Witamy na stronie Klubu Jagiellońskiego. Jesteśmy niepartyjnym, chadeckim środowiskiem politycznym, które szuka rozwiązań ustrojowych, gospodarczych i społecznych służących integralnemu rozwojowi człowieka. Portal klubjagiellonski.pl rozwija ideę Nowej Chadecji, której filarami są: republikanizm, konserwatyzm, katolicka nauka społeczna.

Zachęcamy do regularnych odwiedzin naszej strony. Informujemy, że korzystamy z cookies.

Romeo i Julia, czyli dlaczego Morawiecki i Tusk nie mogą bez siebie żyć

przeczytanie zajmie 5 min
Romeo i Julia, czyli dlaczego Morawiecki i Tusk nie mogą bez siebie żyć autor ilustracji: Julia Tworogowska

Debata w TVP przypominała postmodernistyczną adaptację popularnej sztuki Szekspira. Na „politycznej uczcie” dwoje polityków wpatrywało się w siebie tak intensywnie, że dynamika spotkania w żaden sposób nie wpływała na to, co zamierzali sobie powiedzieć. Tak jakby świat poza nimi nie istniał. W końcu spleceni we wspólnej miłości do polaryzacji, nie pozwolą, aby ktoś ich rozdzielił. Prawda?

Cóż pozostało nam zrobić po najważniejszej debacie tej kampanii, poza kreśleniem malowniczych karykatur i złośliwych pamfletów? Z pewnością ogólne wrażenie, że wszyscy jej uczestnicy udawali, że ma to sens. Mimo tendencyjnych pytań, niemożliwości odnoszenia się kandydatów do siebie nawzajem oraz minimalnego czasu odpowiedzi na gargantuiczne pytania prowadzących, trzeba było pozostawić po sobie jak najlepsze wrażenie.

Bo nie ważne jak złe warunki zostają postawione, zadaniem dobrego lidera jest możliwie skuteczne ich wykorzystanie. Jeśli przyjdzie nam się co do tego zgodzić, to swój czas w debacie wykorzystała nie czołowa dwójka, ale polityczna „grupa pościgowa”, czyli Joanna Scheuring-Wielgus, Szymon Hołownia, Krzysztof Bosak i Krzysztof Maj.

„Nie wybiera się opozycji tylko dlatego, że biadoli na rządzących, że grają nieuczciwie. (…) Aby rozjuszyć wyborców nadużyciami władzy, trzeba mieć też coś do zaproponowania. Nie można tylko wybuchać świętym oburzeniem. Trzeba brać to na klatę i mówić – wygramy pomimo tego” – mówił z końcem września na antenie TVN24 prof. Jarosław Flis.

Tej prostej wskazówki nie przepracował Donald Tusk, co do którego wszyscy oczekiwali, że do TVP wejdzie jak wytrawny gracz, doskonale wykorzystując swój czas. Zamiast tego, potwierdził bezradność opozycji wobec strukturalnej przewagi obozu rządzącego, pozbawiając się czegoś, co swego czasu Adam Hoffman nazwał za Machiavellim politycznym virtù.

Nie ważne czy nastawiony bojowo, czy koncyliacyjne, odbiorcy liczyli na pokaz siły lidera opozycji realizującego strategię wyrażoną w komunikacie sformułowanym do widzów, oglądających go przez cały okres rządów PiS-u jedynie ze starannie przygotowanej taśmy.

Tymczasem już na początku zupełnie się pogubił, nie potrafiąc sformułować spójnego przekazu, grzęznąc w miałkich przepychankach z Mateuszem Morawieckim. Donald Tusk sam pozbawił się wizerunku wytrawnego mówcy, deklasującego politycznym doświadczeniem konkurencję, nie mając nic ciekawego do przekazania.

Zresztą z pytania na pytanie, debata coraz bardziej zamieniała się w wystąpienie dwóch prędkości. Jedną – wyznaczaną przez liderów dwóch największych partii; drugą, przez reprezentantów pozostałych ugrupowań, którzy chociaż w podstawowy sposób próbowali odpowiadać na pytania prowadzących.

Oprócz odcinania się od duopolu, stawiali diagnozy i kreślili powyborcze wizje, które jakkolwiek odrywały uwagę widzów od filipik duetu Tusk-Morawiecki. Duetu wtórnego, nudnego, miałkiego, brzmiącego jak stara, zdarta już niemiłosiernie płyta.

Jeszcze kilka dni przed debatą pisałem na portalu X, że chociaż rozumiem utyskiwania na brak debaty Kaczyński-Tusk, to tak naprawdę nie miałaby ona żadnego sensu. Pozbawiona wymiaru realnej dyskusji, sprowadzałaby się do rytualnej wymiany ciosów i zgranych monologów. I to do tego rodzaju potyczek liderzy starszego pokolenia są przyzwyczajeni.

Widać to było wczoraj po samym Tusku, który chociaż w dłuższych wypowiedziach na ogół pozostaje sprawny i błyskotliwy, to jednak podobnie jak Kaczyński, potrzebuje więcej czasu, aby przekazać bardziej złożoną myśl. Kiepsko radzi sobie za to w swoistym „speed datingu” politycznym, gdzie liczy się maksymalne skondensowanie myśli, zaszycie w krótkiej wypowiedzi zgrabnego bon motu oraz sprawne żonglowanie emocjami: do grozy przez sympatię, po troskę. I to wszystko w ledwie 60 sekund.

Dlatego, jeżeli mielibyśmy oczekiwać prawdziwie inspirującej debaty liderów partyjnych, to tylko w formule takiej jak ta rozmowa Adama Michnika z Jarosławem Kaczyńskim z 1993 r. Nie dziwi więc Szymon Hołownia, który dzięki telewizyjnemu doświadczeniu mógł każdą z minutowych wypowiedzi wycisnąć jak cytrynę. Ale czy w godzinnej debacie przy jednym stole z Tuskiem lub Kaczyńskim miałby do powiedzenia coś szczególnie ciekawego? Cóż, współczesna forma debaty warunkuje także jej treść.

Trudno nie mieć wrażenia, że dzisiejsza polityka zamieniła się w dużej mierze w stand up. Trochę strachu, trochę żartu, trochę życiowej nauki. W społeczeństwie spektaklu, chociaż deklaratywnie oczekujemy argumentów i merytoryczności, w rzeczywistości oceniamy płynność wypowiedzi, aparycję, bystrość umysłu czy pewność siebie.

Czy Tusk będzie rozstawiał konkurentów po kątach? Czy Joanna Scheuring-Wielgus da ponieść się antyklerykalnej retoryce? Czy Szymon Hołownia przesadzi z emfazą? Tak jak oceniający przed laty kampanię Aleksandra Kwaśniewskiego wskazywali na nowoczesny wizerunek przyszłego prezydenta z jego oryginalnymi niebieskimi koszulami, tak i w tej debacie pozbawiony marynarki i nieco „zmięty” Tusk, przykuł uwagę widowni.

Zaraz obok kartki Bosaka, z której czytał on swój program wyborczy, czy przebijającej się tremy Krzysztofa Maja. Mimo całej zasłużonej krytyki dla TVP, nie sądzę, aby w przyszłości debaty, w dobie „tiktokeryzacji” polityki, miały do zaoferowania o wiele więcej niż to, co zobaczyliśmy wczoraj wieczorem.

Patrzyłem na wystąpienia Mateusza Morawieckiego i Donalda Tuska z pewnym zażenowaniem. W politycznej walce są już spleceni tak mocno, że nie wydaje się, aby potrafili powiedzieć o świecie już cokolwiek inspirującego. I tak jak w miłosnej historii Romeo i Julii być może rozpad jednego obozu będzie powodem zmierzchu drugiego.

Ta debata pokazała, że obaj panowie jako liderzy swoich obozów ciągle rzucają sobie ratunkowe koło, chcąc odwrócić naszą uwagę od tego, że prawdziwa debata dzieje się za ich plecami. Ile osób myśli podobnie, okaże się już niedługo. Tendencja wydaje się być jednak nieuchronna.

Publikacja nie została sfinansowana ze środków grantu któregokolwiek ministerstwa w ramach jakiegokolwiek konkursu. Powstała dzięki Darczyńcom Klubu Jagiellońskiego, którym jesteśmy wdzięczni za możliwość działania.

Dlatego dzielimy się tym dziełem otwarcie. Ten utwór (z wyłączeniem grafik) jest udostępniony na licencji Creative Commons Uznanie Autorstwa 4.0 Międzynarodowe. Zachęcamy do jego przedruku i wykorzystania. Prosimy jednak o podanie linku do naszej strony.