Zmiana niemieckiej minister obrony. Czy to oznacza więcej dostaw broni dla Ukrainy?
W skrócie
Christine Lambrecht przetrwała na stanowisku minister obrony w rządzie Olafa Scholza nieco ponad rok. Inwazja Rosji na Ukrainę i ogłoszona przez kanclerza Zeitenwende (niem. zwrot historii) postawiły przed nią nowe wyzwania, którym nie podołała. Nowym ministrem został Boris Pistorius, który w przeszłości był przeciwnikiem nakładania sankcji na Rosję i nie ma znaczącego doświadczenia w kwestii obronności. Co ta zmiana oznacza dla niemieckiej polityki obronnej i dostaw broni na Ukrainę?
Upadek minister
Gdy 3 dni po napaści Rosji na Ukrainę kanclerz Scholz ogłosił Zeitenwende i specjalny fundusz 100 mld euro na rzecz obronności, minister Lambrecht znalazła się w centrum uwagi. Teoretycznie potężne środki do wydania były dla niej okazją do zabłyśnięcia, jednak kluczowe decyzje w sprawie zakupów uzbrojenia szybko przejął sam kanclerz. Spóźnione zakupy na ostatnią chwilę okazały się droższe, niż tego oczekiwano. Sytuacji nie ułatwiała inflacja.
Przełomem była decyzja o zakupie amerykańskich samolotów F-35 w celu kontynuowania udziału Niemiec w natowskim programie nuclear sharing. Jednak i tu minister spotkała się z krytyką, bo nie uwzględniła kosztów dostosowania pasów startowych do potrzeb nowych maszyn. System przetargów okazał się nieprzystosowany do wydania dużych pieniędzy w krótkim czasie.
Minister Lambrecht nie wzbudzała zaufania ani wśród sojuszników, ani w społeczeństwie. Na tydzień przed złożeniem dymisji jej odejścia domagało się 64% ankietowanych Niemców. Gwoździem do trumny jej kariery na czele resortu obrony okazały się skandale. Najpierw minister zabrała syna wojskowym śmigłowcem na wakacje. Następnie klapą okazało się przekazanie wojsku nowego typu bojowego wozu piechoty – Pumy. Sprzęt psuł się na potęgę.
Nadeszło też feralne wideo sylwestrowe. Niemiecka minister obrony narodowej na tle fajerwerków opowiadała o tragicznej wojnie, która powróciła do Europy, ale też pozwoliła jej poznać w minionym roku „wielu fajnych ludzi”. Znamienny jest fakt, że za ustąpienie niemieckiej minister obrony w czasach wojny bardziej odpowiada PR-owe faux pas niż zaniechania w reformie wojska.
Dla nas zawodem okazały się niemieckie dostawy broni dla Ukrainy. W Polsce nie zauważa się, że krok po kroku są one coraz większe – latem przekazano haubicoarmaty Panzerhaubitze 2000, po nich przyszła kolej na samobieżne działa przeciwlotnicze Gepard, a niedawno ogłoszono także dostawy bojowych wozów piechoty Marder i baterii Patriotów.
Dane publikowane przez Instytut Światowej Gospodarki w Kilonii plasują Republikę Federalną na trzecim miejscu we wsparciu militarnym dla Ukrainy – za Zjednoczonym Królestwem i przed Polską. Niektórzy eksperci zgłaszają zastrzeżenia do tych wyliczeń. Argumentują, że dla Niemiec wliczane są do tej kategorii wydatki na różne służby mundurowe, podczas gdy Polacy podają wartość samego sprzętu wojskowego.
Ponadto obecnie na stole leży polska propozycja wspólnego przekazania czołgów z rodziny Leopard. Z wypowiedzi przedstawicieli przemysłu wynikało, że doprowadzenie wielu z nich do gotowości zajmie rok. Dotychczas nikt o tym nie pomyślał. Według najnowszych doniesień „Frankfurter Allgemeine Zeitung” kilkanaście z nich mogłoby zostać dostarczonych już wkrótce, gdyby zgodę wyraził kanclerz.
Jednak, patrząc na możliwości Berlina, można stwierdzić, że nasi zachodni sąsiedzi są niezwykle ostrożni w swoich dostawach na Ukrainę. W debacie publicznej poważnie podnoszony jest argument, że dostarczenie Ukrainie części sprzętu zostanie odebrane przez Rosję jako eskalacja konfliktu. Rząd za wszelką cenę nie chce być pierwszy w dostawach sprzętu danej klasy i musi być do tego zachęcany przez sojuszników ogłaszających przekazanie Ukraińcom podobnego wyposażenia.
Niemieccy eksperci zwracali uwagę, że ich kraj nie jest poważany w kwestii obronności w NATO. Prasa donosiła, że gdy po tragedii w Przewodowie Christine Lambrecht zaproponowała swojemu polskiemu odpowiednikowi Mariuszowi Błaszczakowi przekazanie baterii patriotów, ogłosiła to zaraz publicznie, mimo że nasz MON poprosił o czas na przeanalizowanie oferty.
Umiarkowanym sukcesem Lambrecht okazał się Ringtausch (niem. wymiana okrężna), w ramach której Grecja, Czechy i Słowacja przekazały Ukraińcom czołgi i bojowe wozy piechoty, a otrzymały w zamian sprzęt niemiecki. Podczas gdy kanclerz Scholz snuje wizje o wiodącej roli republiki federalnej w europejskiej obronności, realne możliwości są daleko poniżej oczekiwań.
Koniec dywidendy pokoju
Truizmem jest stwierdzenie, że po zakończeniu zimnej wojny Niemcy zaniedbały swoją obronność i powyższe problemy są tego konsekwencją. Bezpieczeństwo w Europie Zachodniej zapewniała obecność wojsk amerykańskich. Nowa era globalizacji miała być naznaczona rywalizacją gospodarczą, a nie militarną. Wojna miała się toczyć gdzieś daleko w niestabilnych regionach i wymagać jedynie okazjonalnego zaangażowania sił ekspedycyjnych.
W tych cieplarnianych warunkach nasi zachodni sąsiedzi pielęgnowali specyficznie pojmowany pacyfizm, reński antyamerykanizm i fetysz oszczędności budżetowych, a także nieostrożnie otwierali się na współpracę z Rosją. Bundeswehrę zredukowano ze stanu niemal 0,5 mln żołnierzy w 1989 r. do niecałych 200 tys. po kryzysie finansowym. Ponadto w 2011 r. zaniechano poboru, a zaufanie do sił zbrojnych oscylowało w okolicach 70% (obecnie nieco niżej).
Opinię wojska w społeczeństwie ratowały w ostatnim czasie głównie zaangażowanie w akcje ratunkowe podczas katastrof naturalnych i szczepienie przeciw COVID-19. W kategorii zaufania do grup zawodowych żołnierze plasują się na poziomie 66,5%, tuż za prawnikami i taksówkarzami, natomiast nieco przed duchownymi. Oferująca gorsze warunki płacy niż sektor prywatny przy jednoczesnej opinii organizacji chaotycznej i słabo zarządzanej Bundeswehra miała poważne problemy z rekrutacją.
W tak niesprzyjającym środowisku stanowisko ministra obrony nie może być uważane za szczególnie prestiżowe. Często okupowane było przez polityków drugiego garnituru, na ogół bez doświadczenia w wojskowości. Pewnym wyjątkiem była Annegret Kramp-Karrenbauer, którą namaściła Angela Merkel na swoją następczynię.
Minister Lambrecht, zanim stanęła na czele resortu obrony, była ministrem sprawiedliwości, a wcześniej rodziny. Z jej nominacją wiązano duże nadzieje ze względu na opinię sprawnej urzędniczki zdolnej do reformowania skomplikowanych struktur. A jest co reformować – system zamówień dla wojska uważa się za skomplikowany i prowadzący do przeciągających się w nieskończoność opóźnień. Bundeswehra nie jest przystosowana do obrony kraju i sojuszników, zapasy amunicji zostały zredukowane poniżej minimum, sprzęt wymaga licznych napraw dla osiągnięcia gotowości jednostek bojowych. Z tymi wyzwaniami Lambrecht sobie nie poradziła.
Ogrom wyzwań przed niemiecką armią
Następcą Christine Lambrecht został Boris Pistorius – wieloletni minister spraw wewnętrznych Dolnej Saksonii. Jako polityk regionalny nie ma doświadczenia w kwestiach obronności poza odbyciem obowiązkowej służby wojskowej. Polityką federalną zajmował się dotychczas jedynie zasiadając w gabinecie cieni Martina Schulza, gdy ten z fatalnym skutkiem ubiegał się o stanowisko kanclerza, oraz reprezentując swój land w Bundesracie. Podobnie jak rok temu otrzymujemy kandydata przedstawianego jako sprawnego urzędnika i reformatora. Na jego korzyść przemawia nieco większa pewność siebie w kontaktach z mediami.
Jak za „Süddeutsche Zeitung” podaje Ośrodek Studiów Wschodnich, Pistorius był przeciwnikiem nakładania sankcji na Rosję. Kanclerz Scholz odrzucił kandydatury większego kalibru – Larsa Klingbeila, przewodniczącego SPD, który niedawno wspominał o możliwości przekazania leopardów Ukrainie w ramach szerszej, zachodniej koalicji, oraz Evę Högl, pełnomocnik Bundestagu do spraw obronności, domagającą się znacznego zwiększenia finansowania dla wojska.
Pistorius będzie musiał szybko się wdrożyć na nowym stanowisku. Dzień po zaprzysiężeniu pojechał do amerykańskiej bazy w Ramstein na spotkanie poświęcone wsparciu wojskowemu dla Ukrainy. Sojusznicy oczekiwali od Niemców decyzji w sprawie leopardów.
Z wystąpienia dla prasy wynika, że póki co nie zdecydowano się na przekazanie Ukraińcom tego sprzętu. Nie ma też zgody na taki krok ze strony sojuszników. Minister ogłosił, że zarządził przegląd stanu czołgów w zasobach wojska i przemysłu. Sojusznicy zostali natomiast zachęceni do rozpoczęcia szkolenia Ukraińców na swoich leopardach. Ta gra wzbudza irytację wśród partnerów w NATO, ale pozostawia okienko nadziei na zmianę decyzji w przyszłości.
Przed nowym ministrem pracowity czas. Poza reformowaniem Bundeswehry i zamówień dla wojska czekają go również prace nad nową strategią bezpieczeństwa, której ogłoszenie zapowiadane jest na Monachijską Konferencję Bezpieczeństwa w lutym.
Podczas obserwacji przyszłych efektów działań Borisa Pistoriusa nie należy zapominać, że w sprawach zasadniczych ostatnie słowo zarówno w kwestii dostaw sprzętu na Ukrainę, jak i najważniejszych zakupów wojskowych należeć będzie do Olafa Scholza. Nie spodziewajmy się zatem, że zmiana na czele resortu obrony przyniesie odwrócenie sytuacji o 180 stopni w kluczowych z naszej perspektywy obszarach niemieckiej polityki obronnej.
Publikacja nie została sfinansowana ze środków grantu któregokolwiek ministerstwa w ramach jakiegokolwiek konkursu. Powstała dzięki Darczyńcom Klubu Jagiellońskiego, którym jesteśmy wdzięczni za możliwość działania.
Dlatego dzielimy się tym dziełem otwarcie. Ten utwór (z wyłączeniem grafik) jest udostępniony na licencji Creative Commons Uznanie Autorstwa 4.0 Międzynarodowe. Zachęcamy do jego przedruku i wykorzystania. Prosimy jednak o podanie linku do naszej strony.