Wyrok TK winien śmierci kobiet? Środowiska aborcyjne sieją panikę by realizować swoją agendę
W skrócie
Wzmożenie emocjonalne tworzone przez pro-aborcyjnych aktywistów służy ich ideologicznym interesom, nie wspierając realnego bezpieczeństwa kobiet. Przedstawienie skrajnych przypadków śmierci kobiet w ciąży jako wyniku słynnego wyroku TK z 2020 roku jest – jak się często po dokładniejszym zbadaniu okazuje – sianiem paniki nie mającym podstaw w rzeczywistości. Ten klimat strachu sprawia, że zarówno pacjentki jak i lekarze zachowują się irracjonalnie, narażając zdrowie i życie kobiet i dzieci. Komentując publicznie głośne przypadki miejmy na uwadze konsekwencje, do jakich skutków może doprowadzić powszechna panika.
Ideologiczne wykorzystywanie tragedii
Od dłuższego czasu w Polsce trwa polowanie na idealny przypadek propagandowy, który posłuży budowie narracji o konieczności legalizacji aborcji. Co ciekawe, bardzo podobny scenariusz został już wcześniej napisany i odegrany w Irlandii.
Tam się sprawdził: w październiku 2012 roku będąca w 17. tygodniu ciąży Savity Hallappanavar najpierw poroniła, a po 4 dniach sama zmarła w wyniku zakażenia organizmu. Podczas późniejszego procesu udowodniono personelowi medycznemu popełnienie błędów medycznych, nieprawidłową reakcję na objawy zakażenia krwi i błędną ocenę sytuacji. Jednak machina propagandowa ruszyła natychmiast, nie czekając na wyrok sądów.
Sprawę nagłośniono, a z samej Savity uczyniono swoistą proaborcyjną marionetkę. Winą za jej śmierć obarczono oczywiście prawo zakazujące aborcji, a jej przypadek był motywem przewodnim trwającej kilka lat kampanii mającej na celu legalizację zabijania dzieci przed narodzeniem. Kampania okazała się skuteczna. Od 2018 roku w Irlandii legalna jest aborcja na życzenie.
Lekcję z tej akcji propagandowej wyciągnęli najwyraźniej polscy aktywiści aborcyjni, którzy teraz usilnie starają się wykorzystać politycznie każdą tragedię, bez względu na to, czy dany przypadek faktycznie ma coś wspólnego z regulacjami prawnymi dotyczącymi aborcji oraz nie bacząc na to, jaką krzywdę wyrządzają rodzinom zmarłych kobiet i jak bardzo ich działania rujnują zaufanie pacjentek do lekarzy.
W ostatnim czasie można było nawet usłyszeć o kobiecie, która trafiła do szpitala w związku z powikłaniami ciąży i postanowiła nie zastosować się do zaleceń lekarzy, a zamiast tego zwróciła się o poradę do aktywistek aborcyjnych i to ich zalecenia wykonała, nie informując o tym personelu medycznego.
To, kiedy dojdzie w podobnej sytuacji do jakiejś tragedii to tylko kwestia czasu.
Prawo w Polsce nakazuje chronić życie kobiet
W Polsce legalna jest aborcja w przypadku zagrożenia zdrowia lub życia matki oraz w przypadku pochodzenia ciąży z czynu zabronionego (gwałt, kazirodztwo, współżycie z osobą nieletnią). Obowiązujące u nas prawo, co oczywiste, nakazuje bronić życia matki.
Każde inne byłoby absurdalne (z logicznego punktu widzenia: po co chronić dziecko kosztem życia matki, która jest dla niego gwarantem przetrwania? Przecież takie działanie doprowadzi do śmieci obojga).
W artykule 39 Kodeksu Etyki Lekarskiej przeczytamy: „Podejmując działania lekarskie u kobiety w ciąży lekarz równocześnie odpowiada za zdrowie i życie jej dziecka. Dlatego obowiązkiem lekarza są starania o zachowanie zdrowia i życia dziecka również przed jego urodzeniem”.
Celem działań lekarza zawsze powinno być ratowanie życia – w miarę możliwości obojga pacjentów (czasami śmierci dziecka nie da się uniknąć). Błędy medyczne natomiast trzeba wyjaśniać spokojnie i systematycznie. Emocjonalne tony służą winnym takich tragedii jak śmierć pani Doroty, pani Izabeli czy pani Agnieszki za zasłonę dymną przed pociągnięciem ich do odpowiedzialności.
Co ważne, w przypadku pani Agnieszki w ogóle nie chodziło o aborcję, bo jej dzieci już nie żyły. Kobieta poroniła 31 grudnia, a zmarła 25 stycznia. Jej sprawę na bieżąco komentowała cała Polska, spierając się na zasadzie „nie znam się, ale się wypowiem”, jaka powinna być procedura medyczna po poronieniu jednego z bliźniąt w pierwszym trymestrze ciąży. Później w sprawie pojawiały się dziesiątki innych wątków, z rozbieżnymi wynikami testów na obecność koronawirusa włącznie.
W przypadku najgłośniejszej medialnie sprawy pani Izabeli z Pszczyny trzem lekarzom postawiono finalnie zarzuty związane z tym, że opieka nad nią nie spełniała wymaganego standardu bezpieczeństwa, brakowało w niej stałego monitorowania stanu zdrowia pacjentki czy wykonania niezbędnych badań kontrolnych.
Kobieta zmarła w wyniku zakażenia organizmu. Co ciekawe, po wszystkim sprawę komentowała też matka zmarłej pacjentki, dowodząc, że wbrew wcześniejszym doniesieniom medialnym, dziecko było zdrowe. Twierdziła, że posiada wyniki sekcji zwłok dziecka.
Postępowanie Rzecznika Praw Pacjenta w przypadku Pani Doroty, która podobnie jak Izabela z Pszczyny zmarła w ciąży w wyniku wstrząsu septycznego, wykazało, że „nie wdrożono na czas adekwatnej antybiotykoterapii, a w związku z pogarszającym się stanem zdrowia nie prowadzono prawidłowego nadzoru stanu ogólnego i położniczego oraz nie wdrożono właściwego postępowania terapeutycznego we właściwym czasie.
Nadzór nad ciężarną nie był prowadzony zgodnie z zachowaniem należytej staranności i zgodnie z aktualną wiedzą medyczną”. W tym przypadku komentatorzy, aktywiści i rzesze internautów prześcigali się w ocenach, jak należy postępować w przypadkach małowodzia i bezwodzia.
Nowe prawo tworzy nowe luki
Chociaż w żadnej z opisanych spraw śledztwo jeszcze się nie zakończyło, a co za tym idzie, nie da się jednoznacznie wskazać winnego (nie zawsze winny będzie lekarz – niektórych pacjentów zwyczajnie nie da się uratować), to jedną rzecz można stwierdzić na pewno: absurdem jest twierdzenie, że w którymkolwiek z powyższych przypadków do tragicznego końca przyczynił się wyrok Trybunału Konstytucyjnego z 2020 roku.
Wyrok ten zakazywał aborcji eugenicznej, a w żadnym z powyższych przypadków nie chodziło o dokonanie aborcji z powodu choroby dziecka. Żadna z tych kobiet nie przyszła do szpitala, żeby pozbyć się dziecka obarczonego wadami, żadna nie prosiła o aborcję związaną ze stanem zdrowia dziecka.
Należy dodać, że wyrok Trybunału Konstytucyjnego z 2020 roku nie tylko nie zmienił sytuacji kobiet, których zdrowie i życie jest zagrożone, ale też de facto doprowadził do przybierającej na sile fali nadużyć, związanych z wykorzystywaniem przesłanki związanej ze zdrowiem kobiety do uzyskiwania prawa do aborcji ze wskazania od lekarza psychiatry.
Co najmniej w jednym szpitalu ze wskazań psychiatrycznych masowo dokonuje się (teoretycznie nielegalnych) aborcji eugenicznych. Obrazowo opisuje to lekarka Gizela Jagielska w wywiadzie dla „Gazety Wyborczej”:
„My dzisiaj na oddziale na przykład mamy trzy kobiety, które są w trakcie terminacji ciąży z powodu trisomii 21 i zagrożenia zdrowia psychicznego. (…) Przed chwilą przeszły zabieg wstrzyknięcia chlorku potasu, zatrzymały się serca ich dzieci”.
Takich szpitali będzie więcej, zwłaszcza od kiedy minister zdrowia ogłosił, że „w Polsce każda kobieta w przypadku zagrożenia zdrowia lub życia ma prawo (…) do wykonania zabiegu aborcji”, dodając, że „definicja zdrowia odnosi się nie tylko do zdrowia fizycznego, ale również psychicznego”.
Dzieci z zespołem Downa dalej są abortowane
Warto w tym miejscu przytoczyć przykład Hiszpanii, gdzie podczas obowiązywania prawa podobnego do naszego przez aborcję zabijano ponad 100 tys. dzieci rocznie. W 1985 roku, kiedy wprowadzono te przepisy (aborcja legalna, gdy ciąża zagraża życiu bądź zdrowiu zarówno fizycznemu, jak i psychicznemu matki; gdy powstała w wyniku gwałtu; gdy płód jest ciężko upośledzony i fakt ten został potwierdzony przez dwóch lekarzy innych niż przeprowadzający zabieg), wykonano 6344 aborcji.
Cztery lata później było ich już ponad 30 tysięcy, a w 2006 r aż 101 592 (trudno sobie wyobrazić, że ponad 100 tysięcy dzieci rocznie w jednym kraju było obarczonych wadami lub zostały poczęte w wyniku gwałtu). Po legalizacji aborcji na życzenie liczba nawet nie wzrosła, stąd łatwo wysnuć wniosek, że prawo ograniczające aborcję do trzech przesłanek było całkowitą fikcją.
Na podobny scenariusz zanosi się w Polsce. Już w 2021 r. zawiązała się sieć psychiatrów przyjaznych aborcji, którzy bez wahania wystawiają skierowania na aborcje kobietom, których dzieci podejrzewane są o choroby. Mając więc przepisy teoretycznie pozwalające wyłącznie na aborcję w przypadku zagrożenia zdrowia i życia matki oraz w przypadku czynu zabronionego, mamy w Polsce łatwy dostęp do aborcji na życzenie.
Na podstawie aktualnie obowiązujących przepisów można zabić dziecko podejrzane o niepełnosprawność lub zespół Downa, albo dziecko całkowicie zdrowe, na każdym etapie ciąży, nawet do 9 miesiąca. Wystarczy jedynie przyjść do szpitala z zaświadczeniem wydanym przez proaborcyjnego psychiatrę. Kontakt do takiego psychiatry w kilka minut można znaleźć w internecie.
W Hiszpanii system takich skierowań szybko został usprawniony – kliniki aborcyjne zatrudniały po prostu takich psychiatrów na etacie. W 2008 r. Jakub Kumoch na łamach serwisu dziennik.pl opisywał przypadek wykorzystywania zaświadczeń psychiatrycznych przez klinikę aborcyjną:
„Nie zastanawia się nad tym, co robi. Jej madrycka klinika przeprowadza dziennie kilkadziesiąt aborcji, legalnych, nielegalnych – jak leci. Na miejscu klinika zatrudnia psychiatrę. Jego rola polega na wystawianiu specjalnych zaświadczeń: ciąża może zaszkodzić zdrowiu psychicznemu pacjentki. To akcjonariusz kliniki. Podpisuje wszystko, cała sprawa zostaje w rodzinie”.
Inny wymiar nagonki medialnej
Budujące atmosferę strachu i skandalu zabiegi podejmowane przez aborcyjnych aktywistów i sprzyjających im polityków, lekarzy czy prawników mają też znaczenie dla bezpieczeństwa samych kobiet ciężarnych. Zaufanie pacjentek wobec lekarzy spada, a ogólny strach przed ciążą i jej powikłaniami osiągają ostatnio monstrualne poziomy. Panuje panika.
Nie dziwię się. Kiedy czytam wywiady ze specjalistami, którzy przedstawiają ciążę jako stan, który prawdopodobnie mnie zabije, a w najlepszym przypadku poważnie nadszarpnie moje zdrowie, to zaczynam się zastanawiać, czy aby to całe rodzenie dzieci to najlepszy pomysł.
Jednocześnie przedstawiają oni aborcję jako ratunek, nie zająkując się o równie, jeśli nie bardziej prawdopodobnych od tych przy naturalnym porodzie, powikłaniach jej towarzyszących.
Kobiety umierają w wyniku powikłań po aborcjach, tak samo jak w wyniku powikłań ciążowych. Jeśli mówimy o ryzykach związanych z ciążą i porodem, mówmy też o ryzykach związanych z aborcją.
W przypadku aborcji do poważniejszych powikłań zaliczamy: silne i długotrwałe krwawienie, zakażenie, sepsa (zespół ogólnoustrojowej reakcji zapalnej), uszkodzenie szyjki macicy, uszkodzenie endometrium (błony śluzowej macicy), przebicie macicy, uszkodzenie innych organów, śmierć matki.
W obu przypadkach jest to jednak znikoma liczba i to należy podkreślać, zamiast siać panikę. Opieka porodowa w Polsce w zakresie bezpieczeństwa życia stoi na bardzo wysokim poziomie. Niska jest zarówno śmiertelność noworodków, jak i matek.
W roku 2008 GUS zaraportował o śmierci 19 kobiet w ciąży, w 2009 roku zmarło 8 kobiet w ciąży, w latach 2010–2011: 9, w 2012 roku: 4, 2013: 7, w 2014 roku: 8, w 2015 roku: 6, w latach 2016–2017: 9, w 2018 roku: 5, w 2019 roku: 4, w 2020 roku: 9, a w 2021 roku: 7. Liczba zgonów okołoporodowych (czyli zgonów rodzących się dzieci) wynosiła w ostatnich latach odpowiednio: 2018 – 5, 2019 – 4, 2020 – 9, 2021 – 8.
Wzmożenie emocjonalne tworzone przez aborcyjnych aktywistów służy tylko ich interesom, nie wspiera bezpieczeństwa kobiet. Przedstawienie skrajnych przypadków jako normy sprawia, że pacjentki zachowują się irracjonalnie, narażając na utratę zdrowia siebie i swoje dzieci. Lekarze, w obawie przez linczem, mogą starać się pozbyć trudnych przypadków, odsyłając kobiety do innych szpitali, tym samym narażając je na zbyt późne rozpoczęcie leczenia. Komentując głośne przypadki miejmy na uwadze konsekwencje, do jakich może doprowadzić powszechna panika.
Publikacja nie została sfinansowana ze środków grantu któregokolwiek ministerstwa w ramach jakiegokolwiek konkursu. Powstała dzięki Darczyńcom Klubu Jagiellońskiego, którym jesteśmy wdzięczni za możliwość działania.
Dlatego dzielimy się tym dziełem otwarcie. Ten utwór (z wyłączeniem grafik) jest udostępniony na licencji Creative Commons Uznanie Autorstwa 4.0 Międzynarodowe. Zachęcamy do jego przedruku i wykorzystania. Prosimy jednak o podanie linku do naszej strony.