Klimatyzm to nowa świecka religia, a Greta Thunberg jest jej pierwszą kapłanką
W skrócie
Włączenie do UE państw naszego regionu, a także ich dynamiczny rozwój były ostatnimi wielkimi i oczywistymi sukcesami Unii Europejskiej. Nie dlatego, że euroentuzjastom zabrakło marzeń, ale dlatego, że realizacja kolejnych celów – m.in. status globalnego aktora i technologicznej potęgi – napotykała na coraz większe trudności. Przyczyny kryzysów UE według wielu mają leżeć tak naprawdę głębiej, niż nam się wydaje. „Matką wszystkich problemów” ma być brak przekonującej odpowiedzi, czym powinna być Europa. Tym, co jawi się obecnie jako propozycja odpowiedzi na tożsamościowe dylematy UE, jest walka z globalnym ociepleniem klimatu.
Poszukiwanie tożsamości
Ostatnia dekada naznaczona jest kolejnymi kryzysami, których doświadcza Unia Europejska. W 2008 r. światowy kryzys gospodarczy mocno wstrząsnął unijnymi gospodarkami. Kilka lat później kryzys strefy euro omal nie zakończył się rozpadem eurolandu. W 2015 r. Europa mierzyła się z ogromną falą uchodźców, które wzbudziły polityczne perturbacje. Pięć lat później rozpoczęła się pandemia COVID-19, a tuż przed jej rozprzestrzenieniem się UE opuściło pierwsze państwo – Wielka Brytania.
Wszystkie powyższe kryzysy napędzały pesymizm. Wielu odliczało dni do końca integracji europejskiej. Po raz pierwszy w powojennej historii Europy pojawiło się pokolenie, które uważało, że będzie miało gorzej niż ich rodzice. Nie były to przypuszczenia bezpodstawne. Unia coraz bardziej zajmowała się sama sobą, a coraz mniej światem zewnętrznym. Z zewnątrz regularnie przychodziły nowe wyzwania, podczas gdy stare problemy nie zostały jeszcze rozwiązane.
Wielu intelektualistów wskazywało, że kryzysy nie były źródłem problemu, a jedynie jego przejawem. Kryzys tożsamości Unii, która wyspecjalizowała się w odcinaniu od swojej przeszłości, miał być praźródłem kolejnych kryzysów Europy. Szczególne miejsce w tym procesie miała mieć przyspieszona laicyzacja Europy.
Odejście od chrześcijańskiego dziedzictwa tworzyło aksjologiczną pustkę, którą trudno było zastąpić przyziemną troską o dobrobyt i bezpieczeństwo. O ile więc podaż odpowiedzi na egzystencjalne pytania stawała się coraz bardziej problematyczna, to ewolucyjnie zakorzeniony w nas popyt na nie ustał.
Klimat Świętym Graalem UE?
Cel, jakim jest uczynienie Europy pierwszym kontynentem neutralnym klimatycznie do 2050 r., to coś zdecydowanie więcej niż kolejny technokratyczny kamień milowy stworzony przez urzędników i adresowany do urzędników. Osiągnięcie neutralności klimatycznej przez Europę stało się najważniejszym celem obecnego pokolenia i podporządkowano mu wszystkie inne plany. Każdy nowy cel, jeśli nawet nie ma wprost walczyć ze zmianami klimatu, musi przynajmniej w tym nie przeszkadzać. Nie zmieniła tego ani pandemia COVID-19, ani wojna na Ukrainie. Wręcz przeciwnie, wszystkie wydarzenia na zewnątrz UE służą jednemu – potwierdzeniu słuszności obranego kierunku.
Walka z ociepleniem klimatu dalece wykracza poza tematykę energetyczną, z którą przez lata była związana. Ślad węglowy ma być wyeliminowany z każdego sektora gospodarki. Przemysł, rolnictwo, transport, budownictwo – wszędzie tam wprowadzane mają być rozwiązania, mające eliminować emisję gazów cieplarnianych. Dlatego z jednej strony promuje się nisko i zeroemisyjne technologie, a z drugiej wprowadza dodatkowe opłaty i bariery dla emisyjnych rozwiązań. Europejski Zielony Ład jest strategią całościowego przeobrażenia europejskiej gospodarki i naszego stylu życia, jakiej dotychczas nie doświadczono. Neutralność klimatyczna stała się więc nie celem, ale paradygmatem rozwojowym stanowiącym filtr, przez który przepuszcza się wszystkie decyzje dotyczące zarządzania politykami publicznymi w Europie.
Te rewolucyjne zmiany spotykają się z powszechnym poparciem elit, a także społeczeństw. To, co było zawsze problemem Unii i jej kolejnych pomysłów – elitarność propozycji, które nie interesowały zwykłych Europejczyków – tym razem zostało przezwyciężone. Opowieść o świecie, w którym woda jest czysta, gleba żyzna, żywność zdrowsza, powietrze bez smogu, a śmieci powtórnie wykorzystane przemawia do masowej wyobraźni. A wisienką na torcie jest uratowanie planety przed zagładą.
Można postawić słuszne pytanie – a co w tym złego, że ludzie chcą żyć na zielonej planecie? Nic, to nie cele są wadliwe, ale rola, jaką kwestie klimatyczne zaczynają odgrywać w europejskiej debacie. Nie chodzi więc o sam klimat, ale o atmosferę wokół niego, która prowadzi do groźnej ideologizacji, a przede wszystkim cancel culture wobec nieprawomyślnych. Klimatyści widzą w nich groźną, niszczycielską dla planety siłę, którą trzeba obezwładnić.
Wcale nie mowa tutaj o denialistach klimatycznych, ale wszystkich kwestionujących jakiekolwiek założenia Europejskiego Zielonego Ładu. Klimatyzm produkuje szkodliwą poprawność polityczną, która powoduje zupełny rozjazd oficjalnych i nieformalnych rozmów. Na debatach wszystko musi być zielone i zeroemisyjne. Na papierosie po spotkaniach po cichu rozmawia się o kosztach.
Na konferencjach oddaje się mikrofon i oklaskuje szesnastoletnich aktywistów za odwagę głoszenia końca węgla za 10 lat. Na kawowej przerwie w zaufanym gronie eksperci zastanawiają się, kto zaprosił młodych populistów, którzy nie mają pojęcia, o czym mówią. Jednak głośno o tym nie powiedzą, bo wiedzą, skąd we współczesnej Europie wieje wiatr i jak nadstawiać żagle.
Traktowanie walki z globalnym ociepleniem jako hierarchicznie najwyższego celu we współczesnej polityce powoduje, że do raportów o najróżniejszych światowych problemach wrzuca się kwestie klimatyczne tylko po to, aby zyskać dodatkowy argument w dyskusji. Klasyczny przykład to „uchodźcy klimatyczni”. Mimo, że decyzja o migracji jest zazwyczaj wieloczynnikowa, to często sprowadza się do jednego – klimatu – bo to on jest w debacie czynnikiem rozstrzygającym.
Ten intelektualny greenwashing ma także inne oblicza. Liczba publikacji pokazujących zieloną przyszłość przez różowe okulary jest oszałamiająca – eksperci wiedzą, że przecież „Excel wszystko przyjmie”. Dyktat optymizmu powoduje, że przyszłe korzyści zawsze znajdą swoich adwokatów, a teraźniejsze koszty swoich prokuratorów. Kluczowe jest jednak to, że duża część przemysłu analitycznego nie służy dziś weryfikacji tez, ale ich udowodnieniu. Raporty mają więc często zasłonić poglądy za rzekomo obiektywną analizą.
Żarliwe zaangażowanie i jego intensywność zdradza, że neutralność nie jest po prostu kolejnym ambitnym celem UE, ale staje się najważniejszą opowieścią współczesnej Europy. Zdaje się także idealnie wypełniać tożsamościową pustkę i staje się wielkim sensotwórczym celem, który na dekady będzie organizował politykę, gospodarkę i zwykłe życie Europejczyków.
Należy podkreślić, że znalezienie św. Graala jest na rękę unijnym instytucjom, które w ten sposób znalazły dla siebie dodatkową legitymizację. To właśnie fakt, że nie są wybierane w demokratycznych wyborach, był często podnoszonym argumentem na rzecz hamowania rozbudowy ich kompetencji. W unijnym dyskursie problem ten nazywa się „deficytem demokracji”. Klimatyzm staje się więc dogodną okazją do kolejnego transferu władzy od państw członkowskich do Brukseli, która zyskała uzasadnienie dla takiego kroku.
Klimatyzm bardzo dobrze współgra także z założeniami globalizacji i odejścia od myślenia w kategoriach państw narodowych, które unijne instytucje promują. Z punktu widzenia technologii władzy daje również dobre uzasadnienie dla samoograniczeń obywateli, którzy nie lubią zaciskać pasa.
Co więcej, pozwala odświeżyć spór ze starymi przeciwnikami, nadając mu nowy wymiar – klimatyzm jest więc kolejną „pałą do okładania” reakcjonistów, którzy od zawsze mieli wątpliwości wobec integracji europejskiej i głosowali na narodowych populistów. Unijna narracja świetnie wpisuje się w trójkąt dramatyczny, gdzie mamy sprawcę, ofiarę i wyzwoliciela. Ofiarą jest klimat i nasza planeta, sprawcą co prawda wszyscy emitenci, ale szczególną winę mają ci, którzy nie chcą uznać tego problemu za najważniejszy problem współczesnego świata. Oczywiście wyzwolicielem jest UE, która swoimi regulacjami i pieniędzmi rzutem na taśmę ratuje planetę, idąc za głosem oddolnej, zielonej rewolucji.
Dlaczego właśnie klimat świetnie wpisał się w zapotrzebowanie europejskiej tożsamości? Ocieplenie klimatu to problem globalny, a ambicją UE było zawsze odgrywanie roli aktora wpływającego na losy świata. Europa porzuciła swoje korzenie, ale nie porzuciła myślenia w kategoriach uniwersalistycznych. Przywództwo na odcinku klimatycznym pozwala UE odgrywać rolę moralnego lidera, którą tak trudno jej pełnić na innych polach.
„Gospodarka, głupcze!”
W debacie pojawiają się także inne argumenty, uzasadniające znaczenie podniesienie tematu klimatu na najwyższe diapazony. Szkoła realistów wskazuje, że kluczową kwestią jest ekonomia. Podniesienie klimatu na sztandary ma być tak naprawdę bodźcem do modernizacji unijnej gospodarki. Cały sens wielkiej operacji miałby polegać na tym, że UE dzięki odpowiednim regulacjom najpierw wykreuje dodatkowy popyt, dzięki któremu szybciej rozwinie się technologia i UE w technologicznym wyścigu zajmie pozycję lidera. Będzie później dzięki temu czerpała dodatkowy zysk poprzez rentę innowatora, który zrekompensuje początkowe koszty. Narracja ta tłumaczy więc, że mamy gospodarczą bazę tej koncepcji, a cały moralno-ideologiczny dyskurs działa jedynie jako jej nadbudowa. Wiele osób, także decydentów, przyjmuje taką perspektywę, ale nie jest ona do końca satysfakcjonująca.
Koncepcja o prawdziwym motywie wyspecjalizowania się w zielonych technologiach słabo radzi sobie z faktem, że inne regiony świata, inwestując w zielony przemysł jednocześnie nie narzucają sobie tak ambitnych celów redukcyjnych i nie płacą 90 euro za 1 tonę emisji CO2, co grozi wyhamowaniem rozwoju i spadkiem poziomu życia obywateli.
Cały przemysł analityczny produkujący liczne raporty nie jest też w stanie odpowiedzieć na jedno fundamentalne wyzwanie. Skoro problem ma charakter globalny, to również powinien być rozwiązywany globalnie. Tymczasem Unia Europejska odpowiada za ok. 8% światowych emisji, więc nawet największy wysiłek nie pozwoli na sukces, jeśli za UE nie podążą inni.
Dotychczasowe wysiłki innych regionów świata są bardzo chimeryczne. Żaden inny region świata nie przyjął tak dalece idących rozwiązań jak UE. Analizując więc sytuację z punktu widzenia czystej pragmatyki, pojawia się pytanie, jaki jest sens tak niezwykle ambitnej polityki w sytuacji, w której inni jej nie chcą podjąć, skoro również od ich wysiłku zależy osiągnięcie celu?
Założenie, że warto być pierwszym, aby dać przykład innym, dotychczas nie sprawdziło się – przecież od wielu lat UE prowadzi agresywną politykę klimatyczną i do tej pory nie znalazła swoich realnych naśladowców. Owszem, poszczególne państwa świata adaptują różne rozwiązania niskoemisyjne, ale ich skala i koszty są nieporównywalne do tego, co wprowadza Europa.
Nie brakuje głosów wyjaśniających, że uzasadnienie tak radykalnych działań leży gdzieś indziej. Alarmizm klimatyczny nie jest tylko mobilizacyjną taktyką, ale stoi za nim zdecydowanie większa siła. Klimatyzm jako główny nurt ekologizmu staje się po prostu nową, świecką religią, która jest odpowiedzią nie tylko na pustkę tożsamościową, ale także duchową współczesnego Zachodu. Jest religią oczywiście w szerokim sensie tego słowa, a więc w jakim zdefiniował religię William James w swojej książce Odmiany doświadczenia religijnego. Amerykański psycholog i filozof wyjaśnił religię jako przekonanie, że świat ma niewidzialny porządek, połączony z pragnieniem życia w harmonii z tym porządkiem.
Aby zrozumieć, dlaczego należy szukać wyjaśnienia klimatyzmu w kontekstach religijnych, warto sięgnąć do przełomowego eseju Historyczne korzenie naszego kryzysu ekologicznego opublikowanego w „Science” w 1967 r. W nim historyk Lynn Townsend White Jr. twierdzi, że biblijne nakazy uczyniły chrześcijaństwo najbardziej antropocentryczną religią, jaką widział świat. Istniał w nim czytelny dualizm świata na ludzi i naturę, którą człowiek miał podporządkować własnym potrzebom. W efekcie chrześcijaństwo miało według Townsenda White’a dawać licencję na eksploatację naszej planety, która skutkowała kryzysem ekologicznym Ziemi.
Ważniejsze jednak niż oskarżenie chrześcijaństwa o promocję kultury techno-przemysłowej, która degradowała planetę, była konkluzja jego eseju. Townsend White wierzył, że nauka i technologia nie mogą rozwiązać problemów ekologicznych, które stworzyły, ponieważ nasze antropocentryczne dziedzictwo chrześcijańskie jest zbyt głęboko zakorzenione. Skoro więc korzenie naszych kłopotów są w dużej mierze religijne, lekarstwo musi być również zasadniczo religijne.
Choć opierał swoją nadzieję na „zazielenieniu” chrześcijaństwa, to jego cel został osiągnięty inną ścieżką. Dechrystianizacja spowodowała, że współczesny ekologizm powstał nie na chrześcijańskich korzeniach, ale obok nich. Nie ma w nim osobowego Boga, ale to z chrześcijaństwa wzięto religijne kategorie, którymi posługują się klimatyści. Więcej, klimatyzm, odpowiadając na duchowe potrzeby, wytworzył swoistą ekoteologię z własnym systemem moralnym.
Węglowodory w tym systemie stały się rozwiązaniem nie tyle nieoptymalnym, co wręcz strukturą grzechu, którą trzeba wyciąć z naszego życia u samego pnia. Brak wystarczającego zaangażowania w tej walce ma doprowadzić do zagłady. Końca świata, który ma nawet bardzo konkretną datę – 2050 r. Zegar więc tyka.
Składniki nowoczesnej apokalipsy klimatycznej wcale nie różnią się od tej biblijnej: podnosi się poziom wód morskich, tereny, które nie zostaną dotknięte przez katastrofalne powodzie niszczy susza, a resztę ziemi pustoszą huragany. Takie klęski, jak pożary, huragany i susze jawią się więc jako boskie kary za nasze grzechy przeciwko Ziemi. Dobre zaangażowanie, czyli zrównoważony rozwój, ma skutkować z kolei nagrodą już na ziemi – życiem w Edenie w jedności z Matką Naturą. Byłby to powrót do wizji sielskiej przeszłości, którą przerwało zerwanie jabłka ze zwęglonego drzewa, przez które wpadliśmy w stan zanieczyszczenia.
Na szczęście z grzechu możemy się wydobyć, ale musimy go odrzucić. Początkiem nowej drogi jest nawrócenie i życie w czystości od węgla. Współczesną formą sprzedawania odpustów jest kompensacja redukcji CO2. Żywność ekologiczna będzie pełnić tu rolę komunii, która zasila nas zarówno energetycznie, jak i duchowo do walki.
Klimatyzm ma swoich kapłanów i uczonych w piśmie, którzy podają liczne argumenty, mające rozwijać życie duchowe, ale także stanowić odpowiedź na zarzuty innowierców. Ma też swoich krzyżowców, którzy są na szpicy walki z niewiernymi oraz proroków, takich jak Greta Thunberg. Jej słynna wypowiedź z Davos z 2019 r. „Nasz dom płonie. Chcę, żebyście panikowali” wywarła nie mniejszy wpływ na ludzkie umysły i działania niż żmudne wyliczenia naukowców-arcykapłanów. Tak jak często katolicki rygoryzm moralny jest wskazywany jako źródło leków, tak źródłem depresji, szczególnie u młodych ludzi, staje się panika klimatyczna.
Klimatyzm posiada także swoje wielkie księgi z raportami IPCC na czele, a także swoich bigotów i dewotów, którzy wykazują gorliwość w swojej wierze i rygoryzm moralny. Negujących zmiany klimatyczne czy wpływ człowieka na ten proces traktują jak jawnych bluźnierców. Ma też swoich heretyków, których się ostro potępia i kiedy trzeba nakłada ekskomunikę. Takim przykładem niech będzie Michael Shellenberger, nagrodzony przez magazyn „Time” w 2008 r. nagrodą za zaangażowanie ekologiczne, a następnie autor bestsellerowej książki: Apokalipsy nie będzie! Dlaczego klimatyczny alarmizm szkodzi nam wszystkim. Jest ona swoistą „ekologiczną apostazją”, w której znalazły się nawet przeprosiny za panikę klimatyczną.
Religijna perspektywa nie jest podzielana przez wszystkich zwolenników celu neutralności klimatycznej w 2050 r. ani nawet większości z nich. Religijny prozelityzm wykazuje mniejszość, ale za to głośnej, przesuwając granice dyskursu i kryteriów stosowności.
Religijność klimatyzmu nie jest zła sama w sobie, bo przecież sama religijność nie jest niczym złym. Problem zaczyna się wtedy, kiedy jest religią nieuświadomioną, ponieważ jej wyznawcy uważają, że rozpoznali po prostu obiektywnego ducha dziejów.
Jeśli religię traktować za Kierkegaardem jako akt wiary w coś bez lub wbrew empirycznym dowodom, to jest to najcięższe działo, jakie można wytoczyć komuś, kto uważa, że nie ma poglądów, a jedynie przytacza wnioski z naukowych badań i analiz. Klimatyści odrzucają autoidentyfikację w kategoriach religijnych, bo przyjmując scjentystyczny obraz świata wiedzą, że szufladka „religijność” jest podstawą do odrzucenia czy zignorowania ich poglądów. Ruch proklimatyczny w wersji alarmistycznej staje się więc nie tylko ideą wypełniającą pustkę tożsamościową Unii, ale także pustkę duchową w sercach wielu osób współczesnego Zachodu.
Religijne uniesienie klimatyczne nie oznacza, że problemu globalnego ocieplenia nie ma, raporty IPCC są bezwartościowe, a UE powinna zająć się poważniejszymi problemami. Problem jest i należy go podjąć. Mało tego, UE jako unia najbogatszych państw świata powinna wziąć na siebie większy ciężar niż inne kontynenty.
Większa odpowiedzialność nie oznacza, że UE powinna i ma narzędzia do tego, żeby zbawić świat. Globalne ocieplenie nie spowodowało także, że innych problemów nie ma, a każdy, kto inaczej rozkłada akcenty, powinien być odstawiony na boczny tor. Silne naukowe podstawy wpływu człowieka na klimat to jedno, a brak jednomyślności co do politycznych wniosków, jakie z tego płyną, to drugie.
Polityczne konsekwencje
O ile zarzut religijnej żarliwości klimatyści z pewnością będą odrzucać, to nie powinni oni bagatelizować bardziej pragmatycznej wątpliwości, jaką jest nieskuteczność. Obudowanie walki z globalnym ociepleniem religijną ornamentyką i budowanie wokół tego ekskluzywnej tożsamości jest przeciwskuteczne, o czym pisał wspomniany Shellenberger. „Przegrzanie” tematu zamiast dodatkowego paliwa odstrasza „normalsów”. Zamiast odpowiedzialnej troski o planetę widzą w klimatystach osoby odklejone od rzeczywistości.
Jest także poważniejsze ryzyko. Postawienie wyłącznie na klimat w centrum troski współczesnego Europejczyka może prowadzić do pogłębienia problemów. Jeśli skonfrontowani z kosztami rewolucji Europejczycy nie będą w stanie ich udźwignąć, to może pojawić się ryzyko nie tylko porażki na klimatycznym odcinku, ale także pogłębionego kryzysu tożsamościowego Europy. Wykroczenie poza technokratyczną logikę i zaapelowanie do głębszych pokładów ludzkiej duszy to bowiem obosieczny miecz.
Dla Polski konsekwencje są jeszcze poważniejsze. Opowieść o wspólnym problemie klimatycznym, który nas wszystkich łączy i przezwycięża stare spory, jest pozorna. Bo ani konsekwencje globalnego ocieplenia, ani koszty walki z tym problemem nie są równo rozłożone. Duże zapóźnienie rozwojowe, w tym technologiczne, i wysoka emisyjność gospodarki powoduje, że polityka klimatyczna stanowi ogromne wyzwanie dla konkurencyjności naszej gospodarki, nie wspominając o wyższym poziomie ubóstwa energetycznego.
Problem nie dotyczy tylko Polski, ale w zasadzie całego naszego regionu, który jeszcze nie nadrobił zaległości modernizacyjnych wobec zachodniej Europy, a już na horyzoncie widać proces, który może spowodować, że Zachód znowu nam ucieknie. Ledwo zaczęliśmy wychodzić z europejskich peryferii, by znowu do nich wracać. Religijna „nadbudowa” i dyskurs wyrzeczeń stanowi dobry pretekst na unijnym forum do odmowy odpowiedniej kompensacji za ponoszone koszty. Nie są to bezpodstawne intuicje, ale analiza propozycji podziału obowiązków i pieniędzy.
Nie jest przypadkiem, że ci, którzy w największym stopniu przyswoili dyskurs klimatycznej ascezy, w najmniejszym stopniu będą odczuwać jej dolegliwości. Symbolem tego procesu niech będzie redukujący emisję CO2 samochód elektryczny, który w przypadku zamożnych ekologistów pochodzących z klasy średniej bogatych państw Europy Zachodniej jest kosztowo mało odczuwalną operacją, a w przypadku biednej klasy ludowej z Europy Środkowo-Wschodniej będzie oznaczał konieczność rezygnacji z wielu innych dóbr konsumpcyjnych. Nie trudno odgadnąć polityczne reakcje tego procesu.
Polska powinna być więc na froncie racjonalizacji dyskursu wokół spraw klimatycznych, obniżając temperaturę debaty i przenosić ją na pragmatyczne tory. Klimat powinien przestać być religią, a zacząć być traktowany jako ważny, ale jednak problem publiczny z obszaru profanum a nie sacrum. Promocja realizmu klimatycznego nie będzie łatwa. Aby obronić państwowe interesy, Polska musi znaleźć i zaproponować dyskurs, który będzie akceptowalny dla innych, a jednocześnie respektować „zasady gry”, które wydają się nienaruszalne.
Publikacja powstała we współpracy i ze środków Fundacji GCCM Polska – Światowego Ruchu Katolików na rzecz Środowiska.
Tym utworem dzielimy się otwarcie. Utwór (z wyłączeniem grafik) jest udostępniony na licencji Creative Commons Uznanie Autorstwa 4.0 Międzynarodowe. Zachęcamy do jego przedruku i wykorzystania. Prosimy jednak o podanie linku do naszej strony oraz przedrukowanie niniejszej informacji.