Udawane pokolenie
W listopadowym numerze miesięcznika „Kino” Mariola Wiktor kieruję w stronę reżysera Wszystkich nieprzespanych nocy uwagę: „Nie przypominam sobie, żeby ktoś w polskim kinie tak blisko dotknął dziś współczesnych dwudziestolatków”. Owszem, film Michała Marczaka może dotknąć i to do żywego – wszystkich tych, którzy nie są żyjącymi z rentierstwa wiecznymi studentami, a których Marczak próbuje obrazować jako pokoleniowy standard. To raczej obraz dzieci wielkomiejskiej elity, która przekonana, że rodzice nie dadzą im w życiu zginąć, przepuszczają czas i pieniądze przez palce. A widzowie niestety razem z nimi.
Znany z dokumentu Fuck for Forest Michał Marczak nie zaprzecza, że za Wszystkimi nieprzespanymi nocami stały dwie ambicje – sportretowanie pokolenia wolnej Polski i złapanie, jak sam przyznaje, „esencji młodości”. Nie udaje mu się żadna z tych rzeczy. I o ile portretowanie pokolenia jest zadaniem karkołomnym i wymagającym nie lada kunsztu, o tyle pokazanie młodości, przynajmniej w akceptowalnych rejestrach, nie powinno być zadaniem przerastającym możliwości młodego reżysera. Okazało się jednak, że Michał Marczak poniósł sromotną klęskę szczególnie na tym drugim, potencjalnie łatwiejszym polu, malując obraz młodości jako stanu duchowej i umysłowej wegetacji, zawieszonej gdzieś pomiędzy dzieciństwem a dorosłością.
Grający samych siebie bohaterowie – Krzysiek (Krzysztof Bagiński) i Michał (Michał Huszcza) spędzają czas na włóczeniu się po mieście (koniecznie środkiem drogi i pod prąd), piciu (do oporu), ćpaniu (jak jest okazja), podrywaniu dziewczyn (nieważne wolnych czy zajętych), bełkocie (także na trzeźwo) i zastanawianiu się nad życiem (patrz: bełkot). Oczywiście do niczego to nie prowadzi, widz zwyczajnie podąża za bohaterami od imprezy do imprezy, od kaca do kaca, od radości na haju do zjazdu na trzeźwo. Młodość zamknięta w kilku ładnych obrazkach oświetlonego miasta, po którym młodzi ludzie wloką się jak Werteropodobne widma.
Krytycy chwalą film za brak protekcjonalnego podejścia do tematu, w ten sposób tłumacząc dziurawy charakter stojącej za nim historii. Oto wyimek z życia pary kumpli, którzy nie wiadomo skąd ani dokąd idą. Bezimienni bohaterowie pokolenia wolności. Jednak Marczak idzie dużo dalej i ucieka w ogóle od narracji, stosując konwencję nocnego transu, w którym widz, podążając za swoim bohaterem, traci i odzyskuje przytomność w nocnym alkoholowo-narkotycznym ciągu przez miasto. Noc za nocą zmagać się musi z niekończącymi się anegdotami, niezakończonymi wątkami i historiami.
Paradoks polega na tym, że o ile reżyser nie wartościuje swoich bohaterów, to przez sposób ukazania bohaterów zmusza do tego widza. Paweł Feliks na łamach Gazety Wyborczej pisze: „Im bardziej zresztą widać w aktorach (odgrywających samych siebie) ślad przesady, maniery, czasem nawet sztuczności, tym mocniej im się wierzy. Bo czy nie tak właśnie widzimy i odczuwamy świat w wieku dwudziestu czterech lat?” Nie dość więc, że w głosie krytyka czujemy pobłażanie i paternalistyczny ton przyzwolenia, jaki daje dorosły niesfornemu dziecku, to jest to też przyzwolenie dane reżyserowi na zdystansowanie się od opowieści. Można nawet pokusić się o konstatację, że największym atutem filmu ma być brak spójnej narracji co oznacza, że Michał Marczak nie jest reżyserem, ale jedynie niemym obserwatorem, którego jedyną ambicją jest rejestracja surowego materiału. Jednak czy ten zabieg czemukolwiek służy? Czy ciąg pod dyktando impulsów cokolwiek tłumaczy? Czy tak przyłożone ucho może zarejestrować historię wartą opowiedzenia?
Skoro już Michał Marczak nie miał ochoty na pisanie scenariusza, powinien postawić przed kamerą ludzi, którzy mogą wnieść do historii coś autentycznego, nadać jej osobisty charakter, wydobyć z niej jakiś dokumentalistyczny rys, w którym jako widzowie odnaleźlibyśmy cząstkę własnej historii czy doświadczenia. Niestety bohaterowie nie dają się nawet lubić, nie mówiąc o jakimkolwiek zrozumieniu dla toku ich myślenia i postępowania.
W pewnym momencie widz mimo usilnych prób znalezienia chociaż nici porozumienia z bohaterami porzuca je, rozumiejąc, że nie ma nic, co łączyłoby tych dwóch infantylnych, nie potrafiących poprawnie złożyć zdania młodych mężczyzn.
I nawet te imprezy – jedyna pewna przystań Krzyśka i Michała, powtarzany przez nich jak mantra wieczorny ceremoniał – widzowi jawią się jako podniesione do niebotycznej rangi zapychacze czasu, a nie jak w rzeczywistości odskocznia od tygodniowego rytmu normalnych zajęć, krążenia między uczelnią a pracą. Jak pisał Milan Kundera „życie jest gdzie indziej”, czego Michał Marczak za wszelką cenę nie chce dostrzec.
Rodzi się pytanie, jak tak miałki film, który broni się jedynie ze względu na bardzo dobre zdjęcia i muzykę, otrzymał nie tylko nagrodę publiczności na festiwalu Nowe Horyzonty we Wrocławiu, ale przede wszystkim nagrodę za reżyserię na festiwalu w Sundance. Może przez sentymentalną podróż w czasie części krytyków i widzów, może przez faktycznie ładne zdjęcia. Jednak raczej postawiłbym pieniądze na zwykłe przeintelektualizowanie obrazu Michała Marczaka i przypisanie mu roli, której nie ma prawa spełniać.
Jeżeli jednak chcemy obejrzeć film, który istotnie pokazuje pokoleniowy rys dzisiejszych dwudziesto- i trzydziestolatków, trzeba sięgnąć po naprawdę udany Kamper Łukasza Grzegorzka, który tak samo ucieka od oceny swoich bohaterów, ale daje widzowi to, czego zabrakło w filmie Marczaka – stawia inteligentną i trafną diagnozę, rozwijając ją w sprawnie utkanej, bardzo osobistej historii relacji młodej pary.
Siłą Kampera jest autentyczność bohaterów, którzy kryzys swojej relacji kompensują sobie w kontaktach z przynajmniej dekadę starszym restauratorem albo lektorką hiszpańskiego. To opowieść o „chłopaku w szortach”, który mimo upływającego czasu pozostaje zawieszony na poziomie wyrośniętego nastolatka, nie zdając sobie sprawy, że bez wykonania kroku nie będzie w stanie stworzyć dojrzałego związku.
Historia byłaby zbyt prosta, gdyby chodziło jedynie o to, jak młode związki radzą sobie ze „skokiem w bok”. Zaczyna się niewinnie. Mani, dziewczynie tytułowego Kampera, imponuje dojrzały mężczyzna, znany restaurator, którego poznała na kursie gotowania. Któregoś dnia po prostu oświadcza Kamperowi, że się z nim całowała. Uważny widz traktuje to raczej jako poważny sygnał, który wysyła swojemu partnerowi, chcąc zmusić go do działania. Zderzając obraz spędzającego wieczory przed monitorem komputera partnerem z poznanym, emanującym pewnością siebie człowiekiem sukcesu dostrzega przecież, że nic nie zapowiada nagłej transformacji jej ukochanego. Chociaż sytuacja jest poważna, nie jest jednak beznadziejna. Mimo to Kamper pogrąża się w żalu i, czując się usprawiedliwiony, nawiązuje romans z atrakcyjną Hiszpanką. Erozja relacji między młodymi postępuje. Brak dojrzałości, odpowiedzialności za związek, zdecydowania, prowadzi do nieuchronnego.
Kamper ma wszystko to, czego brakuje Wszystkim nieprzespanym nocom. Spójna historia, przekonujący bohaterowie, autentyczne dialogi. I wreszcie – realia, które przynajmniej w części podziela większość ludzi myślących o życiu po studiach, założeniu rodziny, kierunku zawodowej kariery. Rzeczach, które bohaterowie filmu Marczaka chyba zwyczajnie próbowali zapić. Ale czy to jest faktycznie „esencja młodości”?
To, za co jednak należy pochwalić Michała Marczak to trailer do filmu. Świetnie zrealizowany dawał nadzieję na kawał dobrego kina. Tym samym reżyser potwierdził, że nie przez przypadek para się kręceniem teledysków (ostatnio dla Radiohead), bowiem ma do tego absolutny zmysł i talent. Jeżeli jednak chce poważnie myśleć o filmie fabularnym, musi chcieć i umieć pracować ze scenariuszem, ponieważ nawet najpiękniejsze zdjęcia nie przykryją marności opowiadanej historii. Oby Michał Marczak nie zachłysnął się pozytywnymi reakcjami krytyków i dokonał rewizji reżyserskich metod i kierunku, w którym chce podążać. Na początek chyba lepiej zacząć od mniej ambitnego celu, niż próba uchwycenia portretu pokolenia. Na to w polskim kinie przyjdzie nam jeszcze poczekać.
Materiał powstał we współpracy z Krakowskim Centrum Kinowym Ars.