ale przecież bardziej na czasie? Co więcej, ich ironia nie tylko nie udzieliła odpowiedzi na stare problemy. Nie przyniosła też żadnych rozwiązań dla nowych, powstałych wówczas, gdy oni, udając egalitarystów, odgradzali się od reszty społeczeństwa zarówno statusem, jak i kapitałem.

Ktoś musiał to zauważyć. I zrobił to choćby Noam Chomsky, uczynili to rosyjscy „nowi realiści”. Dostrzegli to również dwaj teoretycy kultury, Timotheus Vermeulen i Robin van der Akker, tworząc swoje Notatki o metamodernizmie.

Autorzy stwierdzają w nich m.in., że „postmodernistyczna kultura relatywizmu, ironii i pastiszu” jest już przeszłością. Dlaczego? Okazała się bezpłodna wobec faktycznych wyzwań, przed którymi stanęliśmy u początku naszego stulecia. Wobec zmiany klimatu, niestabilności w polityce, a także wybuchu nowych konfliktów zbrojnych.

Na jej miejsce przychodzi metamodernizm. „Meta” oznacza tu swego rodzaju oscylację pomiędzy powagą modernizmu a ironią postmodernizmu. Według autorów wrażliwość metamodernistyczna oznacza „rodzaj świadomej naiwności, pragmatycznego idealizmu”. Głosi potrzebę wielkich narracji, rozumiejąc, że „wielkie narracje są tyleż kłopotliwe, co niezbędne, nadzieja nie jest tylko obiektem sceptycyzmu, miłość – niekoniecznie tym, co należy ośmieszać”.

Potrzeba nowej wrażliwości

Ten nowy ruch mówi nam, że są na świecie rzeczy, o których warto rozmawiać serio. Rzeczy, do rozmowy o których nie wystarczy ironia. Skoro więc metamodernizm miałby łączyć w ten sposób dwa poprzednie ruchy, „wychodzić” z postmodernizmu na spotkanie problemom epoki, warto postawić pytanie o jego polski kontekst.

Nasze społeczeństwo jest w stanie głębokiej polaryzacji. Za naszą wschodnią granicą toczy się wojna. Te i podobne problemy zbudziły już niejedną falę niepokoju : Co, jeśli wybuchną zamieszki? Co, jeśli Rosja zaatakuje? Ironiści skwitują to zblazowanym uśmieszkiem: „Patrzcie, histeryk. W polityce są kłótnie, od tego ona jest. A my jesteśmy w NATO. Słowem, nic nam nie grozi, idź, zajmij się sobą”.

Ci sami ironiści twierdzili niegdyś, że Putin nie napadnie na Ukrainę. Państwo to, mimo że nie było członkiem NATO, przed 24 lutego 2022 roku wciąż stanowiło część naszego regionu, któremu światowy ład zapewniał bezpieczeństwo i nienaruszalność granic.

Jeśli zestawimy ów prześmiewczy komentarz z tragizmem dzisiejszych realiów, widzimy jak na dłoni: postmodernistyczna ironia stała się strategią chowania zagrożeń pod dywan . Stała się także strategią odwrotu od problemów wspólnoty, a więc i od wspólnoty w ogóle. A to właśnie jej problemy są z roku na rok coraz bardziej wyraźne.

Czy Czytelnik wyczuwa już nuty romantyzmu? Czy w tej krytyce ironii czuje cichą pochwałę wspólnotowości? Jeśli tak, to właśnie zgodził się z Vermeulenem i van der Akkerem. Autorzy Notatek uznają powrót wrażliwości romantycznej za jedną ze znaczących cech metamodernizmu.

Ich zdaniem artyści tworzący w tym duchu starają się „na nowo dojrzeć przyszłość, która zniknęła z pola widzenia”. Nie tylko mówiąc o zagrożonej wspólnocie, ale także, jak każe neoromantyzm, zestawiając „codzienność z tajemnicą, pospolitość z wyjątkowością”.

Czy więc paradygmat romantyczny odszedł na dobre? W żadnym wypadku. Choć letarg minionej epoki zdołał przekonać wielu, że jest inaczej, to nadal żyjemy w świecie pełnym wyzwań. Wyzwań globalnych, którym nie sprostamy w pojedynkę.

Nadal potrzebujemy ludzi, i to nie byle jakich, lecz swoich – takich, którzy nas zrozumieją. Nadal tkwią w nas postawy romantyczne, czego dowodem była choćby pomoc udzielona Ukraińcom po wybuchu wojny. Nadal pojawiają się hasła o moskiewskim imperium zła i nadal są one jak najprawdziwsze. Nadal jesteśmy z Mickiewicza i Słowackiego.

Dla Rosji wszyscy jesteśmy po prostu Polakami

Miniona epoka zrodziła wiele nurtów, które otwarcie demonstrują niechęć do szlachecko-romantycznej wizji Polski. Bardzo często reprezentują je ludzie o dobrych intencjach, działający w poczuciu, że oddają głos skrzywdzonym przez dotychczasową wykładnię dziejów. Owszem, opowiedzenie historii pominiętych jest ważne. Przypomnijmy sobie jednak schemat, według którego postmoderniści, udając egalitarystów, odgradzali się od społeczeństwa własnym kapitałem kulturowym.

Rzekomo równościowy żywioł okazał się w istocie żywiołem elitarystycznym, służącym nowej hierarchii. Czy podobnie wykluczającą wizją nie jest „oddawanie głosu ludowi” w kontrze do szlachecko-romantycznej wizji polskości? Czy i ta narracja nie służy raczej dominacji pewnej grupy, niż głoszonej przez nią inkluzji? Wreszcie – czy i ona nie ma swoich pominiętych, i to nie tylko tych, w kontrze do których występuje?

Na peryferiach zostali żołnierze Kościuszki, włościanie (nie tylko polscy) walczący w Powstaniu Styczniowym, a także, o ileż liczniejsi, żołnierze chłopscy roku 1920. Nie zważając na ich liczebność, nie ma żadnych przesłanek, by zamykać oczy na ich udział w historii lub sprowadzać do miana „wyjątku”.

Symboliczna tyrania większości, mimo woli głoszona przez niektórych piewców tzw. zwrotu ludowego, odbiera tym pominiętym prawo do tożsamości, tym razem nie polskiej, lecz chłopskiej. Nie należeli do masy, która „nie czuła się Polakami”, więcej – utożsamili się ze „szlachecką” polskością, z narodem, którego wzorce i kształt kulturowy formowały elity, więc siłą rzeczy pomija się ich obecność.

Gdyby dziś Czepiec z Wesela ożył i powtórzył „z takich jak my był Głowacki”, ze strony wielu „oddających głos” spotkałby się z politowaniem: przecież wy się Polakami nie czuliście. Wy jesteście poza „wielką narracją”, ktoś musi wam oddać głos. I będziemy to właśnie my. Jak widzimy, „mała narracja” jest tak samo bezlitosna. Wykluczony jest bowiem chłop z każdej epoki, który czuł się najpierw Polakiem, zaś potem dopiero – chłopem.

Jeśli zależy nam na wspólnocie, to wobec widma wojny i polaryzacji musimy integrować te narracje, które ją dzielą. Nie trzeba dziś ani, wzorem Sienkiewicza, krzepić serc, ani obalać narodowych mitów. Co więcej – dla wroga z zewnątrz jesteśmy jednakowo polscy, a wszelkie podziały wewnątrz będą jego instrumentem w wojnie informacyjnej, której symbolem stały się rosyjskie boty w mediach społecznościowych.

Wobec globalnych wyzwań płyniemy na tej samej łódce, więc, parafrazując romantyka Krasińskiego – „z Szlachtą polską polski Lud”. Nie jesteśmy „społeczeństwem chłopskim”, tylko społeczeństwem polskim, a nasz romantyzm nigdzie nie zniknął. Jedynym wyjściem jest zaakceptować go w sobie, odkryć jego głębię i potencjał jednoczący. Zaś przede wszystkim – odrzeć go z powierzchownych skojarzeń. W końcu znacznie ciekawszy, niż jego płaszcz, jest sam Konrad.

Publikacja nie została sfinansowana ze środków grantu któregokolwiek ministerstwa w ramach jakiegokolwiek konkursu. Powstała dzięki Darczyńcom Klubu Jagiellońskiego, którym jesteśmy wdzięczni za możliwość działania.

Dlatego dzielimy się tym dziełem otwarcie. Ten utwór (z wyłączeniem grafik) jest udostępniony na licencji Creative Commons Uznanie Autorstwa 4.0 Międzynarodowe. Zachęcamy do jego przedruku i wykorzystania. Prosimy jednak o podanie linku do naszej strony.