„Panna, Madonna, legenda tych lat”. O twórczości Ewy Demarczyk
„Pierwsza Dama Polskiej Piosenki Poetyckiej”, „Czarny Anioł”, „Panna, Madonna, legenda tych lat” to tylko niektóre określenia przyległe do twórczyni poezji śpiewanej – Ewy Demarczyk. Czego dokonała dla polskiej muzyki, jakie uczucia wzbudzała u wybitnych znawców poezji, Białoszewskiego czy Wyki, i wreszcie, dlaczego odeszła?
Ostatnimi czasy było o Ewie Demarczyk dość głośno, nie tylko wśród miłośników poezji śpiewanej. W styczniu ukazał się bowiem reportaż Angeliki Kuźniak i Eweliny Karpacz-Oboładze traktujący o życiu i twórczości polskiej piosenkarki. Minęło 74 lat odkąd na świat przyszła Ewa Demarczyk, 53 odkąd po raz pierwszy wystąpiła w programie kabaretu Piwnicy pod Baranami i odkąd zdobyła nagrodę w Pierwszym Ogólnopolskim Studenckim Konkursie Piosenkarzy, 15 odkąd zniknęła z polskiego życia muzycznego.
Burzliwą historię Ewy Demarczyk szczegółowo opisują autorki Czarnego Anioła. W zasadzie książka składa się głównie z cytatów, wypowiedzi ludzi, którzy Demarczyk znali. W ten sposób powstał rzetelnie przygotowany reportaż.
Czy ciekawy? Dla tych, którzy piosenkarki nie znają jak najbardziej, dla reszty pewnie nieszczególnie, gdyż wszystko, co zostało zawarte, jest powtórzeniem opinii już kiedyś wypowiedzianych i znanych wśród sympatyków wokalistki.
Kariera „Pierwszej Damy Polskiej Piosenki Poetyckiej” nabrała tempa wraz ze wstąpieniem w 1962 r. do kabaretu Piwnicy pod Baranami. Miejsce to było już wówczas dosyć znane, wodzirej Piotr Skrzynecki skupiał wokół siebie najlepszych krakowskich artystów. Któż zresztą nie chciał się znaleźć w tym składzie? Piwnica stanowiła ważną część polskiego życia kulturowego już od samego powstania, czyli od 1956 r. Jak podają autorki reportażu, wysoki poziom zapewniała Janina Garycka, kierownik literacki Piwnicy. Ta sama, której profesor Kazimierz Wyka uznał pracę magisterską za doktorską, a magisterką kazał pisać raz jeszcze. Przy takiej elicie intelektualnej przyszło Ewie Demarczyk rozwijać swoje zdolności. Nie mogło zatem powstać z tego nic innego, jak prawdziwe arcydzieło.
Arcydzieło poezji śpiewanej, bo o tym mowa, narodziło się przy współpracy z Zygmuntem Koniecznym. To on bowiem, po odpowiednim wyborze tekstów, które często przynosił do Piwnicy Skrzynecki, komponował dla Demarczyk muzykę. W tym momencie kluczową rolę odgrywała interpretacja pieśniarki. Wychodziła na scenę tylko przy specjalnie dla niej dobranym świetle, w czarnej sukni, w egipskim makijażu. Nic więcej nie potrzebowała. Mimiką potrafiła przykuć uwagę wszystkich zebranych tak, że po zakończeniu występu owacje na stojąco trwały kilkanaście minut. Ciekawe, czy dzisiejsze gwiazdy popkultury przyciągające wzrok głównie nagością ciała, również mogą liczyć na takie podziękowania.
W repertuarze Demarczyk pojawiały się teksty różnych poetów. Na Pierwszym Ogólnopolskim Studenckim Konkursie Piosenkarzy zaśpiewała Karuzelę z Madonnami Mirona Białoszewskiego. W reportażu Kuźniak i Karpacz-Oboładze przeczytamy, że pisarz, gdy się o tym dowiedział, był lekko poirytowany (mówiąc najogólniej), ale po koncercie w Warszawie zdanie zmienił. Tak bardzo, że ponoć powiedział do Demarczyk: „wszystkie moje wiersze są Pani”. Jak widać umiała wzbudzać skrajne uczucia. Podobna sytuacja zaistniała wiele lat później, tyle że z Kazimierzem Wyką – wybitnym polskim historykiem literatury i co ważne, wielbicielem twórczości Baczyńskiego. Początkowo, gdy dowiedział się o pomyśle odśpiewania wierszy poety, wyraził taktowną niechęć. Po koncercie zostawił dla Demarczyk telegram: „Przepraszam Panią. Kazimierz Wyka”.
Ewa Demarczyk zyskiwała coraz większe uznanie. Podczas Pierwszego Krajowego Festiwalu Piosenki Polskiej w Opolu otrzymała I nagrodę za wykonanie utworu Czarne anioły. Tekst był autorstwa Wiesława Dymnego, współtwórcy Piwnicy pod Baranami.
Tym samym dziełem zdobyła serca piwniczan, kiedy pierwszy raz pojawiła się w podziemiach krakowskiego rynku.
Za Grande Valse Brillante, z tomu Kwiatów polskich Juliana Tuwima, otrzymała II nagrodę podczas Czwartego Międzynarodowego Festiwalu Piosenki w Sopocie. Oczarowała wówczas wszystkich – publiczność, orkiestrę, jurorów.
Nadszedł czas wyjazdów zagranicznych. W 1964 została zaproszona do paryskiej Olympii przez ówczesnego dyrektora Brunona Coquatrixa. „Po koncercie Coquatrix klęknął przed nią i powiedział: «wydobędzie pani piosenkę francuską z gówna, w którym utonęła po śmierci Edith Piaf»”. Pomimo wielkich słów uznania, nie zgodziła się na pozostanie w Paryżu przez najbliższe dwa lata. Swoją decyzję tłumaczyła obowiązkami – studiami w Wyższej Szkole Teatralnej i koncertami w Polsce. Odrzuciła współpracę z francuskimi twórcami, gdyż mówiła: „mam własnych, polskich poetów i kompozytorów”. W następnych latach Demarczyk odbyła tournée po Stanach Zjednoczonych i Kanadzie. Przywiozła stamtąd pochwały, wspomnienia i… nowego muzyka – Andrzeja Zaryckiego. To on skomponował dla Demarczyk muzykę do tekstu Galla Anonima pt. Ballada o cudownych narodzinach Bolesława Krzywoustego.
W 1973 r. Demarczyk postanowiła zostawić Piwnicę pod Baranami. Decyzję oznajmiła nagle, podczas imienin jednego z artystów. Wzbudziła tym samym wielkie emocje; niemałe zaskoczenie i rozczarowanie, a także gniew Skrzyneckiego, który, jak podają autorki „zagroził nawet, że jeśli Ewa odejdzie, nie będzie występował jako konferansjer w jej recitalach”. Reportażystki cytują również Zbigniewa Łagockiego, krakowskiego fotografa, który tak tłumaczył odejście Demarczyk i jej nagłą decyzję: „gdyby miała łatwą osobowość, to byłaby księgową, a nie artystką”. Być może jest to jakieś wytłumaczenie, artystom można wiele wybaczyć. Ewa Demarczyk z czasem całkowicie zatraciła kontakt z Piwnicą i jej twórcami. Na pogrzeb Piotra Skrzyneckiego nie przyszła.
Ostatnim etapem kariery pieśniarki był Państwowy Teatr Muzyki i Poezji pod nazwą Teatru Ewy Demarczyk. Powstał w 1986 r., a jego rozwiązanie w 2000 r. zakończyło całkowicie działalność artystki.
Od tamtej chwili Demarczyk nie udzieliła żadnego wywiadu, również A. Kuźniak i E. Karpacz-Oboładze nie udało się skontaktować z artystką. Pytania, które nasuwają się na usta, wciąż pozostają bez odpowiedzi.
Dlaczego tak wybitna polska pieśniarka postanowiła całkowicie zniknąć ze sceny?
Bała się zaniku własnego talentu, odczuwała rozgoryczenie w związku z zawiłymi problemami teatru, który stworzyła, a może w pewnym momencie poczuła całkowite wyobcowanie i brak zrozumienia ze strony dawnych przyjaciół i wielbicieli?
Czy krakowianie mogą zrobić cokolwiek, aby przywrócić pamięć o Ewie Demarczyk? Odpowiedź jest oczywiście zawarta w pytaniu, niemniej jednak nie jest to zadanie łatwe. Zresztą sama bohaterka go nie ułatwia, nie udzielając się od 15 lat w życiu publicznym. Jej dom już dawno został nazwany bunkrem. Problem polega na tym, że Ci, którzy pokochali tę polską pieśniarkę, już zawsze będą o niej pamiętać, ale są również i tacy, którzy nie znają tej twórczości. A osiągnięcia Ewy Demarczyk, jej interpretacje, głos i talent, zasługują na pamięć wszystkich Polaków, bo dają powód do dumy. Może warto więc pomyśleć choćby nawet o zorganizowaniu festiwalu ku jej czci? W mieście pełnym marketingowców i specjalistów od public relations chyba nie brakuje pomysłów na promocję. Gorzej z pieniędzmi, których z kolei brakuje zawsze.