Witamy na stronie Klubu Jagiellońskiego. Jesteśmy niepartyjnym, chadeckim środowiskiem politycznym, które szuka rozwiązań ustrojowych, gospodarczych i społecznych służących integralnemu rozwojowi człowieka. Portal klubjagiellonski.pl rozwija ideę Nowej Chadecji, której filarami są: republikanizm, konserwatyzm, katolicka nauka społeczna.

Zachęcamy do regularnych odwiedzin naszej strony. Informujemy, że korzystamy z cookies.
Michał Kłosowski  27 lutego 2016

Hieroglify z Facebooka

Michał Kłosowski  27 lutego 2016
przeczytanie zajmie 5 min

Cyfrowa rewolucja spowodowała powstanie nowego języka. Obrazkowe emocje, które zastępują międzyludzkie interakcje to nic innego niż regres do współczesnych hieroglifów. „Wow”, „super”, „ha ha”, „wrr”?

Jednym z podstawowych założeń komunikacji jest twierdzenie o konieczności posiadania wspólnego – a przynajmniej zrozumiałego dla wszystkich – języka. Zaistnieć może wtedy dialog i możliwa jest wymiana informacji. W zglobalizowanym, cyfrowym świecie języki narodowe – nawet język angielski – nie są już wystarczające. Różnorodność kultur, indywidualne odczuwanie i pojmowanie powodują, że w zależności od kontekstu, klasy społecznej czy wykształcenia odmiennie nazywamy różne, nawet wspólnie przeżywane, zjawiska. Z drugiej strony unifikacja i ograniczenie „wypowiedzi” do kliknięcia „kciuka” już nie wystarcza. Spece z Facebooka znaleźli na to receptę. Odmieniony przycisk „Lubię to” pozwala na dodanie tzw. reactions,czyli sześciu różnych znaków graficznych mających prezentować odmienne stany emocjonalne. I tak, poza klasycznym „Lubię to”, mamy „super”, „ha ha”, „wow”, „przykro mi” i „wrr”. Oczywiście po angielsku brzmią mniej dziecinnie.

Nie jest to pierwsza taka zmiana. Rzeczywistość wirtualna wytworzyła specyficzny rodzaj znaków, których rozwój możemy prześledzić od początków Internetu (sic!). Pierwszą fazą powstawania nowego języka obrazkowego była epoka Gadu-Gadu. Emotikony – te pierwsze jeszcze statyczne, późniejsze ruchome – to właśnie te symbole, tworzone trochę jak pismo klinowe z kilku kresek i innych znaków, pomagały wyrazić emocje. Bo i zasób słów nie był zbyt duży. Część z nas, gdyby przeczytała dziś swoje rozmowy, spaliłaby się ze wstydu. Niektóre zdania składały się prawie wyłącznie z emotikonów. Nie wspominam tu już o regułach języka, znakach wokalizacyjnych itp. Dzięki temu nie trzeba było zastanawiać się nad regułami języka czy gramatyką. Kiedyś szkolny kolega strofował mnie, pytając czemu używam przecinków i polskich liter w SMS-ach i na czacie. To przecież tylko spowalnia rozmowę i zabiera ograniczony zasób znaków w wiadomości. Ale powstawały też rap kawałki, jak „ĄĘ” Łony, wyśmiewające pisanie bez polskich znaków. To był też moment, w którym wielu moich znajomych zobaczyło, jak absurdalnie brzmi język polski bez znaków wokalizacyjnych. I zaczęli ich używać w piśmie. A przynajmniej się starali.

Potem były demotywatory i memy. Język Internetu pozornie wzbogacił się o kolejny sposób wyrażania emocji i treści – dzięki połączeniu obrazków i słów. W niedługim czasie powstały gotowe wzorce, które odpowiadały wielu, nawet teraz tak myślę, potrzebom i sytuacjom. Wymyślane i wynajdywane coraz to inne zdjęcia, aż w końcu powstał gotowy „alfabet memów”, czyli zbiór kilku typowych przedstawień: „typowy janusz”, „wredna dziewczyna” i inne. Dochodziło do tego, że kiedy rozmawiałem ze znajomymi przez Internet odpowiadali mi memami. Kiepski dzień? Proszę – gotowy obrazek. Ojciec jedzie na ryby i chce Cię zabrać, ale wiesz jak to się skończy ? Typowy janusz. Doszło do tego, że wykorzystywanie słów w rozmowach na Facebooku czy komunikatorach zostało ograniczone do minimum. Bo i orientacja w najnowszych trendach memów, emotikonek i innych była wyznacznikiem internetowego znawstwa, współczesnym slangiem.

Rok albo dwa lata temu Facebook wprowadził naklejki. Wciąż nie za bardzo wiem, co to jest, więc jeśli liczycie na wyjaśnienie, to się zawiedziecie. Każda naklejka ma przypisane pewne znaczenie. „Wesoły pies”, „czujny lis”, cokolwiek. Czym więc różnią się od emotikonów? Są bardziej zróżnicowane. Kiedy emotikony miały bardziej ograniczone znaczenie, wyrażały radość, smutek, płacz, nawet miłość (sic!), to naklejki mają za zadanie coś jeszcze – nie wszystkie są darmowe. Ten swoisty język wchodzi więc w sferę konsumpcyjną – jeśli nie wiesz, jak coś napisać, a jest obrazek, który się do tego nadaje, kupisz go. O wiele łatwiej, prościej, szybciej. I myśleć nie trzeba. Same naklejki też nie są drogie, stać na nie przeciętnych użytkowników smartfonów, którzy raz na jakiś czas kupują różne aplikacje. Kolejnym etapem tej rewolucji są wspominane już reactions.

No i stało się, świat zwariował. Media informując o nowym facebookowym „Lubię to”, twierdzą, że od dziś, od teraz, już zaraz! nasz świat zmieni się całkowicie. „To najważniejsze wydarzenie w branży w 2016 roku” piszą jedni, „To historia niemal jak z filmu szpiegowskiego” podaje informację wired.com, „Różnorodne emocje to jedno, musimy skierować je w odpowiednią stronę, musimy nałożyć normy” czytamy na stronie independent.co.uk.

Gromki okrzyk rozległ się też z boxów social media managerów: czy to wpływa na zasięg posta? – pytali. A przecież Mark Zuckerberg napisał, że chodzi tu o misję „połączenia wszystkich ludzi na Ziemi”: „Nie każda chwila, którą chcesz się podzielić, jest szczęśliwa. Czasami chcesz podzielić się czymś smutnym lub frustrującym. Od lat nasza społeczność prosiła o przycisk „nie lubię tego”, ale nie po to, by pokazać znajomym, że nie lubią ich wpisów. Ludzie chcieli wyrażać empatię i dzielić się w wygodny sposób szerszym wachlarzem emocji” (tłum. za DWUTYGODNIK).

No właśnie, jak słusznie zauważa Michał R. Wiśniewski, gładkie słówka twórcy Facebooka są tylko przykrywką. Do czego? Emocje spłaszczone do poziomu kilku wyrazów dźwiękonaśladowczych („wrrr!”) będą mogły zostać bardziej jeszcze zautomatyzowane. Poza mającą już dziś miejsce inflacją i automatyzacją pozytywnych emocji (lubię to!) wkroczyliśmy w fazę programowania zachowania już nie na poziomie binarnym (okazał się niewystarczający), lecz nieco bardziej zaawansowanym. Więc, drogi użytkowniku, kiedy zobaczysz na zdjęciach maltretowane zwierzątka albo koleżankę obmacywaną przez jakiegoś oblecha, będziesz mógł wreszcie pokazać, jak bardzo jesteś temu przeciwny. Choć ja bym wolał, żeby sprawca zamiast smutnej minki po staremu dostał w mordę.

Zmierzam jednak do tego, stąd też tytuł artykułu, że komunikacja w Internecie przypomina coraz bardziej pismo obrazkowe. Znaki, którymi posługiwali się np. starożytni Egipcjanie do komunikowania różnych treści, często wykorzystywane w celach religijnych, wyszły z użycia jakieś kilka tysięcy lat temu. Nie wszystkie posiadały jasny, ustalony determinant; znaczenie niektórych było rozmyte albo mogło mieć kilka odniesień. Znaki te rządziły się własną logiką, wciąż niezupełnie zrozumiałą dla nas, współczesnych. Trudno podważyć tezę, że współczesne języki są dużo bardziej rozwinięte niż starożytne. To oczywistość, o której aż wstyd pisać. Przytoczenie jej jest mi jednak potrzebne do wykazania, że jeśli, jak twierdził Wittgenstein, umysł ludzki został opętany przez środki języka, jakich używa do komunikacji ze światem, to mamy spory problem. O ile bowiem współczesność wymaga szybkiego reagowania, gdzie dzisiejsze pismo obrazkowe może idealnie spełniać swoją rolę, to wymaga też niuansowania, a w tym przypadku jest już gorzej. Jak bowiem niuansować za pomocą obrazków? Sześć emocji nie wystarczy. Czy nie jest tak, że rośnie nam pokolenie językowych analfabetów, którzy za kilka lat, a w niewielkim jeszcze stopniu dzieje się to i dziś, będą przenosić język Internetu do codziennej komunikacji? Co stanie się, kiedy młodzieniec wchodząc do piekarni, zamiast powiedzieć: „poproszę bułkę” wyciągnie smartfon i pokaże zdjęcie, bo tak będzie szybciej? Jasne, nawet żeby wyszukać w Internecie zdjęcie nieszczęsnej, zdezawuowanej bułki, będzie musiał wiedzieć, jakie pojęcie przypisać do tego odnośnika. Ale co stoi na przeszkodzie, aby i tę granicę przekroczyć? Może wystarczy będzie mieć galerię 100 najpopularniejszych obrazków i wybrać jeden spośród nich? A zapłacić znaczkiem „wow”?

Kiedyś mój szkolny kolega, który nie mieszka już w Polsce, powiedział, że wierzy, że świat rozwija się w dobrym kierunku. Ludzie stają się mądrzejsi, bardziej oczytani. Krzychu, wciąż masz taką nadzieję?