Śląsk jest kobietą. Recenzja książki „Od jednego Lucypera” Anny Dziewit-Meller
W skrócie
Trzy pokolenia kobiet, trzy historie Śląska (z okresu stalinizmu, PRL-u i współczesności), trzy sposoby radzenia sobie z kobiecością w świecie, w którym nie radzą sobie mężczyźni. Choć zgodnie z zapowiedzą mamy otrzymać sagę o śląskich kobietach, jest to opowieść o kobietach w ogóle. Opowieść o zmieniających się wzorcach żeńskiego funkcjonowania w społeczeństwie, rodzinie i przestrzeni zawodowej. To także gorzka historia kanonów (nie)piękna i radzenia sobie ze skazą – cielesną i psychiczną.
Trzy modele kobiecego losu
Wspólnotowość i swego rodzaju uniwersalizm kobiecego losu stanowią motywy przewodnie całej powieści, a ich zapowiedzi możemy szukać już w samym tytule – Od jednego Lucypera – zaczerpniętym z mądrości ludowej: „Jaka marchew – taka nać, taka córka – jaka mać. Jaka matka, taka cera – od jednego Lucypera”. Stanowi ono motto całej powieści, podkreśla metaforyczną ciągłość i współzależność przeżywanego losu, a zarazem sugeruje dziwną odmienność kobiet, ich konszachty z czymś nieziemskim, diabelskim, a przy tym niezwykłym i pociągającym. Ambiwalentność jest tu bowiem słowem kluczem.
Kobiecość śląskich bohaterek stanowi o ich potędze. Losy trzech postaci – Marijki, Małgorzaty i Katarzyny – pozwalają prześledzić, jak przez kilkadziesiąt lat zmieniło się funkcjonowanie kobiet w przestrzeni społecznej i rodzinnej przede wszystkim na Śląsku, ale również i w Polsce w ogóle.
Marijka, najstarsza z nich, to typowa baba – prosta, wielka i płodna – buduje ogromny socjalistyczny świat z zapałem i wielkim zaangażowaniem. Jej wielkich, umięśnionych ud boją się najtwardsi mężczyźni. Wydaje się, że jest niepokonana, jednak stopniowo odkrywamy jej słabościwet Marijka nie jest w stanie obronić się przed przemocą seksualną w pracy, w zakładach azotowych, a w sytuacji domniemanej ciąży zostaje z „problemem” sama; nie potrafi uciec przed twardą męską ręką, która w momencie oskarżenia o działania na szkodę systemu zniekształca jej, wydawałoby się nie do ruszenia, twarz.
Małgorzata (matka Katarzyny), której historia w powieści zostaje zepchnięta na margines, choć także jest ważna, toczy walkę z naturą. Poród w asyście nieobecnego lekarza oraz pijanej pielęgniarki, która przeprowadza zabieg lewatywy z użyciem wrzątku ostatecznie kończy się narodzinami zdrowej córki i własną niepełnosprawnością do końca życia. Na tym jednym doświadczeniu granicznym skupia się cała narracja dotycząca tej kobiety.
I wreszcie Katarzyna – najmłodsza, ambitna, wykształcona. Zrywa ze stereotypowym wizerunkiem śląskiej kobiety, nie zamierza być ostoją rodziny. Jest krucha i anorektyczna – toczy heroiczną walkę z samą sobą i męskim szowinizmem w miejscu pracy. Wyjeżdża za granicę, bo w polskim, seksistowskim uniwersyteckim światku nie może liczyć na prawdziwą karierę naukową. Nie chce jedynie parzyć kawy „mądrzejszym” panom i udawać, że nie potrafi zrealizować naukowych projektów równie dobrze co mężczyźni.
Losy kobiet w powieści przeplatają się w dosyć swobodny sposób. Opowiadane historie przybierają znamiona performatywności – te, które stopniowo odkrywa czytelnik, poznaje także główna, najmłodsza bohaterka. Ostatecznie samodzielnie składa je w jedną całość losów swojej rodziny. Kobieta w świecie musi bowiem zawsze radzić sobie sama.
Przejście od czasów stalinizmu, poprzez PRL, aż do współczesności buduje opowieść o zmieniających się modelach rodziny i kobiecości na Śląsku, ale i w Polsce w ogóle. Mit domowej kobiety otaczającej troską życie całej rodziny, kobiety, dla której najważniejsza jest lojalności i dobro najbliższych, powoli przechodzi w zainteresowanie nią samą i własnym, niejednokrotnie zniszczonym ciałem, a wreszcie kobiety, która porzuca rolę strażniczki domowego ogniska na rzecz kariery zawodowej, samorozwoju i (często nieudolnemu) dążeniu do samoakceptacji.
Śląskie krajobrazy zmysłowe
Od jednego Lucypera to także opowieść o Górnym Śląsku jako konkretnym miejscu na mapie Polski. Mamy tu do czynienia, jak pisał Edward Said, z geografią wyobrażoną, z miejscem, na które przez wieki nakładano konkretne stereotypy. Przestrzeń, która w zbiorowej świadomości narodowej oznacza coś więcej niż tylko ośrodek wydobywczy węgla kamiennego. Śląsk, co celnie obrazuje powieść, to gorsza, twardsza i przede wszystkim pod jakimś względem dziwaczna, wyrzucona za margines część Polski.
Śląskość nierzadko jest stygmatyzowana, toteż Ślązacy, czując się gorszymi, wypierają się swojej tożsamości. Widać to doskonale w opisie działań jednej z bohaterek, Agaty, ciotki Katarzyny, która „od dawna aspirowała do porzucenia znienawidzonej przez siebie ślōskiej godki […], ponieważ tkwiła – jak zawsze się ciotce wydawało – w prostackim akcencie. […] Brzmieć bardziej nowocześnie, zamożnie, inteligentnie, światowo. W każdym razie – nie jak Ślązaczka”.
Próbę oderwania od niewygodnej tożsamości śląskiej, ale także polskiej, podejmuje najmłodsza z bohaterek. Ucieka za granicę od wielkich rodzinny spotkań, pielęgnacji grobów na Wszystkich Świętych, tłustych rolad, zawiesistych sosów i kalorycznych klusek. Ucieka od kultu silnego, ale też bezpiecznego i ciepłego dla członków rodziny ciała kobiety. Z anoreksją zmaga się już od wielu lat, właściwie od czasu wczesnej młodości. Jednak śląski stereotyp twardej kobiety nie uwzględnia wizyt u psychologa lub psychiatry.
Przeraźliwie szczupła sylwetka staje się dowodem na to, że bohaterka odcina się od śląskości, kultu jedzenia i rodzinnych spotkań przy stole, które są tu szczególnie kultywowane. Uznaje je za sztuczne i wymuszone. Walka z własną tożsamością płynnie przeplata się z walką z zaburzeniami odżywania. Katarzyna za wszelką cenę próbuje niejako odwrócić wzorce kulturowe, wśród których wzrastała.
Śląsk jako konkretne miejsce na wyobrażonej mapie Polaków posiada swoje krajobrazy sensualne, angażujące poszczególne zmysły. W powieści pojawia się próba ich rekonstrukcji. Jak zatem wygląda topografia Górnego Śląska widziana z perspektywy bohaterek pochodzących od jednego Lucypera?
To przede wszystkim krajobraz wizualny, czy też wzrokowy, który oparty został o obrazy dawnego, stereotypowego śląskiego pejzażu, nad którym unosiły się kłęby ciemnego dymu buchającego z górujących nad miastami kominów. To czerń kopalń, smug, jakie zostawia wszędzie czarny surowiec. Ale to przede wszystkim obecność kobiet, ich, najczęściej, choć nie zawsze, pulchnego, dużego, opiekuńczo miękkiego ciała, spracowanych i silnych rąk, na których opierał się cały dom. Kobiecość jest bowiem tym, co otacza cały śląski świat, wysuwa się na pierwszy plan z całą swoją fizycznością i fizjologią.
Pełnia kobiecości – duchowej, seksualnej, fizycznej, rodzinnej – realizuje się tu przy jednoczesnym braku pierwiastka męskiego. Mężczyzna jest w powieści przede wszystkim brakiem – umiera przedwcześnie, odchodzi, jest nieobecny, zostaje umieszczony w przestrzeni bliżej nieokreślonej, pozostaje w każdym razie poza marginesem śląskiej kobiecości, która świat powieści tworzy.
Główny zarzut, jaki można postawić książce, to właśnie brak pierwiastka męskiego. Jeżeli bohaterowie zostają na chwilę wprowadzeni na karty powieści, to tylko po to, by pokazać, jak bardzo przeszkadzają w życiu kobiet, stają na ich drodze do kariery i rozwoju lub ewentualnie w sposób dalece nieudolny próbują uczynić je szczęśliwymi. To zwykle szowinistyczne szuje, gwałciciele, niesprawiedliwi szefowie, chuderlawi nieudacznicy, aroganci i narcystyczni koledzy z pracy. Ukazywanie Śląska jako świata bez mężczyzn lub takiego, w którym stanowią oni jedynie skazę, jest ogromnym wypaczeniem. W świecie, w którym największą wartością była/jest rodzina, mężczyzna, tak jak i kobieta, pełnił fundamentalną funkcję – był żywicielem rodziny, gwarancją bezpieczeństwa i dobrobytu. Śląska saga kobieca nigdy nie była i nie jest pozbawiona mężczyzn.
Topografia Górnego Śląska utrwalona w powieści wiąże się nie tylko z doświadczeniami wzrokowymi, ale także z krajobrazem zapachowym (smellskape), który powoli, wraz z dorastaniem kolejnych pokoleń, zmienia się najbardziej. W czasach Marijki i Małgorzaty mieszał się z ciemną smugą duszącego dymu. W dzieciństwie Katarzyny, a więc czasach bardziej współczesnych, poświata unosząca się nad miastem była efektem spalania wszystkich, nawet tych najbardziej szkodliwych dla środowiska i ludzkiego życia, śmieci. A palił każdy bez wyjątku, bo przecież, jak mówi mądrość jednej z bohaterek, „od smrodu jeszcze nikt nie umarł”. Zapach Śląska to także woń słoniny topionej na smalec w dawnych gospodarstwach, potu, jaki wyciskała z ludzi ciężka praca, i trawionego alkoholu, bo przecież czymś trzeba się znieczulić.
Nie da się ukryć, że topografia Śląska od zawsze miała charakter emotywny. Dla bohaterek sagi region stał się przestrzenią kipiącą od emocji – tych wzniosłych związanych z budowaniem nowego ładu, życia w przestrzeni gospodarczo istotnej dla całego kraju; pozytywnych – był przecież ich małą, lokalną ojczyzną; negatywnych – to miejsce przeklęte, które wymagało heroicznej pracy wyciskającej z człowieka wszystkie siły, przestrzeń, w której testowana była wytrzymałość psychiczną każdej z bohaterek. Na Śląsku bowiem nie ma miejsca na słabość. Trzeba być twardym, a przede wszystkim wtedy, gdy jest się kobietą.
Śląsk dla wszystkich bohaterek staje się także przestrzenią memoratywną, skarbnicą pamięci, którą chowa się głęboko na dnie komody pełnej majtek i biustonoszy. Skarbnica pamięci jest taka, jak przestrzeń, w której została ukryta – prosta, zwyczajna, praktyczna. To nie bogato zdobiona szkatułka znana z literackich obrazów, ale zwykłe pudełko po czekoladkach, które skrywa dokumentację rodzinnej historii w postaci mniej lub bardziej wyblakłych zdjęć. Śląsk i śląski dom to przestrzenie, które za wszelką cenę chcą być zapomniane i zapamiętane jednocześnie. Przestrzenie, od których się ucieka i do których się wraca. Takie, wobec których nie można przejść obojętnie.
Śląskie/polskie ciało
Elementem wspólnym wszystkich metaforycznych pejzaży staje się ciało. Krajobraz Śląska jest tu przede wszystkim krajobrazem kobiety, a więc także pejzażem jej ciała, które staje się, posłużę się określeniem Julii Kristewy, kulturowym „wymiotem”. Ciała Marijki, Małgorzaty i Katarzyny są czymś, co wywołuje uczucie obrzydzenia i podziwu, odrzuca i fascynuje jednocześnie. To ciała zniszczone przez pracę (twarde i falujące), trudne porody (pełne zagojonych blizn i większych lub mniejszych warstewek tłuszczu), a wreszcie wychudzone i anemiczne, będące ofiarą schorowanej i kruchej psychiki. Na ciele każdej z bohaterek zostało spisane ich doświadczenie. Ciała Marijki, Małgorzaty i Katarzyny tworzą palimpsestową historię, stanowią kulturowy zapis kobiecego (nie tylko śląskiego) doświadczenia.
Pierwszy – tu w historii Marijki – był wstyd. Kobiecość to przecież menstruacja, krew cieknąca po nogach, którą za wszelką cenę chce się ukryć. Ukryć, tak jak później ciążowy brzuch, który pojawia, gdy nie nadchodzi przeklęta i święta zarazem miesiączka. Przez kilka dni trzeba bowiem radzić sobie z odrzuceniem i wykluczeniem ze zwykłego życia – menstruująca kobieta jest przecież śmierdząca i nieestetyczna, trzeba ją zatem usunąć, wcisnąć w kąt przestrzeni domowej i publicznej. Marijka kilka dni w miesiącu robi wszystko, by stać się niewidzialną.
Po wstydzie przychodzi cichy, okazywany jedynie w zaciszu własnego domu okres buntu i odrzucenia (przeciwny do wcześniejszej akceptacji zastanego stanu rzeczy) własnej cielesności. Tak też dzieje się z Małgorzatą, która krytycznie, z odrazą i obrzydzeniem, patrzy na swoje lustrzane odbicie. W tym samym momencie podziwia ją córka – Katarzyna – która z zachwytem spogląda na matkę. W tej sugestywnej scenie zawiera się jedna z ważniejszych tez całej książki: największą krzywdę kobiecie może wyrządzić ona sama lub inna kobieta.
Ciała kobiet ewoluują, stają się coraz mniejsze, coraz bardziej pozbawione tłuszczu i życia. Katarzyna na podstawie doświadczenie pokoleniowego uczy się, jak odrzucać samą siebie. Próbuje nauczyć się samoakceptacji, tak modnej w czasach, w których żyje. W tym celu udaje się do… terapeuty, który jest mężczyzną i za nic nie potrafi zrozumieć kobiecego doświadczenia. Ale Katarzyna przynajmniej próbuje o sobie opowiedzieć, ostro sprzeciwia się tworzeniu historii rodzinnej z niedomówień, żali i przemilczeń.
Otwartość młodego pokolenia kontrastuje tu z tradycyjnym chowaniem trupów w szafie. Kwestię tę główna bohaterka kwituje następująco: „Pierdolą jak zwykle […]. Jak przez całe nasze wspólne życie, podczas wszystkich urodzić babć, jubileuszy wujków, srebrnych wesel i styp. […] Normalnie czarny pas z niemówienia niczego […]. Mistrzostwo Górnego Śląska w trzymaniu gęby na kłódkę”.
***
Powyższa feministyczna martyrologia, cielesny tragizm wszystkich trzech bohaterek, brak pozytywnego wzorca i niezgodna z prawdą nieobecność lub obecność pozorna i negatywna mężczyzn w ich życiu stają się w pewnym momencie nużące. Przestają być wiarygodne i balansują na granicy zrozumienia kobiecej perspektywy. Sporo do życzenia pozostawia też zakończenie przypominające epilog miałkiej i infantylnej komedii romantycznej. Być może jeszcze nie do końca nauczyliśmy się opowiadać o kobiecym doświadczeniu.
Dofinansowano ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego pochodzących z Funduszu Promocji Kultury, uzyskanych z dopłat ustanowionych w grach objętych monopolem państwa, zgodnie z art. 80 ust. 1 ustawy z dnia 19 listopada 2009 r. o grach hazardowych.
Ten utwór (z wyłączeniem grafik) jest udostępniony na licencji Creative Commons Uznanie Autorstwa 4.0 Międzynarodowe. Zachęcamy do jego przedruku i wykorzystania. Prosimy jednak o zachowanie informacji o finansowaniu artykułu oraz podanie linku do naszej strony.