Witamy na stronie Klubu Jagiellońskiego. Jesteśmy niepartyjnym, chadeckim środowiskiem politycznym, które szuka rozwiązań ustrojowych, gospodarczych i społecznych służących integralnemu rozwojowi człowieka. Portal klubjagiellonski.pl rozwija ideę Nowej Chadecji, której filarami są: republikanizm, konserwatyzm, katolicka nauka społeczna.

Zachęcamy do regularnych odwiedzin naszej strony. Informujemy, że korzystamy z cookies.

Jakubiak, Żółtek, Trzaskowski. Zbiórka podpisów to jedna wielka patologia, którą może wyeliminować cyfryzacja

Rafał Trzaskowski i potencjalnie inni nowi kandydaci w wyborach prezydenckich mają zaledwie tydzień, by zebrać 100 tys. podpisów poparcia pozwalających na rejestrację kandydatury. Prace nad nową wersją ustawy wyborczej prowadzone w niezwykle napiętym terminarzu sprawiły, że bodaj pierwszy raz w głównym nurcie debaty publicznej pojawił się postulat elektronicznej zbiórki podpisów pod listami poparcia dla kandydatów. Senat zaproponował stosowne rozwiązanie, Sejm – niestety słusznie – błyskawicznie je odrzucił. Zamiast rozpoczynać kolejny eksperyment na żywym organizmie procesu wyborczego zainicjujmy działania na rzecz tego, by w kolejnym maratonie wyborczym 2023-2025 móc już popierać kandydatów za pomocą podpisów on-line. Ostatnie tygodnie przypomniały nam dobitnie, że dzisiejszy system rejestracji kandydatów w tych i każdych innych wyborach to niewyczerpane źródło wstydu dla polskiej demokracji.

Polskie prawo już na poziomie konstytucyjnym wymaga, by kandydat w wyborach prezydenckich w toku rejestracji przedstawił minimum 100 tys. podpisów. Dziś Marszałek Sejmu zarządziła wybory i ogłosiła pozytywnie zaopiniowany przez Państwową Komisję Wyborczą kalendarz wyborczy.

Zgodnie z zarządzeniem nowi kandydaci, z Rafałem Trzaskowskim na czele, mają zaledwie 7 dni na przedstawienie wymaganej liczby podpisów poparcia. Krótki termin na rejestrację nowych kandydatów budzi dziś istotne kontrowersje, ale wymóg ten od lat był już krytykowany jako anachroniczny.

Kilka dni temu na rzecz „elektryfikacji” zbiórki podpisów argumentował na łamach „Gazety Wyborczej” Maciej Pach. Konkretne propozycje w swojej kampanii przed wyborami parlamentarnymi przedstawiał były prezes Klubu Jagiellońskiego, Krzysztof Mazur. Od lat – choć bardziej na froncie podpisów pod referendami i obywatelskimi projektami ustaw – postulat stawiają organizacje pozarządowe z Instytutem Spraw Obywatelskich na czele.

Nic więc dziwnego, że pomysł wreszcie znalazł swoje legislacyjne „wcielenie” jako senacka poprawka do ustawy regulującej przebieg najbliższych wyborów prezydenckich, choć Sejm zdążył już ją odrzucić. Nim przejdziemy do oceny pomysłu senatorów i reakcji nań rządzącej większości – przypomnijmy kilka doniesień z ostatnich miesięcy i lat uwypuklających wady „papierowej” metody gromadzenia podpisów.

Zatrute źródło polskiej demokracji

Opinię publiczną zaskoczyło, że pomimo pandemii i ograniczeń w przemieszczaniu się, podpisy przedstawili nie tylko kandydaci głównych partii, ale też Paweł Tanajno, Mirosław Piotrowski, Stanisław Żółtek i Marek Jakubiak.

Portal Wirtualna Polska informował, że dotarł do korespondencji, wedle której podpisy dla Jakubiaka zbierać mieli aktywiści Prawa i Sprawiedliwości. Zgodnie z pogłoskami chodzić miało o to, by start Jakubiaka zablokował ewentualny scenariusz solidarnego wycofania się z wyścigu wyborczego kontrkandydatów Andrzeja Dudy, co mogłoby uniemożliwić zorganizowanie wyborów w maju. Z kolei „Gazeta Wyborcza” opublikowała tekst o tym, że podpisy dla Jakubiaka miały być kopiowane przez zatrudnionych w tym celu imigrantów zarobkowych. Politycy PiS dementowali pogłoski o wsparciu byłego posła, a sam Jakubiak – w reakcji na tekst „Wyborczej” – zapowiedział powiadomienie prokuratury i pozwanie gazety.

W ostatnich dniach podobne rewelacje na temat nieprawidłowości przy zbiórce podpisów dla Rafała Trzaskowskiego opublikowała TVP Info. Ujawniono nagranie, w którym w biurze jednego z radnych Platformy Obywatelskiej podpisy zbierane są jeszcze przed zarządzeniem wyborów, a więc w sposób niezgodny z przepisami.

Z kolei firma Napoleon Cat przedstawiła informacje dot. wydatków sztabów wyborczych na kampanię na Facebooku między 1 marca a 19 maja. Z analizy wynikło, że ogromne pieniądze – największe po sztabie Małgorzaty Kidawy-Błońskiej i większe niż łączne (sic!) inwestycje Andrzeja Dudy, Władysława Kosiniak-Kamysza i Krzysztofa Bosaka – wydał mało znany kandydat, były europoseł Stanisław Żółtek. Rzecz w tym jednak, że zdecydowaną ich większość, bo ponad 180 tys. zł, kandydat Kongresu Nowej Prawicy zapłacił nie za promocję swojego profilu, ale… za reklamy strony „Praca w Komisji Wyborczej”. Znaną od lat praktyką mniejszych komitetów było oferowanie zgłoszenia do pracy w komisjach w zamian za przedstawienie listy podpisów.

Do tego dochodzą kontrowersje innego rodzaju. W lutym branżowy portal „Niebezpiecznik” zwracał uwagę, że prezentując w mediach społecznościowych relacje ze zbiórki podpisów sztaby ujawniają wrażliwe dane osobowe (PESEL, adres zamieszkania, wzór podpisu). Pytanie o zdolność komitetów – zwłaszcza tych, które nie zebrały ostatecznie wymaganej liczby podpisów – do zapewnienia ochrony danych osobowych zgromadzonych na listach poparcia to osobne, systemowe zagadnienie. Wreszcie, choć łącznie zarejestrowało się 10 kandydatów, żywe pozostawało pytanie o to, czy ograniczenia poruszania się związane z pandemią nie utrudniły skorzystania z biernego prawa wyborczego innym kandydatom. Wypowiedział się nawet na ten temat Sąd Najwyższy.

Ale historia kontrowersji związanych ze zbiórką podpisów to znany od lat problem polskiej demokracji.

Każdy, kto kiedykolwiek zbliżył się do wyborczego sztabu zna legendy o kserowanych podpisach z poprzednich kampanii trzymanych w sejfach politycznych działaczy czy opowieści o spisywaniu danych z cmentarza i zmyślaniu ostatnich cyfr numeru PESEL. „Po latach w polityce powiem brutalnie: jakbyśmy chcieli być legalistami, to trzeba by anulować wyniki wszystkich wyborów z ostatnich kilkunastu lat” – mówił rozmówca Michała Majewskiego, który przywołując anonimowych polityków, przedstawia wiele podobnych anegdot w książce Tak to się robi w polityce.

„Poza spisywaniem z nagrobków był jeszcze jeden trik, który stosował kolega mojego rozmówcy. Jego ciotka pracowała w urzędzie miasta. A tam są spisy mieszkańców, dane kierowców czy płatników lokalnych podatków. To dane cenne jak diabli, bo prawdziwe, pełne i aktualne. Kolega przyszłego ministra dostał taki spis od ciotki i z miejsca miał kilkaset nazwisk. Pięknie wtedy zapunktował u szefów. Ładnie mu się kariera rozwinęła. Już trzecią kadencję jest posłem, dziś walczy o praworządność, ciągle o niej mówi w telewizji. Podkreśla, jak to trzeba przestrzegać zasad” – relacjonuje były dziennikarz.

Przygotujmy się do zbiórek on-line przed kolejnym maratonem wyborczym

Wróćmy do bieżącego wyzwania. Czy Sejm mógł utrzymać poprawkę Senatu? W praktyce nie, bo ze względu na niezwykle napięty kalendarzy wyborczy nie było szans, by takie cyfrowe rozwiązanie odpowiednio zaprojektować, przetestować i wdrożyć w zaledwie parę dni. Ustawa z poprawką wprowadzającą elektroniczną zbiórkę podpisów „wyszła” z Senatu w poniedziałek, we wtorek zajmował się nią Sejm, dziś ustawa, już po odrzuceniu senackiej poprawki, weszła w życie i na jej podstawie zarządzono wybory.

Jakkolwiek kierunkowo propozycja Senatu była słuszna i celowa, to po prostu jej wdrożenie w tych warunkach było nierealne. Dobrze, że ostatecznie ją odrzucono, bo próba eksperymentowania w trakcie wyborów mogłaby na lata skompromitować ideę cyfrowego poparcia dla kandydatów. Dotychczasowe doświadczenia cyfryzacji elementów procedury wyborczej nie nastrajają przecież optymistycznie.

Przypomnijmy choćby wybory 2018 roku, kiedy media, a później choćby Rzecznik Praw Obywatelskich, wskazywały na prawdopodobne wykluczenie na znaczną skalę części wyborców, którzy rejestrowali się elektronicznie do głosowania w miejscu zamieszkania.

Niemniej – dobrze byłoby wykorzystać pretekst wyjątkowych wyborów 2020 roku, by rozpocząć działania na rzecz umożliwienia internetowej zbiórki pod kandydaturami w przyszłości. Jest na to czas – jeśli nie wydarzy się nic niespodziewanego, to kolejny maraton wyborczy będzie wyjątkowo odległy. Dopiero w 2023 r. czekają nas kolejne powszechne wybory parlamentarne i wybory samorządowe, w roku 2024 – wybory do Parlamentu Europejskiego, a w 2025 r. – wybory prezydenckie. Mamy więc właściwie trzy lata, by takie rozwiązanie wypracować, zapewnić mu odpowiednią formułę prawno-techniczną oraz przede wszystkim odpowiednio przetestować.

Sześć warunków udanej reformy: opcjonalność, koordynacja, konsultacje, bezpieczeństwo, europeizacja, czas

Nie ma sensu przesądzać w niniejszym tekście ani o technicznej, ani prawnej stronie docelowej zmiany. Przedstawmy jednak kilka warunków, które powinny zwiększyć szanse na to, że reformę udałoby się przeprowadzić bez większych wpadek i politycznych kontrowersji.

Po pierwsze, zbiórka podpisów on-line powinna być uzupełnieniem, a nie wyłączną ścieżką zbierania poparcia. Nie możemy pozbawiać możliwości wyrażenia poparcia osób wykluczonych cyfrowo. Nie powinniśmy też wyłączać z udziału w części procesu wyborczego osób, które decydują się nie korzystać z e-państwa i na przykład nie zakładają Profilu Zaufanego. Oczywiście, takie założenie nie gwarantuje pełnego wyeliminowania wszystkich historycznych patologii zbierania podpisów, ale pozwoli je ograniczyć. Nie bez znaczenia jest też fakt, że samym potencjalnym kandydatom ułatwi to możliwość startu mimo braku struktur i funduszy pozwalających na przykład na dotarcie do mniejszych miejscowości.

Po drugie, warto, by taka inicjatywa zmiany Kodeksu Wyborczego miała charakter przedłożenia rządowego. Jego naturalnym inicjatorem powinno być Ministerstwo Cyfryzacji. To ministerstwo ma dziś kompetencje do tego, by ocenić jak taka zbiórka powinna być przeprowadzana od strony technicznej i który ze sposobów weryfikacji tożsamości byłby najbardziej adekwatny do złożenia poparcia dla kandydata. Choć wydaje się, że absolutnie wystarczający byłby najbardziej rozpowszechniony dziś wśród Polaków Profil Zaufany.

Po trzecie, Ministerstwo powinno prowadzić te działania w konsultacji z innymi organami, a w pierwszej kolejności z Państwową Komisją Wyborczą i Krajowym Biurem Wyborczym.

To nie jest reforma kontrowersyjna politycznie. Właśnie dlatego warto byłoby spróbować ją procedować „za porozumieniem” różnych stron i instytucji państwa. Poza oczywistymi gospodarzami tematu, czyli stroną rządową wraz z organami wyborczymi, w przygotowanie założeń projektu można by włączyć senatorów czy Rzecznika Praw Obywatelskich, który w 2016 r. występował do rządu o możliwość elektronicznego poparcia obywatelskich projektów ustaw.

Również szerokie i głębokie konsultacje z udziałem organizacji obywatelskich, technologicznych i niezależnych ekspertów już na wczesnym etapie prac legislacyjnych mogłyby pomóc w sprawnym przygotowaniu się do postulowanej zmiany.

Po czwarte, kluczowym wyzwaniem wydaje się takie przygotowanie procedury elektronicznego poparcia kandydatów, by gwarantowano zarówno faktyczne bezpieczeństwo całego procesu, jak i poczucie tego bezpieczeństwa u podpisującego. Mamy wszak do czynienia ze szczególnie wrażliwymi danymi. Chodzi tu przecież nie tylko o nazwiska, adres i PESEL-e, ale też preferencje polityczne, które zdają się być też łakomym kąskiem np. dla firm prowadzących internetowe kampanie wyborcze. Wydaje się, że samo użycie państwowej infrastruktury do zbiórki podpisów powinno zabezpieczać przed niepożądanymi skutkami czy wyciekami danych. Z pewnością jednak należałoby włączyć w cały proces Urząd Ochrony Danych Osobowych i organizacje zajmujące się prywatnością w sieci z Fundacją Panoptykon na czele.

Po piąte, warto skorzystać z europejskich doświadczeń. Analiza podobnych procedur w innych krajach wspólnoty pozwoliłaby uczyć się na nieswoich błędach, a oparcie się o istniejące europejskie narzędzia mogłoby okazać się dużym ułatwieniem. Komisja Europejska przygotowała wszak własne open-sourcowe narzędzie do zbiórki podpisów pod europejską inicjatywą ustawodawczą, do użycia którego w narodowych procesach petycyjnych i wyborczych zachęca państwa członkowskie.

Po szóste wreszcie warto zacząć już teraz, żeby nie musieć się spieszyć. Przeniesienie podpisów do przestrzeni cyfrowej wydaje się być – szczególnie z perspektywy cyfryzującej się codzienności – ledwie drobnym kroczkiem. Ale to rozwiązanie ingerujące w proces wyborczy, w którym błędy mogłyby podważyć zaufanie obywateli do demokracji i państwa. Dlatego na szerokie konsultacje, rygorystyczne testy, przeprowadzenie debaty publicznej i wypracowanie rozwiązania ponadpartyjnego potrzeba po prostu czasu. Jeśli jest jakiś tajemniczy czynnik pozwalający niektórym państwom cyfryzować się skutecznie w krajach takich jak Estonia czy Wielka Brytania, to jest nim po prostu czas.

Nie tylko wybory, ale i obywatelska polityka

Zbiórka podpisów poparcia potrzebna do rejestracji kandydatów w wyborach to tylko jeden z obszarów, który wymaga wdrożenia elektronicznych podpisów. Analogiczne przepisy powinny objąć, co słusznie od lat postulują m.in. wspomniani Instytut Spraw Obywatelskich czy Rzecznik Praw Obywatelskich, podpisy pod obywatelską inicjatywą ustawodawczą (złożenie obywatelskiej ustawy wymaga zebrania 100 tys. podpisów), pod referendum ogólnopolskim (500 tys. podpisów), pod referendum lokalnym czy pod inicjatywą uchwałodawczą mieszkańców. Zmiany przepisów w ostatnich latach umożliwiły też m.in. zgłaszanie obywatelskich kandydatów do Krajowej Rady Sądownictwa (2 tys. podpisów) czy kandydatów na ławników w Sądzie Najwyższym (100 podpisów). Ewentualna regulacja powinna mieć więc charakter kompleksowy i objąć wszelkie tego typu wymogi.

To właściwie bardzo dobra informacja dla rządzących. Trzyletnie „okienko bez wyborów”, w które wejdziemy za półtora miesiąca, to znakomity czas, by nie tylko przygotować i uchwalić w bezpiecznym terminie zmianę przepisów wyborczych, ale również „przetestować” te rozwiązania w warunkach mniej ryzykownych, niż proces zgłaszania kandydatów w wyborach powszechnych. Gdyby w ciągu roku udało się wypracować i przyjąć kompleksową regulację, to w latach 2021-2022 moglibyśmy sprawdzić w zbiórkach podpisów pod referendami czy obywatelskimi ustawami, a także ewentualnych przyspieszonych wyborach samorządowych czy senackich, czy nie pojawiły się jakieś nieprzewidziane komplikacje techniczne.

Z perspektywy podmiotowości obywateli możliwość wykorzystywania nielicznych instrumentów demokracji bezpośredniej on-line byłaby zaś szansą na tchnięcie nowego życia w te procedury. Obywatelskie ustawy czy inicjatywy referendalne na poziomie samorządów od wielu lat są systemowo lekceważone przez całą klasę polityczną, w konsekwencji czego te obywatelskie prawa współtworzenia demokratycznego ładu stają się powoli prawną fikcją.

Swój interes mają też w tym rządzący. Nawet jeśli uznamy, że z perspektywy zawodowych polityków wzrost politycznej aktywności przeciętnych obywateli jest pożądany jedynie deklaratywnie, a w rzeczywistości woleliby raczej utrzymania społecznej bierności, to akurat cyfryzacja najróżniejszych obywatelskich inicjatyw zbiega się dziś z interesem państwa i celami rządu Mateusza Morawieckiego.

Mianowicie umożliwienie „cyfrowych zbiórek” na przykład pod ustawami pozwoliłoby pozyskać nieoczywistych społecznych i politycznych sojuszników promujących korzystanie z e-administracji. W kwietniu tego roku liczba użytkowników Profilu Zaufanego osiągnęła 6 milionów. Pozostałe 24 miliony wyborców wciąż nie korzystają z tej formy kontaktu z państwem. Jeżeli chociaż część z nich przełamie się i założy Profil Zaufany, aby poprzeć wymarzonego kandydata, projekt obywatelski organizacji społecznej albo inicjatywę referendalną podejmowaną przez opozycyjne ugrupowanie – chętniej będzie korzystała z usług cyfrowych w przyszłości.

***

Najbliższe dni przyniosą pewnie sporo doniesień na temat zbiórki podpisów pod kandydaturami. Słuszne będą zarzuty, że nowi kandydaci nie mają przed sobą dziś łatwego zadania, choć dyskutować można czy i ewentualnie kto ponosi w dzisiejszych warunkach za to odpowiedzialność. Zamiast zatem uderzać w tony łamania zasad demokracji warto zacząć pracować nad tym, by w przyszłości takiej sytuacji uniknąć.

Jeżeli temat cyfryzacji zbiórek poparcia dla kandydatów, ustaw, referendów czy samorządowych uchwał nie zostanie jednak podjęty systemowo dziś, to przypomnimy sobie pewnie o nim dopiero za trzy lata. A wtedy znów może okazać się, że jest za późno, by podjąć realne działania na rzecz niekontrowersyjnej chyba zmiany. Nie zmarnujmy więc okazji, która dziś przed nami stoi. Możemy tylko zyskać. Likwidując patologie, wzmacniając podmiotowość obywateli, wyrównując szanse „nowych” kandydatów w stosunku do tych dysponujących silnymi strukturami i zwiększając zainteresowanie państwowymi e-usługami.

Publikacja nie została sfinansowana ze środków grantu któregokolwiek ministerstwa w ramach jakiegokolwiek konkursu. Powstała dzięki Darczyńcom Klubu Jagiellońskiego, którym jesteśmy wdzięczni za możliwość działania.

Dlatego dzielimy się tym dziełem otwarcie. Ten utwór (z wyłączeniem grafik) jest udostępniony na licencji Creative Commons Uznanie Autorstwa 4.0 Międzynarodowe. Zachęcamy do jego przedruku i wykorzystania. Prosimy jednak o podanie linku do naszej strony.