Witamy na stronie Klubu Jagiellońskiego. Jesteśmy niepartyjnym, chadeckim środowiskiem politycznym, które szuka rozwiązań ustrojowych, gospodarczych i społecznych służących integralnemu rozwojowi człowieka. Portal klubjagiellonski.pl rozwija ideę Nowej Chadecji, której filarami są: republikanizm, konserwatyzm, katolicka nauka społeczna.

Zachęcamy do regularnych odwiedzin naszej strony. Informujemy, że korzystamy z cookies.
Łukasz Kołtuniak  19 maja 2016

III wojna światowa nie musi zacząć się w Syrii

Łukasz Kołtuniak  19 maja 2016
przeczytanie zajmie 6 min

W polskim myśleniu o geopolityce za dużą wagę przywiązujemy do konfliktów obecnych w telewizyjnych czołówkach i na pierwszych stronach gazet. Tymczasem na przykład do 2014 roku kompletnie bagatelizowaliśmy geopolityczne znaczenie Krymu i Donbasu. W obecnym świecie warto zwrócić uwagę na dwa konflikty z pozoru całkowicie regionalne i pozbawione szerszego znaczenia. Pozornie, bo ich wpływ może okazać się dramatyczny. Bośnia i Karabach mogą stać się zapalnikami potencjalnego konfliktu o zasięgu globalnym.

Republika Srpska

Bośnia z polskiej świadomości społecznej zniknęła w 1995 roku. Pokój w Dayton zdawał się stabilizować to bałkańskie państewko. Tymczasem gdy przyjrzymy się konkretnym rozwiązaniom przyjętym w tym traktacie, to dostrzeżemy typowy przykład charakterystycznego dla zachodnich elit konstruktywizmu społecznego. Konstruktywizmu, który w przyszłości może pociągnąć za sobą niebezpieczne konsekwencje.

Otóż okaleczone przez wojnę państwo podzielone zostało na część chorwacko- muzułmańską oraz tzw. Republikę Srpską. Obie części federacji uzyskały niemal całkowitą autonomię. Dublowanie się organów federacji, poszczególnych części i prowincji jest tak absurdalne, że Bośnia w zasadzie od początku nie była zdolna do samodzielnej egzystencji.

W dwadzieścia lat po wojnie widmo nowego konfliktu nie wydaje się wcale dalekie. W Bośni dalej istnieją trzy narody: muzułmański, chorwacki i serbski. Brakuje ruchu w kierunku stworzenia wspólnej tożsamości bośniackiej. O ile jeszcze muzułmanie identyfikują się z państwem jako całością, to Serbowie myślą już o niepodległości.

Państwo jest niewydolne gospodarczo. Bezrobocie sięga 50%, co rodzi społeczną frustrację. Politycy próbują jednak dotrzeć do zniechęconego społeczeństwa poprzez źle rozumianą politykę historyczną. O ile dla muzułmanów motywem konsolidującym jest walka z serbską agresją lat 1992-1995, to Serbowie konsolidują się na zasadzie już nie odbudowy Jugosfery, a idei Wielkiej Serbii. Otwarcie akademika imienia Radovana Karadzicia w serbskiej części federacji mówi samo za siebie.

Czy może istnieć federacja trzech nienawidzących się narodów? Mimo wszystko państwo bośniackie ma jeszcze szansę na reformę, więcej, pewne kroki w tym kierunku zostały już podjęte. Ważny będzie jednak wpływ międzynarodowy.

Najważniejszy czynnik stabilizujący to Serbia. Mało się w Polsce o tym dyskutuje, ale Belgrad stał się najważniejszym czynnikiem stabilizującym cały region bałkański. Dzisiejsza Serbia to już nie kraj Milosevicia, a państwo na najlepszej drodze do UE. Rząd Alaksandra Vucicia odciął się od awanturniczej polityki Republiki Srpskiej. Co więcej, mimo silnie narastającego muzułmańskiego nacjonalizmu, Serbia wspiera bośniacką transformację. Wykonuje także gesty w obszarze polityki historycznej, od czasu Borisa Tadicia i jego symbolicznego gestu przeprosin w Srebrenicy prezydenci lub premierzy Serbii uczestniczą w obchodach rocznicy masakry.

Można by jednak rzec: gdzie Belgrad nie może, tam Moskwa pomoże. Rosja tradycyjnie uznaje Bałkany za swoją strefę może nie tyle wpływów, co interesów. Stabilizacja w regionie wcale nie musi być dla Moskwy najbardziej pożądanym scenariuszem. Jeden nowy problem dla dekadenckiej UE na pewno by moskiewskich decydentów nie zmartwił. Ponadto Serbia demokratyczna, zwrócona nieco bardziej ku Zachodowi, to nie do końca pożądany scenariusz. Serbskie władze na pierwszy rzut oka osiągnęły swój cel balansu między Rosją a UE i stosunki na obu wektorach są stabilne. Ale nowa wojna w Bośni niosłaby dla Moskwy następujące korzyści :

–        osłabiłaby jeszcze bardziej UE;

–        przeciągnęła Serbię jednoznacznie na stronę Rosji;

–        uczyniłaby z Rosji rozgrywającego w europejskich sporach, a nie Europę w sporach na obszarze WNP.

Nowa wojna nie wybuchnie jednak bez poparcia Belgradu. Dlatego UE powinna:

–        wspierać jednoznacznie europejskie aspiracje Belgradu, nawet za cenę zadrażnień w relacjach z Zagrzebiem;

–        spróbować znaleźć modus vivendi w systemie Dayton tak, aby, zachowując podmiotowość, poszczególne części federacji zgodziły się na stworzenie bośniackiego państwa nie istniejącego tylko na papierze;

–        stworzyć sieć programów choćby w ramach Erasmus+ promującą odbudowę tzw. Jugosfery, czyli poczucia wspólnoty u mieszkańców regionu.

Potencjalna eskalacja konfliktu w Bośni rodzi bowiem :

–        ryzyko ingerencji rosyjskiej, która przy obecnym stanie relacji UE-USA-Rosja będzie dla Zachodu nie do przełknięcia;

–        nowej fali uchodźców;

–        islamskiego terroryzmu uprawianego przez rdzennych Europejczyków (postępująca radykalizacja bośniackiego islamu, wcześniej nie notowana).

Polska nie jest państwem uwikłanym w konflikt i musimy unikać działań, które mogłyby go eskalować. Nie znaczy to jednak, że mamy „kolejna okazję by siedzieć cicho”. Możemy jednak:

–        dołączyć do wyszehradzkiego wsparcia dla europejskich aspiracji Serbii;

–        wykorzystać doświadczenia polsko-niemiecko-rosyjsko-ukraińskie, by stworzyć analogiczne programy pojednania między narodami bałkańskimi.

Konflikt w Bośni jest wspomnieniem zbyt świeżym byśmy jako społeczność międzynarodowa chcieli przeżywać tego typu obrazki jeszcze raz. Na chwile obecną prognozowałbym jednak, że nowa wojna bałkańska nie wybuchnie w ciągu najbliższych 10 lat. Rząd Vucicia wywodzący się ze środowisk nacjonalistycznych rozbraja radykałów na prawo od centrum, a jednocześnie kontynuuje racjonalną politykę Belgradu. Jednak Bośnia potrzebuje redefinicji formuły z Dayton. W interesie swoim, ale też nas wszystkich.

Karabach

Górski Karabach to zamieszkała przez Ormian enklawa na terenie Azerbejdżanu. Mimo iż jest to obszar tylko kilkukrotnie większy od Warszawy, dla obu państw ma on niezwykłe znaczenie prestiżowe. Wojna przełomu lat 80. i 90., w wyniku której Nagorny Karabach przypadł de facto Armenii (choć formalnie ma status nieuznawanego przez nikogo państwa) niezwykle zantagonizowała te dwa, i tak nie darzące się wielką sympatią, narody. Obecnie jednak konflikt ten – z pozoru błahy i lokalny – stał się wręcz zagrożeniem dla pokoju światowego.

Jest sporne czy obecna Armenia jest bezpośrednią spadkobierczynią starej chrześcijańskiej cywilizacji. Faktem jest jednak, że jak na realia obszaru postradzieckiego, Ormianie to społeczeństwo wyróżniające się nastawieniem prodemokratycznym i przyjaznym Zachodowi. Ten mały kraj musi radzić sobie sam otoczony przez dwa wrogie i coraz silniejsze państwa: Turcję i Azejberdżan.

Pod rządami prezydenta Ilhama Alijewa Azerbejdżan przechodził przyspieszoną „petromodernizację”. Niezwykle szybki wzrost PKB nie stał się bodźcem do wyrównywania tak silnych w Azerbejdżanie nierówności społecznych, pozwolił jednak Alijewowi na budowę silnej i nowoczesnej armii. Odzyskanie Karabachu to dla Baku punkt honoru. Antyormiańska propaganda władz azerskich przekracza granice przyzwoitości. Jednocześnie wobec zadyszki gospodarczej kraj potrzebuje sukcesu. A nic tak nie zjednoczyłoby Azerów i to z różnych szczebli drabiny społecznej jak odbicie Karabachu.

Dlatego jedyną przeszkodą dla aspiracji Baku była i pozostaje Rosja. Karabach to kolejny konflikt na obszarze postradzieckim, do którego zamrażania przyczynia się Moskwa. Udzielone Armenii gwarancji integralności terytorialnej stanowić, mówiąc kolokwialnym językiem, „pchnięcie Armeni w łapy Putina”. Jednak społeczeństwo tego małego kraju wcale nie darzy swojego sojusznika platoniczną miłością. Wręcz przeciwnie – Armenia szybciej chyba nawet niż Białoruś mogłaby stać się mocnym punktem Partnerstwa Wschodniego. Otoczona dwoma wrogimi sąsiadami tylko w Moskwie ma realnego protektora. Niestety niezbyt pewnego i utrzymującego dość poprawne stosunki z Azerbejdżanem. I paradoksalnie przypadek Karabachu pokazuje jak obszar postsowiecki wymyka się prostym czarno-białym mechanizmom. Quasi demokratyczna Armenia jest sojuszniczką Rosji, autorytarny reżim Alijewa dzięki petrodolarom utrzymuje poprawne stosunki z Zachodem, który jednak nie ma najmniejszych możliwości udzielenia Ormianom wiarygodnych gwarancji bezpieczeństwa.

Azerbejdżan może liczyć na tradycyjne wsparcie Ankary. Ta przez długie lata rządów premiera Erdogana prowadziła bardzo pokojową politykę zagraniczną. Tak zwana doktryna Davotoglu zakładała „zero problemów z sąsiadami” i nie wykluczała nawet historycznego pojednania z Armenią. Po arabskiej wiośnie i kryzysie wewnętrznym turecka polityka zagraniczna stała się całkowicie nieprzewidywalna. Nie można nawet wykluczyć wspólnej turecko-azerskiej wojny o Karabach, tym samym przeciwko Armenii. O ile do jesieni zeszłego roku wydawało się, że Rosja nie będzie umierać za Karabach obecnie jasne jest, że za Karabach może nie, ale dla obrony nadszarpniętej przez Ankarę własnej reputacji Moskwa może poświęcić bardzo dużo.

Co w takiej sytuacji może zrobić Zachód? Na pewno musi pogodzić się z faktami, że obrońcą interesów Armenii jest Rosja. I liczyć się z możliwością wojny, w której w starciu między Turcją, czyli członkiem NATO a Rosją racje moralne będą po stronie tej ostatniej. I tu Polska ma ważne zadanie. Musimy wyjść poza schemat postrzegania obszaru Partnerstwa Wschodniego poprzez prosty schemat prorosyjskie kontra prozachodnie. Tak aby Armenia obok miłości z konieczności z Rosją miała też szanse na platoniczny romans z Zachodem.

A w nawiązaniu do obu części artykułów pamiętajmy, że jeśli wybuchnie III wojna światowa, to pewnie wcale nie od wojny z kalifatem czy agresji Rosji na Ukrainę tylko małego ukrytego konfliktu. Tak jak II wojna nie rozpoczęła się od Lotaryngii, tylko średnio obchodzącego zachodnioeuropejskiego inteligenta miasta Danzig. Polska, która zda sobie sprawę z istnienia takich konfliktów, ma szanse odgrywać w światowej polityce rolę globalną, choć nie zawsze ingerencja w nie będzie z naszego punktu widzenia pożądana.