Kto buja polską łajbą? Nowe rewelacje wokół Smoleńska
Właśnie skończyła się emisja serialu „Służby specjalne”. Serialu dziwnego, pełnego spiskowych teorii, a także mocnych politycznych oskarżeń. Serialu, w którym oficerowie WSI przedstawiają wizję rozbujania nastrojów społecznych poprzez podsycanie konfliktu Macierewicz-Palikot, co ma ułatwić kontrolowanie Polaków.
Mam dziwne wrażenie, że ta historia toczy się na naszych oczach. Ostatnie dni przynoszą nam wręcz wzorcowy plan „rozbujania Polski”. Najpierw do mediów trafia informacja o książce Jürgena Rotha „Tajne dokumenty S.”. Książka niemieckiego dziennikarza (nie cieszącego się specjalną wiarygodnością) dotyczy katastrofy smoleńskiej i stawia prostą tezę – to był zamach. Publikacja, która jeszcze się nie ukazała, już stała się tematem burzliwych dyskusji. Przecież spora część Polaków nie czekała na nic innego, jak na potwierdzenie tezy o zamachu. A tu jeszcze książka zagranicznego dziennikarza, no proszę, przecież mówiliśmy, że w Polsce wszystko poukrywali. Tuż po świętach uderzyła w nas kolejna bomba: eksperci odszyfrowali ponownie zapisy ostatnich minut tragicznego lotu.
Media informują o chaosie, naciskach, atmosferze presji i podniebnej libacji alkoholowej. I znów pół Polski może zapiać z radości – mówiliśmy przecież, żaden zamach, sami się zabili po pijaku i z głupoty.
Nie macie wrażenia, że ktoś wciąż buja statkiem pod biało-czerwoną banderą? Że jesteśmy świadkami kolejnego odcinka serialu „Polak Polakowi wilkiem”? Nie interesuje Was, dlaczego materiały, które były znane podobno od prawie roku, wyciekły akurat w tygodniu przed rocznicą katastrofy? I jak niemiecki dziennikarz może bezsprzecznie ustalić, czy był zamach? Oczywiście brzmi to jak tania spiskowa teoria. Tak, wszystko może być zbiegiem okoliczności. Ale tym bardziej ciąży na nas odpowiedzialność niepoddawania się antypaństwowej i antynarodowej histerii. Nie dajmy się celowo czy przypadkowo wepchnąć w coraz głębsze rowy, w których okopują się dwie części społeczeństwa. Nie pozwalajmy się szczuć i zamieniać w stada skaczące na siebie, kiedy tylko ktoś wyda komendę.
Cała sytuacja, nawet jeżeli nie jest wrzutką służb specjalnych w związku z nadciągającymi wyborami prezydenckimi, daje nam bardzo ważną lekcję: jak państwo powinno działać w sytuacjach kryzysowych. Nie tylko po to, aby móc powiedzieć, że „zdało egzamin”, ale by w ogóle móc funkcjonować. Takie, a nie inne rozwiązanie śledztwa w sprawie katastrofy, przekazanie go pod nadzór rosyjski, brak zabezpieczenia dowodów – mają swoje tragiczne skutki. Nie tylko ten, że co niestety możliwe nigdy nie dowiemy się prawdy. Ale i takie, że oto obce państwo (na dodatek to, które w ostatnich latach prowadzi w naszym regionie coraz bardziej imperialną politykę) może w każdym momencie wywołać w Polsce kryzys polityczny. Wystarczy mały przeciek, jakiś artykuł, znaleziony lub zagubiony dowód, nowe zeznania – i zaprogramowana jatka społeczna zaczyna się na nowo. Władimir Putin pięć lat temu dostał pilot do polskiego społeczeństwa i na pewno jeszcze nie raz powciska przyciski, na które my będziemy reagować jak pies Pawłowa.
W kakofonii wrzasków spowodowanych ostatnimi rewelacjami nikt nie zauważył odgłosu rozsypującej się kupy kamieni.
Oto po pięciu latach dowiadujemy się, że materiały z najważniejszego od dekad śledztwa badane były w sposób, który uznalibyśmy za skandaliczny nawet w przypadku śledztwa dotyczącego zwykłego przestępstwa. Materiały z prokuratury czy policji wypływać mogą na zlecenie w tempie, według którego da się regulować zegarki.
I nad tym akurat panuje zgodna cisza.
Miejmy nadzieję, że uda się chociaż części z nas uwolnić z chocholego tańca. Zamiast tupać do rytmu granego przez niewidzialną orkiestrę, zajmijmy się może tym, dokąd zdążamy.