Witamy na stronie Klubu Jagiellońskiego. Jesteśmy niepartyjnym, chadeckim środowiskiem politycznym, które szuka rozwiązań ustrojowych, gospodarczych i społecznych służących integralnemu rozwojowi człowieka. Portal klubjagiellonski.pl rozwija ideę Nowej Chadecji, której filarami są: republikanizm, konserwatyzm, katolicka nauka społeczna.

Zachęcamy do regularnych odwiedzin naszej strony. Informujemy, że korzystamy z cookies.

Pokolenie „Dragon Ball”

Pokolenie „Dragon Ball” autor ilustracji: Julia Tworogowska

Była taka japońska bajka, która prawdopodobnie zrobiła więcej dla kształtowania chrześcijańskiej moralności wśród 12-letnich chłopców niż zdecydowana większość szkolnych katechez. Chodzi oczywiście o kultową serię Dragon Ball. Jej twórca, Akira Toriyama, zmarł w wieku 68 lat.

Początek lat 2000. Pewne zwyczajne podwórko na osiedlu Lotników w Mielcu. W okolicach godziny 15.00 przestrzeń między czteroma blokami stojącymi przy Alei Ducha Św. oraz ulicą Dąbrowskiego – wizualnie ciut, ciut przypominająca scenografię ostatniego sezonu serialu Rojst – pustoszała całkowicie z dzieciaków.

Wszyscy gapiliśmy się w ekrany telewizorów stojących na honorowym miejscu w dużym pokoju naszych rodzinnych mieszkań z wielkiej płyty. Ja, Maciek, Bartek, Sebek, Tomek, cała reszta podwórkowej paczki. Roczniki 90’-93’. A także kilkunastu starszych, od których regularnie dostawaliśmy bęcki w meczach piłki nożnej rozgrywanych na tzw. biało-czerwonych – boisku z betonu zlokalizowanego w centrum naszego osiedlowego mikrokosmosu.

Finalnie nie miało to wtedy znaczenia. Wszyscy bowiem tak samo ekscytowaliśmy się odcinkami serii Dragon Ball Z emitowanymi w języku francuskim z polskim dubbingiem (sic!) na kanale RTL7. Tak samo żywiołowo wypadaliśmy na podwórko, jak pociski wystrzelone z armaty, zaraz po tym, kiedy minęła godzina przygód naszych ukochanych bohaterów.

Z podobną żywiołowością dzieliliśmy się komentarzami i gorączkowymi emocjami po kolejnych perypetiach Son Goku, Vegety, Szatana Serduszko oraz całej plejady postaci stworzonych przez Akiro Toriyamę. Każdy z nas z takim samym namaszczeniem układał dłonie w charakterystycznym geście, aby imitować wypuszczenie kuli mocy z okrzykiem „kamehame-ha”!

Pamiętam może ze trzy sytuacje, w których nawrzeszczałem na moją ukochaną mamę. Jedna z nich to moment, kiedy przypadkiem zorientowałem się, już jako student, że rodzicielka tak „wysprzątała” mój dziecięcy pokój, że wyrzuciła do kosza rozbudowaną kolekcję kart z Dragon Balla.

A to był swego czasu prawdziwy rytuał. Nie sama gra tymi kartami, ale ich skrupulatne gromadzenie. Pielgrzymowanie w tym celu do „warzywniaka” zlokalizowanego pod osiedlową siłownią „Olimpia”. Wymacywanie z prawdziwie aptekarską pieczołowitością małych paczek paprykowych chipsów marki Chio.

I ten mrożący wzrok sprzedawczyń, które po pewnym czasie miały już dosyć „gówniaków” kruszących chrupki w poszukiwaniu konturów ukrytych w niektórych opakowaniach prostokątnych kart ze statystykami mocy Goku SSJ, Majin Vegety czy Ultimate Buu.

Cała ta przydługa tyrada to tylko lukrowo-pastelowa nostalgia za tłentisami? Jasne, każda okazja do wspominek z dzieciństwa to dobra okazja. Nie zmienia to jednak podstawowego faktu – dla dzisiejszych 30-latków wspólne oglądanie Dragon Ball było doświadczeniem generacyjnym.

Przygody Goku stworzyły – na swoją skalę, oczywiście – prawdziwą analogową wspólnotę, która przecinała także granice klasowe. Super Wojownikiem chciał być każdy 10-latek. Bez względu na to, czy chodził do jednej z gomułkowskich „tysiąclatek”, czy uczęszczał do prywatnej szkoły z mundurkami.

RTL7 wytworzył prawdziwy społeczny fenomen na miarę „Małyszomanii”. Tak jak dorośli Polacy dmuchali w telewizor, aby nasz Orzeł z Wisły zemścił się za wrzesień ’39 i pokonał tego Teutona cholernego, Hannawalda, tak tysiące dzieciaków podnosiło ręce razem z Goku, kiedy kumulował on energię potrzebną do ataku techniką „Genki-Dama” w walce z okrutnym Majin Bū.

Nie będę post factum koloryzował rzeczywistości. Jako 10-latek skupiałem się na pojedynkach (rozciągniętych niebotycznie na kolejne odcinki, vide kanoniczne starcie Son Goku z Frezerem na planecie Namek) oraz wyczekiwaniu na kolejne transformacje ulubionych bohaterów (kto nie miał zaszklonych oczu, kiedy Gohan wchodził w formę SSJ2, ten nie jest godzien miana człowieka wrażliwego).

I na tym polega wychowawczy kunszt Akiro Toriyamy. Jego dzieło nie jest toporną, bieda-pedagogiką, wciskaną dzieciakom na siłę. Dragon Ball to przede wszystkim pełnoprawna historia o przyjaźni, poświęceniu, zmaganiu z własnymi słabościami i samodoskonaleniu. A także pokonywaniu kolejnych przeciwników, którzy pragną zawładnąć naszą planetą.

Przygody bohaterów nie są „kartonowym” pretekstem do moralizowania – przekazywane wartości to integralna część stworzonego świata i efekt poszczególnych decyzji podejmowanych przez Goku i jego przyjaciół. Są zwyczajnie w świecie wiarygodne, a przez to oddziałujące na serca dzieciaków niejako mimowolnie, pomiędzy kolejnymi epickimi starciami.

Patrząc dzisiaj na postaci stworzone przez Toriyamę, dostrzegam choćby jak mocno chrystologiczną postacią był główny bohater całej serii. Potomek kosmicznej rasy Sayan, trafił na Ziemię w celu jej zniszczenia, a finalnie został jej etatowym obrońcą.

Bezinteresowny i nie zwracający uwagi na pobudki materialne, Goku raz po raz gotów był oddawać życie za przyjaciół i bliźnich. Nieprzypadkowo pierwsza jego transformacja w Super Sayana nastąpiła bezpośrednio w reakcji na zabicie jego najlepszego przyjaciela, Krilana. Pewnie, Goku nie oddawał swojego życia na krzyżu, ale podstawowa nauka dla każdego 10-latka była jasna – to, co kochasz wymaga twojego poświęcenia.

Cała seria przesycona jest tą fundamentalną prawdą. Toriyama wpisał w Dragon Ball charakterystyczny dla japońskiej kultury etos pracy rodem z encykliki Jana Pawła II pt. Laborem exercens. Mówiąc językiem chrześcijańskim, kolejne zwycięstwa bohaterów są efektem współpracy łaski i natury.

Wynikają z wrodzonej im mocy rasy Sayan (łaska), która jednak musi być konsekwentnie i z poświęceniem rozwijana (natura). Każde kolejne zwycięstwo Goku, Vegety lub Gohana poprzedzone jest wieloodcinkowym przedstawieniem ich forsownych treningów oraz procesu samodoskonalenia (choćby fantastyczne epizody z Komnaty Ducha i Czasu przed turniejem zorganizowanym przez Komórczaka).

Nie bez znaczenia pozostaje fakt, że są to zwycięstwa odnoszone w fizycznych starciach. Z dzisiejszej perspektywy Dragon Ball to prawdziwy festiwal przemocy. I bardzo dobrze. Dzieło Toriyamy stanowi prawdziwą odtrutkę na współczesne pseudo-pacyfistyczne dyrdymały o tym, że każda przemoc jest zła, a siła fizyczna nigdy nie jest rozwiązaniem.

Historia Goku przypomina chrześcijańską z ducha i fundamentalną prawdę: że należy walczyć i oddawać życie, za to, co się kocha. A siła fizyczna użyta w obronie bliźnich jest czymś moralnie słusznym. Mówi o tym choćby Android C-16 w jednej z najbardziej poruszających scen w całej serii: „Nie jest grzechem walczyć w słusznej sprawie. (…) To właśnie dlatego, że cenisz życie, musisz je chronić.”

Z poświęceniem związane jest swoiste „nawrócenie” poszczególnych bohaterów przechodzących wewnętrzną, moralną przemianę w konsekwencji relacji z Goku. Tak stało się choćby z pierwszym poważnym szwarccharakterem w serii, czyli Szatanem Serduszko, który skończył jako nauczyciel i opiekun starszego syna Son Goku.

I przede wszystkim tak wyglądała historia księcia Sayan, Vegety. Zaczynał jako bezlitosny i okrutny zabijaka, a w Dragon Ball GT był już potulnym ojcem-pantoflarzem, który nosił zakupy za swoją ukochaną córeczką. A co kluczowe – nigdy nie stracił nic ze swojej dumy i honorowości, którą podziwialiśmy jako dzieciaki.

„Królestwo baśni rozciąga się daleko wzdłuż i wszerz, w górę i w głąb i pełne jest najprzeróżniejszych rzeczy i stworzeń: znajdziesz tam wszelkiego rodzaju ptactwo i zwierzęta, niezliczone gwiazdy i bezbrzeżne oceany, czarowne piękno i czyhającą zewsząd grozę, radości i smutki przeszywające jak ostrze miecza” – tak rozpoczął swój Esej o baśniach J.R.R. Tolkien.

Dragon Ball to nie jest oczywiście żadna baśń. Toriyama wielokrotnie podkreślał, że jego opowieści są mocno osadzone w japońskim shintoizmie oraz buddyzmie. Nie zmienia to jednak faktu, ze jako archetypiczna historia o wielkiej przygodzie, zmaganiach z samym sobą i światem oraz dojrzewaniu bohaterów, podobnie jak baśnie przeszywa nas niczym ostrze miecza.

Toriyama, niczym Tolkienowski wtór-stwórca, wymyślił świat, który poszerzał wyobraźnię i otwierał serca tysięcy dzieciaków śledzących jego dzieło z wypiekami na twarzach tysiące kilometrów od jego rodzinnej Japonii. I to pokolenie Dragon Ball wciąż ogląda najważniejsze walki swoich bohaterów z dzieciństwa z obowiązkową muzyką Linkin Park w tle.

Publikacja nie została sfinansowana ze środków grantu któregokolwiek ministerstwa w ramach jakiegokolwiek konkursu. Powstała dzięki Darczyńcom Klubu Jagiellońskiego, którym jesteśmy wdzięczni za możliwość działania.

Dlatego dzielimy się tym dziełem otwarcie. Ten utwór (z wyłączeniem grafik) jest udostępniony na licencji Creative Commons Uznanie Autorstwa 4.0 Międzynarodowe. Zachęcamy do jego przedruku i wykorzystania. Prosimy jednak o podanie linku do naszej strony.