Witamy na stronie Klubu Jagiellońskiego. Jesteśmy niepartyjnym, chadeckim środowiskiem politycznym, które szuka rozwiązań ustrojowych, gospodarczych i społecznych służących integralnemu rozwojowi człowieka. Portal klubjagiellonski.pl rozwija ideę Nowej Chadecji, której filarami są: republikanizm, konserwatyzm, katolicka nauka społeczna.

Zachęcamy do regularnych odwiedzin naszej strony. Informujemy, że korzystamy z cookies.

Od oralności do bezpośredniego transferu wrażeń. Historia ludzkości według Dukaja

Od oralności do bezpośredniego transferu wrażeń. Historia ludzkości według Dukaja Razer OSVR Open-Source Virtual Reality for Gaming; autor zdjęcia: Maurizio Pesce; źródło: wikimedia commons; Creative Commons Attribution 2.0

„To zabije tamto!” krzyczał Klaudiusz Frollo w Katedrze Najświętszej Marii Panny w Paryżu Wiktora Hugo. Wskazywał kolejno na księgę i majaczący za oknem gmach katedry Notre – Dame. Był rok 1482 i druk powoli chwiał średniowiecznym porządkiem społecznym. Według Jacka Dukaja śmiertelna wojna nośników kultury wchodzi właśnie w kolejną fazę. Księgę zabija bezpośrednie przeżycie.

Gdy kilka lat temu Jacek Dukaj, ceniony polski pisarz z nurtu fantastyki, autor m.in. LoduKatedry, wydał głośną książkę Po piśmie, wieszczącą koniec kultury pisma, na jej okładce znalazł się nieoczywisty, aczkolwiek – jak myślę – znaczący obrazek. Widzimy na nim czerwony ślad ludzkiej dłoni umieszczony na tle przypominającym kamienną ścianę jaskini.

Kiedy go widzę, moje skojarzenia od razu biegną w kierunku tych stanowisk archeologicznych, na których odnajdywane są ślady po ludziach prehistorycznych. A wśród nich właśnie odciski dłoni wykonane czerwoną ochrą na kamiennym podłożu.

To pośród mieszkańców jaskiń, którzy je zostawili, chcemy widzieć najstarszych „nas”, pierwszych naszych przodków, którym jesteśmy gotowi przyznać miano homo sapiens. Dlaczego? Bo dzielimy z nimi nie tylko podobieństwo biologiczne, ale też umiejętność wytwarzania kultury, świat ducha.

Jeżeli uważniej przyjrzymy się okładce, zauważymy zapisane drobnymi cyframi ciągi zer i jedynek współtworzące rysunek dłoni. Można się domyślać, że mają one oznaczać początek nowego człowieka. Człowieka ery cyfrowej.

Wydaje mi się, że twórca rzeczonej okładki, Tomasz Bagiński, nie dał się uwieść tytułowi i dogłębnie odczytał znaczenie Po piśmie. Książka okazuje się w dużym stopniu nie refleksją o upadku roli pisma czy też rozważaniami o przemianach technologicznych współczesnego świata, ale po prostu traktatem antropologicznym.

Oczywiście, w zamyśle Dukaja te dwie kwestie – koniec pisma i zagadnienie ludzkiej natury – ściśle się ze sobą łączą. Mówiąc już trochę językiem jego książki, zamiana jednego dominującego nośnika kultury (którym do tej pory było pismo) na inny, związany z nowoczesnymi technologiami, ma skutkować pojawieniem się zupełnie nowego sposobu bycia człowiekiem, czyli tzw. człowieka „bezpośredniego transferu przeżyć”.

Od Homera do zoomera

Czy jednak musi zachodzić tak ścisłe powiązanie przemian technologicznych z tym, co zwykło się uważać za naturę ludzką? Dukaj uważa, że tak, i podaje całkiem solidne argumenty. Przede wszystkim zauważa, że nieco podobna przemiana w ludzkiej kulturze a więc – zgodnie z jego koncepcją – również w ludzkiej naturze raz w historii miała już miejsce.

Było to przejście od oralności do piśmienności, od epoki przekazywanych ustnie z pokolenia na pokolenie opowieści i mitów do spisanych na kartach papirusu czy papieru ksiąg. Dla przykładu – chyba wszystkich nas uczono w szkole, że IliadaOdyseja Homera początkowo były po prostu utworami śpiewanymi przez wędrownych aojdów, a ich jedynym nośnikiem była ludzka pamięć. Zostały spisane dopiero po dłuższym czasie, wraz z upowszechnieniem się w Grecji alfabetu.

Opierając się na tego typu wydarzeniach, Dukaj próbuje naszkicować historię przemian pisma i człowieczeństwa. Rozpoczyna od samego pisma wynalezienia, przechodzi przez powstanie alfabetu, a kończy na następujących po sobie, coraz doskonalszych technologiach druku. Wraz z tymi przemianami zmieniać się miał sposób, w jaki myślimy o świecie i o sobie samych.

Linearna struktura tekstu wymusiła linearny sposób myślenia, a on zakłada następowanie po sobie kolejnych wydarzeń, bez ciągłych powtórzeń, tak charakterystycznych dla stylu oralnego, w którym po prostu wspomagały pamięć. A z kolei rozumowanie przy pomocy przyczyn i skutków stanowiło być może konieczny warunek wstępny dla postrzegania świata jako uporządkowanej, przewidywalnej i logicznej całości. Dukaj zresztą uważa, że to nie przypadek, iż logika czy filozofia narodziły się w Grecji wkrótce po upowszechnieniu się tam pisma alfabetycznego.

Wśród wielu opisanych w książce przemian jedną z mniejszych, aczkolwiek bardzo symptomatycznych, jest zmiana znaczenia słowa „oryginalny”. Otóż początkowo, zgodnie ze swoją etymologią, oznaczało ono odwołanie do źródła i wierność temu, co było na początku, tradycji, autorytetowi. Dopiero wraz z upowszechnieniem się w Europie druku zmieniło się w swoje przeciwieństwo i zaczęło oznaczać coś nietypowego i nowego.

Dukaj zauważa, że średniowieczna kultura rękopiśmiennych ksiąg cały czas miała jedną ważną cechę wspólną z kulturą oralną: ingerencja w przekaz mogła oznaczać jego zniszczenie, a więc również utratę zawartej w nim wiedzy. Tak jakby wyrwanie kartki z jednej książki skutkowało analogicznymi uszkodzeniami we wszystkich istniejących egzemplarzach. Dopiero wraz z pojawieniem się druku nośników tekstu było na tyle dużo, że można było sobie pozwolić na bardziej swobodny do nich stosunek.

Ale to właśnie ten swobodny stosunek do tradycji jest warunkiem wstępnym krytycznego myślenia oraz indywidualizmu. Te charakterystyczne postawy umysłu współczesnego człowieka byłyby więc rezultatem upowszechnienia się pisma w formie drukowanej. Również współczesne rozumienie praw autorskich, zdolność do myślenia ogólnego i abstrakcyjnego czy traktowanie prawa jako czegoś istniejącego i obowiązującego obiektywnie mają być dziećmi pisma.

Sawanna w twoim domu!

Te przykłady można by mnożyć, jednak, co najważniejsze z perspektywy obywatela XXI wieku, Dukaj zauważa, że epoka pisma właśnie się kończy. Tak jak wielu innych wskazuje, że nowe media, oparte na transmisji dźwięku i obrazu, wzmocnione wszechobecnością Internetu, wypierają słowo pisane z jego dotychczasowej roli. Więc co przyniesie przyszłość?

W próbie odpowiedzi na to pytanie tkwi chyba największa zasługa i zarazem największe nowatorstwo Dukaja. Nie mówi on po prostu o jakiejś „postpiśmienności”, lecz próbuje wskazać jeden wspólny mianownik nowych środków wyrazu kultury. Mówi, że służą do bezpośredniego transferu przeżyć.

To enigmatyczne określenie wypadałoby wyjaśnić. Ja jednak, kierując się gustem nowej epoki, zamiast silić się na definicje, zilustruję je kilkoma przykładami.

Dzięki nowym technologiom nie musimy już, czytając książkę, wyobrażać sobie polowania na skąpanej w słońcu sawannie. Leżących w cieniu lwów i pasących się wśród traw antylop. Myśliwego, który w pocie czoła i skwarze południa celuje z rozgrzanego sztucera. Wszystko to widzimy bezpośrednio na ekranie.

Nie musimy odgrywać melodii z nut i śpiewać piosenki ze śpiewnika, możemy słuchać muzyki z jednego z wielu serwisów streamingowych. Wreszcie bohater powieści nie ma już w głowie każdego z nas indywidualnych rysów twarzy, bo wszyscy oglądamy tę samą filmową adaptację z jednym aktorem w roli głównej.

Opierając się na tego typu spostrzeżeniach, Dukaj stwierdza, że w nowych czasach nasze wyobrażenia o rzeczywistości i związane z nimi wewnętrzne przeżycia będą pojawiały się dzięki bezpośredniemu obcowaniu z konkretną sytuacją. Tak jakbyśmy, zamiast siedzieć w sali kinowej, byli na sawannie i uczestniczyli w polowaniu.

Jeżeli coś nas poruszy, zachwyci, jeżeli chcemy podzielić się tym z sąsiadem, to wystarczy chwycić go za rękę i wskazać kierunek; tak jakby milcząco mówiąc „patrz!”. A przy tym żadnych słów, żadnych liter, żadnych zapośredniczających rzeczywistość symboli. Oto właśnie bezpośredni transfer przeżyć, który ma zdominować kulturę przyszłości.

W kinie rolę tego wskazującego ręką sąsiada pełni jeszcze reżyser, który dobiera odpowiedni kadr i skupia na nim uwagę widzów. Jednak pojawiają się już technologie, takie jak gry komputerowe, coraz częściej uzupełniane przez elementy virtual reality, które pozwalają użytkownikom na samodzielną interakcję i kształtowanie przedstawionego świata.

Dukaj przyznaje zresztą, że dominujące we współczesnej kulturze środki wyrazu, takie jak film, pełnią tylko przejściową rolę. Przyszłość należy m.in. do wspomnianych gier komputerowych, a raczej do tego, co się z nich wyłoni, gdy do głosu dojdą pokolenia od małego dziecka wychowane w nowych warunkach i nowym środowisku.

Te jeszcze nieistniejące dziedziny kultury będą, zdaniem Dukaja, w wielu aspektach różnić się od tych, które znamy. Stopniowo zaniknie akcja o przebiegu linearnym, z następującymi po sobie kolejnymi scenami, typowa chociażby dla książki, gdzie wymuszona jest przez strukturę samego tekstu. Zamiast niej pojawi się możliwość wyboru i samodzielnego kształtowania wydarzeń przez każdego odbiorcę indywidualnie, jak we wspomnianych grach komputerowych.

Co jednak najważniejsze, ta i wiele podobnych zmian ostatecznie zdeterminują nowy kształt człowieczeństwa. Ludzie przyszłości mają już nie myśleć linearnie, lecz opierać się bardziej na luźnych skojarzeniach. Będą przeskakiwać z tematu na temat, nie potrafiąc skupić się dłużej na jednym zagadnieniu. Stracą wyraźne poczucie własnego „ja”, bo zamiast niego utożsamiać się będą z wciąż napływającymi nowymi przeżyciami, przychodzącymi z zewnątrz i dzielonymi z innymi ludźmi.

Dukaj stwierdza wręcz, że to te bezosobowe przeżycia, a nie konkretnych ludzi trzeba będzie uważać za podmioty, zaś człowiek zostanie tylko „biologiczną maszyną” do „przeżywania przeżyć”. Jest to radykalna i być może nieco wyostrzona wizja, ale to na jej podstawie autor Po piśmie kreśli, z wielkim rozmachem, potencjalny obraz przyszłej polityki, religii, czy wreszcie ekonomii.

Złuda biologicznej maszyny

Warto jednak zauważyć, że tezy Dukaja opierają się nie tylko na wnikliwej obserwacji teraźniejszości i historycznej przeszłości, ale też na pewnych, nieoczywistych, założeniach antropologicznych. Dukaj zdaje się przede wszystkim zakładać, że możliwe jest przekazanie całego złożonego świata wewnętrznych przeżyć i uczuć jednego człowieka innemu, tylko poprzez dostarczenie mu takich samych wrażeń zmysłowych, co temu pierwszemu.

To trochę tak, jakbyśmy patrząc na ten sam obraz, nie tylko widzieli to samo, ale też zawsze mieli te same odczucia i skojarzenia. I choć być może osiągnięcie takiej zgodności myśli dla dwojga ludzi jest możliwe, to zapewne wymaga od nich długiej historii wspólnego życia, zbliżonego wykształcenia w dziedzinie sztuki czy podobnego uposażenia w jakieś przyrodzone zdolności artystyczne.

Jednak wyobrażenie sobie takiej sytuacji w skali całych społeczeństw wydaje się skrajnie nieprawdopodobne. Mógłbym tu sparafrazować jedną z piosenek Wojciecha Młynarskiego, mówiąc, że „gdy to samo widzi dwóch, to nie to samo znaczy”. A tymczasem na tym ma polegać bezpośredni transfer wrażeń – na przeżywaniu w swoim wnętrzu tego samego tylko dzięki temu, że nasze zmysły tego samego doświadczyły.

Jak zauważył Michał Tabaczyński w swoim artykule w Dwutygodniku[1], również indywidualność ciała stanowi przeszkodę dla utonięcia w proponowanym przez Dukaja „strumieniu przeżyć”. Przecież nie można bez końca oglądać w Internecie filmików z życia celebrytów (a więc „transferować od nich przeżyć”), czy tym bardziej zanurzać się w odmętach wirtualnej rzeczywistości.

Trzeba kiedyś spać, jeść, zaspokajać inne cielesne potrzeby.

Co więcej, ciało oznacza również ból i cierpienie, choroby i starość, które do każdego przychodzą w innym momencie i dodatkowo stanowią o jego indywidualności. Bo czy oglądając w kinie film, mogę czuć to samo, co sąsiad z fotela obok, którego akurat boli ząb?

Oczywiście, niepełność bezpośredniego transferu przeżyć nie oznacza, że nie może on zajść w jakiejś mniej idealnej formie. Jednak mimo wszystko trudno zredukować człowieka do biologicznej maszyny, biernie przyjmującej i przeżywającej kolejne wrażenia.

Wydaje mi się wręcz, że Dukaj, korzystając z anturażu nowoczesnego języka i nauki, idzie w ślady Davida Hume’a, który już w XVIII wieku postulował, by sprowadzić całe „ja” człowieka, całą jego wewnętrzną tożsamość do czegoś w rodzaju „strumienia świadomości”, do napływających kolejno do umysłu myśli i wrażeń.

Związany z tą tezą spór filozoficzny pewnie prędko (o ile w ogóle) się nie zakończy. I choćby dlatego nie widzę potrzeby podnoszenia Humowskiej wizji człowieka do rangi obiektywnej, opartej na rzetelnej obserwacji, naukowo udowodnionej diagnozy naszej współczesnej kondycji.

Wątpliwe wydaje mi się również tak gładkie przekreślenie przez Dukaja roli, jaką w ludzkiej kulturze odgrywa język, będący przecież sam w sobie przekazem symbolicznym, kodującym znaczenia w słowach i zdaniach. Tak było niezależnie od tego, czy żyliśmy w epoce oralnej czy piśmiennej. Również dzisiaj znaczna część treści audiowizualnych, którymi zalewa nas Internet, nie jest wolna od jakiegoś przekazu językowego. I to język towarzyszy nam cały czas, chociażby jako wewnętrzny głos w głowie, który pomaga uporządkować świat wokół nas.

Sięgając do biblijnej Księgi Rodzaju, można powiedzieć, że już dla starożytnych język był wyznacznikiem człowieczeństwa. W końcu w Edenie to Adamowi Bóg powierzył misję nadawania nazw innym istotom żywym. To ta umiejętność najwyraźniej odróżniała pierwszego człowieka od zwierząt, poza tym tak samo jak on ulepionych z gliny.

Również przypadki tzw. wilczych dzieci, które ze względu na różne, zazwyczaj traumatyczne okoliczności, wychowywały się bez odpowiedniego kontaktu z innymi ludźmi, pokazują, że niemożność nauczenia się w dzieciństwie języka skutkuje w późniejszym wieku niedającymi się przezwyciężyć ograniczeniami w rozwoju osobowości.

Wobec tego nie będzie chyba nieuprawnione stwierdzenie, że nawet w epoce rozwoju technologii i upowszechniania się bezpośredniego transferu przeżyć zawsze będzie nam towarzyszył i nas kształtował niebezpośredni, oparty na symbolach język.

Być może najbardziej uderzające jest jednak to, że w swojej wizji historii Dukaj lokuje epokę pisma w czasach, gdy większość ludzi była analfabetami. Już średniowiecze stanowi dla niego zaawansowany etap w rozwoju cywilizacji pisma. Swój szczyt osiąga ona jednak dopiero po wynalezieniu druku.

A przecież w postgutenbergowskiej Europie duża część populacji wciąż nie potrafiła czytać ani pisać. Było to więc głównie zajęcie szeroko rozumianych elit. I choć być może to elity wyznaczają kierunek rozwoju społeczeństwa, to czy potrafią aż tak mocno wpłynąć na resztę jego członków, aby określić ich sposób myślenia i rozumienia świata? Ich sposób bycia człowiekiem?

Przedstawiona w Po piśmie interpretacja ludzkiej historii, próbująca zredukować wszystko do jednego, kluczowego w danym czasie nośnika międzyludzkiej komunikacji, jest więc szyta zbyt grubymi nićmi. A to podaje w wątpliwość trafność predykcji, zbudowanych często na redukcji ludzkiego doświadczenia i kultury, tym razem nie do pisma, ale do bezpośredniego transferu przeżyć.

Stojąc na granicy

Pomimo tych wszystkich zastrzeżeń muszę docenić to, że Dukaj podjął się tak głębokiej diagnozy współczesnej rzeczywistości. Nie jest rzeczą łatwą spojrzeć na swoje własne czasy niejako z lotu ptaka. A tym bardziej postawić diagnozę dotyczącą przyszłego rozwoju kultury.

Bo niezależnie od tego, czy zgadzamy się na jego założenia antropologiczne czy nie, trzeba przyznać, że żyjemy w epoce wielkich zmian, a to, co one przyniosą, pozostaje skryte w mgle niepewności. Każde spojrzenie próbujące się przez nią przebić jest więc cenne.

Zresztą w podobnej sytuacji znalazł się przed wiekami Platon, który sam był uzdolnionym pisarzem, a jednocześnie jego mistrz, Sokrates, nauczał tylko ustnie i odrzucał pisemny przekaz mądrości. Ten konflikt, ulokowany gdzieś na granicy między oralnością a piśmiennością, pięknie ukazuje znana opowieść z Fajdrosa, gdzie egipski król Tamuz rozmawia z wynalazcą pisma, bogiem Teutem, i tak studzi jego zapał:

„Ten wynalazek niepamięć w duszach ludzkich posieje, bo człowiek, który się tego wyuczy, przestanie ćwiczyć pamięć; zaufa pismu i będzie sobie przypominał wszystko z zewnątrz, ze znaków obcych jego istocie, a nie z własnego wnętrza, z siebie samego (…). Uczniom swoim dasz tylko pozór mądrości, a nie mądrość prawdziwą. Posiędą bowiem wielkie oczytanie bez nauki i będzie się im zdawało, że wiele umieją, a po większej części nie będą umieli nic (…)”.

Nie mogę się tu powstrzymać od pytań, czy my, od najmłodszych lat wychowani w szacunku i czci dla słowa pisanego, potrafimy zrozumieć zastrzeżenia dawnych mędrców? I czy nie jesteśmy w podobnej sytuacji co oni? Bo niezależnie od tego, jak technologiczne przemiany naszej epoki wpłyną bądź nie wpłyną na kształt człowieczeństwa, coś w życiu ludzi zmieni się na pewno.

Projekt realizowany z dotacji programu Aktywni Obywatele – Fundusz Krajowy finansowanego z Funduszy Norweskich.