Witamy na stronie Klubu Jagiellońskiego. Jesteśmy niepartyjnym, chadeckim środowiskiem politycznym, które szuka rozwiązań ustrojowych, gospodarczych i społecznych służących integralnemu rozwojowi człowieka. Portal klubjagiellonski.pl rozwija ideę Nowej Chadecji, której filarami są: republikanizm, konserwatyzm, katolicka nauka społeczna.

Zachęcamy do regularnych odwiedzin naszej strony. Informujemy, że korzystamy z cookies.
Paweł Musiałek  15 lipca 2014

Musiałek: Baza społeczna zamiast przystawek

Paweł Musiałek  15 lipca 2014
przeczytanie zajmie 7 min

Przez wielu sympatyków PiS oraz dużej części prawicowej opinii publicznej tzw. zjednoczenie prawicy postrzegane jest jako długo oczekiwana szansa na upragnioną zmianę władzy. Należy jednak podkreślić, że nawet jeśli okaże się ono powodzeniem, to do sukcesu partii Jarosława Kaczyńskiego jeszcze daleko. Polityczny deal z Ziobrą i Gowinem nie rozwiąże bowiem podstawowego problemu PiS, jakim jest zbyt wąska baza społeczna tej partii.

Biorąc pod uwagę komentarze polityków PiS i SPZZ dotyczące wzajemnych negocjacji, należy zastrzec, że sukces zjednoczenia stoi pod dużym znakiem zapytania. Niemniej warto zastanowić się nad ewentualnymi skutkami jego powodzenia.

Zjednoczenie prawicy przez wielu, nie tylko zwolenników Prawa i Sprawiedliwości, postrzegane jest nie tylko jako niezbędny, ale niemal najważniejszy warunek odsunięcia PO od władzy. Wydaje się, że takie oczekiwanie jest bezzasadne.

Ostrożność podpowiada już bowiem sama arytmetyka. Zsumowanie głosów, jakie w ostatnich wyborach otrzymały PiS (32%), SPZZ (4%) oraz PRJG (3%), nie daje przecież wyniku pozwalającego na przejęcie władzy. Co więcej, nie należy zakładać, że każdy dotychczasowy zwolennik SPZZ i PRJG będzie miłośnikiem silnego aliansu z PiS i swoje dotychczasowe poparcie bez zastanowienia przerzuci na „obóz wielkiej prawicy”. Liczba niechętnych takiemu sojuszowi, szczególnie w elektoracie Jarosława Gowina, nie musi być mniejsza od tych, którzy dadzą premię „za jedność”. Co więcej nie należy oczekiwać, że SPZZ i PRJG po porażce w eurowyborach utrzymają poparcie dotychczasowych zwolenników. Część ich elektoratu wróciło i będzie wracać do PiS, niezależnie od porozumienia partyjnych liderów, więc zjednoczenie nie będzie stanowić jakieś fundamentalnej zmiany.

Nie znaczy to, że prawicowy sojusz jest bez znaczenia. Przy odpowiednim skonstruowaniu umowy mogą na nim wszyscy zyskać.

Dla PiS to oczywiste, choć ograniczone wzmocnienie. Na porozumieniu raczej nie ma nic do stracenia, aczkolwiek niechętni sojuszowi będą ci politycy Prawa i Sprawiedliwości, którzy na listach będą musieli ustąpić miejsca ziobrystom i gowinowcom. Dla Ziobry i Gowina to z kolei chyba ostatnia szansa na utrzymanie się „w grze”. Polska polityka niewiele zna bowiem przypadków partii zaczynających rywalizację polityczną od wyniku poniżej progu wyborczego, które w kolejnych wyborach zdołałyby go przekroczyć. Paradoksalnie, jednym z nielicznych wyjątków jest KNP, który stanowi alternatywę po prawej stronie dla zjednoczonego bloku PiS, SPZZ i PRJG.

Akcja pod tytułem zjednoczenie prawicy powoduje koncentrację uwagi na negocjacjach partyjnych liderów. Tym samym polityczna refleksja oddala się od zasadniczego i zdiagnozowanego już dawno problemu PiS, jakim jest kłopot z rozszerzeniem bazy społecznej. Ewentualne zjednoczenie w bardzo niewielkim stopniu na ten problem odpowie. Kaczyński do sukcesu potrzebuje dotarcia nie (tylko) z Gowinem i Ziobrą, ale przede wszystkim z nowymi wyborcami. Tylko w ten sposób, a nie za pomocą gabinetowych gier, PiS jest w stanie przekroczyć szklany sufit i przejąć władzę. Ewentualne zjednoczenie będzie sprzyjać szukaniu nowego elektoratu.

Współpraca będzie krokiem w stronę przełamania wizerunku PiS i samego Kaczyńskiego jako niezdolnego do kooperacji. Pozwoli także zabezpieczyć prawą flankę przed SPZZ, co można wykorzystać do pozyskania bardziej centrowego elektoratu.

Szczególnie, że po słabym wyniku w wyborach do Parlamentu Europejskiego należy wątpić w sukces innego podmiotu, zagrażającemu PiS z prawej strony – Ruchu Narodowego.

Podstawowa zmiana, jaka jest niezbędna do wyborczego sukcesu PiS, to przejście od zasady „kto nie jest z nami, jest przeciwko nam” na zasadę „kto nie jest przeciwko nam, jest z nami”.

Ta pozornie niewielka różnica jest zmianą fundamentalną. Liczba wyborców, która nie głosuje obecnie na PiS, nie pokrywa się bowiem z liczbą wyborców zajadle zwalczających tę partię, a więc z grupą osób, którzy nigdy nie zagłosują na partię Kaczyńskiego. Ta różnica liczbowa jest spora i PiS nie może jej bagatelizować, jak robił to do tej pory, wykpiwając lemingów i innych, którzy mieli zastrzeżenia do niektórych poglądów i argumentacji Prezesa. Dając do zrozumienia, że każdy, kto nie popiera go w 100%, jest spisany na straty, PiS odpycha tych, którzy zgadzają się z nim w 50% czy nawet 80%, a tych jest sporo. Zawężenie definicji wroga tylko do najbardziej zacietrzewionych antypisowców spowoduje, że powiększy się „szara” strefa, którą, przynajmniej częściowo, można pozyskać. Aby tak się stało, trzeba pogodzić się z tym, że są wyborcy, którzy nie akceptują pewnych założeń programowych, sposobu komunikacji czy głównej narracji dotyczącej katastrofy w Smoleńsku, ale to nie znaczy, że nigdy na PiS nie zagłosują.

Pogodzić to znaczy nie tylko wyjść do nich z propozycją programową i personalną. PiS przede wszystkim musi zaakceptować ich poglądy i stworzyć przestrzeń komunikacyjną, w której się odnajdą.

Nowi wyborcy muszą czuć, że są przyjmowani bez podejrzliwości, zatykania nosa i traktowania jako „adoptowane” dzieci, czyli nie w pełni wartościowy elektorat, bo nie od zawsze stojący po właściwej stronie. Fundamentalnym wyzwaniem jest więc redukcja kosztów psychologicznych przejścia na PiS. W dobie silnej polaryzacji politycznej i emocjonalnej oraz ugruntowanych przekonań, politycy z Nowogrodzkiej nie powinni oczekiwać od potencjalnych nowych wyborców hołdu lennego, przeproszenia za okres „błędów i wypaczeń” czy podkreślać własnej wspaniałomyślności, ale chuchać i dmuchać na każdą zbłąkaną owieczkę nieśmiało spoglądającą w stronę PiS. Ludzką przypadłością jest, że nikt nie lubi wysłuchiwać zgryźliwego  „a nie mówiłem”, ani przystawiania lustra, w którym może zobaczyć własne błędy i słabości. Tym bardziej, gdy lustro jest krzywe i odbicie będzie gorsze od rzeczywistości. PiS powinien wysłać sygnał doceniający psychiczny wysiłek zmiany sympatii politycznej. Jeśli nie zmieni strategii i dyskomfort wciąż będzie wyczuwalny, przypływ elektoratu będzie hamowany, niezależnie od skali kolejnych afer PO. Kaczyński na szczęście ma się od kogo uczyć. Koncepcję „kto nie jest przeciwko nam, jest z nami”  skutecznie zastosował Victor Orbàn na Węgrzech, ale przecież nie znacząco odmienną i nie mniej skuteczną strategię obrał Donald Tusk, który od swojego elektoratu niczego nie wymaga, a który poza nienawiścią do Kaczyńskiego niewiele łączy.

Pozyskanie elektoratu z „szarej strefy”, aby było skuteczne, musi być poprzedzone dostrzeżeniem i wykorzystaniem potencjału współpracy z różnymi środowiskami, instytucjami czy poszczególnymi osobami życia publicznego znajdującymi się w tejże strefie, które są krytyczne wobec władzy, ale z różnych powodów zachowują dystans wobec niektórych założeń polityki Prawa i Sprawiedliwości.

PiS musi pogodzić się z tym, że może to się odbyć tylko i wyłącznie poprzez wciągnięcie na pokład lub choćby podjęcie współpracy z podmiotami, które nie zgadzają się ze wszystkim, co mówi Jarosław Kaczyński, a przede wszystkim, co ma fundamentalne znaczenie, nie podzielają dystrybucji społecznego szacunku ani oceny III RP głównego nurtu na prawicy. Dotychczasowa strategia PiS wobec tych podmiotów była skoncentrowana raczej na rozbieżnościach niż punktach wspólnych lub proponowaniu współpracy, ale kosztem pełnej lojalności.

Zmiany w podejściu nie będą łatwe, co zwiastują negocjacje ze Zbigniewem Ziobrą. Wydaje się, że to nie różnice programowe ani mała atrakcyjność warunków współpracy jest kością niezgody, ale kwestie godnościowe. Komentując ofertę dla SPZZ, politycy PiS podkreślają wielkoduszność i dobrotliwość prezesa i zrzucają winę dotychczasowego fiaska rozmów na wybujałe ambicje Ziobry, co dowodzi, że chcą odnieść satysfakcję z symbolicznego „przeczołgania” niedawnych partyjnych kolegów. W równym stopniu psychiczna blokada dotyczy SPZZ, które znajduje się na politycznej równej pochyłej, ale głęboki uraz powoduje zacietrzewienie i chęć manifestacji podmiotowości za wszelką cenę – niekoniecznie przed swoim elektoratem, ale często samym sobą.

Zmiana nastawienia nie będzie łatwa, ponieważ wydłużający się okres funkcjonowania w opozycji sprzyja rozbudowie w PiS twórczych interpretacji uzasadniających taki stan rzeczy. Często te obszerne konstrukcje intelektualne przeradzają się nie tylko w mitologię, ale wręcz w historiozofię.

Coraz szerszy zakres sporów historycznych, ideowych i kulturowych zaczyna się bowiem wpisywać w rywalizację PiS z PO. Z jednej strony wzmacnia to więzi wewnątrz dotychczasowego elektoratu, który ma coraz silniejsze poczucie „wspólnoty losu”. Z drugiej jednak zwiększa „bariery wejścia” z powodu zwiększenia zakresu oczekiwań od potencjalnych nowych wyborców, a tym samym utrudnia rozszerzenie elektoratu. Stworzenie nowego przekazu zaadresowanego do innych wyborców byłoby więc przyjęte przez gazetopolski i radiomaryjny elektorat „wolnych Polaków” co najmniej z dystansem, jeśli nie otwarcie krytycznie. PiS stanowi bowiem dla nich nie tylko machinę umożliwiającą przejęcie władzy i realizację własnej wizji Polski, ale także instytucję potwierdzającą ich tożsamość, a więc dającą poczucie przynależności w kraju, gdzie wielu obywateli i instytucji traktuje ich jak najgorszy sort. Walkę z PO, salonem, establishmentem traktują oni nie w kategoriach rywalizacji o inną koncepcją państwa czy jego aksjologię, ale jak rywalizację o miejsce w hierarchii społecznej.

Dlatego wszelkie decyzje PiS zaburzające logikę wojny polsko-polskiej, w której wszystkie role są dawno rozdane, traktują bez entuzjazmu.

Kaczyński, marząc o przejęciu władzy nie powinien patrzyć na ich grymasy i uruchomić dotychczas niewykorzystywany zasób, jakim jest ich przywiązanie do partii. Lider PiS tyle razy „utwardzał” swoich wyborców, że wielu, nie bez racji, definiuje elektorat PiS nie jako zwolenników tej partii, ale jej wyznawców. Ta silna więź może być wykorzystana właśnie do relatywnie bezkosztowego zarzucania wędki w innych stawach i szukania wyborców poza dobrze znanym poletkiem. 

Wreszcie PiS musi urealnić krytykę.

Afera taśmowa dobitnie pokazała koszty dotychczasowej strategii, opartej na krytyce totalnej. Relatywnie niewielki spadek notowań PO to efekt m.in. małej wiarygodności przekazu PiS w oczach „szarej strefy”. Politycy z Nowogrodzkiej nie mogą się jednak oburzać, że naród ich nie słucha.

Jeśli Kowalski po raz pierwszy słyszy o zdradzie stanu, otwiera oczy i się przysłuchuje. Gdy słyszy to po raz drugi i trzeci, co najwyżej sprawą się zainteresuje. Gdy słyszy czwarty i piąty, reaguje już jedynie ziewnięciem. Jeśli dzieje się to po raz dziesiąty, zaczyna się denerwować. PiS wielokrotnie krytykował o trzy tony za wysoko i ta przesada zbiera swoje żniwa.

Teraz, gdy naprawdę się pali, niewielu podniecają alarmy Kaczyńskiego. PiS musi przejść z poziomu krytyki totalnej, opartej o delegitymizację niemal całego systemu i odzieranie z godności polityków obozu władzy, na rzecz krytyki merytorycznej, punktowo i precyzyjnie wskazującej zaniechania, nawet jeśli po drugiej stronie PiS nie będzie mógł liczyć na rewanż. Zmiana sposobu komunikacji nie musi oznaczać chwalenia czy choćby osłabienia politycznego „pressingu”. Wystarczy większa adekwatność słów do czynów. Jest to konieczne nie tylko dlatego, aby PiS zwiększył wiarygodność. Zbyt mocne sformułowania powodują koncentrację opinii publicznej na słowach i wywołują pseudo-debatę, czy słowa, które padły powinny być użyte, czy nie. Tym samym zwalnia to PO z obowiązku rozliczenia z rządzenia i pozwala na słowne potyczki z PiS-em, które Platforma lubi i wygrywa. Politycy z Nowogrodzkiej muszą w końcu zrozumieć, że obecne zasady gry z PO owszem, dają PiS gwarancję udziału w duopolu na polskiej scenie politycznej, ale po stronie słabszej, skazującej ich na rolę wiecznej opozycji. Jeśli partia nie zmieni strategii i nie wybierze się na polowanie dalej niż własne podwórko to ich rola się nie zmieni.