Budowa tożsamości na żywej tkance miasta. Pałac Saski w Warszawie
W skrócie
W zasadzie od zakończenia wojny różne środowiska podnoszą temat rekonstrukcji Pałacu Saskiego w Warszawie. Ostatnio, z okazji świętowania 100-lecia niepodległości, inicjatywa została podchwycona przez Prezydenta Andrzeja Dudę. Zamysł odbudowania Pałacu odpowiednio wpisuje się w strategię polityki historycznej polskiej prawicy, która bardzo chętnie nawiązuje do czasów sprzed 1945 r., pomijając niemal wszystko, co działo się w PRL-u. Czy warszawiacy – przyzwyczajeni do zmiany krajobrazu stolicy na bardziej nowoczesny – zaakceptują kolejny duży, historyczny budynek w centrum miasta?
Zapomniany symbol
Przed wojną był niewątpliwe jednym z najważniejszych budynków stolicy, a plac znajdujący się przed nim miejscem reprezentacyjnym i symbolicznym. Nazwę zawdzięcza przejściu w XVIII w. w ręce królów z dynastii Sasów. Na przestrzeni dziejów pełnił funkcję liceum, a przez pewien czas zamieszkiwał go młody Fryderyk Chopin. Swój ostateczny wygląd otrzymał za sprawą rosyjskiego kupca, I. Skwarcowa, który wszedł w jego posiadanie po powstaniu listopadowym oraz dokonał przebudowy według projektu Adama Idzikowskiego. To wtedy właśnie powstała monumentalna kolumnada pomiędzy skrzydłami, gdzie później miał się znaleźć Grób Nieznanego Żołnierza.
W gąszczu innych stołecznych budynków Pałac Saski niczym specjalnym się nie wyróżniał. Jednak w sferze symbolicznej stał się pewnego rodzaju ikoną miasta. Był międzywojennym odpowiednikiem dzisiejszego Pałacu Kultury – to na jego tle ludzie odwiedzający Warszawę fotografowali się najczęściej.
Bez wątpienia lwia część legendy powstała na skutek wydarzeń dziś nie do końca pamiętanych. W tym właśnie budynku swoją siedzibę miał Oddział II Sztabu Generalnego Wojska Polskiego, tzw. „Biuro Szyfrów”. Oficerowie ci, podczas upalnych dni lipca 1920 r. rozszyfrowali sygnały nadawane od Michaiła Tuchaczewskiego, Lwa Trockiego i Siemiona Budionnego, przyczyniając się w ogromnej mierze do późniejszych wydarzeń sierpniowych, okrzykniętych „Cudem nad Wisłą”. Kolejnym ogromnym sukcesem tej grupy, było rozszyfrowanie kodu Enigmy w latach trzydziestych.
Kres istnienia budowli przyniosła II wojna światowa, a konkretniej okupant niemiecki, który zdecydował się na zburzenie budynku po Powstaniu Warszawskim. Jego dalsze losy w zasadzie można określić jako powracająca jak mantra nadzieja na zmartwychwstanie. Wbrew historycznym stereotypom, temat odbudowy pojawiał się nawet w PRL-u. Jednak szansa w postaci pewnego rodzaju odwilży architektonicznej lat siedemdziesiątych została wykorzystana na odbudowę Zamku Królewskiego. Mimo rozpisywanych wówczas konkursów, projekt odbudowy Pałacu nigdy nie wyszedł ze sfery planów.
Nadzieję przyniósł 1989 r., lecz do czasu objęcia prezydentury Warszawy przez Lecha Kaczyńskiego, sprawa nie odnajdywała większego posłuchu. Dopiero początek XXI wieku, na skutek działań przyszłego Prezydenta RP, przyniósł pewne postępy w formie rozpisywanych przetargów na odbudowę. Wydawało się, że rozpoczęcie prac archeologicznych na dobre ugruntuje starania rekonstrukcyjne, jednakże i te stanęły w martwym punkcie.
Kiedy już wydawało się, że odbudowa Pałacu na zawsze została zaniechana, do gry wszedł Andrzej Duda, podpisując deklarację, która nie tylko powraca do pomysłu rekonstrukcji, lecz również postuluje uczynienie z Pałacu budynku o charakterze publicznym. Pomysły na przeznaczenie wnętrz budynku są różnorakie. Obecnie można usłyszeć, że zrekonstruowany, przedwojenny symbol Warszawy miałby zostać nową siedzibą Senatu, na co nadzieję wyraził marszałek wyższej izby parlamentu, Stanisław Karczewski. Jednak instytucja ta miałaby zająć tylko jedno skrzydło kompleksu. Pod znakiem zapytania pozostaje więc przyszłe wykorzystanie pozostałej przestrzeni.
Nawiązując do dziedzictwa „Biura Szyfrów”, w odbudowanym Pałacu mogłoby się mieścić Muzeum Polskiej Szkoły Matematycznej, która mimo swoich wiekopomnych osiągnięć oraz spuścizny, nie doczekała się niestety namacalnego upamiętnienia. Takie muzeum swym istnieniem przypominałoby o pozytywnych epizodach w historii budowli, oraz stanowiło ciekawą przeciwwagę dla siedziby Senatu, pokazując, że poza sprzeczkami politycznymi, dobro państwa realizuje się także na innych płaszczyznach.
Pałac niezgody
Pomysł rekonstrukcji od zawsze budzi wiele kontrowersji, a to dlatego, że plac Piłsudskiego, na którym miałby powstać Pałac, to największy niezagospodarowany obszar centrum Warszawy.
Racje obu stron dyskusji prowadzonej na temat odbudowy Pałacu Saskiego wydają się równoważyć i nic nie wskazuje na to, aby nagle pojawił się niepodważalny, przekonywujący argument kończący spór. Dobrze obrazuje to opinia dwóch konserwatorów zabytków – ten wojewódzki jest zwolennikiem pomysłu, stołeczny zaś wręcz przeciwnie.
Niedawno głos w tej kwestii, zabrała również wiceminister kultury oraz generalny konserwator zabytków, Małgorzata Gawin. W wywiadzie dla Dziennika Gazety Prawnej, stwierdza, że decyzja o zaniechaniu odbudowy Pałacu Saskiego, nie była efektem ani woli Polaków, ani decyzji konserwatorów, lecz zwykłym zakazem politycznym. Co istotne, pani wiceminister sama przyznaje, że była przeciwniczką odbudowy ze względu na odstraszające przykłady źle wykonanych rekonstrukcji. Na zmianę stanowiska generalnej konserwator wpłynął fakt, że budowlane fuszerki są efektem pozwoleń wydanych mimo znaczących braków dokumentacyjnych, a nie owocem samego pomysłu odtwarzania budynków historycznych.
Według przeciwników, przestrzeń placu Piłsudskiego, pozostawiona w formie obecnej, stanowiłaby doskonały pomnik pamięci i świadectwa tego, czym są zmagania wojenne. Budowle w analogicznej post-wojennej aranżacji można spotkać chociażby w Berlinie, w postaci Kościoła Pamięci. Pełni on tam dokładnie tę samą funkcję, która jest proponowana, czy może wręcz narzucana przez Grób Nieznanego Żołnierza.
Jednak w tym miejscu, możemy spotkać się z argumentem drugiej strony, stwierdzającym, że takie pozostawienie sprawy jest niczym innym jak oddaniem ostatniego słowa w sprawie kształtu architektonicznego Warszawy żołnierzom niemieckim, którzy zburzyli budynek. Opinie taką można spotkać chociażby w reportażu dotyczącym rekonstrukcji Pałacu, który pojawił się ponad dwa lata temu w TV Trwam. Tego rodzaju głos jest przede wszystkim argumentem emocjonalnym – choć w wymiarze symbolicznym może być przekonujący dla pewnych grup, to jednak daleko mu do racjonalności.
Kolejnym zarzutem wytaczanym wobec idei odbudowy kompleksu pałacowego jest jego przeszłość. Z takim punktem widzenia możemy się spotkać na przykład w Newsweeku, w tekście A. Hudzika „Odbudowa Pałacu Saskiego, czyli jak fałszuje się historię”. Autor postuluje zablokowanie idei rekonstrukcji budynku, dlatego, że służył on Rosjanom jako siedziba III Dowództwa Warszawskiego Okręgu Wojskowego, a co za tym idzie, nie będzie to trafiony pomnik naszej niepodległości.
Ten argument wydaje się być o tyle chybiony, iż jak wiadomo, symbolika przestrzeni warszawskiej niewybrednie przyjmuje obce naleciałości, nawet tak jaskrawo przeskalowane i marnotrawiące obszar miasta jak Pałac Kultury. Poza tym, późniejsze osiągnięcia oddziałów polskiego wojska opisane wyżej, które miały swoją siedzibę w murach Pałacu Saskiego, zdają się nie tylko równoważyć czarne karty, a nawet wygrywać z nimi z nawiązką. Co najzabawniejsze, idąc tym torem rozumowania, Wawel jako siedziba władz Generalnego Gubernatorstwa również zasługuje na banicję z grona symboli architektonicznych.
Urbanistyczne sumienie
W tym punkcie dochodzimy do znaczącej kwestii, jeśli chodzi o rekonstrukcje historyczne. Czas na odbudowę przedwojennej zabudowy nie minął, ani nie został określony w jakimś konkretnym dokumencie. Choć istniały dokumenty wprost nie zalecające rekonstrukcji budynków jak tzw. karta wenecka z 1964, to przykłady z całego świata niestosowania się do jej zaleceń, wydają się podważać jej sens. Jedynym wyznacznikiem w tej kwestii pozostaje potrzeba przywrócenia określonego budynku wśród społeczeństwa. A skoro wokół Pałacu Saskiego taka dyskusja się rozciąga i to na tak wysokich szczeblach państwowych, oznacza, że taka potrzeba istnieje.
Wartym przytoczenia, ze względu na zobrazowanie wyjątkowości Warszawy, jest stanowisko jednej z osób, którym zawdzięczamy odbudowę stołecznej starówki, profesora Jana Zachwatowicza, który pisał w artykule z roku 1946: „Z premedytacją wydarto całe strony naszej historii, pisane kamiennymi zgłoskami architektury. Nie możemy na to się zgodzić. Poczucie odpowiedzialności wobec przyszłych pokoleń domaga się odbudowy tego, co nam zniszczono, odbudowy pełnej, świadomej tragizmu popełnianego fałszu konserwatorskiego… Sprawa zabytków jest podstawowym zagadnieniem społecznym — zagadnieniem kultury narodu. Nie możemy wobec nich stosować jednostronnie abstrakcyjnej teorii, musimy uwzględniać potrzeby dnia dzisiejszego”.
Problemem wydaje się być jednak świadomość kolejnych pokoleń Warszawiaków oraz skala poparcia dla tej idei. Niewykluczone, że tego rodzaju przeszczep z przeszłości, okaże się być dla wielu nic nieznaczącym, dziwacznym kaprysem władz, który nie będzie posiadał faktycznej wartości symbolicznej, a to z prozaicznego i tragicznego jednocześnie faktu przerwanej ciągłości.
Dla młodszych pokoleń zamieszkujących stolicę gama symboli miasta jest w pewien sposób zamknięta, dlatego, że żyją oni w tym samym miejscu co swoi dziadkowie, ale w innym mieście, stąd też nie mają obowiązku ani nawet możliwości wiązać z nieistniejącym budynkiem pozytywnych skojarzeń.
Zespawana historia
Trudno jednoznacznie rozsądzić, która strona ma w tym sporze rację. Z jednej strony forsowana jest wizja miasta nowoczesnego, wykorzystującego przestrzeń powstałą po zniszczeniach wojennych na rzecz modernistycznych inwestycji, wpisujących się bardziej lub mniej udanie w charakter miasta, które patrzy w przyszłość, Z drugiej strony mamy również racjonalne argumenty, które podkreślają znaczenie dziedzictwa i ważnych, historycznych symboli dla tożsamości mieszkańców stolicy. Oba te podejścia stosuje się z równym powodzeniem na całym świecie, podając chociażby przykład nowoczesnej zabudowy Frankfurtu nad Menem, czy wspaniałe rekonstrukcje jak chociażby ta z Dolnego Zamku w Wilnie w 2009 roku.
Oczywistym wydaje się po której stronie opowiedział się swoją deklaracją Prezydent, biorąc pod uwagę, że polityka historyczna prowadzona przez obecną partię rządzącą, jest raczej nawiązywaniem do wzorców z czasów przedwojennych oraz podziemia niepodległościowego, ze zdecydowanym pominięciem, czy wręcz napiętnowaniem okresu peerelowskiego. Taka wizję konstytuowania pamięci zbiorowej, opartej na elementach z polskiej historii posiadających pełną legitymizację społeczną, wydaje się być dość bezpieczna, gdyż osoby uznające dziedzictwo komunistyczne za równoprawne (czy wręcz pierwszorzędne) są dziś marginalne. Zrozumiałym przy takim stanie rzeczy jest, że tendencja do wskrzeszania elementów nawiązujących do romantycznej polskości, znalazła swoje kolejne urzeczywistnienie w planie odbudowy Pałacu Saskiego.
Pomimo dostrzegalnego ryzyka, że zamiast symbolem ponadpartyjnego porozumienia, zrekonstruowany Pałac Saski stanie się pastiszem samego siebie, jest również możliwość, że będzie symbolem miasta uparcie powracającego z ruin do pełni swej świetności. Taki scenariusz wymaga jednak ponadprzeciętnego rozsądku.