Witamy na stronie Klubu Jagiellońskiego. Jesteśmy niepartyjnym, chadeckim środowiskiem politycznym, które szuka rozwiązań ustrojowych, gospodarczych i społecznych służących integralnemu rozwojowi człowieka. Portal klubjagiellonski.pl rozwija ideę Nowej Chadecji, której filarami są: republikanizm, konserwatyzm, katolicka nauka społeczna.

Zachęcamy do regularnych odwiedzin naszej strony. Informujemy, że korzystamy z cookies.

Benedykt XVI – anarchista na czasy postchrześcijaństwa

Benedykt XVI – anarchista na czasy postchrześcijaństwa Grafikę wykonała Julia Tworogowska.

Benedykt XVI wbrew temu, jak go widział mainstream, nie był konserwatywnym tradycjonalistą zamkniętym na to, co nowe i niezdolnym do dialogu ze współczesnym światem. Był człowiekiem o  nieoczywistych korzeniach intelektualnych, wyrozumiale, a jednocześnie stanowczo dialogującym ze współczesnością oraz kimś, kto miał w sobie ducha „chrześcijańskiego anarchisty”. W kontekście jego śmierci warto odrzucić fałszywe obrazy i spróbować dojrzeć, kim tak naprawdę był ten wybitny niemiecki teolog. 

Pokolenie B16 i fałszywy obraz „Panzerkardinal”

Niedawno na naszych łamach Piotr Kaszczyszyn, poddając w wątpliwość istnienie „pokolenia JPII” napisał, że jeżeli miałby się już utożsamiać z jakimś papieżem, to byłby to Benedykt XVI. Jest to deklaracja, pod którą mogę się bez większego wahania podpisać. Lektura pism emerytowanego papieża, np. Wprowadzenia w chrześcijaństwo, Ducha liturgii, Deus Caritas est czy też Spe Salvi była doświadczeniem, które trwale uformowało moje rozumienie chrześcijaństwa.

Nie ukrywam więc, że niezmierną irytacją napełnił mnie seans Dwóch papieży, słynnej produkcji Netflixa. Obraz papieża tam przedstawiony był radykalnie inny od tego, który wypracowałem sobie na bazie jego pism i działań oraz wspomnień osób znających go osobiście.

Benedykt XVI został przedstawiony w filmie jako człowiek żądny władzy, podejrzliwie podchodzący do świata i wszystkiego, co nowe. Jako człowiek, który niczym faryzeusz przedkłada sprawiedliwość wynikającą ze spełniania prawa nad miłość i miłosierdzie. Oglądając ten film miałem nieodparte wrażenie, że mam do czynienia raczej z pewnego rodzaju fantazmatem kultury popularnej na temat Kościoła i kościelnych konserwatystów niż z realnym obrazem świata.

Rozmowy ze znajomymi uświadomiły mi, że ci, którzy znali papieża seniora wyłącznie z przekazów medialnych, zupełnie inaczej odebrali ten film. Dla wielu Dwóch papieży było odkryciem ludzkiego oblicza mitycznego „pancernego kardynała”. A to właśnie samo istnienie tego mitu jest główną przyczyną tak odmiennej interpretacji.

Na długo przed ukazaniem się filmu Benedykt XVI w powszechnej świadomości funkcjonował jako zimny, surowy konserwatysta, strażnik praw i moralności. Stąd nie dziwi mnie, że pokazana w filmie pochwała „starego i poczciwego konserwatysty, który dojrzał do tego, by zrobić miejsce młodszym, bardziej nowoczesnym i lepiej rozumiejącym świat” mogła ocieplić powszechny odbiór papieża-seniora.

Jest to jednak obraz z gruntu fałszywy. Po sięgnięciu do pism papieża czy też po obserwacjach tego, jak sprawował władzę w Kościele, mit surowego konserwatysty okazuje się nie do utrzymania. Odbijając się od obrazu wyłaniającego się z netflixowej produkcji spróbuję więc zrekonstruować prawdziwe oblicze Benedykta XVI.

Benedykt XVI łagodnie spierał się ze światem

W filmie znajduje się scena, w której papież Franciszek i Benedykt XVI rozmawiają ze sobą na temat osób, które mają problem z moralnością proponowaną przez Kościół katolicki. Niemiecki teolog zostaje przedstawiony jako zwolennik stawania jasnych wymagań, Franciszek zaś jako ten, który wolałby raczej pokazywać „czułą stronę Kościoła”.

Gdy w pewnym momencie dyskusji obecny papież cytuje fragment Ewangelii mówiący o tym, że Jezus przyszedł zbawić grzeszników, Benedykt XVI nagle staje się bezradny wobec argumentów interlokutora i reaguje złością. Scena niedwuznacznie sugeruje, że ten wybitny niemiecki intelektualista nie radzi sobie w dyskusji z ludźmi mającymi inne poglądy.

Fakt, że Ratzinger nie poradził sobie z cytatem do znudzenia wałkowanym na spotkaniach przeciętnego duszpasterstwa młodzieżowego stanowi niedwuznaczną sugestię, że wcale nie był takim intelektualistą. To ostatnie ze względu na absurdalność okryję zasłoną milczenia.

W rzeczywistości było zupełnie odwrotnie. Papież senior odważnie ścierał się ze światem, nigdy nie przestając być łagodnym i opanowanym. Niech za przykład posłuży tu encyklika Deus Caritas est, w której papież mierzy się z zarzutem Fryderyka Nietzschego, że „chrześcijaństwo zatruło erosa”. 

Przytacza dokładnie poglądy niemieckiego filozofa, który twierdził, że chrześcijaństwo narzuca opresyjne rozumienie miłości jako „ofiarę z siebie”, jednocześnie potępiając namiętną miłość erotyczną, uważając ją z gruntu za egoistyczną.  W ten sposób Kościół katolicki skazuje człowieka na wewnętrzny konflikt pomiędzy – mówiąc językiem Freuda – „superego”, nakazującym wyrzekać się siebie oraz „id”, będącym siedliskiem namiętności. To zaś, jak twierdzi psychoanaliza, może być przyczyną ciężkiej nerwicy.

Benedykt XVI mierząc się z tymi zarzutami pisze, że Nietzsche częściowo miał rację.  Chrześcijaństwo rzeczywiście na przestrzeni dziejów przejawiało tendencję do przesadnego potępiania naturalnych, ludzkich namiętności, przeciwstawiając im ideał miłości ofiarnej jako przeciwieństwa erosa. Jednak to nic innego, jak wypaczenia autentycznej idei chrześcijańskiej miłości.

Namiętność w miłości do drugiego człowieka jak i w relacji z Bogiem to coś dobrego i pięknego. Chęć posiadania drugiego na wyłączność, tylko dla siebie, jest naturalnym etapem miłości i istotą namiętności. Chrześcijaństwo więc nie neguje erosa, ale go uzupełnia.

Uczucia są dobre, ale prawdziwa miłość nie może się na nich zatrzymać. W każdej relacji przychodzi taki moment, w którym, jeżeli ma być czymś trwałym, domaga się przekroczenia własnego egoizmu i ofiary z siebie. I tak właśnie eros zostaje dopełniony przez agape – miłość bezinteresowną. Kontrkulturowe hasło love is love zawiera w sobie ziarno prawdy.

Powyższy przykład obrazuje charakterystyczny dla papieża sposób dialogowania ze światem. Podobny schemat możemy znaleźć również w innych jego pismach (polecam zwłaszcza Spe Salvi, które czyta się lepiej niż niejeden kryminał).

Ratzinger przytaczając poglądy swoich interlokutorów zawsze stara się uczciwie zrekonstruować daną myśl, znaleźć w niej „ziarna prawdy”, a dopiero potem wskazać błędy i pokazać katolicką odpowiedź (notabene, widać tu echa średniowiecznego wykładu scholastycznego). Często w ramach podejmowania polemiki ze współczesnymi prądami myślowymi katolicyzm Ratzingera sytuuje się nie tyle w kontrze do świata, co raczej ustawia pogubione, choć niepozbawione słusznych intuicji idee we właściwym miejscu.

Ktoś mógłby jednak powiedzieć, że dyskusja z innymi prowadzona we własnych tekstach wcale nie musi świadczyć o tym, że papież radziłby sobie również świetnie w bezpośrednim starciu. Nieprzekonanych odsyłam do debaty, którą Ratzinger odbył  face to face z neomarkistowskim niemieckim filozofem i socjologiem, Jurgenem Habermasem.

Ratzinger nie był więc kimś, kto bałby się sporu z ludźmi myślącymi inaczej niż on. Co więcej, chrześcijaństwo jakie wyłania się z jego tekstów nie było wcale prostą opozycją do „świata”, ale czymś, co raczej porządkuje słuszne intuicje znajdujące się poza Kościołem.

Katolicyzm to nie jest moralizm!

Przywołana przeze mnie scena dialogu Franciszka z Benedyktem XVI sugerowała jeszcze jedno: chrześcijaństwo niemieckiego papieża miałoby być przede wszystkim moralizmem, zbiorem nakazów właściwego postępowania. Stoi to w radykalnej opozycji do definicji chrześcijaństwa, jaką znajdujemy w Deus Caritas est:

Uwierzyliśmy miłości Boga — tak chrześcijanin może wyrazić podstawową opcję swego życia. U początku bycia chrześcijaninem nie ma decyzji etycznej czy jakiejś wielkiej idei, jest natomiast spotkanie z wydarzeniem, z Osobą, która nadaje życiu nową perspektywę, a tym samym decydujące ukierunkowanie”.

Chrześcijaństwo nie jest więc samym kodeksem etycznym. To wynik spotkania z Chrystusem, który „objawia człowieka samemu człowiekowi”, wprowadza go w relację z Bogiem oraz daje doświadczenie bycia bezinteresownie kochanym i chcianym przez Stwórcę. Odpowiedzią człowieka na to spotkanie jest dobrowolny akt wiary, z którego dopiero wynika określony sposób życia.

Wiarę stanowiącą razem z miłością istotę chrześcijaństwa Ratzinger opisał szerzej m.in. we Wprowadzeniu w chrześcijaństwo. Wiara jako odpowiedź na miłość Boga jest decyzją o dalece idących konsekwencjach. Jest opowiedzeniem się za tym, że prawdziwa podstawa rzeczywistości leży w tym, co niewidzialne. A to z kolei domaga się od wierzącego bycia świadkiem wobec świata (martyr oznacza „męczennika”).

Wiara jest skokiem w nieznane, jest też nieustannie podatna na wątpienie przez brak materialnego oparcia. Wiara w końcu oznacza przyjęcie sposobu bycia Chrystusa, które jest „byciem dla”,  życiem całkowicie dla innych. Ten sposób egzystencji najlepiej wyraża Eucharystia, w której Zbawiciel daje się wierzącym jako pokarm, by ci na Jego wzór również wydawali siebie jako pokarm dla świata. 

Wiara ze swej istoty domaga się autentycznej i osobistej odpowiedzi – przyjęcia chrześcijańskiego objawienia jako czegoś swojego. Katolicyzm kulturowy jest niewystarczający, a w praktyce może okazać się neopogański.

Przywoływane przeze mnie Wprowadzenie w chrześcijaństwo podsuwa jeszcze jeden element burzący mit papieża tradycjonalisty – nieoczywiste inspiracje intelektualne. Czytając to dzieło bardzo mocno wyczuwa się inspiracje z filozofii egzystencjalnej, a zwłaszcza myśli Martina Heideggera oraz dialektyki, kojarzącej się głównie z myślą lewicową.

Papież nie przepadał za tomizmem, który od czasów Soboru Trydenckiego przodował w języku teologii. Chrześcijaństwo Benedykta ukształtowała przede wszystkim myśl św. Augustyna i św. Bonawentury. Już jako prefekt Kongregacji ds. nauki i wiary powoływał się na myśl Teilharda de Chardina, który dla kościelnych tradycjonalistów jest personifikacją heretyka-modernisty. To pokazuje, jak trudnym do zaszufladkowania myślicielem był Ratzinger.

Boska anarchia Benedykta XVI

Kolejnym ciosem dla obrazu Benedykta jako typowego kościelnego konserwatysty stanowi jego refleksja nad stosunkiem Kościoła do władzy politycznej. Teolog na 10 lat przed rewolucją seksualną skrytykował  model Kościoła jako instytucji, która poprzez narzędzia władzy chce wpływać na życie społeczne. Według niego jest to z gruntu sprzeczne z chrześcijaństwem. Sytuacja, w której na pewnym etapie rozwoju historycznego Kościół stopił się ze światem społecznym i jego instytucjami nie przynosi obecnie żadnych dobrych skutków.

Jeszcze przed rozpędzeniem się galopującej sekularyzacji papież dostrzegł, że chrześcijaństwo w Europie jest de facto martwe. Ludzie nominalnie wierzący w większości tacy nie są, gdyż za ich katolicyzmem nie stoi autentyczna i osobista decyzja wiary. Katolickie imaginarium jest już tylko chylącą się ku upadkowi fasadą, która nie ma żadnej mocy oddziaływania na życie jednostek i społeczności. Po latach widać, jak prorocka okazała się ówczesna refleksja późniejszego papieża.

Ratzinger stwierdza, że Kościół musi odrzucić pokusę władzy i zgodzić się na to, że przyjmie kształt małej trzódki łączącej ludzi, którzy dzięki świadomemu życiu wiarą mogą o wiele skuteczniej oddziaływać na świat. Chrześcijanie mają być zaczynem, który od wewnątrz przemienia rzeczywistość. Oddziaływanie Kościoła na świat powinno zachodzić przede wszystkim przez świadectwo życia, które „ma smak”, a nie – próbę narzucania go siłą przez władzę polityczną.

Już jako papież, w słynnej książce Jezus z Nazaretu, opisuje te dwa podejścia przy pomocy figur Chrystusa i Barabasza. Barabasz symbolizuje zaprowadzanie sprawiedliwości i dobra argumentem siły. Chrystus zaś pociąga ku sobie świadectwem życia i szacunkiem do wolności człowieka. Chrześcijaństwo realizowane sposobem Barabasza jest jego wypaczeniem.

Jednocześnie papież nie twierdził, że polityka i władza są „narzędziem szatana”, w związku z czym należy uciec od świata i budować „wioski amiszów”. Zaangażowanie na rzecz  społeczności, narodu czy ludzkości jest czymś dobrym i pożądanym. Katolicy powinni pracować na rzecz świata, który będzie umożliwiał integralny rozwój każdego człowieka (szerzej papież pisze o tym w encyklice Caritas in Veritate).

Jednak gdy konkretne rozwiązania polityczne buduje się na niewłaściwej „wizji” jakiejś osoby, sprzecznej z tym, jak to widzi chrześcijaństwo, wierzący jest zobowiązany do bycia znakiem sprzeciwu. I nie chodzi tu tylko o konflikty bioetyczne, takie jak o aborcję, ale o każdą sytuację, w której konkretne rozwiązania polityczne prowadzą do degradacji godności człowieka. Może to dotyczyć kwestii społecznych i ekonomicznych, niesprawiedliwych stosunków w pracy etc.

Krótko mówiąc: w momencie, gdy władza państwowa narusza podstawowe prawa człowieka, katolik ma obowiązek być antysystemowym anarchistą. Kimś, kto mówi jasne „nie” wobec władzy. Nawet za cenę utraty bezpośrednich politycznych wpływów.

***

Papież Benedykt XVI był kimś, kto wymyka się prostemu zaszufladkowaniu. Jako teolog oraz katolik był chrześcijańskim egzystencjalistą, dla którego centralne pojęcia stanowiły wiara i miłość. Jako prefekt kongregacji ds. nauki i wiary oraz papież był pokornym sługą urzędu, szukającym raczej dobra Kościoła, aniżeli egzekwującym swoje wąskie wizje. Sądzę, że jego refleksje nad egzystencjalnym wymiarem wiary, istotą chrześcijańskiej miłości i nowym sposobem funkcjonowania Kościoła jako małej trzódki mogą okazać się szczególnie aktualne w dobie końca katolickiego imaginarium w Europie.

Publikacja nie została sfinansowana ze środków grantu któregokolwiek ministerstwa w ramach jakiegokolwiek konkursu. Powstała dzięki 1% podatku przekazanemu nam przez Darczyńców Klubu Jagiellońskiego. Dziękujemy! Dołącz do nich, wpisując nasz numer KRS przy rozliczeniu podatku: 0000128315.

Dlatego dzielimy się tym dziełem otwarcie. Ten utwór (z wyłączeniem grafik) jest udostępniony na licencji Creative Commons Uznanie Autorstwa 4.0 Międzynarodowe. Zachęcamy do jego przedruku i wykorzystania. Prosimy jednak o podanie linku do naszej strony.