Równouprawnienie nie dla matek
Wiele spośród polskich i międzynarodowych instytucji, które powołano, by przeciwdziałały dyskryminacji, działa w sposób wybiórczy, realizując jedynie kontrowersyjne założenia ideologiczne, a nie program równego traktowania. Deprecjonują one tradycyjne role życiowe kobiet i mężczyzn, zarazem identyfikując role „niestereotypowe” jako bardziej wartościowe. Prowadzi to do paradoksu – pod pretekstem walki z dyskryminacją w istocie dyskryminuje się osoby przywiązane do tradycyjnego pojmowania rodziny i jej roli w społeczeństwie.
Rzecznicy odgórnej uniformizacji ról płciowych nie potrafią się pogodzić z faktem, że ludzie różnią się od siebie i podejmują różne wybory. Trudno im przyjąć do wiadomości, że równy podział obowiązków w rodzinie nie musi opierać się na ich całkowitym ujednoliceniu. Operując retoryką równego traktowania, podważają wartość wyborów i dróg życiowych, które nie odpowiadają ich przyjętym apriorycznie założeniom. Postulują, by przepisy prawne wymuszały na kobietach i mężczyznach rezygnację z ról, które arbitralnie określają jako „stereotypowe”.
Matki dyskryminowane przez państwo
Jedną z tych „stereotypowych ról” jest rola matki – szczególnie wówczas, gdy kobieta, choćby czasowo, rezygnuje z wykonywania pracy zarobkowej, by poświęcić się wychowaniu dzieci. Kobiety, które ze względu na opiekę nad dziećmi nie podejmują pracy zarobkowej, są w Polsce wieloaspektowo dyskryminowane. Muszą mierzyć się z uprzedzeniami i z ubóstwem. Dyskryminuje je także państwo. Władze dofinansowują opiekę nad dziećmi tylko wtedy, jeśli odbywa się w żłobku lub przedszkolu. Matki mają bardzo ograniczony dostęp do świadczeń emerytalnych i rentowych, a w przyszłości ich dzieci będą finansować świadczenia osób bezdzietnych. Zabezpieczenie społeczne kobiet, które wychowują dzieci i nie podejmują w tym okresie pracy zarobkowej, jest uzależnione od ich wcześniejszego statusu zawodowego.
Wysiłek, który matki wkładają w wychowanie dzieci oraz wykonywanie rodzinnych obowiązków, ma olbrzymią doniosłość społeczną.
ONZ szacuje, że niezarobkowa praca wykonywana przez kobiety w domu powiększa PKB średnio o 40%. Praca, którą wykonują kobiety domu spełnia szereg przesłanek działalności zawodowej, poza odpłatnością. Niestety, mimo ponawianych apeli, nie jest ona uwzględniana w oficjalnych europejskich i polskich szacunkach dotyczących gospodarki – choć od niedawna bierze się w nich pod uwagę nawet sektor usług seksualnych.
Władze publiczne przeznaczają olbrzymie środki na tworzenie i utrzymanie kolejnych żłobków oraz przedszkoli. Ta sama praca, gdy wykonuje ją opiekunka w żłobku, jest finansowana przez państwo, ale wykonująca ją mama nie może liczyć na żadne wsparcie. Miesięczny koszt opieki żłobkowej nad dzieckiem finansowanej ze środków publicznych w 2014 r. przekraczał w wielu gminach 1600 zł. Taka sytuacja pociąga w konsekwencji ekonomiczną presję na matki, które są zmuszane do podejmowania pracy zarobkowej i kierowania swoich dzieci do instytucji opiekuńczych. Matki pozbawiane są realnego wyboru co do sposobu zorganizowania opieki nad swymi dziećmi. Budzi to tym większe zdziwienie, że w świetle badań opieka matki jest w pierwszych latach życia korzystniejsza dla rozwoju dziecka niż opieka instytucjonalna. Rozwiązanie mógłby stanowić funkcjonujący w wielu krajach system bonów wychowawczych, który umożliwia matkom wybór sposobu wychowania dzieci, który gwarantuje im zresztą polska Konstytucja w art. 48 ust. 1.
Matki są także drastycznie dyskryminowane w sferze zabezpieczenia społecznego. Najczęściej pozbawione są realnego zabezpieczenia emerytalnego, chociaż wychowane przez nie dzieci będą w przyszłości finansować także świadczenia społeczne osób, które nie ponosiły trudów rodzicielstwa. Dopiero od niedawna matki te mogą liczyć na minimalne finansowanie składek emerytalnych. Nie tworzy to im jednak realnego zabezpieczenia na starość i deprecjonuje wartość wykonywanej przez nie pracy.
Wiele matek spotyka się z dyskryminacją także wówczas, gdy chcą podjąć pracę po zakończeniu okresu poświęconego na wychowanie dzieci. Często odmawia się im dostępu do programów aktywizacji zawodowej ze względu na niski staż pracy zarobkowej.
„Niech kura domowa pójdzie do pracy”, czyli dyskryminacja językowa matek
Dyskryminacja matek szczególnie silnie przejawia się ona w sferze językowej – obecna jest zarówno w mowie potocznej, jak i w języku, którym operuje współczesne prawo. Kobiety, które decydują się na pozostanie w domu, by wychować dzieci, traktowane są jako osoby bierne, nieaktywne, nie przynoszące wymiernych korzyści społeczeństwu. Przejawem tego negatywnego podejścia do matek są powszechnie używane określenia, takie jak „kura domowa”. W tej często spotykanej optyce matka wykonująca obowiązki domowe „siedzi w domu”, doradza się jej, by „poszła do pracy”. Opierają się one na na założeniu, że kobieta poświęcająca się macierzyństwu i rodzinie albo udająca się na urlop wychowawczy właściwie nic nie robi, a praca wykonywana przez nią na rzecz rodziny ma niższą wartość niż praca zarobkowo – choćby jej charakter był podobny. Naturalnej roli matki, którą wiele kobiet pragnie wybrać, a która obecnie jest tak bardzo deprecjonowana, przeciwstawia się ideał kobiety „aktywnej”, realizującej się poprzez osiąganie kolejnych sukcesów w pracy zarobkowej. Co oczywiste, w tej optyce niewiele jest miejsca dla dzieci, a jeśli już się one pojawiają, traktuje się je jako przeszkodę w osiągnięciu przez kobietę „prawdziwego spełnienia”.
Stygmatyzacja matek w dokumentach unijnych
Stygmatyzacji matek sprzyja także język, jakim operuje współczesne prawo, szczególnie na szczeblu międzynarodowym. W dokumentach dotyczących działań na rzecz równouprawnienia kobiet wydawanych przez instytucje Unii Europejskiej próżno szukać afirmacji macierzyństwa czy realnej wolności wyboru. Zamiast tego pojawiają się w nich postulaty osiągnięcia wysokich wskaźników zatrudnienia kobiet (obecnie, zgodnie z założeniami Strategii Europa 2020 jest to 75%), wyrównania ich przeciętnych płac z płacami mężczyzn, także poprzez przeciwdziałanie „negatywnej tendencji” częstego wybierania przez matki opiekujące się dziećmi pracy na niepełny etat, czy wreszcie tworzenia jak największej liczby placówek zinstytucjonalizowanej opieki nad małymi dziećmi. W dokumencie afirmowana jest wyłącznie praca zarobkowa, brak jakiejkolwiek wzmianki o wartości pracy nieodpłatnej czy o możliwości równorzędnego wsparcia form opieki nad dziećmi innych niż żłobki i przedszkola.
Autorzy unijnych dokumentów bardzo jasno dają do zrozumienia, że macierzyństwo traktowane jest przez nich jako czynnik petryfikujący nierówności między płciami, który należy neutralizować w imię walki o ideologicznie pojmowane równouprawnienie.
Aby szukać przykładów nie trzeba sięgać daleko – już pobieżna lektura obecnie obowiązującej strategii działań na rzecz równości płci na lata 2010-2015 wydanej przez Komisję Europejską dowodzi z jak skrajnie stygmatyzującym podejściem do macierzyństwa mamy do czynienia. Dokument ten, wytyczający program działania Unii w zakresie równości, nawołuje do jak najszerszej aktywizacji zawodowej kobiet, którą przedstawia jako miernik równouprawnienia. Jego autorzy wskazują, że „macierzyństwo negatywnie wpływa na wskaźnik zatrudnienia kobiet”,a kobiety, wykonujące większość obowiązków domowych, mają gorsze perspektywy zatrudnienia oraz niższe pensje, co należy zmienić poprzez upowszechnianie żłobków i przedszkoli oraz zmiany w społecznym postrzeganiu ról płciowych. Co uderzające, w dokumencie nie znalazła się żadna, nawet czysto retoryczna wzmianka podkreślająca doniosłość macierzyństwa dla społeczeństwa.
Podobna retoryka, oparta na zideologizowanych postulatach osiągnięcia równości płci społeczno-kulturowej (gender) obecna jest w szeregu innych dokumentów unijnych, w tym dotyczących walki z kryzysem demograficznym. Wspólną ich cechą jest przekonanie o konieczności aktywizacji zawodowej i – co za tym idzie – posługiwanie się językiem, który w istocie przyczynia się do dzielenia kobiet na aktywne zawodowo i wyemancypowane, oraz zawodowo bierne, których sytuację należy odgórnie zmienić poprzez zwiększenie wskaźników zatrudnienia i inwestowanie w instytucje opieki nad najmłodszymi dziećmi. Język ten w oczywisty sposób pogłębia istniejące w społeczeństwie negatywne stereotypy względem kobiet decydujących się na nieodpłatną pracę domową.
Na polskim gruncie zideologizowane podejście do równouprawnienia obecne jest w działalności Pełnomocnik Rządu ds. Równego Traktowania. Choć w teorii powinna ona przeciwdziałać dyskryminacji kobiet, jej działania są bardzo jednostronne i skupiają się na propagowaniu aktywizacji zawodowej i zwalczaniu tzw. negatywnych stereotypów płciowych, do których – jak wskazała w jednym ze swoich pism pełniąca ten urząd obecnie prof. Małgorzata Fuszara – należy również afirmowanie macierzyństwa jako naturalnej roli kobiety. Z zaangażowaniem Pełnomocnik na rzecz ochrony przed dyskryminacją innych grup kontrastuje brak jakichkolwiek działań na rzecz ochrony matek, które przez okres wychowywania dzieci nie wykonują pracy zarobkowej.
Czego naprawdę chcą matki?
Jednostronna perswazja na rzecz aktywizacji zawodowej kobiet nie współgra z rzeczywistymi preferencjami dużej części spośród nich.
Zgodnie z badaniami, przeprowadzonymi przez organizację Mouvement Mondial des Mères-Europe zaledwie 11% matek w Europie chce być zatrudniona w pełnym wymiarze czasu pracy. Znacznie więcej kobiet chciałoby całkowicie poświęcić się opiece nad dzieckiem i pracy w domu (26%). Najwięcej kobiet (63%) chce mieć możliwość elastycznego kształtowania czasu pracy, by móc dostosować go do obowiązków rodzinnych wynikających z konieczności opieki nad dziećmi.
Również badania przeprowadzone w 2002 r. w 19 państwach europejskich (powoływane zresztą w jednym z unijnych raportów), wskazują, że kobiety będące matkami małych dzieci w wieku przedszkolnym w większości preferują pracę zarobkową w niepełnym etacie lub też całkowitą z niej rezygnację. Trend ten utrzymuje się także po przekroczeniu przez najmłodsze dziecko wieku przedszkolnego.
U źródeł dyskryminacji matek
Skąd się biorą zaskakujące postulaty zwolenników uniformizacji genderowej, skoro nie odpowiadają one rzeczywistym potrzebom kobiet? Genezy tego podejścia należy szukać w postulatach radykalnych przedstawicielek feminizmu, zrodzonych w latach 60. ubiegłego wieku. To właśnie wówczas środowiska feministyczne ukuły pojęcie płci społeczno-kulturowej (gender), zgodnie z którą role płciowe są społecznym konstruktem, mającym swój wyraz w nierównych stosunkach władzy między kobietami i mężczyznami, utrwalanych w takich w sferach jak praca, prokreacja i seksualność. Radykalne feministki bardzo wrogo odnosiły się do macierzyństwa, wskazując, że spełnienie wynikające z bycia matką to „patriarchalny mit” i argumentując, że naturalna prokreacja i rodzina są opresyjne względem kobiet. Snuły one wizje dotyczące technologizacji procesu prokreacji oraz likwidacji biologicznej rodziny poprzez tworzenie konsensualnych wspólnot zajmujących się nie spokrewnionymi z nimi dziećmi.
Najdalej idące koncepcje zakładały nawet stworzenie „sztucznej macicy” znajdującej się poza ciałem kobiety, która pozwoliłaby całkowicie oderwać prokreację od wymiaru biologicznego, pozwalając na „uwolnienie” kobiet od tego obciążenia.
Bardzo istotny wpływ na te twierdzenia wywarła prekursorka nowoczesnego feminizmu w jego radykalnej wersji – Simone de Beauvoir, która macierzyństwo określała jako pułapkę dla kobiety, stojącą na drodze do jej samorealizacji.
Radykalne feministki, dzięki swojej determinacji i dobremu zorganizowaniu, bardzo szybko przeniknęły na fora międzynarodowych organizacji, takich jak ONZ oraz – znacznie później – Unii Europejskiej. Zogniskowanie swojej aktywności w instytucjach międzynarodowych dostarczyło im cennego narzędzia wywierania politycznej presji na krajowym prawodawcy. Co istotne, pozwoliło im również uniknąć konieczności zdobywania poparcia społeczeństwa dla swoich postulatów. Tym samym, radykalne organizacje feministyczne kreujące się na oddolne ruchy zawiązywane w celu walki o polepszenie sytuacji wszystkich kobiet, w istocie okazują się nie mieć wiele wspólnego z realnymi aspiracjami kobiet, a swoje postulaty realizują poprzez arbitralne narzucanie genderowej perspektywy, wykorzystując w tym celu międzynarodowe struktury. Tak szeroko zakrojona inżynieria społeczna przynosi efekty, przejawiające się w uprzedzeniach względem matek obecnych zarówno w języku prawnym, jak i potocznym, a w konsekwencji – także w niskiej dzietności.
Pora skończyć niesprawiedliwą dyskryminację matek. Wiele spośród najbardziej krzywdzących rozwiązań prawnych można zmienić jedną ustawą, a inne – nawet poprzez decyzję administracyjną. Dlatego przygotowaliśmy apel, w którym zwracamy się do polskich władz o:
1. Zagwarantowanie wsparcia dla matek opiekujących się małymi dziećmi w postaci bonu wychowawczego, dającego im wybór pomiędzy opieką w domu a różnymi formami opieki instytucjonalnej, w tym żłobkiem.
2. Zapewnienie równouprawnienia matek w dostępie do rent i emerytur poprzez finansowanie ich składek na poziomie przeciętnego miesięcznego wynagrodzenia.
3. Likwidację przepisów dyskryminujących matki rozpoczynające pracę po urodzeniu dzieci i okresie opieki nad nimi.
Zmiany prawne pozwolą rozwiązać tylko część spośród opisanych problemów, z którymi borykają się matki wychowujące dzieci. Uznanie wartości ich pracy przez instytucje publiczne jest jednak zasadniczym krokiem do zmiany jej percepcji w całym społeczeństwie.
dr Tymoteusz Zych
Karolina Dobrowolska