Witamy na stronie Klubu Jagiellońskiego. Jesteśmy niepartyjnym, chadeckim środowiskiem politycznym, które szuka rozwiązań ustrojowych, gospodarczych i społecznych służących integralnemu rozwojowi człowieka. Portal klubjagiellonski.pl rozwija ideę Nowej Chadecji, której filarami są: republikanizm, konserwatyzm, katolicka nauka społeczna.

Zachęcamy do regularnych odwiedzin naszej strony. Informujemy, że korzystamy z cookies.
dr Krzysztof Mazur  3 października 2017

Spór o uniwersytety. Reformatorskie „sprawdzam” dla obozu „dobrej zmiany”

dr Krzysztof Mazur  3 października 2017
przeczytanie zajmie 9 min
Spór o uniwersytety. Reformatorskie „sprawdzam” dla obozu „dobrej zmiany” Rafał Gawlikowski

Bez reformy nauki i szkolnictwa wyższego prawdziwa modernizacja państwa nie będzie możliwa. Na uniwersytecie kumulują się bowiem wyzwania kluczowe dla powodzenia Planu Morawieckiego. Dlatego zaprezentowana w połowie września „Konstytucja dla Nauki” jest papierkiem lakmusowym weryfikującym reformatorskie oblicze rządu Prawa i Sprawiedliwości.

Wielu powie, że kształt uniwersytetów nie ma większego znaczenia. Obywateli nie obchodzą kwestie tak techniczne, jak sposób wyboru rektorów. A skoro ten problem nie rozpala emocji społecznych, to w demokracji medialnej nie ma on większego znaczenia. W tej opinii jest sporo racji. Trudno wyobrazić sobie masowe protesty społeczne wokół zmian na uczelniach, tak długo jak zagwarantowane jest konstytucyjne prawo do bezpłatnej nauki. Jednocześnie każdy myślący propaństwowo obywatel rozumie, że od stanu uczelni bezpośrednio zależy kondycja państwa.

Bez reformy uniwersytetów nie będzie reformy państwa

Prapoczątkiem obecnego kryzysu zaufania do elit prawniczych jest przecież sposób uniwersyteckiego kształcenia na wydziałach prawa. Jeśli Plan Morawieckiego zakłada wyrwanie się przez polską gospodarkę z pułapki średniego rozwoju, to nie da się tego osiągnąć bez silnych uczelni technicznych oraz świetnie wykształconej kadry menedżerskiej. Ostateczne powodzenie reformy edukacji również jest uzależnione nie od likwidacji gimnazjów, ale od podniesienia poziomu kształcenia nauczycieli. Podobnie polskie przedsiębiorstwa, by zwiększać swoją produktywność, potrzebują dobrze wykształconych absolwentów szkół zawodowych, a nie kolejnych roczników, którzy ze studiów humanistycznych nie wynieśli więcej niż dyplomy ich zakończenia. Narzekamy na niską jakość administracji publicznej? Musimy podnieść poziom kształcenia na politologii i administracji, równocześnie powołując do życia dla służb mundurowych szkołę wyższą z prawdziwego zdarzenia. Podobnie w obszarze służby zdrowia nie da się zlikwidować obecnych patologii systemowych bez zmian na uczelniach medycznych.

Wreszcie problem emigracji, chyba najważniejsze obecnie wyzwanie społeczne, da się rozwiązać dopiero wówczas, gdy najzdolniejsi absolwenci polskich szkół średnich będą rozważać rodzime uczelnie jako realną alternatywę dla coraz chętniej wybieranych przez nich studiów za granicą. Zatem zgoda, reforma uczelni nie jest najgorętszym tematem politycznym. To od niej jednak zaczyna się każda prawdziwa reforma państwa.

Krótkie vademecum, jak należy wprowadzać reformy

Nie dziwi więc fakt, że postulat reformy polskich szkół wyższych stanowi prawdziwy lejtmotyw myślenia prawicowego po 1989 roku. Właśnie temu problemowi poświęcony był pierwszy numer naszego kwartalnika „Pressje”, gdy już w 2002 roku stawialiśmy pytanie: Dlaczego w Polsce nie ma uniwersytetu? W bardzo podobnym tonie wypowiadało się wielu liderów intelektualnych prawicy, od Andrzeja Nowaka po Ryszarda Legutko. W tym kontekście krytykowano przede wszystkim brak dekomunizacji na naszych uczelniach, przesadne umasowienie studiów, które doprowadziło do spadku jakości kształcenia oraz rezygnację przez polskie uniwersytety z misji kształcenia elit państwowych.

Krytyka rodzimych uczelni stała się tym samym nieodłącznym elementem krytyki establishmentu III RP.

Jarosław Gowin uznał jednak, że nie da się wprowadzić głębokich zmian systemowych idąc na otwarty konflikt ze środowiskiem naukowym. Próby zaś „ręcznego sterowania” nauką są z definicji krótkotrwałe, a jego efekty mogą łatwo obrócić się przeciwko inicjatorom. Dlatego, zamiast iść na zwarcie ze środowiskiem, minister nauki i szkolnictwa wyższego wybrał strategię zaangażowania go w projekt zmiany. Proces zaczął się od otwartego konkursu na założenia do ustawy. Wyłonione w ten sposób trzy niezależne zespoły przygotowały autorskie projekty, które zostały zaprezentowane w marcu 2017 roku. Żaden z nich nie pozostawiał złudzeń, że polska nauka i szkolnictwo wyższe wymagają głębokich reform. Zróżnicowane propozycje zespołów stały się następnie punktem wyjścia do kilkunastu otwartych spotkań regionalnych, w trakcie których cała społeczność akademicka kraju mogła „ucierać” konkretne rozwiązania.

Niedawny Narodowy Kongres Nauki w Krakowie był formą zaprezentowania projektu ustawy, jednak nie zakończył tego maratonu. Jarosław Gowin zapowiedział dalsze konsultacje oraz, co szczególnie istotne, wysłuchanie publiczne ustawy. Równocześnie powstał precyzyjny i szczegółowy harmonogram wchodzenia w życie planowanych zmian po przyjęciu ustawy.

Chyba w całej historii III RP nie było reformy polityki publicznej, która byłaby procedowana w tak partycypacyjny i transparentny sposób. 

Pięć filarów reformy Gowina

Na czym więc polega istota proponowanych rozwiązań? Można ją sprowadzić do pięciu kluczowych elementów.

1. Wolność. „Konstytucja dla nauki” integruje materię czterech ustaw, o połowę zmniejszając liczbę przepisów. Oznacza to, że  uczelnie zostaną uwolnione ze sztywnego gorsetu ministerialnych regulacji, otrzymując samodzielność w zakresie tworzenia własnej kultury organizacyjnej.

2.Finansowanie adekwatne do jakości. Od lat wiemy, że największą patologią obecnego systemu jest dysponowanie środkami proporcjonalne do liczby studentów. Prezentowany projekt ustawy zakłada, że docelowo uczelnie będą otrzymywały finansowanie adekwatne nie do liczby studentów, ale jakości naukowej. Jednostki zostaną pogrupowane w pięciu kategoriach (A+, A, B+, B, C), a przypisanie do konkretnej kategorii nie będzie zależne od sympatii ministra, ale od czytelnych reguł równych dla wszystkich.

3. Podkreślenie misji społecznej uczelni. Współczesne polskie uniwersytety wydają się być zamknięte na otaczającą ich rzeczywistość, co wynika między innymi z faktu, że władze uczelni są wybierane przez społeczność akademicką, przez co stają się zakładnikami interesów swoich pracowników. Dlatego „Konstytucja dla nauki” proponuje wprowadzenie – obok rektora i senatu – kilkuosobowej rady uczelni, która w większości ma być złożona z osób nie zatrudnionych na uczelni. Rada uczelni, uczestnicząc w  tworzeniu strategicznej wizji rozwoju, ma mieć jednocześnie istotny wpływ na powoływanie rektora oraz rozliczanie go z jego działalności.

4. Wzmocnienie władzy rektora. Dziś uczelnie to luźne federacje wydziałów, które przeważnie prowadzą ze sobą wojny o ograniczone zasoby materialne. „Konstytucja dla nauki” przekazuje rektorowi pełną władzę w zarządzaniu finansami, a na poziom całej uczelni mają również zostać przeniesione takie kompetencje jak kategoryzacja naukowa, odpowiedzialność za prowadzenie studiów czy uprawnienia do nadawania stopni naukowych. W ten sposób uczelnia staje się faktycznym podmiotem, a nie jedynie jednostką administracyjną.

5. Wzmocnienie pozycji osób przed habilitacją. W obecnym hierarchicznym systemie dominującym na uczelniach najgorzej mają ci, którzy w „feudalnej drabince” znajdują się na jej najniższych szczeblach. Dlatego od lat podnoszony jest słuszny postulat zniesienia habilitacji, gdyż w ten sposób już po otrzymaniu tytułu doktora miałoby się status pełnoprawnego pracownika naukowego, co zbieżne jest z praktyką krajów zachodnich. Niestety „Konstytucja dla nauki”nie zdecydowała się na tak radykalny krok, jednak zakłada automatyczną habilitację dla doktorów, którzy otrzymają prestiżowe międzynarodowe granty badawcze, oraz wzmacnia pozycję doktorów i ogranicza możliwość nadawania habilitacji tylko przez najlepsze jednostki (A+ lub A). Zakłada również płatne stypendium dla każdego rozpoczynającego studia doktoranckie. Te rozwiązania mają wzmocnić pozycję doktorantów i doktorów wobec obecnego establishmentu uniwersyteckiego.

Albo polskie uczelnie będą liczyć się na świecie, albo nie będzie ich wcale

W kręgach związanych z twardym jądrem PiS-u można usłyszeć narrację, że opisane powyżej propozycje są liberalne, a przez to nie pasują do konserwatywnego rządu. Jeśli uznamy, że w tym kontekście „liberalny” to tyle, co „wolnorynkowy”, to należy zauważyć, że ten zarzut wydaje się zupełnie nieadekwatny. Żadna z opisanych propozycji nie zwiększa bowiem roli rynku w ramach systemu nauki i szkolnictwa wyższego .

Istotą zmian jest raczej ustanowienie klarownych reguł konkurencji oraz wyraźny impuls finansowy dla tych ośrodków, które osiągają najlepsze wyniki naukowe na świecie. Oczywiście, można czuć niedosyt, że projekt nie zakłada bardziej radykalnych rozwiązań, jak choćby zupełne zniesienie habilitacji czy zwiększenie mobilności naukowców.

Można również krytykować obowiązujący na świecie model oceny jakości nauki polegający na fetyszu cytowań w renomowanych czasopismach, w co „Konstytucja dla nauki” poniekąd się wpisuje. Dopóki jednak nikt nie wymyśli alternatywnego modelu oceny jakości naukowej, należy konkurować w oparciu o obowiązujące globalnie zasady, nawet jeśli są one niedoskonałe.

Dla jakości polskich uczelni lepiej jest bowiem, by rywalizowały na arenie międzynarodowej, niż zamykały się we własnym „grajdołku”. Dlatego filozofia proponowanej reformy sprowadza się do tego, że, parafrazując słowa Józefa Piłsudskiego, albo polskie uczelnie będą liczyć się na świecie, albo nie będzie ich wcale. Nie ma to jednak nic wspólnego z liberalizmem, ale z dobrze pojętą konkurencją.

A teraz najciekawsze. Należało się spodziewać, że tak ambitny projekt spotka się z dużym oporem wśród samych zainteresowanych. Tymczasem partycypacyjny model pracy nad „Konstytucją dla nauki” sprawił, że Jarosławowi Gowinowi udało się uzyskać szerokie poparcie liderów środowisk akademickich. W trakcie krakowskiego Kongresu prof. Jan Szmidt, rektor Politechniki Warszawskiej, a co ważniejsze Przewodniczący Konferencji Rektorów Akademickich Szkół Polskich stwierdził, że jego środowisko w ogromnej mierze popiera proponowane rozwiązania. Na tym jednak nie koniec. Równolegle MNiSW poprosiło również Komisję Europejską o przygotowanie specjalnego raportu z rekomendacjami. Zaprezentowana 13 września publikacja Poland’s Higher Education and Science System. Horizon 2020 Policy Support Facility w fundamentalny kwestiach okazała się być zbieżna z propozycjami Gowina. W raporcie mowa jest o potrzebie wzmocnienia roli rektora, wyraźnym rozgraniczeniu uczelni na zawodowe i akademickie, uproszczeniu systemu finansowania uczelni, powołaniu szkół doktorskich, reorientowaniu ewaluacji uczelni w kierunku dowartościowania badań naukowych, odbiurokratyzowaniu systemów kontroli jakości czy większej współpracy nauki z otoczeniem społeczno-gospodarczym. Wszystkie te elementy zawiera „Konstytucja dla nauki”. Dlatego Robert-Jan Smits, Dyrektor Generalny Komisji Europejskiej odpowiedzialny za badania i innowacje, na konferencji prasowej w Warszawie chwalił plany Ministerstwa Nauki.

Jarosławowi Gowinowi tym samym udała się rzecz niezwykła. Nie tylko wypracował projekt w realnym dialogu ze środowiskiem, ale również dostał dla niego ważne wsparcie z Brukseli, co ma niebagatelne znaczenie w kontekście międzynarodowej wymiany naukowej oraz ogromnych sum z europejskich środków strukturalnych przeznaczanych w tej perspektywie unijnej na badania i rozwój.

Posłowie-profesorowie chcą, żeby było jak zawsze

Cały kunszt pracy nad reformą szkolnictwa wyższego widać szczególnie wyraźnie, kiedy zestawimy go z „legislacyjnym blitzkriegiem”, jaki zafundował nam PiS w odniesieniu do Sądu Najwyższego. Czy jesteśmy sobie w stanie wyobrazić kongres organizowany przez Zbigniewa Ziobrę, na którym propozycje Ministerstwa Sprawiedliwości popiera Andrzej Rzepliński oraz ważny przedstawiciel Komisji Europejskiej?

Ten ostatni wątek może oczywiście okazać się największym obciążeniem dla „Konstytucji dla nauki”. Ciepłe słowa ze strony establishmentu akademickiego oraz Brukseli mogą być łatwo wykorzystane przez „jastrzębi” wewnątrz PiS-u. Przecież premier Beata Szydło w podobny sposób skomentowała weta prezydenckie mówiąc, że „cenne są spotkania i dyskusje z prawnikami, filozofami i politykami, ale aby dobrze zreformować polskie sądy trzeba przede wszystkim słuchać głosu zwykłych Polaków”. I tym razem partia rządząca może sięgnąć po antyestablishmentową retorykę. Będzie jednak ona bardzo niewiarygodna, gdyż w rzeczywistości w sporze o reformę uczelni podział wygląda zgoła inaczej.

Pomimo stałej retoryki antyelitarystycznej, od kilku dobrych kadencji odsetek profesorów w klubie parlamentarnym PiS-u jest największy wśród wszystkich klubów. Nie są to jedynie reprezentanci wiodących polskich uniwersytetów, lecz często profesorowie uczelni o znaczeniu regionalnym. Z perspektywy takich ośrodków ambitny cel wypłynięcia na szerokie międzynarodowe wody traktowany jest z ogromnym dystansem. Przeważnie ich reprezentanci wolą opowiedzieć się za utrzymaniem status quo, niż zaryzykować nowy model finansowania oparty na jakości naukowej. Prowadzi to jednak, jak wskazuje chociażby przywołany raport Komisji Europejskiej, do „nadmiernego rozdrobnienia naszego systemu, przy jednoczesnym braku jego zróżnicowania”. Mówiąc wprost, za dużo uczelni chce działać jak duży uniwersytet, nie mając do tego zasobów.

Dlatego „Konstytucja dla nauki”zakłada podział na uczelnie akademickie i zawodowe, stawiając ambitne cele każdej z tych grup. Ci pierwsi mają stanąć na poważnie do konkurencji międzynarodowej. Ci drudzy wymyślić specjalizację regionalną, by realnie odpowiadać na potrzeby społeczne i ekonomiczne miast oraz regionów, w których funkcjonują. Co jednak najważniejsze, podział na uczelnie akademickie i zawodowe nie ma być określony „z góry”, przez wolę polityczną ministra, ale być efektem obowiązywania przejrzystych zasad gry, które promują nie liczbę studentów, ale jakość prowadzonych badań.

Patrząc z tej perspektywy obrona status quo to nic innego, jak opowiedzenie się po stronie tej części profesury, która nie chce żadnych zmian. Takie stanowisko nie może więc być utożsamiane z występowaniem w imieniu „zwykłych Polaków” w kontrze do establishmentu, ale oznacza poparcie dla najbardziej zachowawczej części obecnych elit uniwersyteckich.

Tak oto spór o „Konstytucję dla nauki” może okazać się bardzo ważnym testem dla wiarygodności całej retoryki obozu dobrej zmiany.

Reformatorskie „sprawdzam” dla obozu „dobrej zmiany”

Dziś nie wiemy, jaka motywacja stała za słowami marszałka Terleckiego, który na antenie radiowej Trójki stwierdził, że projektu Gowina „nie zna ani rząd, ani klub PiS” i wątpił, by w tym kształcie został on przyjęty. Czy była to prosta chęć „pokiwania palcem” działającemu zbyt niezależnie wicepremierowi, czy zapowiedź realnego konfliktu? To pytanie tak naprawdę sprowadza się do kwestii, na ile „Konstytucja dla nauki” otrzymała wcześniej akceptację Jarosława Kaczyńskiego oraz na ile prezes PiS-u będzie gotowy utrzymać dla niej poparcie również w przyszłości. Widać jednak wyraźnie, że stawka w tej grze jest dużo wyższa, niż mogłoby się wydawać na pierwszy rzut oka.

Spór o tę ustawę jest w istocie sporem o modernizacyjną wiarygodność obozu „dobrej zmiany”. Z jednej strony dostajemy ambitny projekt reformy jednej z kluczowych polityk publicznych, który ma szansę pchnąć polską naukę w kierunku konkurencji międzynarodowej, co jest niezbędnym elementem realizacji Strategii na Rzecz Odpowiedzialnego Rozwoju. Do poparcia tego projektu udało się przekonać reformatorsko nastawioną część liderów środowiska akademickiego oraz Komisję Europejską. Z drugiej strony mamy tendencje zachowawcze tej części establishmentu profesorskiego, która boi się zmian i chce zachować obowiązujące status quo. Blokuje tym samym zmiany w kluczowym obszarze z perspektywy efektywnego funkcjonowania państwa. Kolejne miesiące pokażą, która tendencja zwycięży w obozie rządowym.