Witamy na stronie Klubu Jagiellońskiego. Jesteśmy niepartyjnym, chadeckim środowiskiem politycznym, które szuka rozwiązań ustrojowych, gospodarczych i społecznych służących integralnemu rozwojowi człowieka. Portal klubjagiellonski.pl rozwija ideę Nowej Chadecji, której filarami są: republikanizm, konserwatyzm, katolicka nauka społeczna.

Zachęcamy do regularnych odwiedzin naszej strony. Informujemy, że korzystamy z cookies.
Marcin Kędzierski  4 listopada 2014

Kędzierski: Pozwólmy umrzeć Grupie Wyszehradzkiej

Marcin Kędzierski  4 listopada 2014
przeczytanie zajmie 5 min

W tym roku obchodzimy dwudziestą piątą rocznicę Jesieni Narodów− demokratycznych zmian w krajach Europy Środkowej i Wschodniej. Początek lat 90. to z jednej strony czas, kiedy państwa wyszehradzkie stworzyły Środkowoeuropejskie Porozumienie o Wolnym Handlu (CEFTA) i weszły na drogę akcesji do Unii. Z drugiej to czas wojny domowej w byłej Jugosławii. Na szczęście dzisiaj, 25 lat później, większość z tych krajów jest ponownie zjednoczona w strukturach UE. Czy to oznacza, że jesteśmy tak blisko siebie jak jesienią 1989 roku?

Międzynarodowy Fundusz Wyszehradzki (IVF), założony w 2002 roku, wydał parę lat temu podsumowanie dwudziestu lat współpracy wyszehradzkiej. Symbolicznie wybrzmiewa tytuł tej publikacji – „Arrival, Survival, Revival”, czyli „Pojawienie się, Przetrwanie, Odrodzenie”. W północnej części Europy Środkowej przyszło nam się zmierzyć z trzema stadiami tego procesu. Początki były bardzo zachęcające, lecz podział Czechosłowacji w 1993 roku spowodował faktyczne zamrożenie wzajemnej współpracy. Dopiero wspólny cel związany z akcesją do UE oraz finalizacją procesu negocjacyjnego potrafił ponownie zjednoczyć państwa V4. Okres po 1998 roku został nazwany przez IVF „odrodzeniem” współpracy państw wyszehradzkich. Należy postawić pytanie: jak długo trwało to odrodzenie? I czy trwa do dzisiaj?

Kilka dni temu wziąłem udział w seminarium eksperckim, skupionym wokół przyszłości Ukrainy.

Zadaliśmy sobie pytanie: jakie działania powinna podjąć Europa w obliczu skomplikowanej sytuacji na Wschodzie?

Słuchałem wypowiedzi polityków, dyplomatów oraz naukowców z rosnącym zdumieniem. Wypowiedzi takie jak „Najwyższy czas, aby UE użyła siły”, „Współpraca V4 w Unii Europejskiej jest skuteczna, a głos państw Europy Środkowej dobrze słyszalny w Brukseli” lub z drugiej strony „My, Europejczycy, jesteśmy odpowiedzialni za działania Putina”, „W Rosji będzie miała miejsce oddolna rewolucja” oraz „Elity krajów Europy Środkowej są zbyt romantyczne, by działać skutecznie” brzmiały dla mnie co najmniej naiwnie – o ile po prostu nie były kompletnie oderwane od rzeczywistości.

Jako ostatni mówca, próbowałem przekazać mój punkt widzenia w następujący sposób:

1. Rosja nie jest państwem europejskim, lecz krajem historycznie zakorzenionym w tradycji azjatyckiej, który tylko momentami przejawiał aspiracje europejskie. Z tego powodu naiwnym jest wierzyć w ich społeczeństwo obywatelskie oraz oddolne inicjatywy, zdolne do zmiany tamtejszej sceny politycznej.

2. Rosja jest ekonomicznie i politycznie słaba, czego najlepszym dowodem jest użycie przez nią siły militarnej. Im będą słabsi, tym mniej przewidywalne dla Zachodu będą ich poczynania.

3. Na Kremlu mamy do czynienia ze starciem dwóch narracji – imperializmu ofensywnego (rewizjonizmu skierowanego wobec całej Europy Środkowej) oraz defensywnego (rewizjonizmu dotyczącego krajów byłego Związku Radzieckiego). W obydwu przypadkach Ukraina leży po złej stronie granicy.

4. Ze względu na przesunięcia geopolityczne, od 2012 roku Stany Zjednoczone zgodnie ze swoją strategią obronną wycofują się z Europy. Amerykanie są zirytowani nieudolnością Unii Europejskiej w działaniach zmierzających do rozwiązania kryzysu ukraińskiego, ale nie znaczy to, że są chętni do podjęcia własnych działań (w przeciwieństwie do rozwiązań w rejonie Bliskiego Wschodu).

5. UE nie posiada wspólnych polityk zagranicznej i bezpieczeństwa, z czego wynika jej całkowita niezdolność do podjęcia jakichkolwiek akcji militarnych. Sankcje ekonomiczne są istotne, lecz mogą prowadzić w konsekwencji do dalszej eskalacji agresji (im Rosja słabsza, tym bardziej agresywna), której my jako UE nie będziemy w stanie powstrzymać.

6. Elity francuskie i włoskie są tradycyjnie prorosyjskie i nie będą w stanie przeciwstawić się Putinowi (patrz przypadek Mistrali). Z drugiej strony Niemcy mają pełną świadomość porażki swojej trzydziestoletniej „Ostpolitik”, opartej o założenie „historycznej misji” zaszczepienia w Rosji demokracji poprzez silną współpracę ekonomiczną (patrz sprawa Nordstream oraz import gazu i ropy z tego kierunku), nie mają jednak chęci otwartego przyznania się do porażki i wolą chować głowę w piasek.

7. Rola Niemiec, Francji i Włoch (patrz Federica Mogherini jako Wysoki Przedstawiciel do Spraw Zagranicznych) w UE jest na tyle decydująca, że jedynie bliska współpraca państw Europy Środkowej oraz partnerów takich jak Szwecja i Wielka Brytania daje jakąkolwiek szansę na zmianę tego stanu rzeczy.

8. W świetle kryzysu ukraińskiego możemy dostrzec brutalną prawdę: król jest nagi. Współpraca krajów V4 nie istnieje. Zamiast niej mamy zbiór krótkowzrocznych interesów narodowych. Partnerstwo Wschodnie również nie odgrywa żadnej roli.

Jako konkluzję wskazałem fakt, że finalnie nikt nie będzie umierał za Ukrainę. Jeżeli marzymy o efektywnej polityce europejskiej wobec Rosji, musimy stworzyć w ramach UE coś na kształt Unii Środkowoeuropejskiej, rozszerzając dotychczasową formę współpracy państw V4.

Dopóki nie powstanie pół-formalny i rozumiejący Rosję organ polityczny, zrzeszający państwa V4, państwa nadbałtyckie, Rumunię, Bułgarię oraz kraje Bałkanów Zachodnich, będziemy bezradni wobec Rosji Putina i jego następców.

Doskonale rozumiem, że moja propozycja mogła wydać się prowokująca, ale nie spodziewałem się aż takiej burzy, jaką wywołały moje słowa. Zostałem oskarżony o niszczenie europejskiej jedności, niedocenienie sukcesu współpracy wyszehradzkiej oraz naiwność polityczno-akademicką (odnotujmy, że chwilę wcześniej ci sami ludzie dyskutowali o możliwej interwencji militarnej Unii Europejskiej na wschodzie Ukrainy).

Jestem świadomy, że idea Unii Środkowoeuropejskiej wewnątrz UE może brzmieć naiwnie. Z drugiej jednak strony, po tym seminarium oraz wielu rozmowach i dyskusjach, w których wziąłem udział w ostatnim roku, zrozumiałem, że współpraca wyszehradzka jest tematem tabu, nawet w narracji IVF. Możemy rozmawiać o doświadczeniach przeszłości, ale pod żadnym pozorem nie wybiegać w przyszłość. Hasło „Jak promować sukcesy V4 na Bałkanach Zachodnich oraz wśród państw Partnerstwa Wschodniego” doskonale ilustruje ten typ myślenia.

No dobrze, ale gdzie te sukcesy? Gdzie to „odrodzenie”? Kiedy spojrzymy na historię, okaże się, że sukcesy skończyły się w 2004 roku. Od tego czasu współpraca Grupy Wyszehradzkiej na poziomie UE nie obfituje w chwalebne momenty. Poza negocjacjami nad budżetem UE, ponieśliśmy porażkę – najlepszym przykładem będą negocjacje nad Traktatem Lizbońskim, a szczególnie jego częścią dotyczącą nowej formuły głosowania w Radzie, czyli większością kwalifikowaną. Polsko-czesko-litewska propozycja, dająca naszemu regionowi słuszną proporcję głosów, została rozbita przez starą Unię, która naciskała na pozostałe państwa naszego regionu (w tym Węgry i Słowację), aby ją odrzuciły. Przypadek wspólnej polityki energetycznej jest kolejnym przykładem. V4 zostały rozegrane przez partnerów ze Wschodu i Zachodu, ponieważ silna współpraca krajów Europy Środkowej po prostu nie jest w ich interesie. To nie jest teoria spiskowa. W rzeczywistości stajemy się (a może już to nastąpiło?) nie aktorami sceny politycznej, ale przeszkodami, które można łatwo ominąć.

Podsumowując, Grupa Wyszehradzka nie ma teraźniejszości, nie ma nawet bliskiej przeszłości. Czy ma przyszłość?

Proszę zwrócić uwagę, że V4 nie widnieje w żadnym oficjalnym dokumencie unijnym, w przeciwieństwie do Strategii UE dla Regionu Dunaju (która, nawiasem mówiąc, również jest martwa – ale przynajmniej powstała na papierze). W rezultacie z perspektywy Brukseli taki twór jak V4 faktycznie nie istnieje. Być może więc lepiej uznać oficjalnie, że Grupa Wyszehradzka to przeszłość i że najwyższy czas zbudować jej nową, poszerzoną o np. Rumunię czy kraje bałtyckie, wersję Wyszehrad 2.0? Jeśli tak wielu jest przeciwników tej idei, być może tym bardziej warto zastanowić się nad nią poważnie, zanim staniemy przed dylematem umierania za Łotwę czy Estonię.

Tekst pierwotnie został opublikowany na portalu Visegrad Plus.