Witamy na stronie Klubu Jagiellońskiego. Jesteśmy niepartyjnym, chadeckim środowiskiem politycznym, które szuka rozwiązań ustrojowych, gospodarczych i społecznych służących integralnemu rozwojowi człowieka. Portal klubjagiellonski.pl rozwija ideę Nowej Chadecji, której filarami są: republikanizm, konserwatyzm, katolicka nauka społeczna.

Zachęcamy do regularnych odwiedzin naszej strony. Informujemy, że korzystamy z cookies.

Tusk i spółka chcą łamać praworządność. Przyszły rząd powtórzy patologie PiS?

Tusk i spółka chcą łamać praworządność. Przyszły rząd powtórzy patologie PiS? autor ilustracji: Julia Tworogowska

Prezydenta odwołać za pomocą referendum, Trybunał Konstytucyjny oraz Krajową Radę Sądownictwa za pośrednictwem uchwały sejmowej, sędziów poddać „testowi na niezależność”, wątpliwe wyroki cofnąć, tam, gdzie się da. Prawdziwie energiczne porządki – żelazną miotłą. Czy zemsta i obchodzenie prawa to dobry sposób na przywrócenie w Polsce praworządności? Sam fakt, że stawiamy sobie takie pytania, pokazuje w jakiej kondycji znalazła się trzecia władza.

Losy walki o praworządność w Polsce – zwłaszcza po wyborczej porażce Zjednoczonej Prawicy – są jak scenariusz kafkowskiego dramatu pisanego na kacu. Rzeczywistość przeplata się z fikcją, fikcja z myśleniem życzeniowym, prawo zmienia się w zależności od punktu siedzenia, a rzeczy do wczoraj niekonstytucyjne – za pomocą roszad personalnych – dziś w magiczny sposób stają się jak najbardziej zgodne z ustawa zasadniczą.

Przykłady? Gdy rząd Prawa i Sprawiedliwości tworzył komisję mającą zbadać rzekome wpływy rosyjskie w polskiej polityce, opozycja słusznie ostrzegała, że jest to ciało bezprawne, którego zadanie polega na uderzeniu przed wyborami w Donalda Tuska. „Nie będziemy brali udziału w pracach tej komisji, bo ma ona charakter nielegalny, a nielegalne rzeczy trzeba piętnować, a nie dawać im nowe paliwo” – twierdził jeszcze 30 sierpnia tego roku Krzysztof Gawkowski z Lewicy.

Gdy jednak po 15 września fortuna uśmiechnęła się do opozycji, a ta zaczęła się szykować do przejęcia władzy, „Lex Tusk“ nagle okazał się przydatnym narzędziem politycznym. „Komisji nie zamykamy. Powinniśmy uzbroić ją w fachowców” – stwierdził 29 listopada… również Krzysztof Gawkowski, ale już jako kandydat na wicepremiera i ministra cyfryzacji. Jego zdaniem – co media liberalne skomentowały jako „zaskakujący zwrot akcji“ – do niedawna nielegalna komisja będzie legalna, gdy zmieni się jej członków i zamiast w Platformie, zacznie badać rosyjskie wpływy w PiS.

Idźmy dalej, tym razem do Krajowej Rady Sądownictwa.  „To ciało nie istnieje, bo jego byt prawny został zakwestionowany przez europejskie trybunały i polskie sądy – mówiła 12 maja 2022 r. posłanka Kamila Gasiuk-Pihowicz, wcześniej neo-KRS nazywając „jądrem ciemności polskiego wymiaru sprawiedliwości, które zatruwa sądownictwo”. Nie było tutaj podziału na część „legalną” oraz „nielegalną”, bowiem cała instytucja została skażona wyborem neo-sędziów, którego dokonywał polski Sejm, a nie środowisko sędziowskie.

Wystarczyło jednak, że 21 listopada Kamila Gasiuk-Pihowicz, Tomasz Zimoch, Anna Żukowska oraz Robert Kropiwnicki zostali przegłosowani jako członkowie Rady z ramienia parlamentu, aby przedrostek „neo” – zupełnie jak na żółtym pasku TVN24 – błyskawicznie zniknął. KRS stała się trochę legalna, trochę nielegalna, zupełnie jak konstytucyjny kot Schrödingera.

Tam, gdzie podczas obrad zasiadała posłanka Koalicji Obywatelskiej była praworządność, a gdzie siedział Maciej Nawacki – już nie. Niestety stowarzyszenie sędziowskie Iustitia ewidentnie nie uzgodniło wersji z łagodniejszą częścią opozycji, nadal apelując o rozwiązanie Rady za pomocą uchwały. I tak posłanka Gasiuk-Pihowicz musiała połknąć własny język i w sympatycznej rozmowie z Piotrem Kraśką przekonywać, że ona tam poszła, aby praworządność przywracać i „zrobić porządek”, bo niestety nadal jej nie ma.

Ta sytuacja jest z wielu powodów urocza, a już najbardziej z tego, że do przywracania praworządności wybrano posła, który w 2015 r. zgłosił słynną poprawkę o wyborze trzech sędziów Trybunału Konstytucyjnego „na zapas”, od czego zaczął się cały ten żenujący dramat związany z demontażem najważniejszych instytucji sądowniczych w naszym kraju. Robert Kropiwnicki nie widział jednak w tej sytuacji niczego niestosownego, podobnie jak koledzy i koleżanki, którzy za nim głosowali.

Skoro już mowa o Trybunale Konstytucyjnym, tym węźle gordyjskim PiS-owskiego bezprawia… co z nim począć? Skoro nawet prof. Marcin Matczak przekonuje, że co prawda „zgrzyta zębami, ale prof. Pawłowicz została wybrana legalnie“ – czy można z całego TK i wszystkich jego wyroków uczynić fikcję? Traktować je tak, jakby nie istniało? (łac. non est).

Choć zdania uczonych są w tym temacie więcej niż podzielone, zawsze znajdzie się ktoś taki jak mecenas Ryszard Kalisz, który wyjdzie ubrany cały na biało i powie, że znalazł jeden prosty sposób, czyli unieważnienie funkcjonowania najważniejszego organu konstytucyjnego w kraju za pomocą potężnej uchwały sejmowej. Po prostu większość zgłosi uchwałę, która ustali, że od roku 2017 do grudnia 2023 „Trybunał nie istniał – i cyk, po problemie, fajrancik.

Bo przecież chcieć, znaczy móc, prawda? Prawdziwa polityczna, Nietzscheańska wręcz, a co się będziemy mitygować, wola mocy! Tak samo jak w przypadku zapowiedzi premiera Donalda Tuska, który jeszcze zanim został zaprzysiężony na szefa Rady Ministrów, już zadekretował, że prezes Narodowego Banku Polskiego – Adam Glapiński – trafi przed Trybunał Stanu.

Co z tego, że nawet rządząca koalicja nie będzie miała wystarczającej większości, aby tę sprawę przegłosować? Wtedy sięgnie się po uchwałę, która zawiesi szefa Banku Centralnego. Niestety tutaj znowu w roli ukrytej opcji PiS-owskiej występuje polska ustawa zasadnicza.

„Prezes NBP jest organem konstytucyjnym, który musi zachowywać niezależność od Sejmu. Ta niezależność jest bardzo ściśle związana z tym, aby w swojej działalności prezes NBP nie kierował się tylko interesami większości parlamentarnej. Zatem choć może nastąpić postawienie prezesa w stan oskarżenia przed Trybunałem Stanu, to nie oznacza, że można go zawiesić w urzędowaniu.

Prezes banku centralnego nie jest osobą, którą w świetle ustawy o Trybunale Stanu można zawiesić w urzędowaniu” – wyjaśnił w rozmowie z portalem Business Insider konstytucjonalista z Uniwersytetu Warszawskiego, prof. Ryszard Piotrowski. Jak dodał, żaden obowiązujący w Polsce akt prawny ani ustawa o NBP nie przewiduje takiej ewentualności jak „zawieszenie prezesa”.

Cóż. Kto broni próbować? Przecież nawet jeśli nie uchwały, cały czas mamy referenda. Prof. Marek Chmaj przyznał niedawno w programie „Dudek o polityce”, że w jego osobistej ocenie „istnieje możliwość odwołania prezydenta przed upływem kadencji”. –„W zasadzie zarządzenia nowych wyborów prze upływem kadencji, jeżeli na to wyrazi zgodę naród w drodze referendum. Taka hipotetyczna możliwość też istnieje – zapewniał konstytucjonalista, który pomysł podpatrzył ewidentnie u prezydenta Lecha Wałęsy. Jak widać prawdziwe okazuje się anglosaskie przysłowie, że „wielkie umysły myślą podobnie”.

Sądzę, że prof. Chmaj dogadałby się w temacie sanacji polskiego prawa z prof. Wojciechem Sadurskim, który z kolei chciałby odwołania wszystkich sędziów neo-KRS, komisyjnego przetestowania ich pod kątem niezależności oraz – gdy to koniecznie – kwestionowania wszystkich wydanych przez nich wyroków, jako potencjalnie nieważnych.

Podobnie iście genialnych pomysłów pojawia się ostatnio w debacie publicznej tyle, co skrawek w dobrze okraszonych pierogach. Nawet generalnie rozsądny Leszek Miller – mimo poważnych wątpliwości prawników – zaproponował kilka dni temu konstruktywne wotum nieufności wobec rządu Mateusza Morawieckiego „natychmiast po zaprzysiężeniu rządu”. Po co? Czy tylko po to, aby zrealizować dewizę prof. Sadurskiego: „żadnego pobłażania, żadnego wybaczenia”?

Tego właśnie boję się jak ognia. Zemsty, rewanżyzmu, TKM-u, stosowania lustrzanego odbicia metod, którymi Prawo i Sprawiedliwość demontowało wymiar sprawiedliwości. Zapowiedzi tego, co może nadejść jest aż nadto.

„Ci ludzie z PiS-u uczestniczyli w rujnowaniu Polski i tak naprawdę im się nic nie należy. Jedyne, co im się należy, to odpowiedzialność przed komisjami śledczymi” – stwierdził w Wirtualnej Polsce Marcin Kierwiński, komentując brak wicemarszałka Sejmu dla byłej partii władzy oraz małą reprezentację w komisjach sejmowych.

Po ludzku rozumiem te emocje, ale patrząc na to, jak piękne kampanijne deklaracje zaczynają odsłaniać swoje prawdziwe oblicze, trudno nie czuć niesmaku. Zwłaszcza, gdy Donald Tusk na pytanie o to, czy nowe sejmowe komisje śledcze wezwą Jarosława Kaczyńskiego w charakterze świadka, odpowiada, że „świadek to bardzo łagodne określenie”.

Jeżeli prawo ma mieć na powrót swój niezależny charakter, takie odpowiedzi są dla polityka dyskwalifikujące. Komisje śledcze nie mają uprawnień sądów ani prokuratury i nie mogą postawić nikogo w akt oskarżenia. Jedyne co mogą, to właśnie wezwać w charakterze świadka. A w takiej sytuacji, dopóki nie udowodni się winy, wszyscy – nawet Jarosław Kaczyński – poruszają się w domniemaniu niewinności.

Podobnie – choć wielu uzna to za pięknoduchostwo – nie można uzdrawiać instytucji, które uważa się za niepraworządne, tylko tym, że mianuje się do nich „swoich ludzi”. Tego typu myślenie legło u podstaw wszystkich prawnych porażek PiS-u, który zamiast reformować – dekonstruował – a zamiast myśleć o instytucjach – myślał o kadrach. Oby przyszły rząd nie popełnił tych samych błędów. Bo od tych, którzy szli po władze, obiecując prawdziwie niezależne sądownictwo, mamy prawo wymagać więcej.

Publikacja nie została sfinansowana ze środków grantu któregokolwiek ministerstwa w ramach jakiegokolwiek konkursu. Powstała dzięki Darczyńcom Klubu Jagiellońskiego, którym jesteśmy wdzięczni za możliwość działania.

Dlatego dzielimy się tym dziełem otwarcie. Ten utwór (z wyłączeniem grafik) jest udostępniony na licencji Creative Commons Uznanie Autorstwa 4.0 Międzynarodowe. Zachęcamy do jego przedruku i wykorzystania. Prosimy jednak o podanie linku do naszej strony.