Dlaczego państwo nie może być dziś podmiotowe. Wokół nowej książki Edwina Bendyka
W skrócie
Wszyscy przeczuwamy, że świat wokół nas jest pełny coraz silniejszych napięć, a dotychczasowe struktury – od społecznych, przez gospodarcze, po państwowe – ulegają coraz większemu rozpadowi, przybierając trudną do określenia formę. Im bardziej rzeczywistość wymyka się naszemu opisowi, tym prostsze odpowiedzi są nam suflowane. Z obawy przed utratą kontroli często staramy się złapać lejce władzy, które nieubłaganie wymykają się z rąk. Edwin Bendyk daje nam możliwość zbliżenia się do istoty tego procesu.
„Byłoby to w naszej słabości oraz w naszych trudnościach jakąś pociechą, gdyby wszystko niszczało tak wolno, jak powstaje. Tymczasem zysk wzrasta powoli, a strata spiesznie” – to cytat z Listów moralnych do Lucyliusza Seneki Młodszego, którego za Ugo Bardim przywołuje Bendyk w swojej najnowszej książce – W Polsce, czyli wszędzie. Rzecz o upadku i przyszłości świata. Autor dzięki temu starożytnemu kontekstowi wprowadza nas w pojęcie „klifu Seneki”, za pomocą którego włoski ekonomista opisuje dynamiczny rozpad złożonych konstruktów, niewspółmierny do długiego czasu ich powstania. Co ważniejsze jednak, przekształcanie, będąc naturalną cechą świata, jest nieuchronne, a powstrzymywanie zmian zwielokrotnia jedynie koszt i ból rozpadu. Aby więc właściwie zareagować na istnienie tego nieuchronnego prawa, należy wdrażać strategię Seneki, czyli metodę bardziej świadomej adaptacji i próby modelowania nadchodzącej rzeczywistość.
Nowo wybrany szef Fundacji im. Stefana Batorego kreśli z jednej strony czasem pogłębiony, jak w przypadku energetyki, czasem bardziej pobieżny, jak w wypadku opisu zmian społecznych, pejzaż coraz bardziej splątanych obszarów naszego życia. Z drugiej strony wskazuje na coraz większą niemożność ich opisania, zrozumienia i zarządzenia nimi. Właśnie ta druga płaszczyzna jest najbardziej interesująca, bowiem dotyka dziś kluczowego problemu polskiego życia publicznego. Jak zarządzać systemem, który przestał być piramidą, a zaczął przypominać pajęczą sieć?
Nie jest to obserwacja zaskakująca, ponieważ co bardziej czujni badacze już dekady temu dostrzegali wyzwania, jakim państwa narodowe muszą sprostać, aby przetrwać. Bendyk przywołuje chociażby Helmuta Willkego, który w powstałym w latach 80. eseju Tragedia państwa. Prolegomena do teorii państwa i policentrycznego społeczeństwa zauważył „tragiczne podwójne wikłanie państwa, wynikające z przeciwstawnych oczekiwań, z którymi obecnie państwo powinno się mierzyć”. Willke zaznaczał, że „z jednej strony musi ono stać się wierzchołkiem hierarchii społecznej, aby móc kierować i zarządzać społeczeństwem, a z drugiej strony musi jednocześnie zrzec się możliwości władczego podejmowania decyzji, aby nie ingerować w autonomię i samoorganizację społeczeństwa”.
Zdaniem samego Bendyka demokracja liberalna osłabiła stare struktury władzy państw narodowych. W konsekwencji zróżnicowanemu społeczeństwu coraz trudniej narzucić zasady współżycia pod groźbą egzekwowania ich przemocą. Jednak problemów z suwerennością i władzą jest o wiele więcej. Chociażby sam paradoks globalizacji opisany przez Daniela Rodrika w The Globalization Paradox: Democracy and the Future of the World Economy, nazwany przez autora trylematem globalizacji. Rodrik argumentuje, że pod wpływem globalizacji, szczególnie na płaszczyźnie gospodarczej, dochodzi do nieuchronnego klinczu z demokracją liberalną i suwerennością państwa. Tych trzech nachodzących na siebie rzeczywistości po prostu nie da się pogodzić. Ostatecznie państwo musi zdecydować się na któryś ze scenariuszy. Wydaje się więc, że wszystkie opisane przez Bendyka wyzwania stojące Polską i cały światem – od rewolucji energetycznej, poprzez powstrzymanie zmian klimatu, po zachowanie społecznej spójności – wymagają znalezienia kluczowej odpowiedzi na pytanie o podmiot tychże zmian. Kto nie tylko chce, ale i może je podjąć? We współczesnym świecie wydaje się, że władza przecieka politykom przez palce.
Próby odszukania politycznej podmiotowości obserwujemy od 2015 roku. Po 8 latach rządów ciepłej wody w kranie w wykonaniu formacji, na czele której stał człowiek radzący politykom z wizją, aby udali się do lekarza, nadeszła pora na rządy obozu politycznego, który polityczną sprawczość miał wypisaną na sztandarach. Z czym mamy jednak do czynienia po następnych 5 latach, kiedy prawica zdolna była zgromadzić w jednym ręku władzę niemającą precedensu w historii III RP? Otóż wydaje się, że Jarosław Kaczyński nadal poszukuje Złotego Graala, który pozwoliłby mu dokonać w Polsce zmian, o których myśli bez mała przez ostatnie 40 lat. Polskiej debacie publicznej nieustannie towarzyszy spór rozgrywany między komentatorami i politykami przerażonymi skalą wpływu Nowogrodzkiej a tymi, którzy wciąż pozostają rozczarowani ich szczątkowością. Po wyborach kolejne postulaty repolonizacji mediów, dokończenia reformy sądownictwa i zmian w samorządach wracają. Jednak czy nawet tak skomasowana władza jest na tyle sprawcza, aby je przeprowadzić? Bendyk odpowiada jednoznacznie: nie jest.
Oczywiście nie trzeba się z autorem zgadzać. Nawet nieuważny obserwator dostrzeże, że z powodów niezależnych od nas możliwości sterowania państwem są coraz skromniejsze. Po pierwsze, jako państwo peryferyjne mamy z zasady ograniczone możliwości kreowania polityki niezależnej od centrum. Po drugie, opierając się na amerykańskim hegemonie gwarantującym nam m.in. bezpieczeństwo, musimy się liczyć z wieloma naciskami amerykańskiej administracji. Po trzecie, nasze gospodarcze prosperity w dużej mierze oparte jest o wspólnotę europejską, która poprzez zacieśniającą się – także na ostatnim szczycie – integrację wywiera bezpośredni wpływ na politykę wewnętrzną zrzeszonych państw. Po czwarte, to kwestia coraz bogatszych międzynarodowych gigantów korporacyjnych, które skutecznie, ze względu na swój kapitałowy potencjał, potrafią oddziaływać na politykę nie tylko państw, ale także ich grup, jak w przypadku Unii Europejskiej.
W polityce wewnętrznej nie jest wcale lepiej. Mimo że Zjednoczona Prawica zdobyła tak silny mandat społeczny, podporządkowując sobie instytucje pozostające teoretycznie poza jej zasięgiem, wciąż nie może uzyskać poziomu sprawczości, na jakiej jej zależy. Kolejne pomysły z „odbiciem samorządów” czy sięganie głębiej w struktury sądownictwa nie wyglądają jak próby uwłaszczenia się na państwie, ale właśnie jako znalezienie ostatniej bariery przed stworzeniem bezpośredniego pasa transmisyjnego między opanowanym wierzchołkiem państwa a jego pozostałymi warstwami.
Kolejne potrzebne duże programy, jak np. Mieszkanie Plus, inwestycje, takie jak CPK, czy budowa elektrowni jądrowej i reformy, np. ta dotycząca szkolnictwa, można na razie zaliczyć do porażek obecnej władzy. Powstaje więc pytanie, na ile obecny także na Zachodzie problem ze złożonymi kwestiami politycznymi nie skłania nas ku refleksji, że mityczna władza, która stoi na drodze Zjednoczonej Prawicy do przeprowadzenia programów – czająca się w sądach, samorządach czy mediach – po prostu nie istnieje. Jak pisze sam Bendyk, „wkroczenie państwa w rozwiązywanie problemów społecznych w ramach modelu państwa opiekuńczego uruchomiło proces pogłębiania się zależności, na końcu którego było odkrycie splątanego charakteru problemów społecznych.” Oznacza to, że rosnąca złożoność problemu, na który chce odpowiedzieć władza, generuje zbyt duże koszty lub w ogóle jest niemożliwa do udźwignięcia. Nie mogąc więc zagarnąć całej władzy, należy się nią świadomie podzielić.
Problem z zarządzaniem państwem przez Zjednoczoną Prawicę jest więc taki, że poszukując politycznej sprawczości, dąży do centralizacji, zamyka jednocześnie oczy na coraz większe splątanie problemów, które próbuje rozwiązać. Dowodem tego może być fragment wywiadu prezesa PiS-u, Jarosława Kaczyńskiego, przy okazji powyborczej rekonstrukcji rządu. Polityk głosił, że „premier zostaje, ale rząd ma być inaczej skonstruowany. W sposób taki, który zlikwiduje stan, w którym niektóre decyzje są podejmowane w kilku ministerstwach, to znaczy, muszą przejść przez kilka ministerstw. […] Pewne ciągi decyzyjne są rozproszone, to do niczego dobrego nie prowadzi”. Jednak od mieszania łyżeczką herbata nie robi się słodsza i tak właśnie jest w wypadku PiS-u. Zamiast łudzić się, że można dokonać redukcji złożoności splątanych problemów, należy wypracować inny sposób ich zarządzania, negocjując między różnymi interesariuszami kierunek zmian i nie łudząc się, że istnieje sposób na skupienie władzy w jednym punkcie.
Z drugiej strony Edwin Bendyk przywołuje słowa ministra kultury, Piotra Glińskiego, z wywiadu dla Dziennika Gazety Prawnej. Polityk na pytania dziennikarki o obchody 100-lecia niepodległości odpowiedział: „Pani by chciała, żeby był jakiś demiurg, komputerowiec, który by wszystkie decyzje miał poustawiane, zaplanowane. Tak żadne państwo nie działa”. Słowa te zdają się dla odmiany potwierdzać świadomość liderów Zjednoczonej Prawicy, że narzędzia, które otrzymali, stając na czele swoich instytucji, są zbyt słabe, aby prowadzić szeroko zakrojone projekty. Powstaje więc pytanie o skalę zmian, które możemy jako obywatele uznawać za realistyczne. Po pięciu latach władzy cały dorobek Zjednoczonej Prawicy przedstawia się – poza transferami bezpośrednimi – blado, a w drugiej kadencji obóz ten nadal poszukuje kolejnych sznurków, które pozwolą mu na szarpnięcie w stronę wymarzonych zmian.
Pozostaje więc pytanie o mityczną sprawczość polityków. Powątpiewa w nią Robert Krasowski, który w wywiadzie dla Tygodnika Powszechnego mówi: „Polityka to sfera konieczności, a nie wolności. Politycy jadą, jak ich szyny prowadzą”. Brzmi to jak słynne „lawina bieg od tego zmienia, po jakich toczy się kamieniach” z Traktatu moralnego Miłosza. Krasowski dalej tłumaczy: „Jak się ogląda poczet premierów, to można mieć poczucie, że wszystko jedno kto i kiedy rządził: Marcinkiewicz, Morawiecki czy Belka, każdy prowadziłby mniej więcej tę samą politykę. […] Po prostu wszystko odbywa się poza politykami i niezależnie od nich”. Podobną opinię w kwestii polityki europejskiej i relacji Warszawy z Berlinem przedstawiał na naszych łamach Marcin Kędzierski, pisząc, że „nie ma jakiegoś szczególnego okresu, w którym Polska zanotowałaby wyłącznie sukcesy lub wyłącznie porażki. Może to oznaczać, że przyjęcie strategii »grzecznego ucznia« (rządy PO-PSL w latach 2007-2015) albo »klasowego łobuza« (rząd PiS-Samoobrona-LPR w latach 2005-2007 oraz rząd PiS w latach 2015-2019) w praktyce nie miało większego znaczenia”.
Jaka jest więc prawda o świadomości i filozofii rządzenia Zjednoczonej Prawicy? Marcin Kędzierski dowodził, że „choć Jarosław Kaczyński wciąż mówi o silnym państwie, to jednocześnie ma świadomość, że w wielu obszarach jest ono bezradne i nie może przeprowadzić żadnych systemowych reform. Prezes PiS-u, obiecując wyższą płacę minimalną, »trzynastkę« dla emerytów czy wyższe dopłaty, a wcześniej rozdając 500 plus na każde dziecko, zdaje się mówić: »Weźcie te pieniądze i sami zadbajcie o edukację waszych dzieci! Sami zadbajcie o swoje zdrowie! Sami zorganizujcie sobie usługi opiekuńcze! Sami przeciwdziałajcie skutkom suszy!«. Nie ma zatem wątpliwości ‒ polityka »dobrej zmiany« nie jest spójna z założeniem budowy silnego, podmiotowego i sprawnego państwa. Można powiedzieć, że hipokryzja Jarosława Kaczyńskiego to hołd, jaki występek oddaje cnocie”.
Pewnym jest, że po rządach Platformy i PiS-u dostrzec można podstawową oś sporu między trylematem Rodricka. W napięciu między globalizacją, demokracją liberalną i suwerennością państwa Platforma opowiedziałaby się za dwoma pierwszymi, a PiS za dwoma końcowymi elementami współczesnej rzeczywistości politycznej. Na podstawowym poziomie w tym kluczu można czytać większość sporów politycznych między oboma obozami w kwestii praworządności czy relacji z Brukselą, z jednej strony z wypowiadaniem konwencji czy repolonizacją mediów z drugiej. Jednak obie te ekipy być może łączy jedna wspólna cecha – świadomie lub nieświadomie nie są w stanie zmusić zbyt złożonych struktur państwa do realizacji horyzontalnych polityk publicznych. Platforma w ogóle nie miała takich ambicji, a PiS chociaż żywi cały czas nadzieję na zmianę, zamiast inteligentnie zarządzać – wzmacniać lub osłabiać w republikańskim społeczeństwie ośrodki wpływu – próbuje wyrugować je wszystkie jako podmiot zmiany. Tym samym, chociaż prawdopodobnie Zjednoczona Prawica będzie skutecznie demontować kolejne instytucje poza pojedynczymi wyspami, nie będzie potrafiła zbudować samodzielnie żadnych nowych.
Skoro więc PiS poszukuje czegoś, czego nie może znaleźć, nic nie chroni nas przed nadchodzącą w szybkim tempie katastrofą. I żeby było jasne, to nie tylko polski problem, mamy z nim bowiem do czynienia zarówno za oceanem, jak i w UE. Zbliżamy się nieuchronnie do „klifu Seneki”, z którego przyjdzie nam spaść. Pora zastosować więc strategię Seneki – poszukać jaskółek nowego ładu. Jego sygnałem może być tzw. nowe średniowiecze, bo jak pisze Grzegorz Lewicki na łamach Gazety Wyborczej, „przyszłość to mnogie, nachodzące na siebie ośrodki władzy, fragmentacja tożsamości, integracja państw w większe bloki oraz rozwój nieterytorialnych organizacji międzynarodowych, a także technologiczne zjednoczenie świata. Przyszłość to także erozja i transformacja roli państw, coraz bardziej zależnych od aktorów niepaństwowych”. Podsumowując, czekają nas nowe wieki średnie. Czas się odpowiednio przygotowywać.
Dofinansowano ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego pochodzących z Funduszu Promocji Kultury, uzyskanych z dopłat ustanowionych w grach objętych monopolem państwa, zgodnie z art. 80 ust. 1 ustawy z dnia 19 listopada 2009 r. o grach hazardowych.
Ten utwór (z wyłączeniem grafik) jest udostępniony na licencji Creative Commons Uznanie Autorstwa 4.0 Międzynarodowe. Zachęcamy do jego przedruku i wykorzystania. Prosimy jednak o zachowanie informacji o finansowaniu artykułu oraz podanie linku do naszej strony.