Szybki Internet nie wystarczy. Czy szkoła powinna być cyfrowa?
W skrócie
„To 100 Mb/s na 100-lecie odzyskania niepodległości. Jeśli chodzi o wyrównywanie szans, to autostrady internetowe są tak ważne jak A2 czy A4” – mówił o Ogólnopolskiej Sieci Edukacyjnej premier Mateusz Morawiecki na konwencji wyborczej w przededniu nowego roku szkolnego. Do tej trafnej metafory warto dopowiedzieć, że równie istotne jest, byśmy potrafili uczyć użytkowników owych internetowych autostrad poruszania się po nich. Jak dotąd, mimo często powtarzanych frazesów o niezwykłej roli Internetu w edukacji, polska szkoła nie wykorzystuje tego potencjału. Zaledwie co dziesiąta placówka oświatowa w Polsce ma dostęp do sieci o parametrach, które umożliwiają wykorzystywanie go do procesów dydaktycznych. Korzystać z Internetu w szkole bez ograniczeń może tylko 9,7% uczniów, a aż 54% robi to jedynie w czasie przerw wyłącznie na własnych urządzeniach. Tym sposobem utrwalamy myślenie, że sieć jest jedynie narzędziem rozrywki i miejscem komunikowania.
Kontakt dzieci z nowymi technologiami odbywa się w dwóch równoległych rzeczywistościach. Ta szkolna zamknięta jest w przestarzałym oprogramowaniu i sprzęcie, który swoje czasy świetności ma już dawno za sobą. Druga strona medalu to świat prywatny – z nieograniczonym dostępem do sieci, tabletami dodawanymi do rodzinnego abonamentu i wirtualną rzeczywistością, w której najmłodsi prowadzą alternatywne życie.
Na ten stan rzeczy szkoła może odpowiadać na dwa różne sposoby. Pierwszy to próba zachowania modelu edukacji w oderwaniu od świata mobilnych urządzeń: powtarzanie haseł o szkodliwości wirtualnego świata i sentyment za elementarzem i grubymi tomami, które towarzyszyły nauce w przeszłości. A co za tym idzie – kapitulacja i symboliczne odłączenie routera od szkolnego gniazdka. W tym scenariuszu szkoła wycofuje się z cyfrowej edukacji i pozostawia odpowiedzialność za to co robią najmłodsi wyłącznie rodzicom.
Inną – wydaje się, że lepszą – możliwością jest konfrontowanie się ze zmieniającym się otoczeniem. Technologia otacza najmłodszych na co dzień, więc powinna być obecna również w klasie. To jedyny sposób, aby nauczyć dzieci panować nad czasem spędzanym w sieci, weryfikować pozyskiwane informacje i wykorzystywać je w świadomy sposób.
Tablet to nie nagroda
Według raportu Korzystanie z urządzeń mobilnych przez małe dzieci w Polsce Fundacji Dajemy Dzieciom Siłę 64% dzieci w przedziale wiekowym od roku do lat sześciu korzysta z urządzeń mobilnych takich jak tablet czy smartfon. Największą grupę stanowią najstarsze dzieci: to 84% pięcio- i sześciolatków. Wśród najmłodszych, rocznych i dwuletnich maluchów, to wciąż aż 43%. Obraz dopełniają dane dotyczące częstotliwości, z jaką najmłodsi obcują z mobilną technologią. U jednego dziecka na cztery można ją określić jako codzienną. Najwyższy odsetek w tym przypadku to dzieci z grupy najmłodszych – wśród dzieci rocznych i dwuletnich to aż 30%.
Powodów takiej sytuacji jest wiele. Po pierwsze, sami rodzice spędzają długie godziny w sieci dając tym samym jednoznaczny przykład. Korzystanie z cyfrowego urządzenia jest najciekawszą formą spędzania czasu wolnego, a nie obcowaniem z przedmiotem, z którego należy korzystać w razie potrzeby. W konsekwencji możliwość obejrzenia filmów czy gra w grę staje się „idealnym” materiałem na nagrodę. Wyczekiwane urządzenie za świata dorosłych w oczach dziecka staje się przedmiotem pożądania. Koło się zamyka. Uczymy dziecko, że czas spędzony przed ekranem jest wyjątkowy – to coś, na co trzeba zasłużyć. W swoim raporcie Fundacja Dajemy Dzieciom Siłę wskazuje, że prawie połowa (49%) rodziców udostępnia dzieciom urządzenia mobilne właśnie jako nagrodę.
Inną, jeszcze bardziej popularną sytuacją jest, gdy urządzenie pozwala zająć dziecko w czasie, w którym rodzice mają własne sprawy. 69% rodziców deklaruje, że właśnie wtedy pozwala dziecku korzystać z urządzeń elektronicznych. W tym wypadku, w przeciwieństwie do innych zabaw, dziecko pozostaje przecież w miejscu, a rodzic nie musi mieć obaw, że pociecha przewróci się i skaleczy się w kolano.
Tu utrwalamy kolejny niebezpieczny schemat. Poczucie, że korzystanie z urządzeń to moment, kiedy dziecko pozostaje samo, trudno wyplenić. Z czasem coraz trudniej jest zbudować z dzieckiem model, w którym rodzic towarzyszy dziecku podczas jego wirtualnej przygody.
Kolejnym wątkiem tej samej historii jest podejście rodziców do aktywności ich dzieci w sieci. Sam tablet czy Internet nie stanowi zagrożenia. Problem może stanowić to, co za ich pomocą dziecko jest w stanie robić. Najchętniej i najczęściej rodzice wykorzystują jako formę kontroli nad dziećmi limit czasowy (70%). Owszem, czas spędzany w sieci bywa informacją na temat aktywności dziecka, ale nie daje żadnej wiedzy dotyczącej tego, jakie treści dziecko widzi na ekranie. Innym sposobem wykorzystywanym przez rodziców jest ograniczenie dostępu do Internetu (48%). Pozwala to kontrolować z jakich aplikacji czy treści korzysta dziecko – przy założeniu, że rodzic faktycznie wcześniej sam się z nimi zapoznał. 37% rodziców decyduje się na blokowanie konkretnych aplikacji, stron czy zawartości stron. Około 30% rodziców wymieniło inne metody: jak bezpośredni nadzór, blokady rodzicielskie czy przegląd historii wyświetleń. Niewielki procent z nich decyduje się rozmawiać z dzieckiem o zagrożeniach, które dziecko może spotkać w sieci.
Szkoła dwa kroki za uczniem
Zupełnie inny wymiar ma kontakt z urządzeniami mobilnymi uczniów w wieku nastoletnim. Jak wynika z badań przeprowadzonych przez Instytut Badawczy NASK 80% uczniów w tej grupie wiekowej korzysta z Internetu cały czas lub wiele razy dziennie. Nastolatki najczęściej korzystają z telefonów komórkowych i smartfonów (średnio 188,3 min dziennie), wyraźnie krócej zaś z laptopów (średnio 70,7 min dziennie) oraz komputerów stacjonarnych (62,2 min dziennie). Z racji mobilnego charakteru tych najpopularniejszych urządzeń jest to możliwe w trakcie większości codziennych czynności: od drogi do szkoły, przez przerwy lekcyjne, a skończywszy na wieczorach spędzanych przed ekranem.
W tym samym raporcie znajdziemy dane dotyczące kolejności nabywania umiejętności przez uczniów. W 2016 roku 13,3% uczniów szkół gimnazjalnych i 6,2% uczniów szkól ponadgimnazjalnych zaczęło korzystać z Internetu wcześniej, niż nauczyło się czytać i pisać. Proces ten będzie wyraźnie postępował, bo 8-9 lat temu – kiedy dzisiejsze czternastolatki uczyły się pisać pierwsze litery – dostęp do urządzeń z nieograniczonym dostępem do Internetu był nieporównywalnie mniejszy. Dostosowanie szkoły do tych zmian powinno być więc oczywistością.
Szybki Internet nie wystarczy
Impulsem do zmiany myślenia o nowych technologiach i Internecie w szkole może być Ogólnopolska Sieć Edukacyjna. To projekt zakładający podłączenie do publicznej, bezpłatnej i bezpiecznej sieci telekomunikacyjnej wszystkich szkół w Polsce. Tworzony jest przez Ministerstwo Cyfryzacji we współpracy z Ministerstwem Edukacji Narodowej i operatorem Instytutem Badawczym NASK. W ramach programu placówki oświatowe do 2020 roku zyskają dostęp do Internetu o przepustowości co najmniej 100 mb/s. Dzięki temu nauczyciele i uczniowie będą mogli wykorzystywać formy pracy takie jak np. filmy online czy platformy edukacyjne wymagające dobrych parametrów. Obecnie jedynie około 10% placówek oświatowych w Polsce ma dostęp do Internetu o parametrach, które umożliwiają wykorzystywanie go do procesów dydaktycznych. Podłączenie szkół do Internetu o wysokiej przepustowości to jednak dopiero początek drogi. Chcąc wziąć odpowiedzialność za czas spędzany przez uczniów w sieci musimy zmienić myślenie o lekcji informatyki.
Dziś szkołę jako miejsce, gdzie kształcone są kompetencje cyfrowe, wskazuje niespełna 10% uczniów. Około 25% dostało wsparcie w tym zakresie od starszego rodzeństwa, a 20% od rodziców. Najczęściej jednak uczniowie przyznają (70%!), że głównym źródłem ich wiedzy o tym jak poruszać się po sieci jest… samoedukacja.
Dane te nie zaskakują, jeśli weźmiemy pod uwagę, że większość kształcenia informatycznego w polskiej szkole opiera się na nauce korzystania z konkretnego oprogramowania, które z biegiem czasu wychodzi z użytku. Często wystarcza nowa wersja programu, a uczeń nauczony schematu postępowania przestanie sprawnie korzystać z edytora tekstu czy arkusza kalkulacyjnego. Znacznie sensowniejsze wydaje się kształcenie umiejętności logicznego myślenia i próba zrozumienia mechanizmu działania komputera czy smartfona.
W nauce programowania nie chodzi o pisanie kodu
Dobrym narzędziem do rozwiązania tego problemu jest wprowadzenie od momentu rozpoczęcia edukacji wczesnoszkolnej elementów nauki programowania. Chodzi nie o wykorzystywanie kodu, ale naukę logicznego myślenia i rozwiązywanie skomplikowanych problemów poprzez rozkładanie ich na mniejsze. Na końcu drogi nie chodzi o stworzenie armii programistów, ale o rozwijanie umiejętności, które uczniowie będą mogli wykorzystywać w konfrontacji ze złożonymi problemami matematycznymi, fizycznymi czy nawet tymi związanymi z historią.
Do tej pory „rynek” nauki programowania wśród najmłodszych dotyczył głownie dużych miast i płatnych dodatkowych zajęć. Zmianą tej sytuacji był ogłoszony pod koniec sierpnia 2016 r. przez Ministerstwo Cyfryzacji i Centrum Projektów Polska Cyfrowa konkurs na dofinansowanie projektów Innowacyjne rozwiązania na rzecz aktywizacji cyfrowej. To projekt wsparcia rozwoju kompetencji nauczycieli edukacji wczesnoszkolnej w gminach wiejskich i wiejsko-miejskich. Choć nie jest to projekt systemowy, to wspiera nauczycieli, którzy w ramach nowej podstawy programowej zobowiązani są do wplatania elementów programowania do edukacji na wszystkich etapach edukacji.
Nie odłączajmy routera
Mimo często powtarzanych frazesów o niezwykłej roli Internetu w edukacji polska szkoła nie wykorzystuje jego potencjału. Chociaż dane pokazują aktywność uczniów w sieci niemal bez przerwy w czasie wolnym od szkoły, to tylko 17,8% uczniów szkół gimnazjalnych i 28,3% uczniów szkół ponadgimnazjalnych wskazywało, że codziennie używa Internetu do poszerzania wiedzy do sprawdzianów. Nieco więcej, bo odpowiednio 34,1% i 38,7% uczniów, korzystało z sieci do odrabiania prac domowych. Korzystać z Internetu w szkole bez ograniczeń może 9,7% uczniów, a aż 54% robi to w czasie przerw tylko na własnych urządzeniach. Tym sposobem utrwalamy myślenie, że Internet jest jedynie narzędziem rozrywki i komunikowania.
Internet w szkole powinien być traktowany jako kolejna możliwość zdobywania wiedzy. Z plusem w postaci łatwego, szybkiego dostępu do informacji oraz pułapką, czyli nieprawdziwością części z nich. Jeśli nie w szkole, to poza nią dzieci będą korzystać ze znalezionych w sieci wiadomości.
Dlatego właśnie w ramach lekcji dzieci powinny nauczyć się jak weryfikować źródła pochodzenia materiałów, łączyć je z innymi i szukać sprawdzonych treści. To jedyna szansa, by w przyszłości wykorzystywały jej potencjał.
Do tego potrzebujemy jednak przestawienia priorytetów i zmiany myślenia o korzystaniu z Internetu jako indywidualnej sprawie. Chcąc mądrych użytkowników musimy przede wszystkim zdać sobie sprawę, że internauta to nie fikcyjna osoba z wirtualnego świata. To nasi znajomi, współpracownicy, a wreszcie dzieci. Tak ja uczymy je korzystać ze słowników, tak też powinniśmy uczyć korzystać z Internetu.
Nowoczesne państwo nie powinno bać się brać za to odpowiedzialności. Ogólnopolska Sieć Edukacyjna to duży krok w tym kierunku, jednak najważniejszą rolę odegra sposób wykorzystania jej w każdej ze szkół. Nawet najlepsze zabezpieczenia, blokady stron czy hasła nie uchronią dzieci przed tym, co mogą znaleźć za pomocą sieci. Zawsze znajdzie się tablet kolegi z klasy czy koleżanka, która pożyczy smartfon. Zamiast uspokajać swoje sumienie „wyłączaniem routera” powinniśmy stworzyć spójny świat, w którym Internet jest obecny w życiu dziecka także w szkole. Razem z pakietem wiedzy o tym, jak go używać.