Witamy na stronie Klubu Jagiellońskiego. Jesteśmy niepartyjnym, chadeckim środowiskiem politycznym, które szuka rozwiązań ustrojowych, gospodarczych i społecznych służących integralnemu rozwojowi człowieka. Portal klubjagiellonski.pl rozwija ideę Nowej Chadecji, której filarami są: republikanizm, konserwatyzm, katolicka nauka społeczna.

Zachęcamy do regularnych odwiedzin naszej strony. Informujemy, że korzystamy z cookies.

Kościół czeka rewolucja, a Franciszek to nowy Luter? Nic z tych rzeczy

Kościół czeka rewolucja, a Franciszek to nowy Luter? Nic z tych rzeczy autor zdjęcia: Long Thiên; źródło: wikimedia commons; Creative Commons Attribution-Share Alike 2.0

Trwający od 2020 roku Synod o Synodalności budzi skrajne emocje. Jedni widzą w nim szansę na zmianę skostniałego i klerykalnego systemu kościelnego. Drudzy – furtkę dla ewolucji tej części doktryny Kościoła, która do tej pory była uważana za niezmienną. I rzeczywiście wiele posunięć czołowych hierarchów Kościoła, z papieżem Franciszkiem na czele, może budzić uzasadnione obawy wśród wiernych. Jednak jeżeli historia vitae magistra est to ta jasno pokazuje, że ortodoksja katolicka nie z takich tarapatów wychodziła obronną ręką.

Artykuł pierwotnie został opublikowany na łamach Magazynu Kontra. Dziękujemy redakcji za możliwość przedruku.

Synodalność w Piśmie Świętym

Nim przejdę do problematyki trwającego właśnie synodu o synodalności warto nakreślić pewne tło i wyjaśnić na czym polega instytucja Synodu w ogóle. Samo słowo synod pochodzi z języka greki i jest złożeniem dwóch słów: hodos – droga oraz syn –wspólnie. Dosłownie więc „synod” można przetłumaczyć jako „wspólną drogę” i odsyła do idei wspólnoty, a zwłaszcza wspólnotowego podejmowania decyzji czy też kolegialnego zarządzania kwestiami dotyczącymi życia konkretnej społeczności.

Pewnego rodzaju proto-synodalność znajdujemy już w Starym Testamencie. W 18. rozdziale Księgi Wyjścia Jetro, teść Mojżesza, widząc przeciążenie tego wielkiego proroka przewodzeniem ludowi podczas wędrówki do Kanaanu oraz niemożność zaradzenia samemu, w pojedynkę wszystkim ich potrzebom, udziela mu następującej rady:

„Nie jest dobre to, co czynisz. Zamęczysz siebie i lud, który przy tobie stoi, gdyż taka praca jest dla ciebie za ciężka i sam jej nie podołasz. Teraz posłuchaj mnie, dam ci radę, a Bóg niech będzie z tobą: sam bądź przedstawicielem tego ludu przed Bogiem i przedkładaj Bogu jego sprawy. Pouczaj lud dokładnie o przepisach i prawach i wskazuj mu drogę, którą powinien chodzić, i uczynki, które powinien spełniać. A wyszukaj sobie z całego ludu dzielnych, bogobojnych i nieprzekupnych mężów, którzy się brzydzą niesprawiedliwym zyskiem, i ustanów ich przełożonymi już to nad tysiącem, już to nad setką, już to nad pięćdziesiątką i nad dziesiątką, aby mogli sądzić w każdym czasie. Ważniejsze sprawy winni tobie przedkładać, sprawy jednak mniejszej wagi winni sami załatwiać. Będziesz w ten sposób odciążony, a oni poniosą ciężar” (Wj 18,17–22).

Synodalność w takim ujęciu jest pewnego rodzaju decentralizacją władzy, realizacją idei subsydiarności, podzieleniem się odpowiedzialnością. Co jednak ważne – bez negowania hierarchii. To Mojżesz jest przywódcą ludu i do niego należy ostatnie zdanie. Dzielenie się odpowiedzialnością w takim ujęciu, czy też realizacja idei subsydiarności, nie oznacza demokratyzacji.

To ostatecznie Bóg jest suwerenem, zaś Mojżesz pośrednikiem przedstawiającym jego wolę ludowi. Lud zaś powinien tę wolę przyjmować. Tak rozumiana synodalność to wspólne rozeznawanie tego, jak najlepiej pełnić wolę Boga. Punktem odniesienia musi być więc objawienie dane przez Niego.

W Nowym Testamencie coś, co można określić jako synodalność, pojawia się głównie w Dziejach Apostolskich. Już w pierwszym rozdziale księgi Apostołowie wraz z grupą uczniów gromadzą się, by do kolegium apostolskiego wybrać kogoś na miejsce Judasza. To, co uderza w tym kontekście, to przewodnia rola Piotra – to on mówi o konieczności znalezienia kogoś na miejsce Judasza, to on też prowadzi modlitwę, w której prosi Boga o to, by wskazał kto ma zająć miejsce „zdrajcy Pana”.

Drugim momentem jest zgromadzenie chrześcijan w Jerozolimie, które do historii przeszło pod nazwą Soboru Jerozolimskiego (choć ciężko nazwać to Soborem w dzisiejszym tego słowa rozumieniu). Paweł z Barnabą udali się do Jerozolimy, by wspólnie z Apostołami rozwiązać spór dotyczący tego, czy poganie nawróceni na chrześcijaństwo powinni przyjmować żydowskie prawo rytualne. Odbywają się dyskusje, Paweł opowiada o tym, jak Bóg działał wśród pogan, swoje stanowiska wygłaszają św. Piotr i św. Jakub. Ostatecznie poganie – oprócz kilku nakazów– zostają zwolnieni z obowiązku przestrzegania żydowskiego prawa rytualnego. I znów – decyzja odbywa się we wspólnocie, po dyskusji i wymianie doświadczeń, lecz z naczelną rolą Apostołów, spośród których pierwszym jest Piotr.

Synodalność w Kościele

W pierwszych wiekach Kościoła synody były zgromadzeniem lokalnego Kościoła, w których rozstrzygano kwestie dyscyplinarne dotyczące praktyki danego Kościoła partykularnego czy też kwestie doktrynalne. W tej drugiej kwestii często postępowano tak, że rozstrzygnięcia Synodalne były przesyłane innym Kościołom po to, by „dać do wglądu” co zostało ustalone, skorygować ewentualne błędy, a przede wszystkim zachować jedność wiary całego Kościoła.

Pierwszy taki Synod datowany jest na 154 rok w Rzymie i odbył się z okazji wizyty w tym mieście św. Polikarpa – biskupa Smyrny, ucznia św. Jana Apostoła. Z kolei najstarsze zachowane protokoły synodalne pochodzą z Synodu z Elwiry, który odbył się około 300 roku. Synody pierwszych wieków rozstrzygały takie spory jak problem chrześcijan, którzy w wyniku prześladowań wyrzekli się wiary, problem celibatu duchowieństwa czy też składu Kanonu Pisma Świętego.

Nim zwołano pierwszy Sobór Powszechny była to podstawowa instytucja rozstrzygająca palące kwestie, którymi żył Kościół. Funkcjonowała również dość prężnie i po wprowadzeniu instytucji Soboru, który rozstrzygał najważniejsze sprawy dotyczące życia całego Kościoła – zwłaszcza w epoce gdy model sprawowania władzy w Kościele, a zwłaszcza model papiestwa, nie był aż tak scentralizowany jak to miało miejsce w drugim tysiącleciu naszej ery, ze szczególną cezurą jaką był pontyfikat Grzegorza VII.

Do czasów współczesnych Synody funkcjonowały z różną częstotliwością i różną mocą. Na nowo niejako zostały odkryte po Soborze Watykańskim II. Po pierwsze, zalecono wówczas by na nowo powrócić do realizowania postulowanej przez Sobór Trydencki instytucji synodu diecezjalnego. Po drugie, Paweł VI powołał niejako nową instytucję – Synod Biskupów jako ciało doradcze papieża.

Pierwszy taki Synod zwołał Paweł VI w 1967. Biskupi z całego świata zjechali się, by dyskutować nad zaproponowanym przez papieża problemem. Poruszano na nim m.in. kwestię reformy liturgicznej.

Na przykładzie pierwszego Synodu Biskupów widać, że mówienie o demokratyzacji Kościoła jest daleko idącą przesadą. Pomimo tego, że większość biskupów wówczas zagłosowała przeciwko takiej formie liturgii, jaka została zaproponowana przez Komisję Liturgiczną pod przewodnictwem abp. Annibale Bugniniego, to papież zdecydował się – mocą swojej władzy – wprowadzić Nowy Ryt Mszy w formie zaproponowanej przez reformatorów.

Od 1967 roku odbyło się – wraz z obecnie trwającym – 16 Synodów biskupów. Szczególne emocje – wyłączając ten obecnie trwający – w ostatnich latach szczególnie wzbudziły dwa spośród nich – Synod o Rodzinie oraz tzw. Synod Amazoński. Pierwszy z nich de facto poskutkował przyjęciem w praktyce duszpasterskiej możliwości dopuszczania rozwodników żyjących w powtórnych związkach i utrzymujących kontakty seksualne do Komunii Świętej.

Z kolei wokół tego drugiego narosła atmosfera nerwowego wyczekiwania na zniesienie przez papieża celibatu. Oczywiście nic takiego się nie wydarzyło i tego typu zapisów w posynodalnej adhortacji Querida amazonia nie znajdziemy.

Co z tym obecnym Synodem?

Warto bardzo mocno podkreślić – wbrew obiegowej opinii – że obecnie trwający Synod o Synodalności, tak jak i poprzednie Synody, jest Synodem biskupów. A oznacza to, że tylko biskupi mają prawo głosu na Synodzie.

To, że w Synodzie biorą udział świeccy katolicy, nie jest niczym nowym. Możliwość zapraszania do obrad świeckich obserwatorów bądź ekspertów pełniących funkcje jest czymś, co Kościół dopuszczał i to nie tylko w ramach synodów, ale również na Soborach Powszechnych. Jednak świeccy mają tutaj charakter doradczy. Nie mają oni władzy decyzyjnej – tę mają biskupi ze szczególnym wyróżnieniem papieża.

Co więc stanowi specyfikę obecnie trwającego Synodu? Po pierwsze to, że jest to dość wyjątkowo długi i wieloetapowy proces. Trwa on bowiem łącznie trzy lata i składa się z etapu krajowego, kontynentalnego i ogólno-kościelnego. W tym momencie znajdujemy się na ostatnim jego etapie – dnia 29 października 2023 nastąpiło zakończenie. Tradycyjnie należy oczekiwać, że owocem synodu będzie napisana przez Ojca świętego adhortacja apostolska.

To, co jest z pewnością bezprecedensowe, to próba zaangażowania w cały proces rzeszy wiernych świeckich. I słowo „próba” jest tu słowem nieprzypadkowym. Gdy bowiem spojrzymy na statystyki osób zaangażowanych w Synod w Polsce, to okaże się, że w Synodzie wziął udział mniej niż 1% wszystkich ochrzczonych osób w Polsce.

Pod tym względem synod o synodalności w Polsce poniósł klęskę. Nie tylko nie udało się zainteresować nim szerszej rzeczy katolików (niektórzy z nich pewnie nawet o nim nie słyszeli) lecz i całej masy tych zaangażowanych, a także niemałej części duchownych.

Na bazie syntez synodalnych po etapie krajowym widać, że „głośne tematy” typu „LGBT” specjalnie nie chwyciły. Z wrażliwych doktrynalnie kwestii dość często pojawiał się temat związków niesakramentalnych i rozwodników żyjących w powtórnych związkach – nie powinno to dziwić, rozwodów jest coraz więcej, a więc i powtórnych związków, siłą rzeczy, należy się spodziewać w społeczeństwie znacznie więcej. A to będzie generowało napięcia, zwłaszcza u ludzi, dla których kwestia uzgadniania życia z nauczaniem Kościoła jest jakkolwiek ważna.

Ci, którzy brali udział w Synodzie, komunikowali potrzebę zaangażowania się w Kościół i wzięcia rzeczywistej odpowiedzialności za Jego życie. Dość często wybrzmiewał też temat potrzeby ojcostwa ze strony duszpasterzy oraz godnego sprawowania liturgii.

Jeżeli chodzi o samą ideę włączania świeckich w życie Kościoła, sprawianie by mieli przekonanie, że są rzeczywistymi „członkami Mistycznego Ciała Chrystusa”, za które są współodpowiedzialni, to kierunek jak najbardziej słuszny. W tym aspekcie można trwający obecnie proces czytać jako przedłużenie trwającego de facto od początku XX w. procesu duchowego uświadamiania świeckich katolików.

Co chciałbym tutaj podkreślić – nie jest to wymysł tylko i wyłącznie tzw. posoborowia. Już Reginald Garrigou-Lagrange OP, autorytet „tradycjonalistów” w dziedzinie duchowości, podkreślał, że bycie mistykiem to nie kwestia nadzwyczajnego wyboru. To powołanie każdego chrześcijanina.

I chyba na tym – przynajmniej w założeniu – polega idea synodalności, którą proponuje dziś papież Franciszek.

Chodzi o to, by jak największa liczba ludzi wierzących włączyła się w życie Kościoła, mogła wyrazić w nim swoje egzystencjalne zmagania i wspólnie z całym Kościołem poszukać na nie odpowiedzi. Oraz odszukać, w jaki sposób każdy poszczególny wierny może dziś służyć Kościołowi i światu. W tym sensie synodalność może być „fajną ofertą” Kościoła na coraz to bardziej zatomizowany świat, w którym jednostka jest coraz bardziej samotna i niezdolna do życia we wspólnocie.

Dlaczego więc synod o synodalności jest tak mocno atakowany przez konserwatystów? Skąd ta nieufność? Oczywiście ona nie bierze się znikąd. Ma swoje bardzo konkretne uzasadnienie. Osobiście jednak sądzę, że najbardziej problematyczna jest nie tyle sama idea synodalności, co polityka Rzymu.

To, co budzi niepokój to – i jest to trochę obok synodu, a trochę w jego ramach – niejednoznaczność Stolicy Apostolskiej w bardzo poważnych kwestiach doktrynalnych i dyscyplinarnych. Właściwie z taką niejednoznacznością mamy do czynienia od czasu wydania adhortacji Amoris Laetitia. Ostatnia odpowiedź papieża na dubia 5 kardynałów w odniesieniu do procesu synodalnego tylko i wyłącznie mogą te wątpliwości pogłębić. Ewentualnie niestety – przypisać Ojcu świętemu intencje, które mogą być niepokojące.

Wydaje się bowiem, jakby papież szedł w kierunku bardzo mocnego poluzowania dyscyplinarnego i pozostawienia – czy to poszczególnym episkopatom, czy też w ogóle sumieniom wiernych – kwestii, na ile mogą i powinni w danym momencie życia stosować się do zasad Ewangelii. Pozostawia też episkopatom kwestie stosunku do par homoseksualnych, nie wykluczając możliwości udzielania im błogosławieństwa.

I do pewnego stopnia rozumiem tę taktykę. Jest to próba swoistej realizacji idei „szpitala polowego”, a więc – głosimy Ewangelię, ale jednocześnie tych, którzy do niej nie dorastają przytulamy i zalewamy łaską, a nie potępiamy (szerzej pisałem o tym w tekście poświęconym papieżowi).

Natomiast należy słusznie pytać o skutki przyjęcia takiej, a nie innej pedagogiki. Może bowiem skończyć się to etyczno-dyscyplinarnym rozdrobnieniem i to, co w jednym kraju będzie niedopuszczalne (jak Komunia dla rozwodników w Polsce) – w innym będzie całkowicie naturalne (Komunia dla rozwodników w Niemczech czy Argentynie).

Papież zmieni doktrynę?

Ruchy Stolicy Apostolskiej mogą budzić niepokój. Przy jednoczesnym zapewnianiu o niezmienności doktryny, dość znacząco zmienia się kościelną praktykę. Ktoś przytomnie mógłby zapytać, czy zmiana praktyki nie pociągnie za sobą ostatecznie zmiany doktryny. Jednak przy całym niepokoju i zamęcie, jaki ta sytuacja może budzić, to pamiętajmy – historia vitae magistra est. Ta zaś jednoznacznie pokazuje, że Kościół nie z takich opresji doktrynalnych wychodził.

Weźmy chociażby słynny spór o bóstwo Chrystusa, jaki przetoczył się przez Kościół ze szczególną intensywnością w III w. n.e. 80% biskupów poszło za nauką Ariusza, aleksandryjskiego prezbitera, który uznawał co prawda Chrystusa za Boski Logos, ale negował boskość co do natury oraz jego odwieczności. I mimo, że większość duchowieństwa poszła za jego nauką, to ostatecznie na Soborze w Nicei to ortodoksyjna nauka o bóstwie Chrystusa, reprezentowana m.in. przez św. Atanazego, odniosła zwycięstwo.

Podobnie i na Soborze w Konstancji (1414-1418) mieliśmy do czynienia z chwilowym zwycięstwem stronnictwa koncyliarystów uznających wyższość soboru nad papieżem. Mieliśmy więc do czynienia z nauką ogłoszoną w ramach soboru powszechnego, która ostatecznie okazała się nieortodoksyjną.

Te wszystkie „kościelne tarapaty” dość jasno pokazują i dają podstawy ku temu żeby uwierzyć, że to rzeczywiście Duch Święty prowadzi Kościół i że pomimo chwilowych zakrętów niepewności, ostatecznie pozwoli nam wylądować na miękkiej poduszce katolickiej ortodoksji.

Nie oznacza to oczywiście bierności. Duch Święty działa poprzez ludzi i dziś pewnie ciągle potrzebujemy św. Atanazych, którzy będą odważnie stawiać opór temu, co stoi w wyraźnej sprzeczności z Objawieniem . Jednak ostatecznie to Bóg jest Panem historii, a my tylko – i aż – narzędziami. Obyśmy po prostu dali się prowadzić Temu, który „jest Miłością”(1 J 4,8).