Witamy na stronie Klubu Jagiellońskiego. Jesteśmy niepartyjnym, chadeckim środowiskiem politycznym, które szuka rozwiązań ustrojowych, gospodarczych i społecznych służących integralnemu rozwojowi człowieka. Portal klubjagiellonski.pl rozwija ideę Nowej Chadecji, której filarami są: republikanizm, konserwatyzm, katolicka nauka społeczna.

Zachęcamy do regularnych odwiedzin naszej strony. Informujemy, że korzystamy z cookies.

Stawianie na Łukaszenkę to przejaw braku realizmu politycznego

przeczytanie zajmie 18 min
Stawianie na Łukaszenkę to przejaw braku realizmu politycznego Źródło: OSCE Parliamentary Assembly - flickr.com

Białoruś była od początku odzyskanej przez Polskę po upadku komunizmu niepodległości ważnym podmiotem polskiej polityki wschodniej. Wbrew tendencyjnym zarzutom krytyków podważających całokształt dokonań polityki wschodniej III RP Polska usiłowała prowadzić wobec Białorusi aktywną politykę skupioną na wspieraniu jej niezależności od Rosji, budowaniu więzi z Europą i ochronie polskiej mniejszości. Żadne z podjętych działań nie było w stanie doprowadzić do przełomu w sytuacji Białorusi i na Białorusi, jednak wynikało w dużej mierze z przyczyn obiektywnych. Nie udało się to także znacznie silniejszym od Polski państwom angażującym się w tym kraju, jak Niemcom czy USA.

Dramatyczne wydarzenia powyborczej nocy na Białorusi ożywiły publiczną dyskusję na temat roli tego państwa w regionie i właściwej polityki Polski wobec niego. Wśród zabierających głos można dostrzec wyraźnie pewną grupę reprezentantów poglądów, które nazywano „realizmem”, odwołując się niekiedy do paradygmatu w teorii stosunków międzynarodowych o takiej nazwie, a raczej do jego mocno uproszczonej, zwulgaryzowanej wersji czy też do teorii geopolitycznych.

Głoszący twierdzą, nie bez podstaw, że Białoruś jest przedmiotem rozgrywki mocarstw i sąsiednich państw, ponieważ interes strategiczny Polski polega na zachowaniu przez Białoruś niezależności od Rosji. Należy udzielać poparcia władzy, która realnie kontroluje sytuację w tym kraju i opierając się Moskwie, pozwala Polsce uzyskać swoisty bufor przed rosyjskim imperializmem. To, że ta władza – reżim Alaksandra Łukaszenki – łamie podstawowe standardy demokracji, praworządności i praw człowieka jest być może faktem przykrym, ale w gruncie rzeczy nieistotnym w wielkiej geopolitycznej rozgrywce, z którą mamy do czynienia.

„Realiści” twierdzą, że ci, którzy mają inny pogląd na Łukaszenkę i jego rządy, ulegają iluzjom, fałszywym lub przestarzałym paradygmatom i chcą opierać politykę Polski wobec Białorusi i innych państw wschodniego sąsiedztwa na racjach moralnych i obronie praw człowieka jako najwyższego kryterium. W istocie jest tu stosowany dość prymitywny zabieg retoryczny polegający na przedstawieniu karykatury poglądów innych niż własne w taki sposób, aby łatwiej „wykazać” ich nieracjonalność, brak realizmu, a wręcz głupotę.

Niniejszy tekst ma na celu uargumentowanie tezy, że poglądy, które nazywane bywają realizmem, z tym prawdziwym, politycznym się kłócą, tak w sferze diagnozy, jak i rekomendacji. Dla większej jasności konieczne są w tym wywodzie oczywiste uproszczenia, bo jak zawsze „sytuacja jest skomplikowana”, unika epatowania danymi. Odsyłam w tej kwestii do licznych tekstów kolegów i koleżanek z OSW i innych ekspertów problematyki białoruskiej.

Rosyjskie ambicje Łukaszenki

Białoruski dyktator – Alaksandr Łukaszenka – objął władzę w wyniku wygranej w stosunkowo demokratycznych wyborach w 1994 r. jako populista szermujący hasłami antykorupcyjnymi. Jego przeciwnikiem była wówczas postkomunistyczna nomenklatura skupiona wokół premiera Wiaczesława Kiebicza, który już od 1992 r. realizował politykę zacieśniania (a raczej przywracania) współpracy gospodarczej i politycznej z Rosją. Współpraca ta była prowadzona wbrew coraz bardziej marginalizowanemu przewodniczącemu zdominowanego przez komunistów parlamentu – Stanisławowi Szuszkiewiczowi – bliskiemu prozachodnim poglądom narodowej opozycji. Łukaszenka, mentalnie człowiek radziecki, po przejęciu władzy skupił się na jej umacnianiu, a w sprawach zagranicznych – kontynuacji zbliżenia z Rosją.

To nie przypadek, że r. 1996 był na Białorusi przełomowy nie tylko z powodu ustanowienia podstaw systemu autorytarnego (po referendum i przyjęciu poprawek do konstytucji), ale równolegle przyniósł formalne uruchomienie procesu (re)integracji z Rosją (umowa o stowarzyszeniu Białorusi i Rosji). W wizji Łukaszenki jego dyktatura na Białorusi miała być bowiem tylko etapem wstępnym do ambitniejszego celu: stanięcia na czele zjednoczonych państw Rosji i Białorusi i odtworzenia ZSRR w miniaturze, co miała umożliwić niepopularność schorowanego prezydenta Rosji – Borysa Jelcyna – i silne w rosyjskim społeczeństwie sentymenty wobec niedawno utraconej radzieckiej ojczyzny.

Odtąd proces niszczenia instytucji i standardów demokratycznych na Białorusi przebiegał równolegle i w ścisłym powiązaniu z formalnymi postępami integracji z Rosją: utworzeniem Związku Białorusi i Rosji (ZBiR, 1997), a następnie Państwa Związkowego Białorusi i Rosji (1999). To ostatnie oznaczało nie tylko stworzenie nowych wspólnych organów, ale przede wszystkim formalne powołanie wspólnego rynku z wolnym przepływem towarów (z pewnymi wyłączeniami), kapitału i siły roboczej oraz stopniowej koordynacji wybranych polityk.

Wcześniej i głębiej (re)integracja objęła sferę bezpieczeństwa i obrony. Zarówno białoruskie siły zbrojne, jak i służby specjalne w istocie nigdy nie zerwały dawnych powiazań z Rosją z czasów ZSRR. Mimo że Białoruś silnie akcentowała swą politykę neutralności, stała się w 1994 r. formalnym sojusznikiem wojskowym Rosji, podpisując układ o zbiorowym bezpieczeństwie (tzw. układ taszkiencki z 1992 r.), a już w latach 2000 uczestniczyła w jego dalszej instytucjonalizacji (Organizacja Układu o Bezpieczeństwie Zbiorowym – rosyjska karykatura NATO). Prointegracyjny entuzjazm Łukaszenki osłabł jednak, kiedy w 2000 r. przejęcie władzy w Rosji przez nowego, dynamicznego prezydenta – Władimira Putina – de facto przekreśliło szanse na realizację politycznych ambicji Łukaszenki.

Gospodarka: między pozorną dywersyfikacją a realną integracją

Od tej pory stosunki białoruskie weszły w nową fazę. To Rosja stała się głównym inicjatorem integracji, naciskała na jej przyspieszenie i pogłębienie. Łukaszenka godził się na to, podpisując kolejne porozumienia integracyjne i przekazując niektóre strategiczne aktywa gospodarcze (zwłaszcza zarządzający siecią gazociągów Biełtransgaz) w rosyjskie ręce. Domagał się jednak w zamian rosyjskich subsydiów w postaci niskich cen rosyjskiej energii (ropy i gazu ziemnego) i kolejnych kredytów umożliwiających utrzymanie skromnego wzrostu nieefektywnej i częściowo nierynkowej białoruskiej gospodarki. Łukaszenka nie chciał jej reformować i stworzył z niej swoisty postsowiecki skansen. Postępował tak ze względu na swoją wiarę w wyższość gospodarki planowej, ale też w obawie przed społecznym niezadowoleniem i utratą narzędzi politycznej kontroli. W ten sposób stworzony został mechanizm systemowej zależności gospodarczej Białorusi od Rosji.

Ponieważ Moskwa była coraz bardziej skąpa i próbowała ograniczyć koszty subsydiowania Białorusi, Łukaszenka retorycznie ostro się z nią targował, regularnie wybuchały białorusko-rosyjskie wojny handlowe, dochodziło także do czasowych ograniczeń w dostawach nośników energii. Tu miała swoje źródło polityka dywersyfikacji energetycznej Białorusi, która w okresach nasilenia sporów z Moskwą doraźnie kupowała partie ropy naftowej spoza Rosji (po wyraźnie wyższych cenach) po to, aby targować się z nią i uzyskać „kompromis”, czyli obniżone podwyżki cen surowca.

Specyficzną forma tej dywersyfikacji jest budowa pierwszej białoruskiej elektrowni jądrowej w Ostrowcu. Projekt, który miał zmniejszyć wielkość zakupu w Rosji gazu ziemnego do celów wewnętrznej konsumpcji, w istocie zwiększy jeszcze zależność gospodarczą Białorusi od Moskwy. Budowana za rosyjskie pieniądze (hojny kredyt opiewający na niemal 10 mld dolarów, który trzeba będzie spłacać) na rosyjskiej technologii przez rosyjskich specjalistów i zasilana rosyjskim paliwem uranowym elektrownia ma w założeniu eksportować nawet połowę swojej mocy za granicę, sprzedawanej przez rosyjsko-białoruskie joint venture. Nota bene zakup prądu elektrycznego z Ostrowca przez Polskę jest bodaj jedynym ważnym postulatem obecnych władz Białorusi pod adresem Warszawy.

Jest prawdą, że poziom rosyjskich subsydiów gospodarczych dla Białorusi w ostatnich latach relatywnie spadł z około 20% do około 10% PKB rocznie. Nie jest to jednak rezultatem wysiłku dywersyfikacji ze strony białoruskich władz, ale efektem ich ograniczania z inicjatywy Moskwy, która chce zademonstrować, że nie interesuje jej bezinteresowne wsparcie dla Łukaszenki.

Polityka: sinusoida Łukaszenki i pozorna wielowektorowość

Także w sferze politycznej mieliśmy do czynienia ze standardową sinusoidą. Łukaszenka w okresie sporów z Rosją z reguły wykonywał symboliczne gesty w polityce wewnętrznej, m.in. zwalniał więźniów politycznych, zgadzał się na intensyfikację dialogu z Zachodem, chcąc pozyskać (przynajmniej deklarowane) wsparcie finansowe i kapitałowe, po czym wykorzystywał to do targowania się z Moskwą o kontynuację lub udzielenie nowych subsydiów, by następnie powrócić do polityki represji i ochłodzić relacje z Zachodem, owe subsydia od Moskwy otrzymując. Takich cykli w ciągu ponad 25 lat rządów Łukaszenki było już kilka. Taktyka straszenia Moskwy Zachodem (mniej skuteczna) i straszenia Zachodu Rosją (bardziej skuteczna) są podstawą dość prymitywnej w istocie postawy Łukaszenki, który wykorzystuje problemy zachodnich elit w odróżnianiu barwnej retoryki od realnej polityki.

Na tym tle warto odnotować coraz większe zainteresowanie i emocje, jakie budzą w ostatnich latach stosunki Białorusi z Chinami. Jeśli wsłuchać się w barwną chińską retorykę, można usłyszeć, że Pekin traktuje Mińsk jak sojusznika porównywalnego z Pakistanem. Dla niektórych stanowi to dowód na to, że Łukaszenka jest mistrzem geopolitycznego lawirowania, a Chiny stają się na Białorusi przeciwwagą Rosji.

Problem polega na tym, że na chińskiej mapie Białoruś to ledwo zauważalny punkt, którego znaczenie sprowadza się głównie do roli drobnego odcinka jednego z korytarzy w wizji połączeń handlowo-komunikacyjnych z Europą i potencjalnego pozyskania pewnych niszowych zdolności białoruskich w sferze technologii wojskowych.

Pekin oferuje Mińskowi to, co innym, mniej znaczącym partnerom: ograniczone kredyty na zakup chińskich towarów i technologii, chińską siłę roboczą do inwestycji infrastrukturalnych i niemal nieograniczoną ilość deklaracji gorącej przyjaźni, którą można PR-owo zaprezentować (głównie własnemu społeczeństwu) jako polityczne wsparcie reżimu. W praktyce jednak finansowo-gospodarcze zaangażowanie Chin na Białorusi jest mocno ograniczone, nieporównywalne z rosyjskim (vide 0,5 mld dolarów chińskiego kredytu wobec 17 mld dolarów kredytów rosyjskich) i dlatego nie budzi jawnego oporu Moskwy, a jego potencjalny, korzystny wpływ na gospodarkę Białorusi pozostaje dyskusyjny.

Deklarowana wielowektorowość polityki zagranicznej Łukaszenki nigdy nie była zatem realną wizją. Było to dobrze widoczne także na przykładzie stosunków z Unią Europejską, czyli ważnym dla Białorusi rynkiem zbytu (w istotnej części produktów naftowych pozyskiwanych z rosyjskiej ropy). To opór władz w Mińsku i ich decyzje doprowadziły do niepodpisania, mimo wielu lat rozmów, podstawowej umowy polityczno-gospodarczej z UE: o partnerstwie i współpracy (PCA), a nawet do cofnięcia ograniczonych porozumień gospodarczych – ogólnego systemu preferencji (GSP). Toczone z przerwami od lat rozmowy z Międzynarodowym Funduszem Walutowym o ewentualnych kredytach dla Białorusi, które mogłyby stworzyć realną przeciwwagę dla wpływów Rosji, rozbijają się o niechęć reżimu Łukaszenki do wprowadzenia nawet ograniczonych rynkowych reform. Białoruś, mimo wątpliwości zaproszona przez UE w 2009 r. do udziału w projektach Partnerstwa Wschodniego, korzysta z tego w sposób nader ograniczony.

Łukaszenka nie umacniał też bynajmniej białoruskiej niepodległości w sferze społeczno-polityczno-symbolicznej. To jego decyzjami język białoruski, którym aktywnie posługuje się mniejszość białoruskiego społeczeństwa, był rugowany ze szkół i przestrzeni publicznej. To on przywrócił wzorowane na radzieckich białoruskie symbole narodowe (flagę i godło), zwalczając wszelkie przejawy wykorzystywania oficjalnej w I połowie lat 90. biało-czerwono-białej flagi nawiązującej do tradycji Wielkiego Księstwa Litewskiego i białoruskiej tradycji niepodległościowej. To na polecenie Łukaszenki do szkół i na uczelniach wprowadzono przedmiot „ideologia państwowa”, która jest wzorowaną na sowieckiej propagandzie polityczną indoktrynacją. Wreszcie to Łukaszenka wielokrotnie deklarował swoje wsparcie dla neosowieckich tez rosyjskiej propagandy historycznej, dotyczących zwłaszcza II wojny światowej.

Bezpieczeństwo i obrona: strategiczna kontrola Rosji

W logice taktyki Łukaszenki mieści się jednoczesne rozpowszechnianie przez niektórych „prozachodnich” białoruskich analityków powiązanych w rzeczywistości z reżimem Łukaszenki tez o zagrożeniu wojskowym Białorusi ze strony Rosji (rzekome plany rosyjskiej inwazji, np. przy okazji ćwiczeń Zapad 2017) z kontynuacją intensywnej i głębokiej rosyjsko-białoruskiej współpracy wojskowej (wspólne zgrupowanie wojsk, jednolity system obrony powietrznej, wiele ćwiczeń różnych szczebli, w tym jednostek tak wrażliwych, jak siły specjalne i walki radioelektronicznej). Ta ścisła współpraca była i jest kontynuowana nieprzerwanie, nawet w czasie przejściowych kryzysów w stosunkach rosyjsko-białoruskich.

Koronnym dowodem polskich obrońców białoruskiego dyktatora jest to, że Łukaszenka mimo presji Moskwy nie zgodził się na stworzenie na terytorium Białorusi rosyjskiej bazy lotniczej. Prawdą jest, że bezpośrednia, stała obecność wojskowa Rosji na Białorusi jest ograniczona do niewielkich garnizonów w stacji wczesnego ostrzegania przed atakiem rakietowym w Hancewiczach i węźle łączności w Wilejce. Jest też faktem, że strona rosyjska kilka lat temu publicznie mówiła o podpisaniu kolejnej umowy o współpracy wojskowej, do czego ostatecznie nie doszło. Zapomina się jednak przy tym, że to Łukaszenka zabiegał o rosyjskie samoloty myśliwskie, a także systemy obrony powietrznej (S-300 i S-400) i systemy ofensywne (Iskander). Chciał natomiast, aby Rosja przekazała mu je na ulgowych warunkach lub wręcz bezpłatnie na własność. Moskwa postawiła sprawę jasno: albo sprzedaż po cenach rosyjskich, albo bezpłatne stacjonowanie pod kontrolą rosyjską. Przekazanie na ulgowych warunkach rosyjskich systemów S-300 (ale już nie S-400, które Moskwa gotowa była sprzedać „po cenach rynkowych”) i sprzedaż myśliwców Su-30 „po cenach rynkowych” (i okresowe stacjonowanie innych) było więc swoistym kompromisem. W przypadku Iskanderów nie chciała ich rozmieszczać sama Rosja, zatrzymując te działania jako potencjalną kolejną kartę w rozgrywce komunikacji strategicznej z NATO. Nota bene Moskwa używa tego straszaka co najmniej od 2003 r. Warto także odnotować, że skala zintegrowania białoruskich sił zbrojnych z rosyjskimi jest na tyle duża, że te pierwsze nie prowadzą samodzielnych ćwiczeń na szczeblu brygady, ale wykonują je jedynie wspólnie z jednostkami rosyjskimi.

Kolejnym dowodem jest niedopuszczenie przez władze w Mińsku rosyjskich pograniczników na granice Białorusi z innymi niż Rosja państwami, zwłaszcza z Polską i Litwą. Prawdą jest, że wśród forsowanych przez Rosję porozumień integracyjnych były te dotyczące koordynacji zarządzania granicami. Zapominamy jednak, że istotą rosyjskich celów jest posiadanie informacji i wpływu na białoruską politykę imigracyjną, do czego Mińsk jest zobowiązany z racji udziału w Państwie Związkowym, którego część stanowi swoisty rosyjsko-białoruski odpowiednik obszaru Schengen, ze zniesieniem stałej kontroli granicy rosyjsko-białoruskiej.

Podpisane w ostatnich miesiącach porozumienia białorusko-rosyjskie wychodzą naprzeciw rosyjskim postulatom, głębiej integrując bazy danych imigracyjnych. Oznacza to w praktyce m.in. możliwość wglądu Rosjan do białoruskich baz danych i przyjęcie zasady, że osoby mające zakaz wjazdu do Rosji nie powinny zostać wpuszczone na Białoruś (wcześniej praktyka w tym względzie była zróżnicowana). Należy oczekiwać, że Rosja będzie wymuszać na stronie białoruskiej kolejne ustępstwa w tym względzie.

Brutalna prawda o rosyjsko-białoruskich stosunkach w sferze bezpieczeństwa i obrony polega na tym, że Rosja nie traktuje w tym względzie Białorusi jako niepodległego państwa i samodzielnego aktora. Przesądzają o tym nie tylko liczne porozumienia o współpracy i koordynacji działań, dające m.in. Rosji możliwość rozmieszczania na Białorusi swoich sił zbrojnych w czasie ćwiczeń i sytuacji kryzysowych i tworzące zintegrowane systemy wymiany danych, ale także silne więzi personalne. Niezależnie od okresowych rotacji kierownictwa i korpusy oficerskie białoruskich sił zbrojnych i służb specjalnych składają się w przytłaczającej większości z żołnierzy i funkcjonariuszy kształconych na rosyjskich uczelniach i kursach, utrzymujących kontakty towarzyskie ze swoimi rosyjskimi towarzyszami broni. Chwieje to lojalnością kadr dowódczych wobec Łukaszenki w przypadku czysto hipotetycznego, poważnego konfliktu między nim i Moskwą, co stanowi także zapewne jedną z realnych przyczyn faktycznego wyłączenia sfery twardego bezpieczeństwa z obszaru otwartych ostrych sporów białorusko-rosyjskich. Rosja nie musi zatem dokonywać inwazji na Białoruś ani tworzyć tam nowych baz wojskowych, bowiem z punktu widzenia geostrategicznego kontroluje Białoruś już teraz.

Reasumując, istotą polityki Łukaszenki jest działanie na rzecz utrzymania swojej władzy. Oznacza to chęć zachowania pewnego poziomu autonomii wobec Rosji, jednak przede wszystkim skoncentrowanej na polityce wewnętrznej. Dla utrzymania władzy w optyce Łukaszenki jest to jednak konieczne, biorąc pod uwagę charakter i stan białoruskiej gospodarki i utrzymanie ścisłych powiazań z Rosją, a w praktyce wymuszone postawą Moskwy jej zacieśnianie. Łukaszenka tę cenę płaci i nie ma powodów, aby sądzić, że to ulegnie zmianie, zwłaszcza gdy jego pozycja polityczna na Białorusi będzie słabnąć.

Polska wobec Białorusi: aktywnie, choć bez przełomu

Truizmem jest stwierdzenie, że Białoruś ma strategiczne znaczenie dla Polski. To bowiem państwo oddzielające nasz kraj od głównego terytorium Rosji (wyłączając eksklawę kaliningradzką). Jest też naturalnym korytarzem tranzytowym dla nośników energii i połączeń handlowo-komunikacyjnych prowadzących ze Wschodu do i przez Polskę. Historycznie Białoruś była też obszarem polskiej penetracji politycznej, gospodarczej i kulturowej, przez wiele wieków stanowiła część polskiej państwowości. Dziedzictwem tej przeszłości jest zarówno polska spuścizna kulturowa, jak i ulegająca stopniowej asymilacji polska mniejszość narodowa na Białorusi.

Z tego względu Białoruś była od początku odzyskanej przez Polskę po upadku komunizmu niepodległości ważnym podmiotem polskiej polityki wschodniej. Wbrew tendencyjnym zarzutom krytyków podważających całokształt dokonań polityki wschodniej III RP Polska usiłowała prowadzić wobec Białorusi aktywną politykę skupioną na wspieraniu jej niezależności od Rosji, budowaniu więzi z Europą i ochronie polskiej mniejszości.

To Polska jako bodaj pierwsze państwo potraktowała radziecką jeszcze Białoruś jak samodzielny podmiot w ramach tzw. polityki dwutorowości (równoległego rozwijania stosunków z Moskwą i stolicami, zwłaszcza z sąsiadującymi z Polską republikami związkowymi). To władze białoruskie odmówiły początkowo podpisania wspólnej deklaracji o stosunkach z Polską, wysuwając de facto pod adresem naszego kraju roszczenia terytorialne wobec Białostocczyzny. Pole manewru Warszawy poważnie ograniczył wybór zacieśnienia więzi z Rosją, dokonany już w 1992 r. przez zdominowane przez (post)komunistów białoruskie władze. Prezentujące odmienny, proeuropejski kurs środowiska narodowej opozycji (głównie Białoruski Front Narodowy) i przewodniczącego parlamentu – Stanisława Szuszkiewicza – były politycznie zmarginalizowane. Polska nie mogła zatem wobec Białorusi, jako to było w przypadku chociażby Ukrainy czy Gruzji, udzielać szerszego wsparcia eksperckiego, afirmującego reformy i proces integracji europejskiej.

Polska ani nie wspierała, ani nie bojkotowała Łukaszenki po jego dojściu do władzy. Kiedy stał się jasny jego kurs na autorytaryzm i integrację z Rosją, stosunki nieuchronnie uległy ochłodzeniu. Tym bardziej, że w kolejnych latach obiektem całkowicie nieusprawiedliwionych represji ze strony reżimu stała się polska mniejszość narodowa. Związek Polaków na Białorusi został rozbity, nielegalnie zmieniono jego kierownictwo i odebrano majątek; represjonowano jego działaczy i polskich księży, których wydalano z Białorusi. Z powyższych powodów i ze względu na brutalne łamanie podstawowych praw człowieka Polska solidarnie uczestniczyła w kolejnych rundach sankcji nakładanych przez Unię Europejską na władze Białorusi. Kiedy tylko jednak pojawiała się nadzieja na poprawę sytuacji, uczestniczyła też w dialogu z władzami tego kraju. Regularne kontakty odbywały się na niższych szczeblach.

Nieprzerwanie rozwijała się współpraca graniczna i transgraniczna. Na tym tle warto odnotować intensywne zabiegi Polski o zawarcie umowy o małym ruchu granicznym z Białorusią, które spotkały się w ostatnim stadium z sabotażem ze strony Łukaszenki, który odmówił ratyfikacji umowy.

Powoli rosła współpraca gospodarcza, która napotykała bariery w postaci braku porozumień białorusko-unijnych sprzyjających wymianie towarowej i niezbyt sprzyjającego klimatu inwestycyjnego w zdominowanej przez państwo białoruskiej gospodarce. Polska stała się w rezultacie trzecim unijnym partnerem handlowym Białorusi i jednym z większych inwestorów z tego kierunku. Na terenie Białorusi działa około 400 polskich przedsiębiorstw.

Rozwijały się także, perspektywicznie bardzo istotne, stosunki międzyludzkie. Polska aktywnie lobbowała (częściowo skutecznie) liberalizację polityki wizowej UE wobec Białorusi. Przede wszystkim nasz kraj stał się jednym z głównych kierunków wyjazdów zagranicznych białoruskich studentów. Sprzyjało temu uruchomienie programów stypendialnych i wymiany młodzieży – zarówno rządowych (Program im. Konstantego Kalinowskiego), jak i uczelnianych. Dzięki nim w Polsce kształciło się ponad 8 tys. białoruskich studentów.

Elementem wspierania proeuropejskich postaw na Białorusi było wsparcie udzielane przez państwo polskie i polskie organizacje pozarządowe strukturom niezależnym na Białorusi. Wbrew zarzutom krytyków Warszawa była przy tym zdolna do ograniczania takiego wsparcia dla pojedynczych podmiotów, kiedy pojawiały się zarzuty w kwestii efektywności jego wydatkowania.

Ważnym elementem tej polityki były inicjatywy na rzecz przełamywania monopolu informacyjnego białoruskiego reżimu. Działające z terenu Polski Radio Racja i zwłaszcza telewizja Biełsat (satelitarna, ale w coraz większym stopniu korzystająca z Internetu jako kanału komunikacji), a ostatnio także kanały stworzone przez białoruską diasporę (np. Nexta) systematycznie zwiększały swoje zasięgi, docierając do wielu setek tysięcy odbiorców na Białorusi i stanowiąc ważne alternatywne źródła informacji.

Żadne z powyższych działań nie było w stanie doprowadzić do przełomu w sytuacji Białorusi i na Białorusi, jednak wynikało to w dużej mierze z przyczyn obiektywnych. Nie udało się tego osiągnąć także znacznie silniejszym od Polski państwom angażującym się na Białorusi, np. Niemcom czy USA.

Nie oznacza to oczywiście, że efekty nie mogłyby być jeszcze lepsze. Warto jednak wziąć pod uwagę, że polityka wobec Białorusi nie mogła abstrahować od istniejących deficytów potencjału państwa polskiego, słabości jego biznesu i administracji oraz od relatywnego spadku priorytetu polityki wschodniej w całokształcie polityki zagranicznej RP, zauważalnego po 2011 r.

Poważna zmiana na Białorusi

Sytuacja na Białorusi, zwłaszcza po obecnych wyborach prezydenckich, istotnie odbiega od dotychczasowego status quo w dwóch kluczowych wymiarach. Po pierwsze, w perspektywie zewnętrznej wiele wskazuje na to, że grupa trzymająca władzę w Rosji doszła do wniosku (już w 2018 r.), że obecny status quo w stosunkach z Białorusią jej nie zadowala. Oznacza to, że reżim Łukaszenki otrzymał z Moskwy sygnał: dalsze utrzymywanie rosyjskich subsydiów gospodarczych wobec Białorusi jest możliwe tylko w przypadku zgody na pogłębienie integracji rosyjsko-białoruskiej przez urealnienie porozumień o Państwie Związkowym i ich uzupełnienie o kolejne elementy, m.in. wspólną politykę podatkową, monetarną, nowe lub zreformowane ponadnarodowe organy międzypaństwowe. Dlaczego Rosja robi to właśnie teraz, to już temat na odrębny tekst. W skrócie chodzi o demonstrację na użytek wewnętrzny, jak i zewnętrzny kolejnego sukcesu geopolitycznego Moskwy. W pierwszym wypadku dla podtrzymania mocno osłabionej legitymacji politycznej Putina, w drugim – jako demonstracja siły Rosji i zdolności egzekwowania kontroli jej strefy wpływów. Wiele wskazuje, że Kreml chce osiągnąć te cele do końca 2021 r., kiedy upłynie symboliczna 30. rocznica rozpadu ZSRR.

Rosja nie chce i nie potrzebuje w tym celu odsuwać Łukaszenki od władzy. Wbrew pozorom jest on bowiem gwarantem, że Białoruś Moskwie nie ucieknie. Chce go tylko osłabić, by uczynić bardziej podatnym na rosyjską presję w sprawie pogłębienia integracji. Zachowanie pozorów dobrowolności tego procesu jest dla Moskwy ważne, bo pozwala uniknąć dużo większego ryzyka –  niekontrolowanej zmiany władzy i możliwego zahamowania integracji, a przede wszystkim (raczej nieuchronnych w wypadku rosyjskiego scenariusza siłowego/hybrydowego wobec Białorusi) nowych zachodnich (zwłaszcza amerykańskich) sankcji przeciw Moskwie.

Po drugie, w wymiarze wewnętrznym mamy do czynienia z wyraźnymi oznakami delegitymizacji Łukaszenki w oczach zdecydowanej większości własnego społeczeństwa. W państwie autorytarnym, w którym nie można legalnie prowadzić niezależnych badań opinii publicznej, a wielu ludzi boi się otwarcie wyrażać krytyczne opinie o władzy, bardzo trudno jest uzyskać wiarygodny obraz nastrojów społecznych. Jednak liczne przesłanki –niedoskonałe sondaże prowadzone przez podmioty z zagranicy, obserwowane reakcje społeczne w czasie kampanii przed wyborami prezydenckimi i w noc powyborczą, a także szczątkowe dane z pojedynczych komisji wyborczych – tworzą dosyć wyraźny obraz.

Prezydent Alaksandr Łukaszenka utracił poparcie większości społeczeństwa i obecnie skłonne jest go poprzeć (raczej z braku atrakcyjnej alternatywy i obawy przed chaosem) zapewne nie więcej niż 35% białoruskiego społeczeństwa (w stolicy dużo mniej). Istnieją podstawy, aby sądzić, że rzeczywistym zwycięzcą wyborów prezydenckich na Białorusi 9 sierpnia jest Swietłana Cichanouska, wygrywająca już w I turze.

Zasadnicza zmiana społeczna, jak zaszła na Białorusi, to nie tylko skala niezadowolenia społecznego z Łukaszenki, co stanowi zapewne kumulację frustracji z powodu pogarszania się sytuacji społeczno-gospodarczej, lekceważenia przez władze pandemii, nieadekwatności rozwiązań autorytarnych z punktu widzenia najbardziej aktywnych części społeczeństwa – przedsiębiorców i ludzi młodych itp. – ale także rosnącej przewagi gniewu nad strachem i gotowości do otwartej opozycji wobec władz mimo wysokiego ryzyka drastycznych konsekwencji. W związku z tym, aby utrzymać się u władzy, Łukaszenka będzie musiał nakręcać spiralę represji, ryzykując, że w pewnym momencie przekroczy niewidzialną granicę, za którą jest krwawa rewolucja.

Kumulacja dwóch powyższych czynników prowadzi do wniosku, że najbardziej prawdopodobnym scenariuszem rozwoju sytuacji będzie albo doraźne stłumienie protestów, wzrost represji i zgoda na rosyjskie warunki pogłębienia integracji w zamian za tak potrzebne reżimowi wsparcie gospodarcze (scenariusz bardziej prawdopodobny), albo kontynuacja protestów w różnej formie i stopniowa erozja kontroli Łukaszenki nad aparatem władzy, w ostateczności prowadząca do jego odsunięcia prawdopodobnie w wyniku przewrotu wewnętrznego (scenariusz mniej prawdopodobny). Z tego samego powodu scenariusz, w którym Łukaszenka umacnia swoją pozycję polityczną i jest w stanie opierać się presji Moskwy, należy do najmniej prawdopodobnych.

Polska wobec Białorusi: co robić?

Jaki z tego wniosek płynie dla Polski? Jak się wydaje, ten podstawowy jest taki, że stawianie na Łukaszenkę nie jest przejawem realizmu politycznego, tylko jego braku. Oznaczać to będzie bowiem albo wsparcie scenariusza, do którego dąży Rosja, albo też popieraniem przegranej sprawy ze wszystkimi tego potencjalnie negatywnymi konsekwencjami.

Jaką zatem mamy alternatywę? Nie jest nią potencjalna próba aktywnej ingerencji wewnątrz Białorusi. Trudno sobie wyobrazić, jak miałoby to wyglądać. Oddziały białoruskiej miejskiej partyzantki szkolone w obozach na terenie Polski istnieją tylko w mitach rosyjskiej, a być może wkrótce białoruskiej, propagandy. Żadne tego typu hybrydowe wsparcie nie jest ani realne, ani politycznie rozsądne. Podobnie hipotetyczne, polityczne gesty, jak np. ogłoszenie uznania Swietłany Cichanouskiej za prezydenta Białorusi mimo jej prawdopodobnego faktycznego zwycięstwa w wyborach, byłyby puste, o ile nie odpowiadałyby, nawet w przybliżeniu, politycznym realiom.

Zrozumiała jest niechęć UE (niezależnie od tradycyjnie powolnego trybu jej reagowania i trudności z wypracowaniem konsensualnego podejścia) do ogłaszania nowych sankcji wobec władz Białorusi, instrumentu wielokrotnie stosowanego z niewielkimi efektami politycznymi. Z drugiej strony jednak wiarygodna groźba takich sankcji mogłaby być pewnym czynnikiem wpływającym na decyzje reżimu co do skali zastosowania środków represyjnych, dlatego nie należy z góry odrzucać lub dezawuować możliwości zastosowania takiego instrumentu, tym bardziej, że, jak się wydaje, nieformalną czerwoną linią ze strony UE były ofiary śmiertelne po stronie protestujących, do czego najprawdopodobniej niestety doszło.

Natomiast z pewnością należy wykluczyć z katalogu postulowanych działań kontynuację procesu znoszenia sankcji i pogłębiania dialogu politycznego na najwyższym szczeblu. Alaksandr Łukaszenka, o ile odmówi dialogu ze swoimi oponentami na Białorusi, powinien stać się osobą izolowaną politycznie przez wspólnotę zachodnią, co nie oznacza zerwania dialogu na niższych szczeblach rządu z osobami niezaangażowanymi w politykę represji.

Tym bardziej, że w szerszej białoruskiej elicie politycznej nie brakuje ludzi mających świadomość konieczności zasadniczej reformy systemu. Strach przed utratą władzy spowodował odsunięcie przez Łukaszenkę większości takich ludzi z eksponowanych stanowisk. Nie oznacza to jednak, że w sprzyjających okolicznościach nie powrócą oni do politycznej gry.

Co zatem zostaje poza tradycyjnymi wyrazami ubolewania i ostrzeżeniami? Przede wszystkim wsparcie dla Białorusinów, tak na Białorusi, jak i w diasporze w Polsce. W praktyce oznaczałoby to gotowość do dalszego, chociażby doraźnego, uproszczenia procedur imigracyjnych przy zastosowaniu tzw. wiz narodowych i udzielania azylu politycznego. Polska musi być przygotowana na przyjęcie fali białoruskich uchodźców i udzielenia im przez państwo i organizacje pozarządowe wsparcia, w tym materialnego. Takim wsparciem byłoby także udzielenie lub zwiększenie środków na rosyjsko- i białoruskojęzyczne media i niezależne serwisy informacyjne, w tym te wymienione wcześniej, a biorąc pod uwagę działania długofalowe – zwiększenie wsparcia dla Białorusinów chcących studiować w Polsce. Naturalne jest także włączenie się do międzynarodowego wsparcia dla więźniów politycznych na Białorusi, których liczba zapewne niestety znacząco wzrośnie.

Wbrew twierdzeniom „realistów” podejście takie nie powinno wynikać głównie, a może nawet wcale, z pobudek moralnych czy względu na prawa człowieka, ale z realnej oceny i prognozy sytuacji. Białoruskie społeczeństwo stało się aktywnym podmiotem i aktorem politycznym. Odmawianie mu tego statusu, wiara w wyłączne znaczenie decyzji mocarstw lub sterowanych z zewnątrz spisków jest wyrazem ignorancji, arogancji i braku realizmu, a więc tego, co zgubiło już wielu obalonych dyktatorów czy wprowadziło w błąd Putina i jego współpracowników, gdy w 2013 i 2014 r. liczyli na przejęcie kontroli nad Ukrainą. Nastrojów społecznych nie da się na dłuższą metę bezkarnie ignorować a gwałtownych procesów społecznych kontrolować.

Dzisiejsi oponenci Łukaszenki mają zróżnicowane i nie zawsze sprecyzowane poglądy. To, co ich łączy, to przekonanie, że obecny system polityczno-gospodarczy Białorusi jest anachroniczny, nie zaspokaja potrzeb społecznych i nie gwarantuje ochrony niepodległości państwa. Stąd postulat reform. Przede wszystkim jednak białoruskie społeczeństwo powinno odzyskać realną szansę decydowania o swoim losie i o swoich przywódcach poprzez wolne, demokratyczne wybory. Tylko taka sytuacja spowoduje, że uzna ono państwo białoruskie w pełni za swoje i będzie bronić jego niepodległości. Białoruskie społeczeństwo zasługuje na wolność. Nikt mu jej nie ofiaruje, musi wywalczyć ją samo. Nie możemy Białorusinom w tym pomóc, ale przede wszystkim nie powinniśmy im w tym przeszkadzać.

Władze Białorusi, ktokolwiek nimi będzie, powinny liczyć na wsparcie Polski i innych państw zachodnich wtedy i tylko wtedy, gdy będą gotowe prowadzić politykę realnie umacniającą niepodległość swojego kraju. A to, co może ją wzmocnić, to rozważna reforma gospodarcza i polityczna, otwieranie się na realną współpracę polityczną i ekonomiczną z UE i USA, stopniowe przyjmowanie europejskich standardów w tym zakresie. Dlatego polityka Polski i całej wspólnoty zachodniej wobec Białorusi nie powinna polegać na wspieraniu ludzi, ale ich konkretnych decyzji. To prawdziwy realizm.