Witamy na stronie Klubu Jagiellońskiego. Jesteśmy niepartyjnym, chadeckim środowiskiem politycznym, które szuka rozwiązań ustrojowych, gospodarczych i społecznych służących integralnemu rozwojowi człowieka. Portal klubjagiellonski.pl rozwija ideę Nowej Chadecji, której filarami są: republikanizm, konserwatyzm, katolicka nauka społeczna.

Zachęcamy do regularnych odwiedzin naszej strony. Informujemy, że korzystamy z cookies.

Franki: Jestem Ślązakiem i jestem Polakiem

przeczytanie zajmie 10 min

W Europie panuje moda na regionalizm. Coraz częściej można spotkać młodych ludzi deklarujących: „Jestem Alzatczykiem”, „Jestem Bawarczykiem”. Kiedy chodziłem do podstawówki w okresie Polski Ludowej na głównym korytarzu szkoły można było przeczytać: „Szanując gwarę śląską mówimy czysto i poprawnie po polsku”. Dzisiaj godka jest już słyszalna, także poza Śląskiem. Nie ma sprzeczności między śląskością a polskością. O współczesnej śląskiej tożsamości z Grzegorzem Franki, prezesem Związku Górnośląskiego  rozmawiały Kinga Mercik i Karolina Wyciślik.

Jak wyglądała tożsamość śląska przed transformacją ustrojową, w czasie kiedy monoetniczna Polska Ludowa nie była zainteresowana promowaniem jakichkolwiek przejawów regionalizmu? Czy restrykcje i zakazy miały jakiś wpływ na kulturę śląską?

Kiedy chodziłem do szkoły podstawowej w Michałkowicach – jest to dzielnica Siemianowic Śląskich – na głównym korytarzu był taki transparent z napisem: „Szanując gwarę śląską mówimy czysto i poprawnie po polsku”. Ten tekst, który utkwił mi w pamięci oddaje to, jakie było wtedy nastawienie państwa do śląskości, do regionalizmu w ogóle. Nigdy nie słyszałem, i nie dało się tego odczuć wprost, że nie wolno nam mówić po śląsku, że to wszystko jest nieważne. Indoktrynacja  przebiegała dosyć chytrze, czyli –odwołując się do szkolnego napisu – wbijano do naszych głów, że jeśli nie będziemy mówić gwarą, będzie to świadectwo naszego szacunku wobec niej. Jest to oczywiście absolutną bujdą! Żeby godka istniała musi być w użyciu. Wtedy, w latach 70. większość dzieciaków w mojej okolicy godała po śląsku. Ja byłem jednym z niewielu, który, idąc do szkoły, umiał w miarę poprawnie posługiwać się językiem literackim.

Dzisiaj, kiedy dużo mówi się o regionalizmie, kiedy on odżywa, kiedy staje się modny – nawet wśród młodych ludzi – mówiących po śląsku jest coraz mniej. Oczywiście system państwa socjalistycznego dopomógł w wykorzenieniu tego języka z przestrzeni publicznej. Jestem jednak zdania, że dużo rozegrało się w domu. Jeżeli rodzice i dziadkowie godają ze sobą – do swoich dzieci i wnuków – oni też mają szansę nauczyć się gwary i będą jej uczyć następne pokolenia. A na fali tej odwilży, nowego oddechu w latach 90. wszyscy –  nie tylko na Śląsku, ale w całej Polsce – zachłysnęli się tym, co fajne w kulturze zachodniej. Gdzieś nam ta godka i tożsamość umknęły.

Na początku lat 90. nasza godka, nasza mowa – celowo nie będę używał słowa gwara lub język, ponieważ staram się być neutralny – zaczęła przymierać. Na szczęście przełom wieków to zmienił. Już w tej nowej rzeczywistości pojawiły się środowiska, które postanowiły wrócić do korzeni – szukać tożsamości. One zainicjowały to, że dzisiaj mamy w Katowicach w centrum miasta sklep, gdzie można kupić śląskie gadżety. Jego klientami są w większości ludzie młodzi. To oni najczęściej nie godają po śląsku, jedynie używają pojedynczych słów typu: „Idę na hasiok” albo: „Zjadłem taką dobrą klapsznitę”. Oczywiście wielu osobom może się to nie podobać, ale ja cieszę się z tego, że one po to sięgają, że pamiętają. Język jest jednym ze wyznaczników naszej tożsamości, ale nie tylko. Tożsamość to jest cały zespół cech i– język oczywiście jest jednym z nich, ale nie jedynym.

No właśnie. Urodziłam się na Śląsku, tutaj mieszkam i czuję się Ślązaczką. Jestem związana z moją małą ojczyzną, ale w żaden sposób nie przeszkadza mi to w byciu Polką. Zastanawia mnie sprawa manifestowania śląskości i polskości. Noszę je w sobie, ale nigdy nie miałam potrzeby ich okazywania. Nie uważam też, że stoją w opozycji względem siebie. Sądzi Pan, że Ślązacy mają z tym problem?

Według mnie śląski patriotyzm jest nieco inny od polskiego. Dla przeciętnego Polaka takie pojęcia jak kraj, państwo, naród, ojczyzna są prawie tożsame. Dla Ślązaka – nie. Dla Ślązaka ojczyzną jest jego najbliższa ziemia – po prostu Górny Śląsk, a czasami nawet jeszcze „niżej”. Mówimy: „Jo jest ze Świętochłowic. Jo jest z Mysłowic”. To jest nasza ojczyzna. Najczęściej Ślązacy nie nazywają siebie narodem. Mówimy o sobie prosto, że jesteśmy Ślązakami – to jest w naszych sercach, w naszych głowach i nie mamy szczególnej potrzeby manifestowania tego.

Państwo dla Ślązaka jest bytem dosyć abstrakcyjnym, który oczywiście jest potrzebny – i Ślązacy go szanują. Ale nie uważają, że jest ono czymś na tyle ważnym, że trzeba manifestować swoje przywiązanie do niego. Państwo jest po to, żeby nam wszystkim wspólnie żyło się lepiej. Należy od niego oczekiwać pewnych udogodnień praktycznych dla codziennego życia. I u nas na Śląsku to pojęcie patriotyzmu właśnie tym różni się od postrzegania go przez resztę Polaków.

Być może jest tak dlatego, że Śląsk przez ponad sześć wieków tworzył swoją historię w oderwaniu od Rzeczpospolitej. W pewnym momencie Polska straciła niepodległość, odzyskała ją w 1918, aby po dwudziestu latach znów ją stracić – być może jest to pewien lęk, który powoduje, że istnieje potrzeba transparentnego pokazywania przywiązania do Polski, do swojej ojczyzny, do swojego narodu, państwa.

Ślązacy tych obaw mają mniej dlatego, że w dużej części określają siebie najpierw Ślązakami – i to nie stoi w sprzeczności do polskości. Trzeba mieć jakiś porządek i my go mamy. Najpierw rodzimy się w konkretnej rodzinie, potem utożsamiamy się ze środowiskiem, w którym dorastamy, następnie ze swoim miastem, a w dalszej kolejności – jesteśmy Polakami, Europejczykami i obywatelami świata. Ślązacy taki porządek przyjmują – śląskość nie stoi w sprzeczności z polskością, jednak zachowujemy przy tym pewnego rodzaju porządek.

Natomiast trzeba pamiętać, że tożsamość jest subiektywnym odczuciem każdego z nas. Nikt nie ma prawa narzucać nam naszej tożsamości, możemy o niej dyskutować, rozmawiać, przekonywać się, ale jej kwestia powinna wypływać z naszej głowy i serca.

Wróćmy jeszcze do PRL-u. Mam wrażenie, że Śląsk był wówczas mityzowany i obraz ten w jakiś sposób funkcjonuje do dziś. Obserwujemy to m.in. w cyklu filmów o Śląsku Kazimierza Kutza. Krzysztof Zanussi po Soli czarnej ziemi obwieszczał, że każdy chce być Ślązakiem. Szczycimy się pracowitością, pobożnością, troską o rodzinę. Tymczasem są to cechy, które w dzisiejszym świecie mogą charakteryzować każdego. Prof. Zbigniew Kadłubek dosadnie twierdzi że „ktoś nam włożył do głowy te cechy, które powtarzamy jak mantrę i musimy to w końcu wypluć”.

Coś w tym jest, oczywiście. W czasach Polski Ludowej  dla ludności napływowej, która przyjeżdżała tutaj głównie z Polski wschodniej i centralnej, Śląsk był postrzegany jako miejsce do pracy, do życia. Zaś przez tych, którzy tu nie przyjeżdżali, jawił się jako miejsce dobrobytu. W latach 70. w Katowicach powstał pierwszy supermarket – było tam ciepło, kolorowo, pachnąco, grała muzyka podczas zakupów. Młodym ludziom wydaje się to niewyobrażalne – myślicie, że pierwsze takie sklepy powstały dwadzieścia lat później! Było to może mniejsze miejsce niż dzisiejsze galerie handlowe, ale jeszcze bardziej eleganckie niż przeciętny sklep. To powodowało, ze mieszkańcy na Śląsku, pracujący w przemyśle i wokół niego, byli odbierani jako ludzie, którzy niesprawiedliwie żyją na wyższym poziomie życia niż reszta Polski. Z jakiejś zazdrości pewnie wszyscy byli wrzuceni do jednego wora – na Śląsku mają się dobrze, a my nie.

Natomiast ja chciałbym troszeczkę odwrócić spojrzenie na Śląsk. Miejsce to było zawsze wielokulturowe, nie tylko po II wojnie światowej, ale i wcześniej. Tutaj spotykały się różne nacje. Nigdy nie było to źródłem konfliktów na tle narodowościowym, ale przyczyną do rozkwitu tego regionu. I tak tutaj było, to było normalne.

Śląsk był postrzegany jako kraina mlekiem i miodem płynąca, gdzie jest łatwiejszy dostęp do różnych dóbr. Z kolei Ślązacy mieli poczucie, że są wykorzystywani przez resztę kraju, bo tutaj był przemysł, a znaczna część dochodu narodowego wypracowana była w śląskim przemyśle. I właśnie z tego względu pojawiły się pewne antagonizmy, których być może już nie ma, ale ich skutki chyba do dzisiaj odczuwamy. Co jest w tym wszystkim istotne? Obraz Śląska i Ślązaka w PRL-u nie był przekazywany przez ówczesne media i władze w obiektywny sposób, ale wycinkowo. W telewizji można było popatrzeć na jakiś kabaret, w którym godka śląska kojarzyła się z czymś bardzo śmiesznym, była językiem żartu. Niestety do dzisiaj taki stereotyp istnieje i jest podtrzymywany. Natomiast trzeba pamiętać, że dla wielu ludzi był to język domowy, język serca, czyli taki, w którym rozmawiało się o różnych sprawach – codziennych, ważnych, rodzinnych, miłosnych. I tak jak mówię, zaczęło się to zmieniać w latach 90., kiedy powstały różne organizacje, m.in. takie jak Związek Górnośląski. Postanowiły one sięgnąć do śląskiej tradycji, do śląskiej tożsamości.

A jak teraz wygląda postrzeganie Śląska? Wydaje się, że w ostatnich latach jego odbiór się zmienił. Jeszcze całkiem niedawno byliśmy postrzegani jako region nieciekawy, szary, do którego wybiera się tylko za pracą. Natomiast obserwuję, że ludzie, którzy tu przyjeżdżają mówią o tym, że ich myślenie na temat Śląska się zmieniło.

Tak, cały czas pokutują te wspomniane już stereotypy na temat Śląska. Ale to nasza rolą jest ich zmienianie. Nie możemy oczekiwać, że ktoś, kto nigdy tutaj nie był, obudzi się pewnego dnia w swym mieszkaniu w Warszawie czy Gdańsku i powie – „O, Śląsk na pewno się zmienił, to jest ciekawe miejsce”. Nie powiedzą tak dopóki sami ich nie zaprosimy i nie pokażemy, że ewoluujemy w dobrą stronę.

Kiedyś miałem okazję zaprosić do zwiedzania Sejmu Śląskiego w Katowicach (który nota bene jest prototypem Sejmu Polskiego w znaczeniu architektonicznym) przewodników, którzy oprowadzają wycieczki po polskim parlamencie i przy tej okazji pokazałem im Nikiszowiec. Jedna z pań powiedziała: „Jak tutaj jest pięknie!”, a inni to potwierdzili. Zdawało im się, że nic godnego uwagi u nas nie ma –  tylko kopalnie, huty i nic więcej. I owa Pani mi powiedziała, że przyjedzie na Śląsk na urlop. Wydawało mi się, że to zwykła kurtuazja, podczas gdy w lipcu następnego roku zadzwoniła do mnie, żeby umówić się na kawę. Okazało się, że wybrała się z rodziną na dwa tygodnie na Śląsk i zwiedziła go dosyć dokładnie. Byli nim zachwyceni. Okazuje się, że sami nie doceniamy walorów naszego regionu, często nie zauważamy jego potencjału, w ten sposób utrzymując stereotyp nieatrakcyjnego Śląska.

Coraz częściej jest tak, że przyjeżdżają do nas ludzie z kraju czy zagranicy i zachwycają się nową architekturą w Katowicach, unikalnymi zabytkami jak Nikiszowiec, kopalnia Guido w Zabrzu, kopalnia srebra w Tarnowskich Górach, ale również ośrodkami zimowymi czy pięknymi terenami w północnej części Śląska, a także wyjątkowymi miejscami jak Park Pszczyński z zagrodą żubrów. Nie jesteśmy otwarci na przełamywanie stereotypów.

Dodatkowo Śląsk w mojej ocenie jest postrzegany przez pryzmat niektórych działaczy regionalnych. Zdarza się potem, że w wyniku ich działalności mówi się dążeniach separatystycznych, oderwania się od Polski i przyłączenia Śląska do Niemiec. Wynika to być może błędnego formułowania myśli tych działaczy. Nie ma też innych, którzy by mówili – „To tak nie jest, my chcemy tutaj być”. Dla nas jest oczywiste, że tworzymy dzisiejszą Rzeczpospolitą, chcemy jednak podkreślić pewną odrębność. Mimo że nas różni, nie musi nas dzielić, ale może ubogacać kulturę polską.

A jednak antagonizmy i nieporozumienia pojawiają się również na samym Śląsku.  

Niestety muszę to potwierdzić – jest taka grupa działaczy, środowisko, które próbuje po swojemu zdefiniować śląskość i to, kto jest Ślązakiem. Dla mnie jest to subiektywne odczucie. Znam wielu ludzi, którzy nie byli rodowitymi Ślązakami. Przyjechali na Śląsk albo z własnego wyboru, albo los ich tutaj rzucił, a dla Śląska i również dla Polski zrobili bardzo dużo. Dla przykładu: Siemianowice Śląskie znane są ze szpitala oparzeniowego, którego założycielem był dr Stanisław Sakiel. Człowiek, którego losy wojenne rzuciły tutaj, na Śląsk. To on stworzył to dzieło, z którego korzystali nie tylko górnicy, nie tylko Ślązacy, ale cała Polska.

Ponad sto lat temu przybył na Śląsk Juliusz Roger, który tak zafascynował się śląską kulturą ludową, że pozbierał prawie wszystkie pieśni ludowe i można o nim powiedzieć, że jest prekursorem śląskiego folkloru muzycznego. Współcześnie zaś – Wojciech Kilar. Przywędrował do nas ze Lwowa, a tworzył kulturę nie tylko śląską, polską, dziś możemy powiedzieć – światową. I mówił o sobie, że jest Ślązakiem z Katowic. Nie wolno tego prawa odmawiać nikomu. Tych ludzi mógłbym wymieniać wielu, nie byli oni rodowitymi Ślązakami, ale poświęcili się dla niego.

Moja organizacja powstała właśnie po to, aby łączyć rożne nurty myślenia. Nie odbieramy prawa do samodzielnego myślenia – wręcz zachęcamy do tego. Stawiamy jednak jeden warunek – niech dla wszystkich nas wspólnym mianownikiem będzie Śląsk.

Czy w modzie na śląskość, która pojawiła się kilka lat temu możemy zaobserwować głębszy proces, prowadzący do refleksji na temat śląskości, czy widzi Pan w tym tylko krótkotrwały trend?

Prorokiem nie jestem, ale obserwując to, co dzieje się w innych regionach Europy wydaje mi się, że jest moda na regionalizm w ogóle. Kiedy spotykam młodych ludzi w Europie, coraz częściej słyszę, że mówią o sobie: jestem Alzatczykiem, jestem Szkotem, jestem Bawarczykiem. Spotykam też młodych Ślązaków w Brukseli, którzy określają siebie: jestem Ślązakiem. I mówią to swoim kolegom z różnych części Europy, nie mnie.

Przez lata 90. i na początku XXI wieku była dobra tendencja do zjednoczenia się Europy, ale miało to też negatywny skutek, który polegał na tendencji do kulturowej unifikacji. Teraz odskocznią dla tego procesu ma być chęć dotarcia do korzeni. Zaczynamy się utożsamiać ze swoim miejscem urodzenia, ono jest mam najbliższe. Cieszę się, że młodzi ludzie zaczynają postrzegać swoją śląskość „po swojemu”. Nie robią tego tak, jak być może chciałyby to robić osoby w moim wieku i starsze. Czasami są tym nawet przerażone – „oblykł se tako koszulka z napisym, i godo, że Ślązok”. Dla mnie tak! On poprzez ten gadżet utożsamia się z miejscem – a dzięki temu także ze swoją historią, bardzo bogatą, której być może jeszcze nie zna, ale skłoni go to do większego zainteresowania.

Jaką rolę pełni w tym procesie historia?

Historia jest bardzo ważna, choć nie uważam, że należy nią żyć. Jest ona po to, żeby w odpowiednim momencie z niej skorzystać. To jest trochę tak, jak z prowadzeniem samochodu – żeby dobrze to robić, musimy patrzeć do przodu. Jednak każdy samochód musi być wyposażony w lusterka boczne i wsteczne, aby w odpowiednim momencie móc tam spojrzeć. Podobnie z historią – to jest spoglądanie w odpowiednim momencie w lusterko boczne i wsteczne. Myślę, że właśnie stąd bierze się moda na śląskość – żeby wiedzieć, czym odróżniam się od drugiego. Oczywiście odróżnianie się nie oznacza izolowania. Bądźmy różni i ubogacajmy się tą różnością.

Czy w promowaniu regionu, o którym mówiliśmy, nie jest tak, że dobrze nam idzie tutaj, u siebie, jeśli chodzi zaś o resztę kraju – nie jest już tak kolorowo, bo nie przykładamy się do tego za bardzo?

Tak, w żaden sposób nie obarczam współobywateli w innych regionach, wręcz sam biję się w piersi. Uważam, że sami sobie jesteśmy winni – za mało pokazujemy jakim Śląsk jest fajnym miejscem do życia. Mam okazję podróżować po Europie i przyglądam się z bliska, jak ludzie różnych kultur z różnych krajów i w różnym wieku potrafią ze sobą normalnie żyć, pracować, bawić się. Najbardziej podobnym regionem w Polsce do takiej otwartej Europy jest właśnie Górny Śląsk, który ma to wypracowane historycznie. Warto zapraszać innych na imprezy muzyczne, sportowe, i wiele innych, które się tutaj odbywają. Uważam, że to jest klucz – żebyśmy się siebie nie bali, ale abyśmy zaczęli wzajemnie się poznawać. Wtedy nie będzie to stało w sprzeczności z interesami nikogo.

Czy myśli Pan, że edukacja regionalna, którą obserwuje się w niektórych szkołach, byłaby dobrą szansą na poznawanie swojego regionu? Wydaje się, że obecnie jest ona marginalizowana.

Jestem przekonany, że powinna być ona umożliwiona, a wręcz obowiązkowa na każdym etapie edukacji. Nie twierdzę, że trzeba się wszystkiego w szczegółach uczyć, ale szkoła powinna wskazywać pewne kierunki. Oczywiście nie powinniśmy zawężać tej nauki wyłącznie do historii – edukacja regionalna powinna być oparta na czterech filarach: pierwszy z nich to historia, drugi – literatura i język, trzeci to geografia i przyroda, czwarty zaś – dziedzictwo kulturowe i sztuka.

Powinniśmy edukować dzieci i młodzież równolegle do szkolnej edukacji. Czyli jeśli uczeń na lekcji historii dowiaduje się, że w 966 r. odbył się chrzest Polski, jednocześnie podaje informację, że na Śląsku odbyło się to ponad sto lat wcześniej. Uczeń powinien to wiedzieć, jeśli zaś będzie chciał tę wiedzę zgłębić – ma już punkt zaczepienia od którego może zacząć. 

Teraz tego punktu zaczepienia nie ma.

Dlatego Związek Górnośląski o tę edukację walczy od dwudziestu lat. Idzie nam coraz lepiej – jesteśmy obecnie liderem edukacji regionalnej i zachęcamy też inne regiony, aby tę edukację wprowadzały. Dzisiaj jest ona tylko w niektórych szkołach – zależy to wyłącznie od dobrej woli samorządowców, którzy ją finansują, i jeszcze większej woli dyrektorów i nauczycieli. Z kolei nauczyciele muszą być pasjonatami historii śląska, ponieważ uczelnie nie przygotowują do edukacji regionalnej.

W tych warunkach jakie mamy dzisiaj, jest także problem z zachęceniem rodziców. Najczęściej lekcje te odbywają się w ramach godzin dyrektorskich, gdzie dyrekcja ma wybór rozdysponowania godzin pomiędzy edukacją regionalną a dodatkową lekcją języka angielskiego, podstawami prawa czy dziennikarstwa. Myślę, że to się wkrótce zmieni – będziemy o to wytrwale zabiegać. Nie chcemy, żeby stało się to nagle i bez żadnego przygotowania, ale jesteśmy na dobrej drodze.

Materiał powstał ze środków programu Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego „Promocja literatury i czytelnictwa”.