Liberalny demokrata idzie na wojnę. Czy Zachód musi porzucić swoją pacyfistyczną duszę?
W skrócie
Niepewna sytuacja na wschodniej granicy dowodzi, że Polskę mogą dotknąć różne sytuacje kryzysowe, w których rozwiązanie mogą zostać zaangażowane siły zbrojne. Mimo że perspektywa wojny na terytorium państwa członkowskiego NATO jest wciąż mało prawdopodobna, to nie sposób przewidzieć, co przyniesie przyszłość. Europa, dziś wciąż silna i bogata, może już wkrótce mierzyć się z największymi wyzwaniami od czasu II wojny światowej. Czy jest jednak na to gotowa?
Liberalne zdobycze i iluzja bezpieczeństwa
Niestety nic na to nie wskazuje. W demokracjach liberalnych, w tym w Polsce, perspektywa konfliktu zbrojnego znajduje się bowiem poza społeczną wyobraźnią. Widać to bardzo wyraźnie na podstawie reakcji na ogłoszony pod koniec minionego roku projekt ustawy o obronie ojczyzny. Dla wielu osób problematyka obronna ma wręcz surrealistyczny wydźwięk, a konstytucyjny obowiązek obrony kraju traktuje się jak relikt minionych czasów. Podjęcie tej tematyki wywołało z jednej strony lęk, a z drugiej ironiczne rozbawienie. I nie chodzi o krytyczną ocenę konkretnych założeń projektu, który wzbudza wątpliwości wielu specjalistów, lecz o zdziwienie i opór. Wywołało je samo dotknięcie tematyki obronności w kontekście społeczeństwa jako całości, a nie tylko pewnych wyspecjalizowanych agencji rządowych.
Taka sytuacja w pewnym zakresie wynika z tego, że mieszkańcy krajów Zachodu od kilkudziesięciu lat nie musieli mierzyć się z realnym niebezpieczeństwem wybuchu konfliktu zbrojnego. W Polsce, nawet jeśli bliskość Rosji i kultywowanie pamięci o trudnej historii sprawiają, że nieco bardziej twardo stąpamy po ziemi, to można dostrzec zmiany w sposobie myślenia, które coraz bardziej upodabniają nas do społeczeństw zachodnich. Nie bez znaczenia są tu także wartości przyświecające demokracji liberalnej – indywidualizm, dążenie do dobrobytu materialnego i prymat praw nad obowiązkami obywatelskimi. Wydaje się, że wielu zwykłych Europejczyków uwierzyło, że triumf liberalizmu nad socjalizmem przyniesie „koniec historii”, mimo że w kręgach naukowych optymizm bardzo szybko ustąpił miejsca geopolitycznemu realizmowi, a w globalną hegemonię liberalizmu niemal nikt dziś na poważnie nie wierzy.
Kupcy, nie wojownicy
Współcześnie nie należy zapominać o pewnych cechach liberalizmu, które mogą świadczyć o jego słabości w czasach kryzysu i zagrożenia. Już na bardzo wczesnym etapie rozwoju liberalizmu Benjamin Constant zauważył, że myślenie w tych kategoriach może wiązać się z zanikiem wojennego etosu.
Ten francuski myśliciel z przełomu XVIII i XIX wieku pisał, że społeczeństwa starożytne kierowane były wojowniczym duchem, który nawet w demokratycznych Atenach stale nastawiony był na walkę z zewnętrznym wrogiem. W społeczeństwach mu współczesnych, już przesiąkniętych niektórymi liberalnymi ideami, zauważał jednak tendencję odwrotną – odrzucenie doktryny wojny oraz skupienie się na handlu i powiększaniu indywidualnego dobrobytu. Sam Constant, jako przedstawiciel oświecenia i idei postępu, widział w takim obrocie spraw wyłącznie pozytywy.
Nieco inaczej na tę kwestię spoglądali myśliciele z kręgu niemieckiej rewolucji konserwatywnej sto lat później. W trakcie I wojny światowej Werner Sombart w mocnych słowach komentował toczące się zmagania. Twierdził, że liberalne społeczeństwa Anglii i Francji, które nazwał narodami kupców, nie będą w stanie pokonać nieliberalnych Niemiec, narodu wojowników. Nieco później podobne teorie głosił m.in. Carl Schmitt. Jego zdaniem liberalizm ze swoją ideą pacyfizmu nie jest w stanie odpowiedzieć na zagrożenia związane z konfliktem i przemocą, nieusuwalnie wpisanymi w ludzką naturę. Zarówno w I, jak II wojnie światowej zwyciężyły jednak mocarstwa uważane za liberalne. Czy nie jest to dowód na to, że Sombart i Schmitt się mylili?
Wynik wojen światowych nie sprawia, że argumenty tych myślicieli całkowicie straciły moc. Należy bowiem pamiętać, że w ich czasach liberalizm, a w szczególności liberalizm polityczny, nie osiągnął jeszcze swojej dzisiejszej dojrzałej postaci. Swobody gospodarcze i polityczne nierzadko dotyczyły znacznie mniejszej części społeczeństwa, a paradygmat indywidualistyczny nie był jeszcze tak szeroko rozpowszechniony jak dziś. Mam poważne wątpliwości, czy obecnie udałoby się zmobilizować zachodnie społeczeństwa do założenia munduru, jak odbywało się to w trakcie I czy II wojny światowej.
W ostatnich kilkudziesięciu latach taka mobilizacja, całe szczęście, nie była potrzebna. Jednak otoczenie międzynarodowe staje się coraz mniej przyjazne. Nie twierdzę, że w najbliższej przyszłości będzie trzeba powołać miliony osób pod broń. Mimo to może pojawić się zwykła konieczność ograniczenia indywidualnego dobrobytu i niektórych swobód oraz niemilitarna partycypacja społeczeństwa na rzecz zbiorowego interesu, np. bezpieczeństwa granic.
Gdy w październiku i listopadzie ubiegłego roku pojawiła się taka potrzeba, wybuchł chaos. Aby uniknąć takich problemów w przyszłości, należy sprawić, by problematyka wojny i szeroko rozumianej obronności powróciła do społecznego dyskursu w krajach Europy. Należy przede wszystkim zastanowić się, w jaki sposób można wprowadzić ten temat do publicznej debaty, nie tracąc jednocześnie dorobku demokracji liberalnej.
Jak dbać o bezpieczeństwo Europy w trudnych czasach?
Europa nie zawsze była liberalna. Gdy europejskie mocarstwa narzucały swój porządek światu, kierowały się logiką podboju i dominacji, a jednym ze źródeł jej sukcesu było opracowanie i stałe doskonalenie zachodniego stylu prowadzenia wojny, charakteryzującego się wysokim stopniem organizacji, umiejętnym wykorzystaniem dostępnych technologii i narzędzi dyplomatycznych. Kombinacja tych czynników sprawiła, że zachodnie kraje przez wiele stuleci nie miały sobie równych na arenie międzynarodowej.
Pojawiają się głosy, że aby Europa odzyskała swoją potęgę, powinna odrzucić liberalne mrzonki i odbudować swoją militarną siłę. Nawet jeśli założymy, że Stary Kontynent mógłby przy odpowiednich wysiłkach dorównać potędze USA i Chin, to nie sądzę, aby to była słuszna droga. Dzisiaj losy świata bardzo rzadko ważą się na polach bitew. Co więcej, wojny w Wietnamie czy Afganistanie pokazały, że nawet najpotężniejsza armia na świecie może mieć poważne problemy z radzeniem sobie z konfliktami asymetrycznymi i niekonwencjonalnymi. W jaki sposób zatem można by na nowo podejść do wyzwań bezpieczeństwa?
Dobrym rozwiązaniem nie jest zapewne powrót do obowiązkowej służby wojskowej. Warto przeanalizować programy wprowadzone w innych krajach, które zwiększyły poczucie wspólnoty między obywatelami i świadomość dotyczącą zagrożeń bezpieczeństwa. Ciekawą inspiracją mógłby być tu izraelski program Gadna, w ramach którego wstępne przeszkolenie wojskowe odbywają także uczniowie szkół średnich.
W ramach programu młodzież zarówno uczestniczy w zajęciach teoretycznych, jak i wyjeżdża na obozy do wojskowych ośrodków szkoleniowych. Oprócz umiejętności czysto wojskowych uczniowie w ramach programu zdobywają także te przydatne w cywilu, mogą uczyć się m.in. nurkowania, języków obcych, żeglarstwa, szybownictwa i pomocy medycznej.
Takie szkolenia można byłoby organizować np. w ramach Unii Europejskiej, aby podobnie jak w przypadku programu Erasmus umożliwić wymianę doświadczeń, integrować obywateli państw wspólnoty i pokazywać, że z wyzwaniami bezpieczeństwa możemy sobie radzić razem.
W Polsce zadania związane z edukacją dla bezpieczeństwa powinna wykonywać szkoła oraz formacje podległe MSW, przede wszystkim policja i straż pożarna, oraz MON. Istnieje także Wojskowe Centrum Edukacji Obywatelskiej, które zajmuje się promocją historii oręża polskiego, edukacją i kształtowaniem postaw proobronnych. Działania podejmowane przez instytucje mają jednak bardzo ograniczony charakter i widać, że brakuje pomysłu, aby móc odpowiedzieć na wyzwania współczesności. Bezpieczeństwo militarne jest oczywiście ważne, ale problematyka ma o wiele szerszy zakres.
Punktem wyjścia może być tu reforma przedmiotu edukacja dla bezpieczeństwa. Można go uatrakcyjnić przez wprowadzenie zajęć warsztatowych, w trakcie których uczniowie uczyliby się, jak rozpoznawać działania dezinformacyjne w czasie konfliktu lub jak reagować na poważniejsze niebezpieczeństwa: blackout, atak terrorystyczny, zamieszki czy ekstremalne zjawiska pogodowe.
Choć elementy te już dziś są wpisane w program przedmiotu, to zajęcia często nie są traktowane poważnie. W edukację można także zaangażować organizacje pozarządowe, aby uczniowie nie mieli poczucia, że uczestniczą w procesie państwowej indoktrynacji, lecz są częścią wspólnego wysiłku podejmowanego w ramach społeczeństwa obywatelskiego. Niestety obecna polityka Ministerstwa Edukacji i Nauki zmierza w przeciwnym kierunku.
Do budowania świadomości różnych zagrożeń warto wykorzystać zaangażowanie młodych ludzi w walkę ze zmianami klimatu. Podejmując tę tematykę, można spożytkować energię młodego pokolenia, a jednocześnie ukazać szerszy obraz zagrożeń i wyzwań, przed którymi stoi zachodnia cywilizacja, w tym Polska. Dobrym krokiem wydaje się powołanie Młodzieżowej Rady Klimatycznej przy Ministerstwie Klimatu. Podobne inicjatywy mogłyby powstać również na szczeblu lokalnym, w ramach szkoły lub gminy. Kluczowym zadaniem staje się bowiem stworzenie nowego obywatelskiego etosu, w którym świadomość dotycząca kolektywnych zagrożeń militarnych, jak i niemilitarnych będzie znacznie większa niż dziś.
Jeszcze nie jest za późno
Wiara w nietykalność europejskich państw i możliwość rozwiązania wszystkich problemów wyłącznie pokojowymi środkami musi ustąpić bardziej realistycznemu podejściu. Może powstać ryzyko porzucenia liberalnych wartości, które stanowią nasze istotne dziedzictwo. Oznaczałoby to jednak cywilizacyjną porażkę. Jeśli nie chcemy doświadczyć przewidywanego przez Spenglera „zmierzchu Zachodu”, musimy na nowo obudzić twórczy potencjał Europy i przygotować ją na zagrożenia przyszłości. Zapewne najtrudniejsze będzie przełamanie bariery psychologicznej i wprowadzenie do społecznej świadomości tematyki obronnej. Nie jest to zadanie niewykonalne. Ostatecznie to od nas zależy, czy będziemy chcieli stawić czoła nowym wyzwaniom w zmieniającym się otoczeniu międzynarodowym, czy też obudzimy się, gdy już będzie za późno.
Publikacja nie została sfinansowana ze środków grantu któregokolwiek ministerstwa w ramach jakiegokolwiek konkursu. Powstała dzięki Darczyńcom Klubu Jagiellońskiego, którym jesteśmy wdzięczni za możliwość działania.
Dlatego dzielimy się tym dziełem otwarcie. Ten utwór (z wyłączeniem grafik) jest udostępniony na licencji Creative Commons Uznanie Autorstwa 4.0 Międzynarodowe. Zachęcamy do jego przedruku i wykorzystania. Prosimy jednak o podanie linku do naszej strony.