Witamy na stronie Klubu Jagiellońskiego. Jesteśmy niepartyjnym, chadeckim środowiskiem politycznym, które szuka rozwiązań ustrojowych, gospodarczych i społecznych służących integralnemu rozwojowi człowieka. Portal klubjagiellonski.pl rozwija ideę Nowej Chadecji, której filarami są: republikanizm, konserwatyzm, katolicka nauka społeczna.

Zachęcamy do regularnych odwiedzin naszej strony. Informujemy, że korzystamy z cookies.

Co łączy Andrzeja Dudę, Szymona Marciniaka i Polaków w „New York Times”? Postkolonialna mentalność

Co łączy Andrzeja Dudę, Szymona Marciniaka i Polaków w „New York Times”? Postkolonialna mentalność Autor grafiki: Julia Tworogowska

Co łączy sędziego piłkarskiego, małżeństwo liberalnych inteligentów i konserwatywnego prezydenta? Postkolonialna mentalność, charakterystyczna dla Polaków od XVIII w. 30 lat wolnej Polski to za mało, aby wydobyć się z kolonialnych zależności, w które uwikłana jest nasza kultura polityczna.

Orient na wschód od Odry

Larry Wolff, amerykański historyk, w książce „Wynalezienie Europy Wschodniej” przekonująco pokazał, że pojęcie Europa Wschodnia jest ideologicznym wynalazkiem. Powstała w XVIII w., w którym oświeceniowi podróżnicy, filozofowie i władcy zredefiniowali rozumienie starego kontynentu z tradycyjnej osi Północ–Południe na oś Wschód–Zachód. Pojęcie Europy Wschodniej powstało więc po to, aby elity europejskie z Paryża, Londynu czy Berlina lepiej pojęły, czym same są. Nadały sobie miano cywilizacji wartej naśladowania przez resztę świata, rozpoczynając od XVIII stulecia intensywny pęd ku nowoczesności.

Zdaniem autora „Wynalezienia Europy Wschodniej” elementem nowoczesności wykoncypowanej piórami Woltera i Diderota był szowinistyczny i rasistowski dyskurs, który orientalizował nie tylko kraje Dalekiego Wschodu, ale także wszystkie tereny położone na wschód od Odry.

Sposób mówienia o Polakach, Wołochach czy Węgrach był wyrazem intelektualnego panowania, zachodnim sposobem na dominację i sprawowanie władzy. Oświecenie zakorzeniło na stałe w umysłach Europejczyków kategorie postępu i zacofania, dzieląc narody na oświecone i barbarzyńskie.

Powstaje pytanie, czy coś się od tamtego czasu w mentalności zachodniej zmieniło? Myślę, że specyficzny język, w którym mówi się o krajach niegdysiejszej Europy Wschodniej nadal jest obecny. Choć jego oddziaływanie nie jest tak powszechne. Żelaznej kurtyny już nie ma, za to jest niepodległa Polska i inne narody, pełnoprawni członkowie zachodnich struktur politycznych. Nie znaczy to jednak, że dyskurs postkolonialny przestał istnieć. Funkcjonuje nadal. I choć na politycznej mapie Europy jesteśmy Zachodem, to na mapie kulturowej wciąż pozostajemy nieokreśleni.

Między ojkofobią a swojszczyzną

Polska kultura reaguje i reagowała na narzucony nam dyskurs nowoczesności. Z nutą przesady można opowiedzieć jej dzieje od XVIII wieku jako nieustanne zmaganie się ze stygmatem prowincjonalności. Konflikt między swojszczyzną a cudzoziemszczyzną, między kosmopolitycznymi elitami a barbaryzowanym ludem, budował i nadal buduje podstawowe napięcie naszej kultury, które stanowi niewyczerpaną pożywkę dla politycznych podziałów i sporów.

Już Stanisław Konarski w 1757 r. zauważył mentalne poddaństwo swoich współobywateli i nawoływał do odwagi oraz intelektualnej suwerenności – „Czyliż w Paryżu, w Wiedniu, w Petersburgu, w Berlinie, w Konstantynopolu lepiej i szczerzej o nas radzić mają niźli my o sobie w Warszawie?”.

Stanisław Staszic trzy dekady później w „Przestrogach dla Polski” krytykował elitę szlachecką i magnaterię za „zatracenie narodowego charakteru”, piętnował brak politycznej wyobraźni. Szlachcic krótko przed drugim rozbiorem, zdaniem Staszica, jest znieczulony na sprawy ojczyzny na tyle, że „żadna nieprawość w nim krwi nie burzy”.

Broń obosieczna

Ojkofobię jako termin wprowadził do filozofii polityki Roger Scruton. Oznacza ona w sposób dosłowny strach przed tym, co domowe i rodzinne. Zdaniem brytyjskiego filozofa postawa ta jest charakterystyczna dla współczesnych Europejczyków reprezentujących liberalny i lewicowy światopogląd. Tych, którzy usunęli ze słownika politycznego pojęcie wspólnoty narodowej, wstawiając w to miejsce takie konstrukty ideologiczne, jak np. wspólnota europejska.

Ojkofobia więc, zdaniem Brytyjczyka, to postawa charakterystyczna dla zwolenników globalizacji, którzy wyrażają entuzjazm względem wszystkiego, co wielokulturowe i różnorodne, a jednocześnie nie znoszą wszystkiego, co odmienne i swoiste dla kultury regionu czy narodu, do którego należą.

Pojęcie to bardzo szybko znalazło swoich entuzjastów nad Wisłą. Oczywiście, najchętniej używają go w Polsce konserwatyści, określający w ten sposób cały mainstreamowy dyskurs tworzony przez „Gazetę Wyborczą” czy TVN.

Piętnowanie braku mentalnej suwerenności jest jednak bronią obosieczną i posługiwanie się takim językiem czasem na intelektualnej prawicy trąci fatalizmem. Wawrzyniec Rymkiewicz w „Posłowiu” do albumu poświęconego Stanisławowi Szukalskiemu stwierdził, że „Polacy nie zdobyli się nigdy na duchową niepodległość: wzory zachowań, sposoby myślenia, style na koniec i gusta estetyczne czerpią z zewnątrz, zamiast tworzyć je na własną rękę. To jest właśnie źródło towarzyszącego nam od wieków poczucia gorszości i drugorzędności wobec Zachodu”.

Pojawia się zatem pytanie o alternatywę. Skoro Polacy bez względu na reprezentowany światopogląd – a to zdaje się sugerować Wawrzyniec Rymkiewicz – mają z intelektualną suwerennością problem, to co pozostaje tym, którzy nie są ojkofobami?

Miesiąc uległości

Choć z fatalizmem Rymkiewicza można, a nawet trzeba polemizować, to jednocześnie trudno udawać, że Polacy wyzbyli się uległości wobec centrów cywilizacyjnych i jako zbiorowość polityczna potrafią myśleć niezależnie. Wciąż się tego dopiero uczymy. Czerwiec 2023 roku dostarczył nam kilku znamiennych w tym kontekście przykładów.

Na początku zeszłego miesiąca musieliśmy oglądać żenujący spektakl w wykonaniu Stowarzyszenia „Nigdy Więcej”, federacji UEFA, sędziego piłkarskiego Szymona Marciniaka, polskiego PZPN-u i… premiera Mateusza Morawieckiego.

Nagle więc pojawiło się zagrożenie, że Polak za „niezachodnie” poglądy zostanie odsunięty od prowadzenia prestiżowego meczu. Zanim Marciniak zdążył jakkolwiek zareagować, PZPN i polski premier wzięli „najlepszego polskiego sędziego” w obronę. Po krótkim czasie doczekaliśmy się również oświadczenia głównego zainteresowanego, który w obawie o swój los postanowił złożyć samokrytykę. Zapewniał, że nie jest rasistą, a w ogóle najważniejsze „to być dobrym człowiekiem”.

Cała ta sytuacja stanowiła jaskrawy przykład relacji podległości, w której zachodnia, ponadnarodowa struktura z wątpliwych pobudek dyscyplinuje polskiego pracownika, wymuszając jego ojkofobiczną reakcję. A przy okazji stawia w stan najwyższej gotowości premiera prawie 40-milionowego kraju. Kuriozum.

W tym samym czasie opinia publiczna w Polsce emocjonowała się ustawą powołującą komisję ds. rosyjskich wpływów, zwaną lex Tusk, bo jakoby wymierzoną w lidera Platformy Obywatelskiej. W poniedziałek, 29 maja, prezydent Andrzej Duda podpisał tę ustawę, kierując ją jednocześnie do Trybunału Konstytucyjnego. Jeszcze tego samego dnia swój sceptycyzm wobec rzeczonego dokumentu wyraził ambasador USA w Polsce, Mark Brzezinski. W rozmowie z TVN 24 stwierdził: „Rząd Stanów Zjednoczonych podziela obawy związane z ustawami, które w oczywisty sposób mogą pozwalać na zmniejszenie możliwości wyborców do głosowania na tych kandydatów, na których chcą głosować, ustawami omijającymi jasno określony proces przed niezawisłymi sądami”.

Dziwnym trafem już cztery dni później, w piątek, 2 czerwca, po krytyce m.in. ambasadora Brzezinskiego Andrzej Duda zmienił zdanie, składając do Sejmu propozycję nowelizacji tej samej ustawy, którą przecież wcześniej podpisał.

Ale to jeszcze nie koniec, po kilku dniach, bo już 6 czerwca, ponownie otrzymaliśmy dobitny przykład postkolonialnego myślenia.

Małżeństwo liberalnych inteligentów, Karolina Wigura i Jarosław Kuisz, opublikowało w „New York Timesie” tekst, w którym sugerowali amerykańskiemu prezydentowi Joe Bidenowi, aby ten zastanowił się, czy nie warto wprowadzić mechanizmu warunkowości – pomoc czy współpraca militarna z Polską w obliczu wydarzeń na Ukrainie tylko wtedy, gdy nad Wisłą będą przestrzegane „standardy demokratyczne i rządy prawa”. Dodajmy, że to wszystko działo się na kilkanaście dni po tym, kiedy polska opinia publiczna dowiedziała się o rosyjskiej rakiecie znalezionej pod Bydgoszczą. Chyba trudno o bardziej wyrazisty dowód na to, że ojkofobia nie jest wyłącznie wymysłem prawicowego komentariatu.

W Polsce, czyli nigdzie

Kulturoznawca i krytyk literacki prof. Przemysław Czapliński pokazał już kilka dobrych lat temu w „Poruszonej mapie”, że po wejściu do zachodnich struktur politycznych Polska nie potrafi do końca określić swojej kulturowej tożsamości.

Analiza współczesnej rodzimej literatury przyniosła badaczowi jeden podstawowy wniosek – bez wątpienia nie jesteśmy już Wschodem, nie jesteśmy też Zachodem, a jednocześnie nie za bardzo wiadomo, czy chcemy nim być. Spoglądamy czasem ku Południu lub Północy, szukając nowej opowieści na nowe czasy.

Długie trwanie postkolonialnej mentalności jest w pewnej mierze naturalną konsekwencją ostatnich 300 lat historii Polski. Żywotność analogii do polskich sporów politycznych XVIII, XIX czy XX wieku jest najlepszym dowodem na to, że mentalność skolonizowanych replikuje się w procesie historycznym.

W tym sensie z samej postkolonialności Polaków nie można czynić łatwego zarzutu. Wszyscy w mniejszej lub większej mierze tkwimy w tych koleinach, i to w gruncie rzeczy bez względu na reprezentowany światopogląd polityczny.

Tekst w rozszerzonej wersji ukazał się pierwotnie na łamach magazynu weekendowego Plus Minus. Dziękujemy redakcji za możliwość przedruku!